129757.fb2 Zezwolenie przest?pcze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Zezwolenie przest?pcze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Ładne gifery — rzucił niedbale.

— Świeżuteńkie — zapewniła go Młynarzowa, niewysoka, jasnooka kobieta. Tom pamiętał długą rozmowę, jaką odbyła z jego matką dawno temu, kiedy rodzice jeszcze żyli.

— Wyglądają na smaczne — powiedział żałując w duchu, że przyszło mu do głowy zatrzymać się akurat tutaj.

— Są smaczne — oświadczyła Młynarzowa. — Dziś rano je zrywałam.

— Czy on coś teraz ukradnie? — upewnił się szeptem ktoś w tłumie.

— Pewno. Patrz tylko — odszepnął ktoś inny.

Tom wziął do ręki jasnozielonego gifera i przyjrzał mu się. Tłum zamarł.

— Faktycznie, wygląda na bardzo smaczny — stwierdził Tom i starannie odłożył gifera na miejsce.

Tłum westchnął.

Przy następnym straganie stał Max Tkacz, jego żona i ich pięcioro dzieci. Dzisiaj wystawili dwa koce i koszulę. Uśmiechnęli się z zakłopotaniem, gdy podszedł do nich Tom, a za nim cały tłum gapiów.

— Ta koszula jest mniej więcej twojego rozmiaru — poinformował Tkacz marząc, by ludzie odeszli i pozwolili Tomowi pracować.

— Hmm… — Tom wziął ją do ręki.

Tłum zadrżał w oczekiwaniu. Jakaś dziewczyna zachichotała nerwowo. Tom mocniej ścisnął w dłoni koszulę i otworzył swój worek na łupy.

— Chwileczkę! — do przodu przepchnął się Billy Malarz. Miał już odznakę — starą, ziemską monetę, którą oczyścił i przypiął do pasa. Wyglądał bardzo urzędowo.

— Co robisz z tą koszulą, Tom? — zapytał. — No… oglądam ją.

— Oglądasz, co? — Billy obejrzał się zakładając ręce do tyłu. Nagle odwrócił się do Toma i wystawił w jego stronę palec wskazujący. — Nic wydaje mi się, żebyś ją oglądał, Tom. Moim zdaniem masz zamiar ją ukraść!

Tom milczał. W jednej ręce trzymał wiele mówiący worek, w drugiej koszulę.

— Jako szef policji — mówił dalej Billy — mam obowiązek chronić tych ludzi. Jesteś mocno podejrzanym typem, Tom. Chyba cię przymknę do wyjaśnienia.

Tom spuścił głowę. Nie spodziewał się tego, ale w sumie był zadowolony. Kiedy już znajdzie się, w więzieniu, jego problemy się skończą. A kiedy Billy go wypuści, będzie mógł wrócić do łowienia ryb.

Nagle przez tłum przepchnął się burmistrz, powiewający połami rozpiętej na piersi koszuli.

— Billy, co ty wyprawiasz?

— Spełniam swój obowiązek, panie burmistrzu. Tom zachowywał się bardzo podejrzanie. Według książki…

— Wiem, co jest w książce — przerwał mu burmistrz. — Sam ci ją dałem. Nie możesz aresztować Toma. Jeszcze nie.

— Ale w wiosce nie ma innego przestępcy — zaprotestował Billy.

— Nic na to nie poradzę — odparł burmistrz. Billy zacisnął wargi.

— Książka mówi o prewencyjnym działaniu policji. Powinienem zapobiegać przestępstwom, zanim zostaną popełnione. Burmistrz podniósł ręce i opuścił je zniechęcony.

— Billy, czy tego nie rozumiesz? W tej wiosce musi zostać popełnione jakieś przestępstwo. Ty też powinieneś pomóc.

— W porządku, panie burrnistrzu — Billy wzruszył ramionami. — Starałem się tylko wykonywać swoje obowiązki. — Odwrócił się, lecz odchodząc obejrzał się jeszcze raz: — Jeszcze cię złapię — powiedział do Toma. — Pamiętaj: Zbrodnia Nie Popłaca. I odszedł.

— Jest trochę nadgorliwy — stwierdził burmistrz. — Nie przejmuj się. No dalej, ukradnij coś i miejmy to już za sobą.

Tom ruszył w stronę rozciągającego się za wioską lasu.

— Co się stało, chłopcze? — spytał zmartwiony burmistrz. — Straciłem nastrój — wyjaśnił Tom. — Może jutro…

— Nie. Zaraz — nalegał burmistrz. — Nie możesz ciągle odkładać tego na potem. No już, wszyscy ci pomożemy.

— Pewnie, że tak — wtrącił się Max Tkacz. — Ukradnij tę koszulę, Tom. Akurat na ciebie pasuje.

— Co powiesz na piękny dzban na wodę? — Spójrz tylko na te orzeszki skigowe.

Tom rozglądał się po straganach. Kiedy sięgał po koszulę Tkacza zza pasa wypadł mu nóż. Tłum zacmokał z zachwytu. Tom podniósł nóż i schował go czując się jak niezdara. Wyciągnął rękę, chwycił koszulę i wsadził ją do worka na łupy. W tłumie rozległy się oklaski.

Tom uśmiechnął się słabo. Poczuł się trochę lepiej: — Chyba zaczynam łapać, o co w tym chodzi.

— Jasne, że tak.

— Wiedzieliśmy, że dasz radę. — Weź coś jeszcze, chłopcze.

Idąc przez targ Tom zabrał kawał liny, garść skigowych orzeszków i słomkowy kapelusz.

— To chyba wystarczy — spojrzał na burmistrza.

— Na razie tak — zgodził się tamten. — Zresztą wiesz, to się naprawdę nie liczy. To było tak, jakby ludzie sami ci wszystko dawali. Dla praktyki, można powiedzieć.

— Aha — Tom był rozczarowany.

— Ale już wiesz, na czym to polega. Następnym razem pójdzie ci łatwo.

— Chyba tak.

— I nie zapominaj o morderstwie.

— Czy to naprawdę konieczne?

— Chciałbym, żeby nie było — westchnął burmistrz. — Ale ta kolonia istnieje już dwieście lat i nie mieliśmy żadnego morderstwa. Ani jednego! Według zapisów inne kolonie mają ich masę.

— No tak, chyba powinniśmy mieć chociaż jedno — przyznał Tom. — Zajmę się tym.

Ruszył w stronę własnego domku. Tłum wiwatował na jego cześć.

W domu Tom zapalił kaganek i przygotował sobie kolację. Zjadł, a potem długo siedział w wielkim fotelu. Nie był z siebie zadowolony. Właściwie kradzież nie była udana. Praktycznie rzecz biorąc, ludzie musieli sami pchać mu wszystko w ręce. Ładny był z niego złodziej!