142514.fb2 Brylant czystej wody - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Brylant czystej wody - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Rozdział siódmy

Następnego dnia, kiedy Tony stawił się na spotkanie, Emily zawstydziła się, że przyłapał ją na zabawie z bliźniętami w karuzelę. To wymagające wiele energii zajęcie, polegające na podniesieniu dziecka ponad własną głowę i obracaniu się w kółko, aż obojgu zakręci się w głowie, sprawiło, że Emily zaczerwieniła się, a i jej uczesanie pozostawiało wiele do życzenia. W rezultacie wcześniejszych przejażdżek "na barana" loki Emily opadły luźno na jej plecy. Nie wyglądała dostojnie, tak jak zwykło się wyglądać w obecności dżentelmena. Emily nie żywiła szczególnego pragnienia, aby sprawiać wrażenie dostojnej u tego właśnie dżentelmena, ale nie życzyła sobie również wyglądać jak rozpuszczone dziewuszysko.

Choć bliźnięta wolałyby w dalszym ciągu bawić się z ciotką, Nancy, gdy tylko ujrzała, że zbliża się Tony, podeszła prędko i odciągnęła je. Wreszcie swobodna Emily pospieszyła wyzwolić się z poczucia winy, które gnębiło ją od wczorajszego spotkania.

– Tony, przykro mi, że zostawiłam pana wczoraj z taką okropną wiadomością. Nie powinnam była tak tego powiedzieć. – Z przejęcia prawie zapomniała o swoim zażenowaniu z powodu wyglądu. Uważne spojrzenie Tony'ego przypomniało jej jednakże, jaki widok sobą przedstawia, i Emily poczęła gorączkowo wygładzać suknię i upinać wymykające się pasma włosów.

– Wszystko w porządku – odpowiedział Tony, pilnie ją obserwując. Pod jego zachwyconym wzrokiem ruchy Emily stały się niezgrabne i pewna była, że się czerwieni. – Cieszę się, że mi to pani powiedziała. Wszystko rozumiem teraz. I nie wiem, jak mogłaby pani taką wiadomość uczynić łatwiejszą do zniesienia.

Roześmiał się, najwyraźniej rozbawiony jej zmaganiami z fryzurą. Im bardziej się spieszyła, tym bardziej była rozczochrana.

– Och, proszę się tym z mojego powodu nie martwić – powiedział z lekko żartobliwą nutą w głosie. – Bliźnięta zburzą to wszystko w ciągu paru minut. Nikt poza tym pani nie zobaczy.

Nikt, nikt nie zobaczy. Tylko Tony.

Miał rację co do bliźniąt, lecz przykro jej było na myśl, że jej wygląd niewiele go obchodzi. Zanim bliźnięta rozprawiły się z jej toaletą, Emily była przekonana, że tego ranka prezentuje się całkiem ładnie. Oczywiście, zawsze będzie w cieniu Letty o złotych lokach i błękitnych oczach. Zawsze wiedziała, że ani jej wygląd, ani osobowość nie sprawią, iż mężczyźni będą szaleć z pożądania. Nie wzbudzi nawet romantycznego zainteresowania.

Ale nie jest przyjemnie, kiedy nikt cię nie zauważa.

W każdym razie ten przeklęty bałagan w jej toalecie nie będzie trwał wiecznie. Emily z rozgoryczeniem porzuciła swoje zajęcie. Usiłując zachować się jakby nigdy nic, spytała Tony'ego:

– Co pan rozumie przez "Wszystko rozumiem teraz"?

– Nie mogłem pojąć, dlaczego wszyscy tak szybko uwierzyli, że umarłem – wyjaśnił. Na samo wspomnienie w głosie jego pojawił się cień gniewu. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego i otrząsnął się. – Może byłem naiwny. Teraz, kiedy patrzę wstecz, przypominam sobie, że niektórzy znajomi, których spotkałem w Bitche, zawsze twierdzili, iż słyszeli, że umarłem, ale dotychczas zakładałem, że to z powodu mojej długiej nieobecności.

– Zeszłego wieczoru udało mi się odkryć jeszcze parę szczegółów – powiedziała gorliwie Emily.

Może potrafię – pomyślała – jakoś dojść do tego, co się wydarzyło. Wiedziała, że dla Tony'ego bardzo ważne było móc wszystko zrozumieć.

Zanim przybrał zwykły zrównoważony wygląd, na twarzy jego błysnęła nadzieja i zgasła. Emily poznała bardzo dobrze to uczucie, strach przed nadzieją na zbyt wiele i użaliła się nad nim.

Usiłując ukryć ten brak opanowania, Tony podał Emily ramię i zaprowadził ją do ocienionej ławki. Przypomniała sobie, że bliźnięta mają zajęcie i poszła chętnie.

– Ten duchowny, który był z panem w Verdun…

– Tavvy – przerwał.

– Tak. Z pewnością nie dał spokoju władzom. Kiedy nadeszła wieść, iż pan umarł, sądzę, że z powodu gorączki, nie chciał w to uwierzyć. W końcu odesłali ciało, oficjalnie na pogrzeb, ale tak naprawdę to żeby uspokoić starego pana.

– I to się udało – podchwycił.

– Nie, i to powinno przemawiać na pańską korzyść. Trwało to tak długo, że można pana było zidentyfikować tylko po rzeczach osobistych. Internowani urządzili panu wspaniały pogrzeb, ale Tavvy wciąż uparcie twierdził, że to nie pan. Nigdy nie wierzył, że pan umarł w więzieniu.

– To cudownie! – Radość błysnęła mu w oczach, lecz tylko po to, by za chwilę zmienić się w niepokój. Jego czuły słuch najwyraźniej uchwycił niuans w jej wypowiedzi.

– Powiedziała pani "nie wierzył". Czas przeszły. Nie uwierzył chyba, prawda?

Emily z prawdziwą przykrością zakomunikowała mu bolesną nowinę:

– Przykro mi. Umarł jakieś pięć lat temu.

Tony przyjął to w milczeniu. Zerwał się nagle i odszedł na chwilę.

Emily obserwowała go ze smutkiem, pragnąc, by można było go pocieszyć, pragnąc móc przynieść mu pocieszenie. Wszystkie te wypadki, które wydarzyły się tak dawno temu, były dla niego czymś nowym. Ból był wciąż świeży.

Jednakże kiedy do niej powrócił, panował już nad emocjami.

