142625.fb2
Debora z wrażenia zakrztusiła się kawą.
– Co takiego? – wymamrotała, opanowując wreszcie niezbyt elegancki napad kaszlu. – Chyba nie mówisz poważnie?
– Nie jestem w nastroju do żartów – rzekł ponuro. – Potrzebujesz pracy, czy nie?
– Małżeństwo to chyba coś więcej niż praca! – obruszyła się.
– Ależ ja wcale nie zamierzam się z tobą ożenić. – Obrzucił jej przybrudzoną czerwoną koszulę i spłowiałe dżinsy spojrzeniem najwyższej dezaprobaty. – Boże broń! – dodał z naciskiem.
Debora sama sobie nie mogła się nadziwić, że w tak groteskowej, absurdalnej sytuacji poczuła się jednak dotknięta niesmakiem, z jakim odniósł się do perspektywy zostania jej prawowitym małżonkiem.
– Usłyszałam, że potrzebujesz żony – powiedziała tonem urażonej damy.
– Powiedziałem jedynie, iż potrzebuję kogoś, kto będzie zręcznie udawał, że jest moją żoną – poprawił ją, nie zważając zupełnie na jej nagłą zmianę nastroju. – A to nie jest zupełnie to samo.
– Jaki ma być cel tej maskarady? – spytała z nieoczekiwaną powagą.
Gil ociągał się z odpowiedzią, jakby dopiero zbierał i porządkował myśli.
– Jak już wiesz, jestem inżynierem – przemówił w końcu, a przeciągła intonacja zwiastowała dłuższą przemowę. – Niedawno założyłem własną firmę budowlaną do spółki z pewnym Francuzem, Pascalem Douviersem. Mamy ambicje stworzyć zespół złożony z najwybitniejszych francuskich i brytyjskich ekspertów. Udało już nam się odnieść pewne sukcesy w kilku przedsięwzięciach w Europie, ale Tanah Terawati jest naszą pierwszą budową na tak wielką skalę. Dzięki niej możemy wejść do ligi mistrzów! Wszystko zależy, czy wygramy przetarg i podpiszemy z indonezyjskim rządem kontrakt na realizację następnego etapu budowy. Właśnie teraz pracujemy nad tym projektem w Terawati…
– Ale co to ma wspólnego z twoją żoną? – przerwała mu Debora, nie mogąc doczekać się konkluzji. Mogła oczekiwać, że Gil będzie potrzebował sekretarki albo kucharki… ale żony?
– Zaraz do tego dojdziemy – odrzekł z irytacją. – Musisz poznać tło. Musisz przede wszystkim zrozumieć, jaką wagę przywiązujemy do tego kontraktu.
Debora w istocie niewiele na razie rozumiała. Przede wszystkim niepokoiło ją, że z taką łatwością mogła sobie wyobrazić pełnienie roli żony tego, bądź co bądź, nieznajomego mężczyzny. Cóż właściwie o nim wiedziała? Co jej przyszło do głowy, żeby w ogóle zastanawiać się nad taką propozycją? Mógł być przecież zwykłym oszustem albo nawet groźnym zboczeńcem… Ale kiedy patrzyła na szlachetne, regularne rysy jego twarzy, trudno było dać temu wiarę. Sprawiał wrażenie mężczyzny, który nie usunął ze swego słownika takich niemodnych słów jak „uczciwość" i „poczucie honoru".
– Na czym więc polega problem? – zapytała z werwą.
– Problemem jest żona Pascala, Sylvie… – Urwał i znów zamilkł na dłuższą chwilę.
– No więc, o co właściwie chodzi? – ponagliła.
– Sylvie to niezwykle atrakcyjna kobieta… – podjął z pewną rezerwą w głosie. – Tutaj w Terawati ogromnie się nudzi… Och, mówiłem Pascalowi, że popełnia błąd przywożąc żonę w miejsce tak odludne, ale on nie chciał, żeby stale zostawała we Francji.
– To najzupełniej zrozumiałe – wtrąciła.
– Jestem odmiennego zdania. – Spiorunował ją wzrokiem. – Żony inżynierów powinny akceptować rozłąkę. Już przed ślubem muszą zdać sobie sprawę, że ich mężowie w przyszłości mogą pracować w miejscach nieodpowiednich dla dam. Moja narzeczona na przykład doskonale rozumie sytuację…
– Twoja narzeczona? – przerwała mu spontanicznie i szybko odwróciła wzrok, by nie zdołał dojrzeć w jej oczach zawodu. Ogarnęło ją dziwnie bolesne rozczarowanie i nie potrafiła sobie wytłumaczyć dlaczego. – Jeśli masz już narzeczoną, to po co ci tutaj żona? – rzuciła z pozorną obojętnością.
