142514.fb2
Tony o niczym nie wiedział.
Zanim skończyła mówić, Emily zdała sobie sprawę, jak to musiało zabrzmieć w jego uszach. Jakby zmuszono go, by stanął nad własnym grobem. Twarz jego stała się zupełnie pusta, jak gdyby jakaś zasłona opadła mu na oczy. Musiał zakładać, że długi pobyt w więzieniu spowodował pogłoski o jego śmierci, ale nie zdawał sobie sprawy, że ludzie mieli poważny powód, by wierzyć, iż naprawdę umarł. A ona nie mogła zostać dłużej, by to wyjaśnić, złagodzić jakoś wstrząs i ból, musiała szybko zaprowadzić bliźnięta z powrotem.
Stojąc już w drzwiach odwróciła się nagle i zobaczyła, że Tony wciąż stoi pod wysokim dębem. W momencie kiedy spojrzała na niego – oprzytomniał, ukłonił się i odszedł. Jednakże jego krok nie wydawał się tak pewny jak zazwyczaj, brakowało mu zwykłej energii.
– Bardzo przystojny dżentelmen, panienko – skomentowała Nancy sznurując usta, ze wzrokiem starannie spuszczonym obserwując bliźnięta powoli wspinające się po schodach. – Choć co do mnie, to lubię jasnowłosych mężczyzn, takich co to nie wyglądają jak Cygan, który w mgnieniu oka może ci podciąć gardło.
Emily złapała Katy próbującą znowu zejść ze schodów i w milczeniu ważyła szanse wmówienia niańce, że jej spotkanie z Tonym dotyczyło wyłącznie interesów. Domyślała się, że ogólnie biorąc, nie są zbyt wielkie.
Jednakże w słowach Nancy zabrzmiała jakaś poufałość.
– Tak, on chyba naprawdę wygląda groźnie – zgodziła się Emily niezobowiązująco. – I może trochę na brutala. Z pewnością to nie jest tak subtelny dżentelmen jak, och, na przykład lord Palin.
Nancy jakby trochę się odprężyła.
– Ach, tak, panienko, niewielu dorasta do lorda Palina, jeśli wolno mi tak powiedzieć. To prawdziwy dżentelmen i tak pięknie wygląda.
Gdyby tylko jego normy etyczne były subtelne – pomyślała Emily.
Najwidoczniej Nancy wiedziała, co łączy ją z Ewardem. Czyżby Edward jeszcze coś napomknął? Czy to też skutki zwykłych plotek? Nieważne. Może czas, zdecydowała Emily, wykorzystać nasze sekretne zaręczyny w dobrym celu.
Kiedy bliźniaki popędziły do swego pokoju i wpadły w rozwarte ramiona nani, Emily na chwilę odciągnęła Nancy na bok.
– Nancy, wiem, że mogę ci zaufać – powiedziała, modląc się, żeby to była prawda. – Wiesz, że lord Palin znalazł się w niewygodnej sytuacji i musi udowodnić swoje prawa do tytułu?
– Ach, taaa, panienko. Wszyscy słyszeliśmy o tym typie, który mówi, że jest synem starego lorda.
Oczy niańki były szeroko otwarte z ciekawości. Nie połączyła "tego typa" z Tonym.
A dlaczegóżby miała łączyć? Emily nagle z ulgą zdała sobie sprawę z tego. Kamerdyner prawdopodobnie opisał służbie Tony'ego jako jakiegoś szaleńca, prawie z pianą na ustach. Może, pomyślała, oceniając chciwe spojrzenie Nancy, może to da się zrobić.
– Edward jest tak strasznie tym wszystkim strapiony, że nie może myśleć o niczym innym – wyjaśniła Emily.
Na przykład o swoim narzeczeństwie.
– Bez dwóch zdań. To po prostu wstyd, panienko, ja to mówię. Biedny pan, nie mógł nawet wpaść tu przez tyle dni – ubolewała Nancy.
– To doprawdy wstydliwa sytuacja – zgodziła się Emily. Wzięła oddech, po czym kontynuowała: – Więc zdecydowałam się coś z tym zrobić. Postanowiłam osobiście wejrzeć w tę sprawę. Ale… okazało się, że trzeba mi więcej informacji, więc zorganizowałam sobie kogoś do pomocy.
Mówiąc to, Emily wyczuła, że takie wyjaśnienie brzmi nieco mętnie, lecz prawdopodobnie jej reputacja zasłużyła na kredyt. Wszyscy wiedzieli, że Emily ma mnóstwo oddanych przyjaciół, niektórych zdecydowanie nie odpowiadających normom wytwornego towarzystwa.
– Och, panienko, jest panienka doprawdy bardzo dzielna.
Nancy w podnieceniu przycisnęła ręce do piersi.
– Ciii, nie tak głośno – ostrzegła Emily, chodź odpowiedź dziewczyny podniosła ją na duchu. – Myślę, że to jedyne wyjście. Byłoby straszne, gdyby prawdziwy lord Palin utracił tytuł i majątek tylko z braku dostatecznych dowodów. Ale… – nerwowo zagryzła dolną wargę. – Obawiam się, że Edwardowi mogłoby się nie spodobać, że ja to robię. – Głos jej zadrżał szczerością, gdy wypowiadała ostatnie słowa. – Jest taki dumny, wiesz.
– Achchch – Nancy mądrze pokiwała głową na zgodę. – Mężczyźni nigdy nie lubią przyznać, że trzeba im pomocy od kobiety. Proszę się nie kłopotać, panienko. Nikt nic ode mnie nie usłyszy.
To, co Emily chciała powiedzieć, w końcu jakoś się rozmyło.
– A to ten człowiek, który pomaga panience przy kłopotach jego lordowskiej mości, ten, z którym panienka rozmawiała dziś rano?
Nareszcie.
– Rzeczywiście, on stara się potwierdzić tożsamość lorda Palina – przyznała Emily, z całych sił tłumiąc w sobie poczucie winy. Fakt, że w stosunku do dziewczyny nie posłużyła się ani razu otwartym kłamstwem, w żaden sposób nie umniejszył jej oszustwa. – Będzie się ze mną spotykał co rano – ciągnęła – żeby wymienić informacje i otrzymać instrukcje.
Nancy, zajrzawszy do pokoju dziecinnego, żeby sprawdzić, czy jeszcze nie jest potrzebna, wyprostowała się.
– Może panienka na mnie liczyć, panienko. Będę milczała jak grób. A jeśli usłyszę coś, co mogłoby pomóc jego lordowskiej mości, obiecuję, że natychmiast panience powiem.
– Dziękuję ci, Nancy. Będę pamiętać o twojej uprzejmości.
Dziewczyna, stanowczo wezwana przez niańkę, zostawiła nieszczęśliwą Emily samą z jej myślami.