– To był dobry człowiek – powiedział o swoim towarzyszu. – Musiał być, żeby przetrzymać moje nastroje. W tym pierwszym roku nie byłem najlepszym kompanem.

Emily spostrzegła, że Tony nie opłakiwał niepowodzenia w swojej sprawie, opłakiwał utratę przyjaciela. Jako przejaw jego charakteru, wywarło to na niej olbrzymie wrażenie.

– Do diabła! – Uderzył w ławkę i natychmiast znowu poddał się żalowi. – To straszne, że umarł w Verdun samotnie, z pewnością z powodu braku środków na łapówki, zamknięty w cytadeli.

– Nie, został zwolniony – pochylając się do przodu powiedziała Emily, zadowolona, że może ofiarować choć tak nikłe pocieszenie. – Jakiś rok po pańskiej rzekomej śmierci z powodu choroby.

– Żartuje pani – Tony stał sztywno, najwyraźniej zbyt dumny, by przyjąć fałszywe pocieszenie.

Emily spróbowała przyjąć przekonywującą minę, zdziwiona, że musi to robić.

– Nie, to prawda. Ostatnie lata spędził w Howe.

– Zwolnili go z powodu choroby? – Na jego twarzy malował się sceptyzm. – Francuzi nie zwalniali Anglików bez łapówek i korzyści politycznych. Lord Yarmouth został zwolniony. Wicehrabia Duncannon został zwolniony. I lord Elgin. Ludzie tacy jak Tavvy nie bywają zwalniani. – Rzadko okazywana gorycz przebijała w jego głosie i sztywno wyprostowanej postawie.

– Może sprawiał za dużo kłopotu? – zasugerowała słabo. Częściowo się z nim zgadzała. To było niezrozumiałe.

– Kłopoty wysyłały człowieka do cytadeli albo do Bitche. Nie wysyłały do domu. – Wciąż w głosie jego brzmiał lekki gniew, lecz wydawał jej się wierzyć. – W każdym razie to dobrze. Cieszę się, że mógł spędzić swoje ostatnie dni w komforcie.

– To w końcu poważnie podważa teorię o pańskiej śmierci – przypomniała mu Emily, dobrze wiedząc, jak słaba to pociecha. – Przypuszczam, że jakiś inny więzień ukradł pańskie rzeczy i dlatego zidentyfikowano go jako pana.

Tony potrząsnął głową.

– Moje rzeczy ukradli strażnicy. Nic z tego nie rozumiem. Nawet gdyby to był inny więzień, który wziął moje rzeczy, nie wierzę, że tych parę moich świecidełek pozostało na swoim miejscu po powrocie ciała do Verdun.

To było dziwne, wszystko było dziwne, i żadne wytłumaczenie nie wydawało się pasować do całej historii o rzekomej śmierci i pogrzebie Tony'ego. Jak jego rzeczy dostały się od strażników, którzy je ukradli, do ciała nieznanego mężczyzny? Sądząc z tego, co Tony jej powiedział, Emily musiała przyznać, że tak wielce nieprawdopodobne, by strażnicy czy gubernator więzienia byli tak uczciwi, że zwrócili jego rzeczy. Nie wydawało się też prawdopodobne, że ciało przybyło nieograbione z kosztowności.

W każdym razie nie było już czasu, żeby tę sprawę rozważyć. Kiedy Emily rozmawiała z Tonym, Nancy ze wszystkich sił próbowała zabawić bliźnięta. Przyjaciel Nancy, lokaj hrabiny, i mały pudel również robili, co mogli, lecz dzieci były najwyraźniej zaintrygowane obcym, który tyle czasu spędzał z ich ciotką. W końcu wyrwały się niańce i podbiegły do ławki, entuzjastycznie rzucając się na Emily.

Niańka przybiegła za nimi, lecz Emily życzliwie odprawiła ją. Skoro Nancy jest towarzyszką w konspiracji, nawet nieświadomą, zasługuje na małą nagrodę. Emily była też zadowolona z przerwy. Ani myśli o przeszłości Tony'ego, ani świadomość jego teraźniejszości nie były przyjemne.

– W porządku, Nancy – powiedziała. – Nie chciałabym utrudniać twojej rozmowy z Jamesem. My możemy rozmawiać i jednocześnie popilnować dzieci.

Nancy na te słowa przystanęła niepewnie, lecz rada była, że ma okazję poszeptać w zaufaniu z lokajem lady Connaught.

– Mam nadzieję, że nie przeceniam naszych możliwości – musiała zaznaczyć Emily tuż po pogoni za Connorem i odciągnięciu go od interesującego paskudztwa na ziemi. – Nie, Connor, nie dotykaj tego.

Tony roześmiał się, po czym zaraz przybrał poważniejszy wyraz twarzy.

– Przepraszam, że tak gadam. Za każdym razem, kiedy panią spotykam, wydaje się, że więcej czasu spędzam po prostu z panią rozmawiając i to nie całkiem na temat. Wiem, że nie ma pani wiele czasu i nie chciałbym go marnować.

– Nie marnuje pan mojego czasu – zaprotestowała. – I lubię słuchać, jak pan mówi.

– Naprawdę? Nie wiem dlaczego, ale muszę przyznać, że cieszę się mogąc z panią rozmawiać. Choć zastanawiam się… – zawahał się chwilę, jakby obawiając się ciągnąć myśl. – Wszyscy przychodzą do pani ze swymi kłopotami. Do kogo chodzi pani ze swoimi?

Znowu zaskoczył ją swoją spostrzegawczością. Niemniej jednak te słowa zbudziły w niej bolesne myśli. Smutna prawda brzmiała tak, że jej serdeczne sekrety pozostawały jej sekretami. Och, wytłumaczyła, nawet logicznie, Letty powody, dla których przyjęła ofertę Edwarda. Wyznała Johnowi, że martwi się zachowaniem Edwarda. Jednakże ani razu nie wspomniała, że każdego wieczoru płacze, aż sen ją zmorzy.

Piękne, ciemne oczy Tony'ego obserwowały ją z oczekiwaniem. On naprawdę chce wiedzieć, uświadomiła sobie, wstrząśnięta. Zadał pytanie nie z grzeczności czy nawet ciekawości. Zasługiwało na uczciwą odpowiedź.

– Wina leży, być może, po mojej stronie. Nie lubię niepokoić przyjaciół takimi trywialnymi problemami.

