129741.fb2 Zbud? si? w Famagu?cie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Zbud? si? w Famagu?cie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

8

Przy pomocy niezawodnego Szerpy MacDonald wynajął niziutką, długogrzywą kobyłki i pojechał na rozpoznanie przełęczy.

— Dlaczego mu pomagasz? — zganił Szerpe świątobliwy Norbu-rin-po-cz’e. — Ma czarną aurę. Czyż nie widzisz tego?

— Zaprzyjaźnił się z moim sahibem… — próbował się usprawiedliwić Ang Temba.

— Sahib tworzy swą własną karmę, a ty swoją — tonem ostrzeżenia oznajmił Norbu. — Nikomu nie dano składać odpowiedzialności za własne postępki na ramiona innych. Stało się to, co się stało. Na przyszłość bądź bardziej rozważny.

W tym samym czasie MacDonald kołysał się już w siodle jadąc z prędkością najwyżej dwóch mil na godzinę. Zrobione ze sznura strzemiona były zbyt krótkie i jazda z zadartymi ku górze kolanami nie należała do najwygodniejszych. Oczywiście przedłużenie strzemion nie sprawiłoby większych trudności, ale MacDonald pogodził się z niewygodą — gdy nogi wloką się po ziemi, powodów do irytacji jest jeszcze więcej.

Ołowiany blask nieba, gorąco i monotonne kołysanie usypiały Seria z automatu zaskoczyła go w chwili, gdy puściwszy wodze przypadł do twardej, pachnącej cierpkim potem grzywy. Wyleciał z siodła, upadł na gruboziarnisty piasek, zdołał jednak schwycić się strzemienia. Przerażone zwierze zarżało krótko i powlokło za sobą jeźdźca. Znowu gdzieś z boku zadudnił automat kreśląc błotnistymi fontannami fatalną linie. Legła ona tuż obok, ciskając MacDonaldowi w twarz ostre bryzgi. Australijczyk podciągnął się wysoko na strzemieniu i osłaniając się koniem, bokiem podpełzł do najbliższego głazu. I natychmiast po wierzchołku kamienia uderzyła jeszcze jedna, krótka seria.

MacDonald, mrużąc bolące oczy i łapczywie chwytając powietrze, oparł się plecami o głaz i po omacku odszukał pistolet. Oczywiście „walter” kalibru 5,6 z całkowicie zbędnym w tej sytuacji tłumikiem w porównaniu z automatem był zwykłą zabawką. Ale jeżeli pewny swej bezkarności zabójca zechce wyjść z ukrycia i postawić kropkę nad i, spotka go niezbyt przyjemna niespodzianka.

Gdy MacDonaldowi wrócił już normalny rytm oddechu, przemył oczy wodą z manierki, przepłukał gardło i napił się do syta. Teraz był już gotów spotkać wroga twarzą w twarz. Popłynęły sekundy odmierzane niespokojnymi uderzeniami serca. Pierwsza, nieskończona godzina minęła w pełnym napięcia oczekiwaniu i całkowitej bezczynności. Jeżeli była to wojna nerwów, to trafił mu się przeciwnik nietuzinkowy, zasługujący na najwyższą ocenę. Oryginalny sposób prowadzenia ognia nie zdradzał w gruncie rzeczy ostatecznych intencji. Koń, który był w górach bardzo cenionym zwierzęciem, mógł być dodatkiem do głównej nagrody za jego, MacDonalda głowę. Przełożył broń do drugiej ręki i wytarł spoconą dłoń. Pomyślał, że tłumik lepiej zdjąć. Kiedy trzeba będzie strzelać, to lepiej, by wystrzał był jak najgłośniejszy. Co drugi pocisk w magazynku zawierał dodatkowy ładunek i przy uderzeniu w cel wybuchał jak maleńki granat.

Wyjął magazynek i przełożył nabój z pomarańczowym paskiem na samą górę.