Ponowne spotkanie z Tonym w końcu wyjaśniło jej wiele. W jednej ze spędzonych z nim chwil w parku doszła do nieuniknionej konkluzji: Tony mówił prawdę.
Patrząc wstecz Emily mogła niemalże precyzyjnie uchwycić tę chwilę. Coś się z nią stało, kiedy Tony powiedział, że żal mu każdego przyjaciela, który ją rozczarował. Choć nigdy nie oświadczył się jej z przyjaźnią, jedynie proponował pomoc, w jakiś sposób była przeświadczona, że Tony nigdy jej nie zawiedzie. Była przeświadczona, że niedotrzymanie słowa i opuszczenie przyjaciela to dla niego straszliwe zbrodnie.
Emily próbowała persfadować sobie, że wymyśla coś, co nie istnieje, że uległa czarowi zręcznego przedstawienia, mającego na celu zyskanie jej współczucia. Jej wiara w umiejętność oceniania została przez Edwarda zachwiana. Choć od kiedy trwała ich przyjaźń, nigdy nie oczekiwała, że Edward zrozumie ją czy jej najgłębsze uczucia. Ten zaś człowiek zdawał się ją rozumieć, co jest dla niej ważne, i to w sposób, który zarówno sprawiał jej przyjemność, jak i przerażał. Czy to bardzo dziwne, że z kolei ona wierzyła, że potrafi go zrozumieć?
Dziwne czy nie, naprawdę w to wierzyła.
A ponieważ prawdą było, że Tony nie jest w stanie nadużyć przyjaźń z nią czy z Gusem, jego oświadczenia również musiały być prawdziwe.
Implikacje tego faktu były prawie bolesne, prawie nie do zniesienia. Wyobrazić sobie, że Letty w taki sposób mogła potraktować swojego starego przyjaciela i ukochanego. Pomyśleć, że Edward z zimną krwią żądał tytułu i majątku, które mu się prawnie nie należały. I najgorsze – dowiedzieć się, czym był Tony przez te wszystkie lata i jak został potraktowany, gdy wrócił.
Te melancholijne myśli nie opuściły Emily, nawet kiedy usiadła do śniadania ze wym bratem.
– Co się dzieje? – zapytał. – To do ciebie niepodobne, takie przygnębienie od rana, Em. Nie wiem, czy dam sobie radę, kiedy moje obie damy popadną w depresję – zażartował, lecz z prawdziwą troską w głosie.
– Przepraszam, John. – Wyczarowała uśmiech na swej twarzy, choć nieco słaby. – Jak się ma dziś Letty?
– Chciałbym wiedzieć. Wciąż mówi, że nie czuje się na tyle dobrze, żeby przyjmować gości. Jakbym nie wiedział, że co godzinę biega do pokoju dziecinnego! – Z rozpaczą potrząsnął głową. – Zanudziła się na śmierć, ale za nic nie ustąpi. Nie rozumiem tego. Nigdy jej przedtem takiej nie widziałem.
– Kiedyś – przypomniała mu Emily- jedyny raz widziałam, jak się na nią złościsz. Pamiętasz, Letty wyszła z domu sama…
– I do tego pieszo! Tak, pamiętam. Wystraszyła mnie prawie na śmierć.
– Teraz myślę, że to był również jedyny raz, kiedy widziałam, że straciłeś panowanie nad sobą.
Emily dobrze pamiętała. Na oszalałą prośbę swojej przyjaciółki Letty pospieszyła jej na pomoc, zostawiając lakoniczne wyjaśnienie. Fakt, że ostatnio w Londynie szerzyły się napady rabusiów, jakoś do Letty nie dotarł, lecz dotarł do Johna. Rozdrażniony, po wypełnionych obawą godzinach czekał na jej powrót, wygłosił Letty najbardziej gorzki i zjadliwy wykład na temat przyzwoitości, jaki Emily kiedykolwiek słyszała.
Lecz nigdy nie mogła znieść, aby ludzie, których prawdziwie kochała, gniewali się na nią. Czy możliwe, by to był powód jej zachowania, a nie poczucie winy, czy możliwe, że obawiała się, iż Tony zrobi jej scenę, oskarżając o niewierność? Czy to przed tym się ukrywała?
– Wiem, co to jest – powiedział John z westchnieniem. – KIedy Letty schowała się w swoim pokoju, działała pod wpływem chwili. Teraz nie może się z tego zręcznie wycofać bez wytłumaczenia.
– I im dłużej czeka, tym bardziej zwiększa się konieczność wyjaśnienia. – Emily ze zrozumieniem pokiwała głową.
– I tym trudniejsze staje się jego wypowiedzenie – ciągnął John. – Więc leży w łóżku i martwi się cały dzień. W ten sposób doprowadzi do tego, że naprawdę zachoruje.
– Czy nie mógłbyś jej z tego wyciągnąć, John? – Emily przykro było oglądać brata w tak ponurym nastroju. Tak się martwić, to do niego niepodobne.
– Mógłbym – przyznał. – Ale co z tego? Nie chcę zmuszać Letty do zwierzeń. Nie, to jest coś, z czym sama musi sobie poradzić.
Bardzo dobrze, lecz Emily nie była taka pewna, że mogą sobie pozwolić na luksus czekania, aż Letty odzyska rozum. Jak mówił John, każdy następny dzień utrudni Letty przyznanie, że była niemądra. Zbyt wiele postronnych osób raniło postępowanie Letty – Johna, samą Emily i Tony'ego.
Jej niezadowolenie musiało być widoczne.
– No, może niewielę potrafię zdziałać w sprawie Letty, ale może mógłbym zrobić coś, żeby zlikwidować to nieszczęśliwe spojrzenie twoich oczu – powiedział John, zabierając się za wędzone śledzie. – O co chodzi, kotku?
Emily westchnęła, lecz nie wiedziała, jak przedstawić bratu swoje kłopoty.
– To nie jest idealny początek zaręczyn, prawda? – zgadywał John.
Było w tym wiele prawdy, choć zachowanie Edwarda stanowiło tylko część jej kłopotów.
– Nie, nie jest – zgodziła się szczerze.
– Tak sądziłem, że to to – pokiwał głową John, zadowolony z własnych umiejętności dedukcji. – Muszę przyznać, że według mnie Edward powinien znaleźć dla ciebie trochę czasu. Nie widzieliśmy go od następnego dnia po tym, kiedy się oświadczył.
– Spotkałam go na balu u Castlereaghów, ale nie mógł myśleć o niczym, tylko o swojej sytuacji.
Nie było potrzeby informować Johna, że musiała polować na Edwarda, żeby chwilę z nim porozmawiać.
– To już nie potrwa długo, Em – powiedział John na pocieszenie. Marne pocieszenie. Nawet John nie umiał wytłumaczyć, dlaczego Edward ją zaniedbuje.
– Jesteś pewien? Co będzie, jeśli dochodzenie do niczego nie doprowadzi? Co będzie, jeśli to się przeciągnie dłużej?