Lub tak ekscentrycznymi, pomyślała sobie. Nawet jej bliska przyjaciółka Georgy niewiele wagi przykłada do miłości w małżeństwie. Jakże Emily mogłaby jej wyznać, że tęskni za taką miłością?Letty zrozumiałaby to, ale nie miała pojęcia, jak to jest, kiedy ktoś czuje się nieatrakcyjny i nie chciany. Ciekawe, że Tony nie wspominał o Letty, iż mogłaby zwierzyć się Letty.

Najwidoczniej jej odpowiedź nie zadowoliła Tony'ego.

– Jakże cokolwiek, co pani myśli czy czuje, mogłoby być trywialne? – zapytał. – Szczególnie dla przyjaciela.

Możliwe, że zwątpił w swoje prawa do tego tytułu, bo nagle przestał ją wypytywać.

– Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem być wścibski – dodał po chwili.

Nieśmiały uśmiech przypomniał Emily jego oświadczenie, że w towarzystwie czuje się niezręcznie. Jego imponująca, wysoka postać i wielka energia sprawiały, że łatwo było zapomnieć, iż on również miewa wątpliwości.

– I teraz znowu pozwoliłem wciągnąć się w rozmowę – wyznał. – Jeszcze raz przepraszam. Zeszłego wieczoru próbowałem przypomnieć sobie więcej nazwisk, które mogłyby się pani przydać, ale… jakoś nie mogłem się skupić. Dziś wieczór spróbuję jeszcze raz. Dokąd pani idzie dziś wieczorem?

– Dziś wieczorem? – Zamknąwszy w skupieniu oczy Emily robiła przegląd swoich planów, zadowolona, że rozmowa nieco odbiegła od tematów osobistych. – Do teatru i do lady Cholmondeley. A po południu wybieramy się do Chelsea i Greenwich.

– Mam nadzieję, że to wszystko nie z mojego powodu – powiedział Tony z troską w głosie. – Nie chciałbym, żeby pani przemęczała się dla mnie.

Patrzył z takim przejęciem, że Emily poczęła się martwić, czy nie ma podpuchniętych oczu.

– Proszę się nie martwić – powiedziała lekko, jakby było jej wszystko jedno, czy on uważa, że ona wygląda jak czarownica. – Prawdopodobnie zrobiłabym to samo, gdyby nawet pan się nie pojawił. Monarchowie jadą jutro do Oxfordu, więc będziemy mieli wreszcie dzień odpoczynku.

– To dobrze. – Wydawał się trochę zaskoczony odpowiedzią. Jej irytacja musiała być jednak trochę widoczna.

– Nie chce pan mnie spytać, czy odkryłam coś jeszcze? – przypomniała mu Emily.

– Naprawdę? Tak szybko?

Głos jego brzmiał tak entuzjastycznie i tak pełen nadziei, że Emily przykro było, iż niewiele ma do przekazania.

– Wreszcie zrobiłam początek. Proszę, napisałam to panu pokrótce.

Podała mu arkusz papieru. Biorąc go musnął w przelocie jej dłonie. Wcześniej zdjął rękawiczki, kiedy pomagał Katy czyścić z brudu jakieś świecidełko. A teraz Emily wyjątkowo intensywnie odczuła dotyk jego gołej skóry. Pospiesznie odsunęła się do tyłu i przycisnęła ręce do ciała, żeby ukryć gęsią skórkę.

– Myślę, że wytropiłam paru pańskich przyjaciół z Eton. Czy sądzi pan, że z tymi informacjami pański prawnik będzie mógł się z nimi skontaktować? – mówiła gorączkowo.

– Tak, to duża pomoc.

Nie wydawał się rozczarowany widząc, jak niewiele zebrała wiadomości.

– Znalazłam nawet człowieka, którego nie było na pańskiej liście – podkreśliła.

Tony podążył wzrokiem w dół arkusza, gdzie wskazywała palcem.

– Scrope Davies wspaniały! Pamiętam, był jednym z tych dandysów w college'u.

– Jest także niezłym sportsmenem. Najlepiej pana pamięta z pańskich wyczynów na polu krykietowym i oświadczył, że wszędzie poznałby pańskie uderzenie.

Nagrodą dla Emily był uśmiech.

– Och, Boże, nie miałem w rękach piłki przez dwanaście lat.

– Piłki? Piłki? – spytał podniecony nagle Connor.

– Nie, kochanie, nie mamy piłki. – Emily próbowała udowodnić, że żadnej nie chowa, lecz dziecko było wciąż podejrzliwe.

– Myślę, że teraz lepiej będzie, jeśli zaprowadzę tę dwójkę z powrotem – powiedziała niechętnie.

– Oczywiście. Będę tu jutro, ale nie chcę, by czuła się pani w obowiązku przyjść, jeśli będzie pani zmęczona.

To była tylko uprzejmość. Spojrzenie jego oczu powiedziało jej, że pragnie, żeby przyszła. W gruncie rzeczy to nic dziwnego, powiedziała sobie Emily. Mając do zwierzeń tylko kapitana i ją, desperacko musiał pragnąć towarzystwa, po prostu rozmowy. Co ją zaskoczyło, to jej własne pragnienie ujrzenia go znowu.

– Panno Meriton – rozpoczął Tony, lecz zaraz przerwała mu mała Katy.

– Nie, nie. Emmy. Emmy. – Wskazywała ciotkę palcem, żeby pokazać, o kim mówi.

Emily uniosła ją i wyjaśniła:

– To jest panna Meriton, rozumie pan. Ja – powiedziała z żalem, wskazując siebie – jestem tylko ciocią Emily.

– Nigdy nie będzie pani tylko ciocią – zaprzeczył. Uniesienie w jego oczach powiedziało jej, że naprawdę tak myślał. Emily chciałaby móc uwierzyć w jego słowa. Jak dotychczas Tony okazał, że zobaczył w niej więcej niż jej rodzina i najbliżsi przyjaciele.

Oczywiście, nawet jeśli Tony był na tyle spostrzegawczy, by zauważyć, że więcej w niej namiętności niż zdrowego rozsądku, to nie znaczy, że on lub jakiś inny mężczyzna chciałby, by nią kierowała. Natychmiast przywołała się do porządku. Jakby to miało znaczenie, czy Tony myśli, że jest pociągająca, czy nie! Była zaręczona z Edwardem.

– Chciałem powiedzieć – ciągnął Tony żartobliwie, nie spuszczając oka z młodsze panny Meriton – Emmy, że doceniam wszystko, co pani robi. Wiem, wiem – powiedział, podnosząc ręce przeciwko jej protestom – nie chodzi o mnie, tylko o zaspokojenie pani własnego poczucia sprawiedliwości, niemniej jednak jestem wdzięczny.