John rozumiał, ku czemu ona zmierza.
– Nie. – Jego łagodna twarz przybrała naraz przeraźliwie władczy wyraz. – Nie pozwolę ci niepokoić twojej szwagierki. Umówmy się co do tego.
Emily pochyliła głowę. John rzadko wydawał rozkazy, ale jeśli to robił, obowiązywały nieodwołalnie.
– John – powiedziała z wahaniem. – A co, jeśli to naprawdę lord Palin?
– Autentyczny? Nie wierzę w to. – Potrząsnął głową. – Pomyśl, Em. Jakie są szanse, że lord Varrieur ponownie pojawił się po tylu latach, kiedy uważano go za zmarłego? A w każdym razie nie wierzę, że moja Letty nie wyszłaby mu naprzeciw, gdyby to naprawdę był jej stary przyjaciel. Chyba nie wątpisz w prawość Letty, nieprawdaż?
– Oczywiście, że nie! Ale… ona tylko ledwo raz na niego spojrzała, na tym balu. Jak może być pewna!
– Dlaczego nie miałaby sądzić, że to oszust? Czy słyszałaś, by ktoś, jakiś stary przyjaciel Varrieura wystąpił, żeby poprzeć jego żądania?
To była prawda. Jak dotychczas nikt publicznie nie uznał tony'ego jako lorda Palina. I dopóki to się nie stanie, nikt nie będzie się spieszył, aby go zaaprobować.
– Mówię ci, kotku – ciągnął John – gdybym sądził, że w żądaniu tego człowieka jest choć cień słuszności, nie pozwoliłbym Letty chować się na górze. Możesz być pewna, że jeśli jego słowa są prawdziwe, Letty je poprze.
Jednakże to niewielka pociecha dla Tony'ego wiedzieć, że jego byłą ukochaną trzeba zmuszać, by za nim przemówiła. Tony drugi raz nie poprosił Emily o wstawiennictwo u Letty. Jakże musi się czyć, pomyślała, skoro Letty wciąż się do niego nie odzywa? Rozczarować się do przyjaciela – to dość bolesne; kiedy zapiera się ciebie i ignoruje cię ktoś, kogo kiedyś kochałeś, to prawie śmierć. To naprawdę najgorszy rodzaj zdrady.
– Em, nie martwisz się chyba, co będzie, jeśli Edward przegra sprawę? Nie sądzę, żebyś należała do tego rodzaju dziewcząt, które przywiązują wagę do tytułu markizy.
– Ależ nie – zaprotestowała, z hałasem upuszczając widelec. Brzęk jeszcze bardziej ją zirytował. Jak mogłaby powiedzieć Johnowi, że jej największą obawę wzbudza fakt, że sprawiedliwość mogłaby zawieść i Edward zatrzymałby tytuł?
– Nie dlatego zgodziłam się go poślubić. Nie zważałabym na to, że mieszkamy w chatce w Tunbridge Wells, gdyby tylko…
– Gdyby tylko…? – podpowiedział John, najoczywiściej wstrząśnięty faktem, że nieoczekiwanie odsłoniła swoje uczucie. KIedy nie odpowiedziała natychmiast, zapytał ponownie: – Gdyby co?
Gdyby tylko Edward był wciąż tym przyjacielem, którego zgodziła się poślubić, chłopcem, którego zawsze znała i lubiła. Emily popatrzyła na zatroskaną twarz brata. Tak bardzo usiłował zrozumieć.
– Trochę martwi mnie zachowanie Edwarda, odkąd zaczęły się kłopoty – wyznała, tym razem całkowicie panując nad głosem. – Nie – uprzedziła – nie tylko dlatego, że trochę mnie zaniedbuje. Mam nadzieję, że wiesz, iż nie jestem z tych, co to oczekują, by narzeczony cały dzień kręcił się koło nich. Ale wciąż słyszę takie rzeczy… o tym, w jaki sposób postępuje. Powiedziałam ci, że wszystko mi jedno, czy Edward straci majątek, czy nie, ale obawiam się, że jemu nie jest wszystko jedno. Więcej. Wyzwanie rzucone przez tego człowieka chyba go zmieniło, stał się bardziej bewzględny. Zaczyna być obcy.
No. Powiedziała to. W sposób sobie właściwy wspomniała o swoim przerażeniu, jakby nie znaczyło więcej, niż przypalony dziś rano tost, lecz tym razem miała nadzieję, że John potrafi wszystkiego się domyśleć. Emily wstrzymała oddech i czekała na odpowiedź brata.
– Tak… tak, kotku, czy jesteś pewna, że Edward zdaje sobie sprawę, iż ty naprawdę nie dbasz o pieniądze i tytuł? Mężczyzna ma swoją dumę, wiesz. Lubi mieć świadomość, że może pozwolić kobiecie, którą kocha, na wszelkie ekstrawagancje, jakie jej przyjdą do głowy. Edward może nie dbać o to, że sam będzie mieszkał w domku na wsi, ale może desperacko [pragnąć czegoś lepszego dla ciebie. – John wydawał się zadowolony z takiego rozwiązania. – Co powinnaś zrobić, to odciągnąć go na bok, siłą, jeśli będzie trzeba, i wytłumaczyć mu, że kochasz jego, a nie luksusy – poradził z uśmiechem, jak zwykle osądzając Edwarda według siebie. – Tak, to jest rozwiązanie, Em. Porządna przemowa, oto czego mu trzeba. I parę całusów, hę?
Szczęśliwy, że rozwiązał niewielki problem Emily, John zasalutował jej i odszedł do swoich spraw. Jednakże Emily daleka była od zadowolenia z tej analizy postępowania Edwarda.
Wiedziała, że Edward zdaje sobie sprawę, iż ona nie dba ani o bogactwo, ani o tytuł markizy. O ile jej głębsze myśli i uczucia były mu nieznane, to z pewnością znał jej zasady. Przypomniała mu to wszystko następnego dnia po tym, kiedy przyjęła jego oświadczyny. Następnego dnia po tym, jak pojawił się Tony.
Niezadowolona z własnych myśli, Emily odsunęła śniadanie i próbowała zagłębić się w domowe obowiązki. Przejrzała z Cookiem jadłospisy i odłożyła do pocerowania kilka sztuk bielizny, lecz działanie nie wygnało tych myśli z głowy.
Nawet stare, ulubione lekarstwo – wygrywanie najgłośniejszych melodii, jakie znała na fortepianie – nic nie pomogło. Po paru minutach Emily spostrzegła, że gra melodię, którą tańczyła z Edwardem na jego balu. Nie najlepszy wybór.
Próbowała przywołać uczucie ciepła i szczęścia, którego doznała, gdy Edward przywitał ją owego wieczoru, lecz zamiast tego przypomniała sobie przykrość, jaką sprawił jej ten taniec. Czyżby te dobre uczucia przepadły na zawsze? – martwiła się.