Teraz Emily miała okazję przyznać, że uwierzyła w Tony'ego, że to co robiła, robiła dla niego, a nie w imię abstrakcyjnego poczucia sprawiedliwości, ale jakoś nie umiała znaleźć słów. Ten moment wahania sprawił, że utraciła ową okazję. I było już za późno, nawet na żal.

– Wraca pani niańka – powiedział szybko Tony, trochę nawet zakłopotany, pomyślała, okazaniem swoich uczuć. Tak jak i ona, Tony miał trudności, gdy trzeba było mówić o sobie. Szczery chłopak, którego opisała Letty, gdzieś przepadł. – Chyba lepiej już pójdę. Adieu (żegnaj).

I umknął, zanim Emily zdążyła powiedzieć choćby słowo, nawet pożegnać go. Nim zniknął zupełnie, odwrócił się i pomachał jej na dowidzenia. Bliźnięta razem z ciotką oddały mu pozdrowienie.

Emily stanęła przed niańką z lekkim drżeniem. Czy przez dzisiejsze zachowanie nie straci współkonspiratorki? Powinna być uważniejsza. Ich dzisiejsze zachowanie z trudem pasowało do spotkania w interesach.

Lecz Nancy nie powiedziała nic, aż dostarczyły dzieci z powrotem w otwarte ramiona niani.

– Wie pani, panienko – zaczęła, wprawiając Emily w popłoch. – Wie pani, panienko, jak na typa, który wygląda jak złodziejski Cygan, to on sobie okropnie dobrze radzi z dziećmi.

Przepatrzywszy po raz dziesiąty rząd lśniących lóż w teatrze Royal Covent Garden Tony w końcu pojął, że być może, przychodząc dziś do teatru, zamierzał nie tylko uciec od coraz bardziej przykrej ciasnoty swojego mieszkania. To z pewnością nie program wyciągnął go z domu. Ledwo spojrzał na paradę alegorii na cześć zagranicznych gości. Zignorował również uwenturę Wintera do Ryszarda Lwie Serca i niewiele więcej uwagi poświęcił partiom z Muzyką Gre'try'ego.

Przyszedł, żeby zobaczyć Emily.

Ta świadomość wstrząsnęła nim. Zaledwie tydzień temu wierzył, że wciąż kocha Letty, oskarżał Letty, że na niego nie poczekała. Przez ostatnie dziesięć lat myśl o Letty trzymała go przy życiu – teraz ledwo mógł wyobrazić sobie, jak wygląda.

Upokarzająca była myśl, że ojciec kiedyś miał rację. Z zakłopotaniem przypomniał sobie, jak będąc osiemnastolatkiem krzyczał na ojca, że nie wie nic o miłości – co za głupie oskarżenie. Gdy żyła jeszcze matka, pomyślał, dom cały czas był pełen śmiechu i otwarcie okazywanych uczuć, aż młody Tony rumienił się.

Teraz mógł przyznać, iż dawni temu uświadomił sobie, że on i Letty byli wówczas zbyt młodzi, by się pobrać, fakt, którego nie śmiał uznać głośno, skoro uważał, że wciąż należy do Letty. Nieważne, co mówi się o czekaniu i rozczarowaniu, objecał Letty, że ożeni się z nią zaraz po powrocie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie mógł złamać danego słowa.

Jednakże dane słowo już go nie obowiązywało. Przypadek uchronił ich przed skutkami młodzieńczej głupoty. Emily powiedziała, że Letty jest szczęśliwa ze swym mężem i dziećmi. Dawna przyjaciółka z pewnością życzy mu takiego samego szczęścia.

Był teraz na tyle dorosły, by wiedzieć czego chce, czego mu potrzeba. Marzenia, które go trzymały w Bitche przy życiu, nie zniknęły, przybrały tylko teraz właściwe barwy. Marzenia – to kobieta, która go pokocha i stanie przy nim. Nieważne, czy ma włosy blond i błękitne oczy, czy ciemne loki i oczy srebrne.

Jednak nie czuł się jeszcze gotowy, by sprostać uczuciom, które się w nim kłębiły. Nadeszły zbyt szybko, zbyt nagle. Czuł się obezwłasnowolniony. I przestraszony. Jeśli pozwoli sobie pokochać Emily i straci ją, nie dojdzie do siebie tak jak po stracie Letty.

Nie miał też powodów, by sądzić, że Emily spojrzy na niego przychylnie. Gdyby ten głupiec jej kuzyn nie rozgniewał jej i nie rozczarował, mogłaby nigdy nie zechcieć pomagać mu tak żarliwie. Zaapelował do jej poczucia sprawiedliwości, nie do jej serca.

Wbrew sobie Tony wciąż szukał jej, jakby coś go zmuszało. W końcu jego lornetka natrafiła na pożądany obiekt. Znowu siedziała z Castlereaghami. Ubrana na biało, wyglądała tego wieczoru bardzo elegancko, uroczo. Jednakże czegoś jej brakowało. Tego ranka, kiedy ją spotkał z dziećmi, była wspaniała, tak radosna i pełna życia, z włosami opadającymi na uszy, że ze wszystkich sił musiał powstrzymywać własne ręce, by nie sięgnąć i nie dotknąć tych pokręconych loków, tych zaróżowionych policzków.

Teraz jej policzki były lekko blade – pomyślał, wciąż pragnąc musnąć je palcami; głupie pragnienie. Emily, kiedy udało mu się dotknąć koniuszków jej palców, z pewnością pomyślała, że jest bezczelny.

Jednakże zauważył, że ktoś jeszcze ośmielił się ją dotknąć. Dżentelmen za nią pochylił się i szeptał jej do ucha. Żeby zwrócić jej uwagę, najpierw palcami dotknął jej ramienia, poniżej wysokiego kołnierza sukni. A ona nie była nawet zdziwiona ani nie protestowała przeciwko takiemu grubiaństwu! Fakt, że w odpowiedzi zaledwie uprzejmie się uśmiechnęła, nie pocieszał Tony'ego wcale. Następne spojrzenie powiedziało mu, kim jest ten bezczelny typ.

Tony poczuł nagłe zimno. Cały czas czuł, że coś jest między młodym Edwardem i Emily, coś więcej niż wynikałoby z długotrwałej przyjaźni dwóch rodzin. Niech Gus się śmiej, jeśli chce.

Gus miał wiele racji – Tony nie sądził, by kochała tego chłopaka, nie tak, jak potrafiłaby kochać. Choć najwyraźniej lubiła go na tyle, by mógł ją zranić.

Tony zmusił się, by spojrzeć gdzie indziej. Co będzie, jeśli Emily przyłapie go na tym, że wgapia się w nią jak… Uciął myśl, zanim udało mu się ją skończyć.

To bardzo miło bawić się semantyką – pomyślał Tony. Może wyprzeć się słowa, odmówić wypowiedzenia go, nawet sobie. Jednakże jak długo można zapierać się uczucia, które ściągnęło go tutaj, do Emily?

Emily opuściła teatr rozczarowana rezultatami, które osiągnęła tego dnia. Wielkie nadzieje wiązała z przytułkami dla weteranów. Na pewno wśród emerytowanych i rannych żołnierzy i marynarzy – myślała – znajdzie kogoś, kto we Francji poznał Tony'ego.

Szybko zorientowała się, że pensjonariusze to nie byli dżentelmeni, którzy dopiero co wrócili z Kontynentu. Jeśli był wśród nich ktoś taki, z pewnością go nie spotkała. Nie, byli natomiast tacy, którzy służyli w Ameryce jako ochrona przeciwko Francuzom i samym mieszkańcom kolonii, a nawet paru, którzy wspominali rok czterdziesty czwarty tak, jakby to było wczoraj. Innym razem słuchałaby zafascynowana ich opowieści. Teraz ważne było tylko, że nie ma wśród nich żadnego, z którym mogłaby porozmawiać o Tonym.

Był jeszcze przed nią cały wieczór i żywiła nadzieję, że później będzie miała więcej szczęścia. Jednakże w teatrze Edward wpadł na pogawędkę. Widocznie przemowa Johna odniosła jakiś skutek. Oczywiście Edward wybrał na swoją wizytę porę baletu w trzecim akcie, baletu, na który Emily z niecierpliwością czekała. Jeśli miał nadzieję w ten sposób ją ugłaskać, to niestety, fatalnie chybił. Emily zwróciła też uwagę na fakt, że Edward zbliża się do niej wówczas, kiedy najprawdopodobniej nie będą mogli porozmawiać na tematy osobiste. Oprócz tego nie miał nic do powiedzenia – chciał tylko się pokazać.

Później mieli się udać na bal do lady Cholmendeley i nastrój Emily znowu zaczął się poprawiać. Nawet gdyby nie mogła znaleźć nikogo, kto powspominałby Tony'ego, powiedziała sobie, mogła choć trochę lepiej poznać jego przeszłość.

Kiedy na parę chwil przyłapała lorda Yarmouth, wydawało jej się, że wreszcie szczęście się do niej uśmiechnie. Car znowu obraził jego matkę, lady Hertfort, więc jego lordowska mość był w nastroju do rozmowy i narzekania. Jego skarg jednakże nie można było traktować serio, a Emily uświadomiła sobie, że po dwóch latach od chwili uwięzienia pozwolono mu zamieszkać pod Paryżem, a po następnym roku został w ogóle zwolniony. Zrozumiała teraz lepiej, od czego odwrócił się Tony w Verdun i jak trudno musiało być aktywnemu chłopcu w wieku osiemnastu lat wyrzec się wyścigów, bali i klubów.

Emily dowiedziała się tylko jednego: lord Yarmouth zgodził się przemówić przed sędziami, mającymi zdecydować, czy Tony mówi prawdę, a lord Yarmouht nie wierzył Tony'emu. Dowodził, że Tony z łatwością mógł uzyskać zwolnienie, choćby tak jak on. Fakt, iż lady Yarmounth pozostawała w bliskich stosunkach z ministrem Junotem (o czy szeptano nawet w Londynie) i że to mogło ułatwić mu wyjazd, najwidoczniej nie dotarł do jego świadomości. Nigdy nie zrozumiałaby wyboru, który uczynił Tony.

Należało mieć nadzieję, że inni zrozumieją, albo sprawa Tony'ego naprawdę przybierze zły obrót. Szczęśliwie Emily nabrała otuchy spotkawszy kilku mężczyzn, którzy poznali drugą stronę niewoli, drugą stronę wojny. Przedstawił ją tym ludziom kapitan von Hottendorf – byli to angielscy marynarze, austriaccy żołnierze, ludzie, którzy żyli w niemożliwych do wyobrażenia warunkach i przetrwali. Niektórzy z nich byli niewiele starsi od Emily. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że kiedy zostali uwięzieni, musieli być jeszcze dziećmi.

Przyjaciel Tony'ego widocznie chciał, by zrozumiała. To dlatego zaaranżował wszystko tak, by mogła wysłuchać ich opowieści. Była z tego zadowolona, ale zastanawiała się, czy dowie się czegoś więcej poza tym, że zrozumie, co uczyniło z Tony'ego mężczyznę, jakiego poznała. Zastanawiała się również, czy kapitan też o tym pomyślał.

Im dłużej Emily słuchała, tym mniej rozumiała, dlaczego Francuzi w taki sposób potraktowali Tony'ego. Czyż angielski szlachcic nie powinien być raczej przeniesiony do lepszego mieszkania? Przecież pozostawiono Tony'ego w warunkach dużo gorszych niż te, które przecierpieli zwykli marynarze. Gubernator Verdun mógł być Tony'emu niechętny, lecz w Bitche nie miał władzy. Nie mogła zrozumieć. Musi dowiedzieć się więcej.

Dwaj chłopcy nie chcieli właściwie kalać jej uszu opisem warunków panujących w więzieniu, lecz urocze zainteresowanie i współczucie Emily jak zwykle odniosło skutek. Dzięki relacjom tychże chłopców i kapitana utworzyła sobie jasny, wyraźny obraz i nie był on przyjemny. Kiedy już wreszcie mogła poszukać łóżka, paskudne myśli długo nie pozwoliły jej zasnąć. Przypominała sobie wszystko, co opowiadali. Czego nie powiedzieli.

Według jasnowłosego dżentelmena Bitche nie było najgorszym więzieniem karnym, lecz Emily nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Gubernator nienawidził Anglików bezrozumnie, współdziałali z nim więźniowie-zdrajcy, wszystko to nie polepszało i tak już niewesołej sytuacji.