Nawet gdyby Edward ponad wszelką wątpliwość dowiódł swych praw do tytułu lorda Palina, Emily nie była pewna, czy potrafi zapomnieć jego kłamstwa, jego postępowanie, które ją zraniło. Jeśliby Edward w jakiś sposób teraz zwyciężył, czy mogłaby go poślubić, wiedząc jak okropnie się zachował i że nie należy mu się tytuł lorda? Jak mogłaby go w ogóle szanować?
A jeśli przegra, co z pewnością się stanie, co wtedy?
Może sprawi mi niespodziankę, pomyślała Emily wybierając następną melodię. Wciąż jest możliwe, że odnajdzie swój utracony humor i honor, i odważnie stawi czoła ubóstwu. Prawdopodobnie wyobraża sobie najgorszą biedę. Jego sytuacja jako zwykłego dżentelmena będzie zupełnie inna, to prawda, ale nie będzie aż tak biedny, jak uważa. Tony wydawał się nie żywić do niego urazy. Prawdę mówiąc współczuł mu bardziej niż ona. Gdyby tylko Edward pozwolił, Tony okazałby hojność. Tego była pewna.
Dlaczego teraz musiała przypomnieć sobie dezaprobatę, jaką Letty okazała na wieść o jej ślubie z Edwardem? Emily z determinacją bębniła sonatę, której nigdy nie zdołała opanować. Wciąż zadawała sobie te same pytania. Dlaczego nie może pamiętać Edwarda ze szczęśliwych dni? Jakoś, zamiast ujrzeć w myślach siebie i Edwarda jadących konno polami w pobliżu Howe, wyobraziła sobie Tony'ego – młodego zapaleńca uganiającego się za Letty.
Emily drgnęła, jakby wydobyła fałszywą nutę.
Jakże mogłaby teraz poślubić Edwarda?
A przecież dała mu słowo. Jest również do tego zobowiązana ze względu na ich długą przyjaźń. Jeśli odwróciłaby się od niego teraz, kiedy on najbardziej jej potrzebuje, zdradziłaby wszystko to, w co wierzy.
Jakże mogłaby go nie poślubić?
Emily wkrótce przekonała się, że jej walenie w fortepian nie przeszło niezauważone. Aby podnieść ją na duchu, John zaoferował, że będzie jej towarzyszył na dzisiejszym balu u lady Salisbury, gdzie, spodziewał się, będzie wyjątkowo nudno, szczególnie, że nie mógł liczyć na błyskotliwe towarzystwo żony.
Co do tego John się mylił. Regent przybył do lady Salisbury prosto z własnego przyjęcia, najwyraźniej pijany. Nie został długo, lecz i ta jego krótka obecność ożywiła wieczór, i tak już interesujący ze względu na zagranicznych gości.
Emily zdziwiona była odkryciem, że nie potrzebuje tego rodzaju rozrywek, aby poprawić jej nastrój. Choć myśl o balu rzadko wprawiała ją w podniecenie, dziś jej serce zabiło szybciej. Dziś nie była zwykłą panna z towarzystwa, choć znaną jako osoba miła i dobra przyjaciółka. Dziś była kobietą, która chce osiągnąć swój cel, kobietą zdecydowaną poprzeć sprawiedliwość, rację prawowitego lorda Palina.
Od każde prawie osoby mogłaby spodziewać się jakiegoś tropu – pomyślała Emily przeczuwając przygodę i rozglądając się po sali balowej. Energiczny oficer, który zmęczył się już, tańcząc na lewo od niej, nudna matrona, wylewająca swoje żale, podczas gdy Emily pomagała prze reperacji naderwanej falbany, wstydliwa debiutantka, chowająca się za flagi ozdabiające salę – każdy z nich mógł znienacka okazać się ukrytym dotąd źródłem wiedzy.
Miała też bardziej osobiste powody do radości, przyjaciół, których powita. Szarmancki pruski kapitan przez większą część wieczoru był zajęty przy boku księcia Hardenburga, lecz udało mu się znaleźć czas, aby z nią zatańczyć i rozśmieszyć ją. Kiedy Emily wraz z przyjaciółmi odpoczywała – orkiestra miała przerwę – z zadowoleniem ujrzała pana Scrope'a Daviesa tym razem poza pokojem, gdzie grano w karty.
Choć od dawna podejrzewała, że pan Davies większą część swoich dochodów uzyskuje raczej przy stoliku karcianym niż jako wykładowca w Cambridge, zawsze przekonywała się, że dżentelmen ten jest uprzejmy i dowcipny. To była bardzo rzadka kombinacja i Emily tym bardziej ją ceniła. Uśmiechając się poklepała miejsce, obok którego siedziała.
Przysiadł się akurat w chwili, gdy jeden z dżentelmenów nadmienił, że nie widziano Emily po południu w Hyde Parku. Pan Danies pochwalił jej rozsądek.
– Lecz cóż to był za wspaniały spektakl! – zaprotestował drugi dżentelmen. – Osiem tysięcy jeźdźców towarzyszyło monarchom w przejeździe do Kensington Gardens!
– Tak – powiedział pan Danies rozsiadając się wygodnie – ale spektakl, który nastąpił potem, kiedy jechali ku Serpentine był jeszcze wspanialszy. Damu krzyczały, buty pospadały! Muszę wyznać, że naprawdę ucieszył mnie widok królewskiego koniuszego, zrzuconego na trawnik. A nieustraszony generał Blucher, biedak, wielbiciele zdążyli go w końcu, przyparli do drzewa.
Obraz, jaki odmalował, rozśmieszył Emily.
– Ale wciąż chronił flanki przed atakiem – odpowiedziała. – Zawsze żołnierz, nawet w Hyde Parku.
– Rzeczywiście – zgodził się pan Davies. – I wreszcie zasługuje na całe uwielbienie, na jakie może zdobyć się nasz naród.
Emily odwróciła się, żeby powitać Georgy, całą w obłoku jedwabi i z wachlarzem z piór.
– Nie, nie musicie mi nawet mówić – przerwała, zanim ktokolwiek zdążył ją poinformować. – Mogę wam powiedzieć, o czy rozmawiacie. Po pierwsze – o dzisiejszym okropnym zachowaniu następcy tronu. Po drugie – o wydarzeniach w parku po południu. Po trzecie – o tajemniczym pretendencie do tytułu Palina. Słyszałam to już trzy razy.
Pan Davies ustąpił jej miejsca i Georgy nagrodziła go olśniewającym uśmiechem.
– Wiecie, że zaczynam myśleć, iż największa korzyść z wizyty zagranicznych królów to to, że angielskie grzeszki giną w ogólnym podnieceniu.
Stwierdzenie Georgy powitano chórem protestów i dopominaniem się, by powiedziała, co ostatnio zrobiła takiego, o czym nikt by nie wiedział. Zupełnie bezwiednie Emily skierowała rozmowę na interesujący ją temat.
– No, Georgy, musisz przyznać, że kłótnia o tytuł Palina to angielski skandal – zauważyła.
– Ależ to nie skandal! Na to się właśnie użalam – odpowiedziała Georgy.
– Nie rozumiem dlaczego – odpowiedział pan Davies, wtórując myślom Emily. – Są tu wszystkie elementy skandalu: zabity bohater, możliwe oszustwo, nazwisko i majątek człowieka w zawieszeniu. Jest pani zbyt sroga, panno Parkhurst.
– Jest zazdrosna – dodał inny dżentelmen. – Biedna panna Parkhurst, przykro jej przyznać, że jest jedną z niewielu osób, które przegapiły szansę na obejrzenie tego pretendenta.
Gdyby tylko wiedzieli – pomyślała Emily – Georgy lepiej niż ktokolwiek z nich obejrzała sobie Tony'ego. Zatem dlatego nie miała pojęcia, kto to jest.
– Nie byłaś na przyjęciu, które wydał lord Ruthven dla Palina? – spytała przyjaciółkę. W ścisku i podnieceniu, jakie panowały tego wieczoru, nie zauważyła nieobecności Georgy.
– Nie – jęknęła Georgy. Po czym przechylając się, by nikt jej nie usłyszał, wyszeptała Emily do ucha: – Nie byłam zaproszona. Nie jestem widać dla lorda Ruthvena dostatecznie godna.
Emily ogarnął gniew. Edward wiedział, że Georgy była jej dobrą przyjaciółką i miał taki sam wpływ na listę gości, jak lord Ruthven. Oto następna zdrada ku jej zmartwieniu.
– Nie mogłam nawet znaleźć nikogo, kto by mi dobrze opisał tego człowieka – ciągnęła Georgy, zwracając się do wszystkich.
– Stałaś blisko drzwi, Emily – przypomniał sobie ktoś. – Nie widziałaś go dobrze?
Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła Emily było opisywanie Tony'ego Georgy. Wzruszyła ramionami.
– Przykro mi. Moja szwagierka zachorowała i obawiam się, że całą uwagę poświęciłam jej.
– No – zażądała Georgy. – Ktoś musiał dostrzec jego wygląd.
– Ja go widziałam – zaofiarowała się wstydliwie młoda debiutantka. Emily mogłaby ją udusić. – Myślę, że robi duże wrażenie. Bardzo, bardzo wysoki i szczupły. Ma bladą skórę i ciemne włosy, i władcze, ciemne oczy. Prawdę mówiąc, trochę się dziwię, że tak małe wrażenie wywarł na pannie Meriton.
Mała żmijka. Nie, przyznała Emily, dziewczyna jedynie mówi prawdę. Nikt, kto widział wejście Tony'ego nie mógłby go zapomnieć.
– To zaczyna być coraz bardziej intrygujące – ku przerażeniu Emily wyznała Georgy.
– Nie, jeśli jesteś zmuszona słuchać, co o tym mówi Palin – poskarżył się jeden z dżentelmenów.
Emily szybko wtrącił:
– Nudne jest to, że nikt nie ma nic do dodania. Co jeszcze można powiedzieć, kiedy już opisało się spektakularne wejście tego człowieka? Czy ktoś go zna? Czy ktoś znał lorda Varrieura przed jego… przypuszczalną śmiercią? – zapytała z przyzwyczajenia. Od ludzi, których dobrze znała, nie spodziewała się niespodzianek.
– Prawdę mówiąc, ja go znałem – oświadczył pan Davies, ku jej radosnemu zdumieniu. – Byłem z nim w Eton.
Nie było go na liście Tony'ego, lecz Tony nie mógł z pewnością wymienić każdego chłopca ze szkoły. Całe towarzystwo zaczęło domagać się dalszych informacji, Emily nie musiała już nic mówić.
– Był dużym chłopakiem, pamiętam to dobrze – powiedział były kolega Tony'ego. – Niewiele więcej mógłbym dodać. Nie znałem go bliżej. Był ode mnie dwa lata młodszy i nie mieszkał w internacie.
Emily wiedziała, że jej przyjaciel pan Davies musiał przecierpieć rygory życia w college'u. W internacie nie mieszkali, jak pamiętała ze szkolnych czasów Johna, ci chłopcy, których rodzice byli na tyle zamożni, by ulokować ich u jakiejś starszej osoby w mieście.
– Znałem go w ogóle tylko dlatego, że grał w krykieta, i to dobrze. Zaraz, jest coś, o co Palin mógłby na przesłuchaniu zapytać. Niech ten człowiek opisze zawody Eton-Westminster z dziewięćdziesiątego dziewiątego. – Pan Davies spoglądał po słuchaczach, jakby w oczekiwaniu pochwały za tę sugestię.
Nie usłyszał jej, choć Emily pomyślała, że pomysł wart jest zastanowienia.
– To nie jest dobry pomysł, Davies – zaprzeczył jeden z dżentelmenów, potrząsając głową i rozwiewając nadzieje Emily. – Ja mógłbym opisać te zawody, a nawet tam nie byłem.
– Nie mógłby pan rzucić piłką tak jak on – odparował Davies. – Nigdy nie widziałem nikogo, kto by tak umiał. Po tych latach, w tłumie nie rozpoznałbym twarzy Varrieura, ale rozpoznałbym sposób, w jaki rzuca. – I spytał naiwnie: – Czy sądzicie, że można by to uznać za świadectwo?
Pan Davies wzniecił ogólną wesołość pomysłem, że można by rozpoznać człowieka po sposobie gry w krykieta, a tymczasem, kiedy wszyscy wstali, by tańczyć, cichym głosem wyznał Emily, że sprawa Tony'ego to dla niego coś więcej niż żarty.
– Nie znała pani mojego przyjaciela, Matthewsa – opowiadał. – Umarł cztery lata temu. Utopił się. Był w wieku Varrieura i też nie mieszkał w internacie. Pamiętam, jak kiedyś, dawno już, mówił o jego dobroci. Tak duży chłopak ma w szkole dużo sposobności, by stać się tyranem, wie pani, ale Varrieur był inny.
Och, tak, Tony był rzeczywiście inny. Sądząc z listy nazwisk, nawet nie opamiętał nieszczęsnego Matthewisa. Kiedy dobroć jest tak integralną częścią twojej istoty, nigdy nie liczysz pojedynczych jej przejawów. Po dziesięciu latach więzienia wciąż zdolny był do współczucia, pomyślała Emily, przypominając sobie, z jaką tolerancją traktował postępowanie Edwarda.
Pan Davies z wolna porzucił melancholijny nastrój, lecz dodał jeszcze: – Cieszę się na myśl, że Varrieur może przeżył. Jeśli ten człowiek to on, życzę mu jak najlepiej.