Jednakże żadna z informacji, których jej udzielili, nie pomogła Emily zrozumieć wypadków, jakie spotkały Tony'ego. To do niczego nie pasowało, nawet do ludzi tak niegodziwych, jakimi okazali się jego francuscy więzienni dozorcy. Nawet, według słów Tony'ego, nie próbowali od niego wydostać pieniędzy, kiedy już zesłano go do tego karnego więzienia.

Musi być jakieś wytłumaczenie.

Lecz Tony, kiedy spotkała go znowu następnego ranka, nie chciał rozważać jej pytań tak samo, jak nie chciał pozwolić sobie na żadne rozczulanie się nad własnym losem.

Początkowo, kiedy zauważył ją z bliźniętami, wyglądał na wyjątkowo zadowolonego. Tego ranka zimny wiatr szeleścił wierzchołkami drzew i Emily pomyślała, czy on, tak jak ona, nie obawia się, że bliźnięta powinny zostać w domu. Jednakże wkrótce stał się oficjalny i zarazem nieśmiały, zachowywał się z rezerwą i używał bliźniąt jako swojego rodzaju osłony. Dlaczego? – zastanawiała się. Czy jej pytania były tak wścibskie? Okazał się chętny do rozmowy tylko wówczas, gdy dyskutowali o przeżyciach kapitana.

– Mieliśmy szczęście – zapewniał Tony, klękając, żeby zobaczyć to, co pokazywał mu Connor. – Anglicy byli traktowani dużo lepiej niż inni jeńcy wojenni. Dostawaliśmy zużyte wojskowe szmaty na przykrycie, ale w końcu mieliśmy je. Prusacy obdzierani byli ze wszystkiego i traktowani jak niewolnicy, musieli pracować w brygadach pracy. Gus niewiele o tym mówi – powiedział – ale przeżył ciężkie czasy.

I znowu to dziwne, badawcze spojrzenie. Co pewien czas Tony spoglądał na nią – pomyślała – jakby była próbką do analizy. Jakby chciał zmierzyć jej reakcje i porównać je z jakimś nieznanym, wewnętrznym wzorcem.

Zdziwiona, spojrzała na niego. Chyba go to speszyło i znowu zainteresował się Connorem.

Nagle Emily doznała objawienia. Czyżby sądził, że ona interesuje się kapitanem? Dobry Boże, skąd taki wariacki pomysł? Z pewnością nie od kapitana. On lubi żartować, pomyślała, Emily, lecz jest zbyt dobrze wychowany, żeby żartować z tak delikatnych spraw.

– Kapitan von Hottendorf był wojskowym i wiedział, co ryzykuje uciekając – przypomniała Tony'emu. – Pan był cywilem i był pan więziony dużo dłużej niż on.

Tony wstał. Szczekanie psa lady Connaught pochłonęło jego małego towarzysza.

– Zostałem porzucony – poskarżył się, kiedy Connor odbiegł, żeby dołączyć do Nancy i swej bliźniaczej siostry.

Tak, i teraz nie miał za kim się schować.

– Pański urok nie może konkurować z Sheamusem – zażartowała Emily, po czy spróbowała wrócić do zasadniczego tematu. – Tony – myślałam o pańskim uwięzieniu i wydaje mi się…

– Nie. – Podniósł dłoń, by ją powstrzymać. – Proszę, nie. Nie chcę już nigdy mówić o Francji. – Chyba zdawał sobie sprawę jak brutalnie przemówił i wytłumaczył się: – Przepraszam, ale nie widzę, co można by osiągnąć jeszcze raz przez to przechodząc. Nie szukam żadnej litości.

Emily otworzyła usta, żeby zaprotestować przeciwko takiemu oskarżeniu, lecz powstrzymał ją krótko.

– Powiedziała pani kiedyś, że nie muszę pani dowodzić, iż mam słuszność. Czy to było kłamstwo? – spytał otwarcie, a wyraz jego oczu powiedział jej, jakie to dla niego ważne.

Czy tak myślał? Że te pytania miały jej samej udowodnić, iż on mówi prawdę? Po krótkim milczeniu powiedziała sobie, że ma powody, by tak sądzić. Nigdy wcześniej nie miała odwagi, by mu to powiedzieć, ale musiała uczynić to teraz.

– Nie lituję się nad panem, Tony – powiedziała cicho, lecz pewnie. – Nie obrażałabym pana tak protekcjonalnym uczuciem. Jeśli zdawało się panu, że panu nie ufam, z całego serca przepraszam. Nie potrzebuję ani pańskiego, ani niczyjego świadectwa na dowód kim lub czym pan jest.

Odwrócił się, by spojrzeć na nią, na wpół z nadzieją, na wpół z przestrachem.

Myślała dokładnie to, po powiedziała. Wierzyła, że Tony jest markizem Palinem, lecz przede wszystkim, jest również prawym szlachcicem. Miała nadzieję, że on tak to zrozumie.

– Dziękuję – powiedział cichym głosem, sięgając po jej dłoń. Wyglądało na to, że on również ma trudności ze znalezieniem właściwych słów. Tam, gdzie słowa zawodziły, wielce wymowny był jego wzrok i uścisk dłoni. Po chwili dodał spokojnie – To dla mnie bardzo wiele znaczy.

Rozchichotane bliźnięta i flirtująca niańka wydawały się teraz tak odległe. Czy mi się wydaje – pomyślała Emily – czy wiatr rzeczywiście nagle ucichł? Emily uświadomiła sobie, tak jak przedtem w Ritchmond, że jest sam na sam z tym mężczyzną. Stał bardzo blisko. W jasnych, porannych promieniach słońca mogła dokładnie ujrzeć drobne kreski dookoła jego pięknych oczu. Jego wzrok, pełen ciepła i wdzięczności, i czegoś jeszcze, czego nie umiała nazwać, sprawił, że poczuła się trochę nieswojo.

Odstąpiła krok do tyłu.

– Przypuszczam, że teraz powinnam nazywać pana lordem Palinem.

Byłoby to dla niej trudne, nie tylko dlatego, że dawniej lord Palin oznaczał Edwarda, lecz dlatego, że zawsze, od chwili gdy usłyszała opowieść Letty, myślała o nim jako Tonym.

– To nie brzmi zbyt przyjaźnie, ta zmiana z Tony'ego na lorda Palina – wytknął. – Za każdym razem, kiedy pani to mówi, będę się czuł, jakbym panią obraził.

Emily wiedziała, o co mu chodzi. Ilekroć jej niania karciła ją, zawsze używała jej pełnego nazwiska. Jednakże dalsze zwracanie się do niego tak bezceremonialnie nie wydawało się przyzwoite. Coś się w ich stosunkach, w ciągu ostatnich minut zmieniło, choć Emily nie umiałaby powiedzieć co ani dlaczego.