Emily uśmiechała się słabo, lecz skłonna była potraktować dobre życzenia pana Daviesa. Choć brat uspokoił ją, że Letty poprze prawowite żądania, wiedziała, że Tony'emu przyda się wszelka pomoc, którą zdoła uzyskać. Co jeszcze John jej uprzytomnił, to że Tony'emu trzeba, aby choć jeden z jego starych przyjaciół jak najszybciej potwierdził jego racje, a w ten sposób ośmielił innych do wystąpień. Może nie byłby to pan Davies, lecz Emily z większą nadzieją spoglądała w przyszłość, znalazłszy już jednego. Najwidoczniej Tony nie docenił wpływu, jaki wywierał na innych. Był człowiekiem, którego nie łatwo zapomnieć.
Tańcząc walca i rozmawiając z przyjaciółmi, Emily mogła trafić na jakiś szczęśliwy trop, który doprowadziłby ją do celu. Rozmyślnie spędziła kilka tańców siedząc wśród przyzwoitek. Dobrze wiedziała, że te przyzwoitki to wdowy i matki myślące tylko o tym, kto z kim się żeni, ożenił albo ożeni, i znające wszelkie możliwe drzewa genealogiczne. One ci powiedzą, kto jest czyim powinowatym, kiedy żył, jaki majątek posiadał i jakie skandale wywołał w ciągu ostatniego pół wieku.
W ten sposób Emily mogła odkryć nie tylko miejsca pobytu paru serdecznych przyjaciół Tony'ego z Eton, mogła także dowiedzieć się czegoś o jednym czy dwóch marynarzy, ubogich młodszych synach, którzy przebywali w Verdun. Gdyby tylko miała większą pewność, że ci ludzie mogą pomóc! Była jednakże zadowolona, że Tony w końcu dowie się, gdzie ich szukać.
Niemniej jednak bardzo chciała porozmawiać z pewną osobą. Nie mogła przestać myśleć o sposobie, w jaki opuściła Tony'ego dzisiejszego ranka. Emily była przekonana, że nie potrafi stanąć ponownie przed Tonym, nie mogąc opowiedzieć mu czegoś więcej o tym fałszywym pogrzebie.
Wiedziała, że pan Neale jest na balu. Wcześniej widziała go, jak konferował z lordem Castlereaghem. W tej chwili gdzieś zniknął. Największym problemem było nie odnaleźć go, lecz podejść do niego nie budząc podejrzeń. Emily nigdy nie celowała w uwodzeniu mężczyzn. W każdym razie tak dystyngowany dżentelmen jak pan Neale bez zwątpienia będzie zakłopotany, gdy zorientuje się, że jest obiektem niezręcznych zalotów.
W międzyczasie musiała skoncentrować się na innych sprawach. Pod koniec tańca, podczas którego głównie musiała chronić swą suknię i stopy, energiczny partner odprowadził ją do Johna, który rozmawiał z Castlereaghami. – Czy na pewno dobrze się czujesz? – spytała lady Castlereagh. Najwidoczniej wyczyny Emily na parkiecie nie przeszły niezauważone.
– Chyba tak, tylko trochę brak mi tchu. Czy moja suknia nie jest nigdzie rozdarta? – spytała Emily obracając się przed nimi w kółko.
– Nie, w porządku – zapewnił ją ze śmiechem brat. – Pozwól, że przyniosę ci szklaneczkę ponczu dla ochłody.
Lord Castlereagh smutno pokiwał głową, po czym przeprosił i poszedł przez salę za jednym ze swych podwładnych.
Na nieme pytanie Emily jej matka chrzestna odpowiedziała:
– Cas jest bardzo nieszczęśliwy z powodu tego szaleństwa walca. Jeśli to będzie trwało, nie będzie miał wyjścia, tylko musi się tego nauczyć. Wygląda na to, że dla dyplomaty to konieczność.
– Nie wyobrażam sobie, żeby jego lordowskiej mości nie udało się coś, co sobie zamierzył.
– Jak zapewne odkryłaś, kochanie, stopy nie zawsze słuchają rozkazów głowy. Prawda jest taka – lady Castlereagh zniżyła głos do szeptu – że jeden z najlepszych w tym kraju mężów stanu po prostu nie potrafi tańczyć.
Roześmiały się obie, po czym lady Castlereagh ciągnęła:
– Cieszę się, że twój brat tutaj przyszedł, choć wygląda samotnie bez twojej szwagierki. Czy już jej lepiej?
To pytanie przypomniało jej wszystkie nieszczęsne myśli, które Emily przez cały wieczór usiłowała zepchnąć na bok.
– John, zdaje się, myśli, że trzeba jej wypoczynku, a to, sądzę, zawsze świadczy o poprawie – odpowiedziała spokojnie.
– To prawda – zgodziła się lady Castlereagh, po czym zainteresowała się bardziej pilnymi sprawami.
– Pójdziesz jutro z nami, nieprawdaż? Planujemy odwiedzić przytułki dla weteranów. Może to nie najradośniejsze zajęcie, ale prawdopodobnie jedyne, jeśli chce się zrobić coś naprawdę dobrego.
– Oczywiście, że zamierzam się wybrać z wami. – Emily wiązała z tą wycieczką wielkie nadzieje. Gdzież można najłatwiej znaleźć marynarzy, jeśli nie w przytułku marynarki?
– Pani? – Obie odwróciły się słysząc męski głos. Emily miała szczęście. Był to pan Neale.
Emily przywitała go tak radośnie, że lekko go zaskoczyła. Skinął jej głową i zwrócił się do lady Castlereagh.
– Jego lordowska mość pyta, czy mogłaby pani potowarzyszyć mu chwilkę w sali gier, milady.
– Och, chyba lepiej pójdę – powiedziała matka chrzestna Emily. – Choć nie chciałabym cię tak zostawiać.
Emily uśmiechnęła się.
– Myślę, że mój brat musiał zabłądzić w powrotnej drodze od stołu z napojami. – W głębi ducha modliła się, aby jeszcze trochę się spóźnił.
– Sir John? – zapytał uprzejmie pan Neale. – Niecałe dwie minuty temu widziałem, jak rozmawiał z lordem Palinem. Czy mogę panią do niego odprowadzić?
– Dziękuję, panie Neale – powiedziała Emily bez cienia wdzięczności. – To bardzo uprzejme z pana strony.
Przyjęła jego ramię i szła z nim dookoła sali balowej, umyślnie zwalniając krok. Nie chciała dostrzeć do Johna – ani Edwarda – zbyt szybko. Później będzie czas zastanawiać się, co się działo z jej bratem.
– Jeśli już mówimy o lordzie Palinie, panie Neale, czy pan opowiadał mu swoją historię?
– Tak, panno Meriton – potwierdził – i jego lordowska mość był bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że będę pomocny, choć niewielkie są wątpliwości co do faktu, że słuszność jest po jego stronie. Jestem tylko zaskoczony, że ludzie wydają się tak poważnie traktować tego oszusta.
Emily mogła tylko pomyśleć, że pan Neale nie widział jeszcze Tony'ego. Jednakże jego relacja niepokoiła ją. Musi być jakieś wyjaśnienie.
– Może nie jest pan świadomy, panie Neale, że dżentelmen, który podróżował z lordem Varrieurem, nie przestawał ręczyć, długo po tym jak go zwolniono, że opowieść o śmierci jego lordowskiej mości jest nieprawdziwa.
– Zadziwiające, jak mogą przetrwać takie złudzenia, nieprawdaż? – odpowiedział spokojnie pan Neale. – Niektórzy ludzie, sądzę, przejmą się tym. Pamiętam doprawdy tego starego pastora. Któż mógłby go zapomnieć? Protestował, twierdził, że ciało Varrieura nie zostało odesłane do Verdun, żeby je pogrzebać.
– Czy przekonał się osobiście co do tożsamości zmarłego? – spytała starannie wymawiając słowa. Rozmowa o trupach nie wydawała się stosowna na balu, nawet na balu u lady Salisbury.
– Tak… – Jakaś nutka w głosie towarzysza ostrzegła ją, że nie chce on powiedzieć więcej.
– Proszę, panie Neale, proszę mówić. – Nie odezwał się, więc nalegała: – Nie można nic na to poradzić, to takie fascynujące, to tak romantyczna możliwość. No i, jak pan powiedział, jak ktokolwiek mógłby poważnie traktować takie oświadczenie, jeśli lord Varrieur z pewnością został zidentyfikowany jako zmarły?
– Zwlekano trochę z odsyłaniem ciała – zawahał się pan Neale. On również szukał sposobu, by jak najdelikatniej rzecz wyłożyć. – Można było rozpoznać go jedynie po ubraniu i rzeczach osobistych.
Emily zdała sobie sprawę, że nie chciał też przyznać, iż istniała możliwość pomyłki. Puściła w ruch wahlarz, żeby nie dostrzegł szybkości jej rozumowania i powiedziała naiwnie:
– Och, ma pan na myśli pierścień rodzinny czy coś w tym rodzaju.
– Była tam jakaś biżuteria, choć nie pamiętam, czy to był pierścień czy szpilka. Czy mógłbym spytać, dlaczego pani się tak tym interesuje, panno Meriton?
Jego nagła oziębłość wprawiła ją w oszołomienie. Z pewnością nie okazała nic więcej ponad zwykłą ciekawość, w najgorszym razie lekko chorobliwą. Przeczuwała, jak można by przyjąć jej wypytywanie, lecz z całą oczywistością wiedziała, że zainteresowanie sprawami Tony'ego było nakazem dnia.
– Lord Palin jest bliskim przyjacielem mojej rodziny i interesuje mnie jego powodzenie – odpowiedziała, spoglądając na niego niewinnie szeroko otwartymi oczami. – Tak jak i pan, raczej dziwię się, że te oświadczenia są tak starannie rozważane. Z pewnością ten nowy pretendent musi mieć jakieś dowody lub musi coś wiedzieć, żeby móc podważyć całą sprawę.
– To prawda. Zastanawiam się, co to może być. – Choć słowami wyrażał zainteresowanie, głos pana Neale brzmiał niechętnie.
Podrażniona ambicja sprawiła, że Emily postanowiła spróbować pochlebstwa, choć rzadko zdarzało się jej uznawać je za konieczną w konwersacji taktykę.
– Przyznaję też, że po naszej wczorajszej rozmowie zainteresowałam się obrazem życia d'etenus, jaki pan odmalował. To ta późniejsza część wojny, o której tyle dyskutują. Nasi bohaterowie w mundurach zachęcani są do opowieści o niewoli, jaką przeszli, lecz ignoruje się cywili.
– Dziękuję, że pani to zrozumiała, panno Meriton – odpowiedział dość uprzejmie. lecz bez ciepła w głosie. – To prawda, że nie cieszymy się współczuciem i że my cywile, byliśmy niewinnymi ofiarami. Żołnierze poszli na wojnę wiedząc, co może ich spotkać.
Jednakże pan Neale nie wydawał się chętny opowiadać o życiu w Verdun. Był to dla Emily szok, bo przyzwyczajona była, iż ludzie chętniej jej się zwierzali, nie bacząc, czy ona tego pragnie. A także wielkie rozczarowanie. Chciała odnaleźć ludzi, którzy mogliby pomóc w sprawie Tony'ego, lecz także pragnęła poznać jego życie w czasie długiego wygnania. Verdun było tylko początkiem francuskiej odysei Tony'ego, niemniej jednak bardzo ważnym.
– A oto pani brat – oznajmił pan Neale, kiedy w końcu odnaleźli Johna obok stolików do gry. Czy to cień ulgi usłyszała Emily w głosie swego towarzysza? Cóż takiego mogła powiedzieć czy uczynić, aby wywołać taką reakcję? – zastanawiała się Emily.
John wciąż trzymał szklankę ponczu dla Emily. Zza okularów widać było oczy pełne nieśmiałego i niezwykłego niepokoju. Edwardowi udało się uciec, zanim się zjawiła, lecz pozostał lord Ruthven. On również wyglądał na wzburzonego.
– Dziękuję panu, panie Neale – powiedziała Emily, zwalniając swego towarzysza. Nie było sensu go zatrzymywać, jeśli miał milczeć i nie chciał współdziałać. Odszedł z niestosowną ochotą, to również zauważyła.
– I dziękuję ci za poncz, Johnie – dodała wymownie zwracając się do brata.
– Hmmm? Och, tak. Oto on. Obawiam się, że chyba już ciepły.
– Tak – odpowiedziała i zwróciła się do jego towarzysza, zastanawiając się, czy on też zaraz przed nią ucieknie. – Dobry wieczór, lordzie Ruthven.
– Dobry wieczór, moja droga. – Choć lord Ruthven wciąż jeszcze rzucał Johnowi mordercze spojrzenia, udało mu się uśmiechnąć do Emily. – Edward właśnie opowiadał nam, jak uroczo wyglądasz w… eee… purpurze.
– Doprawdy? – Suknia Emily miała bladolawendowy kolor, kolor, który niełatwo pomylić z purpurą. Albo Edward potrzebował okularów, albo, co bardziej prawdopodobne, nic takiego nie mówił. Najoczywiściej, jeśli w ogóle dostrzegał jej obecność, to po to, by móc jej unikać. – Przykro mi, że się z nim nie spotkałam.