Tony wciąż nie puszczał jej dłoni. Teraz ujął ją pod ramię i delikatnie poprowadził przez park.

– Oczywiście – ciągnął – to brzmi dziwnie, jeśli pani nazywa mnie Tonym, a ja zwracam się do pani oficjalnie. – Spojrzał na nią kątem oka, jakby chciał zbadać jej reakcję. Cień uśmiechu czaił się w kącikach jego ust. – Szczególnie, że to mylące w obecności dwóch panien Meriton. – Skinął głową w kierunku Katy, która stała w oddaleniu, zachwycona błazeństwami pudla. – Młodsza panna Meriton upiera się przy wyłącznych prawach do tego tytułu, wie pani.

– Wiem – powiedziała Emily, walcząc z ochotą do śmiechu. Dziwne, ale poczuła, że trochę niechętnie zezwoliłaby Tony'emu, by nazwał ją bardziej poufale. Nie dlatego, iżby szczerze przejmowała się, co stosowne. Nigdy nie była osobą, która upiera się, by właściwie się do niej zwracano, czy podkreślano prawa i dostojeństwa jej pozycji. Lecz teraz nie mogła nic poradzić na uczucie, że usunięcię tej jednej, drobnej bariery pozbawi ją jakiegoś zabezpieczenia.

Tony czekał na jej odpowiedź. Jego ciemne oczy spoglądały trochę lękliwie.

– Przyjaciele? – spytał.

Emily poczuła z całą pewnością, że to nie wszystko, co chciał powiedzieć. Jednakże przypadkowo, czy umyślnie, trafił na jedyny powód, którego nie mogła zanegować.

Bez względu na cokolwiek, istniała tylko jedna odpowiedź.

– Przyjaciele mówią do mnie Emily – powiedziała.

W dniach, które nastąpiły, Emily nie sądziła, że jej codzienne zajęcia różnią się bardzo od tych, do których przywykła wcześniej. Wieczory, a czasem dnie spędzała na uroczystościach na cześć sprzymierzonych monarchów – balach i kolacjach u lady Jersey, lorda Liverpoola i lorda Hertforda, przeglądach wojska i zwiedzaniu londyńskich osobliwości. Ranki spędzała z bliźniętami i, oczywiście, z Tonym.

Główna różnica polegała na tym, że Letty wciąż pozostawała w izolacji w swoim pokoju. Jednakże naprawdę Emily nie miała czasu, aby za nią zatęsknić. Tylko kiedy przebywała w towarzystwie Tony'ego, czuła, że rośnie jej irytacja z powodu zachowania szwagierki. Wtedy rzeczywiście przypominała sobie, jak postępowanie Letty ważne jest dla Tony'ego, dla jego sprawy, jego serca.

Niemniej jednak teraz Emily odczuwała pewną różnicę, jeśli nie w repertuarze codziennych zajęć, to w sposobie, w jaki je traktowała. Towarzyska karuzela wydała się jej nie tak męcząca. Dużo częściej się śmiała. Nawet śpiewała.

To nie dlatego, że zapomniała o swoich własnych kłopotach. Było to niemożliwe, skoro Edward wciąż zapraszał ją do jedynego obowiązkowego tańca na każdej zabawie, w której brali udział (z wyjątkiem, oczywiście, balów opozycji).

Jednakże większość czasu była po prostu zbyt zajęta, by martwić się Edwardem. Albo Letty. Zaczynała czuć, że w swych wysiłkach na rzecz Tony'ego wreszcie czegoś dokonała.

Pobożna dama do towarzystwa pomogła Emily odnaleźć duchownego, prowadzącego w Verdun fundusz na rzecz zwolnień. Wyrażając na jednym z balów, uznanie dla orkiestry, odkryła, że młody pianista był więziony razem z Tonym. Dzięki plotkom rozpowszechnianym przez służbę, takim, jakie powtarzał Nancy, odkryła dalsze ślady prowadzące do byłych przyjaciół i znajomych Tony'ego.

Z pewnością czuła się tak zadowolona dzięki tym zachęcającym nowinom. Biorąc pod uwagę problemy z Edwardem i Letty, była zdumiona, kiedy uświadomiła sobie, że jest szczęśliwa. Inni ludzie również wydawali się dostrzegać w niej różnicę. Nigdy dotąd nie zebrała tylu komplementów. Nawet John, wyjątkowo ostatnio roztargniony, powiedział, że jest olśniewająca.

Georgy również to stwierdziła, lecz Georgy zdawała się coś podejrzewać. Przyszła z wizytą do Emily i w jej pokoju zaglądała we wszystkie kąty, jakby spodziewała się znaleźć wetknięte gdzieś, choć nie całkiem schowane listy miłosne.

– Och, jakie to przyjemne – Georgy podniosła flaszeczkę z perfumami i maznęła się trochę za uchem. – Jak się nazywają?

– Nie pamiętam. To prezent od Letty na moje ostatnie urodziny. Co ty robisz, Georgy? – Emily obserwowała przyjaciółkę przeglądającą jej niewielki asortyment kosmetyków.

– Nic – odparła niewinnie Georgy. – Widziałam wczoraj wieczorem twojego przyjaciela kapitana. – Ruszyła w kierunku sekretarzyka, lecz najwidoczniej nie ośmieliła się posunąć tak daleko, by go przeszukać.

– Tak, wiem. Byłam z tobą, o ile pamiętasz – odpowiedziała Emily z wyszukaną cierpliwością.

– Och, tak, przecież byłaś. Wygląda na bardzo miłego dżentelmena. Naprawdę go lubię.

Najwyraźniej przyjaciółka naprowadzała ją na coś, ale na co?

– Ja też go lubię – przyznała Emily. – Jeśli pytasz, czy mam do powiedzenia coś, co nieumożliwi ci złapanie go na męża, to powiem, że szczerze życzę ci powodzenia.

– Tak myślałam – Georgy dołączyła do Emily, z determinacją padając na sofę. – W takim razie kto to jest?

– Kto to jest? Nie rozumiem.

– Moja droga, możesz robić głupca ze swojego kochanego brata, ale mnie nie oszukasz. Tylko jedno mogło według mnie sprawić, że wyglądasz jak iluminacja na święto zwycięstwa. – Spojrzała Emily w oczy. – I to jest mężczyzna.

Tylko Georgy mogła wystąpić z czymś tak zaskakującym. Emily otworzyła usta, by zaprzeczyć, lecz Georgy uniosła rękę. Nie skończyła jeszcze.

– A teraz, w zeszłym tygodniu widziałam, jak tańczysz i rozmawiasz z połową Londynu, i przysięgłabym, że to żaden z nich.

Duże nadzieje pokładałam w kapitanie. Ma błysk w oku, który, wiem, podobałby ci się, ale nie on jeden. A ponieważ doskonale wiem, jak spędzasz wieczory, to prowadzi mnie do przykrej konkluzji, że ty, panna Emily Meriton, spotykasz się cichcem z jakimś mężczyzną.

To, z drugiej strony, było o wiele za bliskie prawdy. Emily nie zamierzała powiedzieć Georgy o Tonym, lecz jeśli przyjaciółka miałaby popaść w idiotyzm i myśleć, że jej przyjaźń z Tonym to coś więcej niż… no, niż przyjaźń, to byłoby po prostu nie do zniesienia.

– Doprawdy, Georgy, czy możesz wyobrazić sobie, że ja robię coś tak szokującego? Masz wiatrak w głowie, kochana. – Emily obawiała się, że jej nie brzmi dostatecznie przekonywująco. Przypuszczenia przyjaciółki zmartwiły ją bardziej niż powinny.

– Nie oszukasz mnie, Emily Meriton. I nie możesz też mnie zbyć. Ja jedna z twoich przyjaciółek powinnam wiedzieć, że nie tak łatwo cię zaszokować.

– Za to ja nie sądziłam, że ciebie tak łatwo zaszokować. Gdybym utrzymywała z kimś potajemne stosunki, oczekiwałabym, że dodasz mi otuchy.

– Nie, Emily, nie – powiedziała Georgy z całą powagą. – Nie wiesz jak to robić i dlatego ktoś może cię skrzywdzić. Te rzeczy są tylko dla tych, którzy wiedzą, jak w to grać, a ty w ogóle nie grasz. Jesteś z rodzaju tych niemądrych idealistów, którzy wierzą w takie rzeczy jak Prawdziwa Miłość, i przez to jesteś łatwym łupem. Jesteś zbyt poważna, a te typy, które proszą o tego typu spotkanie, nie są w ogóle poważne, chyba że chodzi o pieniądze.

– Których ja nie mam. Naprawdę, Georgy, wszystko źle tłumaczysz.

Choć przypuszczenie Georgy były niemądre, Georgy szczerze się martwiła. Emily pragnęła usunąć to zmartwienie, lecz jak? Teraz, kiedy Georgy nabiła sobie głowę tym głupim pomysłem, nigdy nie zrozumie, co łączy ją z Tonym. Może powinna powiedzieć jej o Edwardzie? Nie, nie była do tego skłonna.

Nie była skłonna, bo to przypomniałoby jej, że jej narzeczeństwo jest fait accompli (faktem dokonanym). Nie chciała przyznać nawet przed sobą, że już nie chce poślubić Edwarda. A z pewnością nie chciała badać, dlaczego już nie chce.

Oprócz tego, Georgy powinna dobrze wiedzieć, że Emily nigdy nie pokochałaby Edwarda tak radośnie i szczerze. Zaręczyny z Edwardem byłyby, według Georgy, jeszcze jednym powodem, by szukać jakiejś ucieczki.

– Emily westchnęła i przemówiła poważnie.

– Georgy, czy uwierzysz mi, jeśli dam ci słowo chonoru, że nie wplątałam się w romantyczną intrygę? W końcu zaufaj, że mam trochę rozsądku.

– Tak jakby rozsądek miał coś wspólnego z tak głupim uczuciem jak miłość.

Emily przetrzymała wnikliwe wypytywania przyjaciółki i miała nadzieję, że jej szczerość odniesie jakiś skutek, lecz Georgy tylko potrząsała głową.

– Moja biedna Emily. Naprawdę w to wierzysz. – Georgy spoglądała na nią litościwym wzrokiem.

Tym razem zdziwiona Emily odpowiedziała z niezwykłą ostrością:

– Najwidoczniej nic, co powiem, nie sprawi, że mi zaufasz. Czy kiedyś zdałaś sobie sprawę, Georgy, że twoje podejrzenia oparte są raczej na twoich własnych zasadach postępowania, niż na moich.

Georgy, żeby ukryć urazę, roześmiała się bezradnie. Od tej chwili rozmowa już się im nie kleiła i przyjaciółki rozstały się nie czując do siebie zwykłej sympatii. Emily nawet nie odprowadziła Georgy do drzwi.

Pożałowała tego niemal natychmiast. To nie w jej stylu, taka wrażliwość ani, oczywiście, taka szorstkość. Wyobrażenia Georgy są po prostu śmieszne.

Więc dlaczego nie mogła się śmiać?

W jej codziennych spotkaniach z Tonym nie było nic romantycznego. Och, prawdę mówiąc. Tony musiał wydawać się romantyczną postacią, wysoki, przystojny i lekko niebezpieczny. Miejsce spotkań również było urocze. W zeszłym tygodniu pogoda była przepiękna, cały park okrył się kwiatami. Było to doskonałe miejsce na schadzki kochanków.

Jednakże nie ma nic romantycznego w spotkaniach z mężczyzną, który kocha inną kobietę.

Ta myśl przyniosła jej ostry ból serca. Georgy prawdopodobnie i na ten temat miałaby swoją teorię, ale Emily po prostu nie mogła znieść myśli, że Tony tak cierpi.

Czułą się przedtem taka szczęśliwa, a teraz ogarnęła ją prawie czarna rozpacz. Czego jej teraz trzeba, to zabawy z bliźniętami w pokoju dziecinnym. To ją znowu podniesie na duchu.

Jednakże zanim doszła do drzwi, Emily zdała sobie sprawę, że na zewnątrz w holu panuje jakieś straszliwe zamieszanie. Przez chwilę wydawało jej się, że wśród hałasów słyszy głos Georgy, choć wiedziała, że przyjaciółka wyszła dobre pół godziny temu. Kiedy wychyliła głowę zza drzwi, usłyszała odgłos biegnących w dół kroków, a lokaj przeleciał obok niej mamrocząc coś do siebie.

Emily wsłuchała się w hałas i zdała sobie sprawę nie tylko z tego, skąd on dobiega, ale też dlaczego.

Letty wstała i wyszła ze swej sypialni.