– No tak, wiesz, jak jest zajęty ostatnio. Tyle ma do zrobienia – pompatyczny baron spojrzał na Johna z ukosa. – Biedny Edward. Wiesz, jak okropnie się czuje, tak niewiele się z tobą widując. Ależ z pewnością przekażę mu twoje pozdrowienia. Milady i ja mamy właśnie wychodzić, więc nie mam więcej czasu, ale obiecuję, że wkrótce porozmawiamy sobie i długo, i miło.
Choć Ruthven najwyraźniej usiłował odejść od jej brata, wydawał się szczerze zapraszać Emily do rozmowy. Może mogłaby dowiedzieć się, jakie plany ma Edward co do przesłuchania. W tej nadziei, gdy chyłkiem odchodził, obdarzyła go najmilszym uśmiechem.
– Coście robili, John? – spytała. – Wyglądało na to, że ty i lord Ruthven gotowi jesteście posunąć się do rękoczynów. Czy książę regent nie okazał już dostatecznego braku manier jak na jeden wieczór? – Skąd przyszło ci do głowy, że mógłbym coś takiego uczynić? – Zakłopotany, John odwrócił się i przestał pocierać okulary o ubranie.
– Bo jesteś najukochańszym z wszystkich braci – powiedziała czule. Czy nie zdawał sobie sprawy, że tak jak i Letty, Edward musi odnaleźć swoją własną drogę?
– Ach, no. Hmmmpf. Może powiedziałem coś temu chłopakowi. – Założył znowu okulary. – Ten chłopak wciąż niemądrze myśli, że jeśli będzie zbyt się tobą interesował, ludzie domyślą się, iż jesteście zaręczeni. A ja powiedziałem, że jeśli wkrótce nie przyjdzie do nas z wizytą, ludzie uznają to za afront dla nas. Wybacz, kotku, chyba wszystko, czego dokonałem, to tylko go rozruszyłem.
– Wszystko w porządku, kochany – odpowiedziała Emily i mówiąc to zdała sobie sprawę, że to prawda. Nie zależało jej już na sposobność spotkania i rozmowy z Edwardem. Jeśli już, to raczej trochę bała się, że go spotka i powie otwarcie, iż te cechy, które obawiała się z nim dostrzec, bewzględność i fałsz, nie są bynajmniej iluzją.
Emily uświadomiła sobie również, że przez cały wieczór nie poświęciła Edwardowi – swemu narzeczonemu – nawet jednej myśli. Myślała o Tonym. Wyłącznie o Tonym.
Tony usiadł przy oknie, wpatrywał się w nocne niebo i usiłował otrząsnąć się z dziwnego niepokoju. Zwykle obserwowanie gwiazd uspokajało go. Tylko ktoś, kto przez dziesięć lat pozbawiony tej prostej przyjemności, mógł zrozumieć, co dla niego znaczyła. Lecz tej nocy nie odniosła zwykłego skutku.
Zbyt długo siedział tu jak w klatce, to wszystko. Och, mógł teraz pójść, dokąd sobie życzył, lecz tam, gdzie chętnie by poszedł – drzwi były przed nim zamknięte i będą zamknięte do czasu, aż odzyska swoje nazwisko. Dziś wieczór powinien tańczyć walca z panną Meriton u lady Salisbury, lecz zamiast tego był tam ten szczeniak – uzurpator.
To nowiny, które Gus przyniósł z balu, wprawiły go w niepokój, to dlatego nie może się odprężyć. Myśl, że odmówiono mu prawowitego miejsca w towarzystwie zabrała mu spokój. Bo cóż innego mogłoby to być?
Fakt, że panna Parkhurst zaczęła zadawać pytania, był wielce kłopotliwy. Była tak wytrwała, że wcześniej wyprowadziła Gusa z balu. Choć panna Meriton wydawała się ufać przyjaciółce, nie był taki pewny, czy nawet tak doskonała opinia, jaką cieszy się panna Meriton, ostanie się po niebacznej rozmowie. Jego spotkania z Emily były pod każdym względem niewinne, ale czy takie ukażą się w ustach polujących na skandal plotkarzy?
A jeśli on sądzi, że spotkania te mogą naprawdę narazić jej dobre imię, powinien przerwać je natychmiast, bez względu na to, ile go to będzie kosztowało. A będzie go kosztowało sporo, o tym wiedział.
Z drugiej strony, perswadował sobie, trzeba być głupcem, żeby uwierzyć złośliwym plotkom o pannie Meriton. Gus na samym początku powiedział, że Emily ma legion przyjaciół i wszyscy są bardzo, bardzo lojalni. Nic dziwnego.
Czy Gus również odkrył w sobie skłonności do panny Meriton? W obecności Tony'ego wyrażał się o niej dość złośliwie, lecz Tony dobrze wiedział, że najlepiej ukryć swoje najtajniejsze uczucia pod maską swawolnego kpiarza. Gus był dobrym człowiekiem, lecz Tony jakoś nie mógł wyobrazić sobie przyjaciela z panną Meriton. Nie mógł wyobrazić sobie panny Meriton zarządzającej starym zamkiem Gusa nad Renem, choć bez wątpienia ze wszystkim dałaby sobie radę. Jednakże to tu było jej naturalne środowisko. Należała do krajobrazu angielskiego. Do takiego miejsca, jak na przykład Howe.
Z niechęcią uświadomił sobie, że może nie być jedynym mężczyzną, który się nad tym zastanawia. Już wcześniej podejrzliwie traktował stosunki panny Meriton z Edwardem. Edward. Sposób, w jaki wymawiała to imię, świadczył raczej o poufałości, niż o przyjaźni wynikłej z sąsiedztwa. A dziś wieczorem, powiedział Gus, jej brat przeprowadził interesującą i zjadliwą rozmowę z tym szczeniakiem i lordem Ruthvenem. Gus przypuszczał, że sir John powiedział chłopakowi niedwuznacznie,żeby przestał nachodzić Letty z prośbami o poparcie, lecz Tony wiedział, że od balu w Carlton House Edward nie zbliżył się do siedziby Meritonów.
Sam fakt, że panna Meriton była tak strapiona zachowaniem chłopaka świadczył, że byli sobie bliscy. Może byli na tyle bliscy, że miała prawo upominać Edwarda za jego postępowanie. Na tyle bliscy, żeby obudzić nadzieje Edwarda.
Tony chciał przymknąć oczy na zachowanie Edwarda, lecz jeśli jego podejrzenia były prawdziwe, to sposób, w jaki Edward potraktował Emily był nie do wybaczenia. Ból na jej twarzy, kiedy mówiła o tym chłopaku, głęboko zapadł mu w umysł.
Jeśli ten chłopak złamał jej serce, nie zwracając na nią uwagi, to Tony powinien… Co powinien? Tony zaśmiał się sam z siebie. Cóż mógłby uczynić? Nie było dla niego miejsca w życiu panny Meriton. Był tylko człowiekiem, który kiedyś kochał jej szwagierkę.
Kiedyś. Dawno temu.