– Jeśli przestaniesz wreszcie mi przerywać, może w końcu zdołam ci to wytłumaczyć. – Zmarszczył brwi i podjął nie dokończoną opowieść:
– Usiłowałem ci wyjaśnić, że pracowało nam się z Pascalem dobrze, dopóki nie pojawiła się Sylvie. Pascal większość czasu spędza na budowie, natomiast ja zajmuję się kontaktami z rządem i całą robotą papierkową. Chcieliśmy oszczędzić pieniądze, więc nie sprowadziliśmy sekretarki z Londynu. Ostatnio jednak nastąpiło takie spiętrzenie prac w związku z przygotowywaniem oferty na drugi etap budowy, że Sylvie postanowiła nam pomóc…
Debora miała w głowie zamęt. Narzeczona? Jaka narzeczona? – w kółko powtarzała w myślach. Chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej, tymczasem Gil mówił zupełnie nie na temat. Zrobiła wysiłek, by z dalekich przestworzy nieokiełznanej wyobraźni powrócić do jego opowieści i udało jej się nawet zrozumieć sens ostatnich słów.
– I co w tym zdrożnego? – spytała.
– Absolutnie nic, gdyby nie zechciała być pomocną ponad miarę. – Westchnął ciężko. – Pascal często wyjeżdżał w teren na kilka dni, a wtedy Sylvie dłużej zostawała w biurze, potem zaczęła pod różnymi pretekstami wpadać do mojego domku… Zapraszała mnie na kolacje… – Popatrzył w zamyśleniu na dolinę. – W końcu to stało się żenujące…
– Chcesz powiedzieć, że ona ma na ciebie chrapkę? – wypaliła bez zastanowienia.
– Nie ująłbym tego w sposób tak trywialny, ale, powiedzmy, coś w tym rodzaju. Oczywiście, znajduję się w sytuacji wielce niezręcznej. Nie mogę przecież zachowywać się impertynencko, ani nawet dać do zrozumienia, że domyślam się, o co jej chodzi… Pascal jest moim przyjacielem i wspólnikiem. Teraz nasza firma przeżywa przełomowy moment i taka niezręczna sprawa, jeślibym oczywiście zechciał ją wyjaśniać, mogłaby fatalnie zaważyć na naszej współpracy.
– I jak postąpiłeś? – spytała Debora, podejrzewając, że Sylvie musi być osobą bardzo pewną swoich wdzięków, skoro odważyła się prowokować mężczyznę tak sztywnego i zasadniczego jak Gil.
– Zacząłem dużo rozprawiać o swojej narzeczonej – odparł. – O wiele więcej, niż mówiłbym w normalnych okolicznościach. Ona jest doskonałą sekretarką, tak że w końcu wpadłem na pomysł, by zaraz ją poślubić i przywieźć z Londynu, gdy będę wracał z konferencji. Pomysł wydawał mi się doskonały, tym bardziej że moja narzeczona mogłaby wykorzystać tu swe zawodowe umiejętności i pomóc w pracy biurowej. Sylvie nie miałaby więc pretekstu, by cały dzień siedzieć ze mną w biurze. Sprowadzenie zawodowej sekretarki z Londynu wymagałoby załatwienia dla niej oddzielnego mieszkania i różnych innych formalności… – I dodał po chwili namysłu: – Będę w Terawati jeszcze tylko trzy miesiące, niezależnie od tego, czy podpiszemy ten kontrakt. A jeśli tak się stanie, to zostawię tu samego Pascala. Moja narzeczona nie musiałaby więc siedzieć tu zbyt długo…
– Odnoszę wrażenie, że to bardzo wyrachowany powód ożenku – stwierdziła Debora ze zwykłą dla siebie szczerością.
– Obydwoje mamy praktyczny stosunek do życia – powiedział z niezmąconym spokojem. – Na szczęście Debbie, podobnie jak ja, nie ulega romantycznym porywom.
– Debbie? – spytała Debora głuchym głosem.
– Ma na imię Debra, ale zwykle nazywam ją Debbie.
– Co za zbieg okoliczności! – zawołała.
– Większy, niż podejrzewasz. Nie wiem, jaką pisownię ma twoje nazwisko, ale jej brzmi tak samo: Debra Clark. Bez wątpienia rozumiesz już, o co mi chodzi.
– Prawdopodobnie nie grzeszę nadmierną inteligencją, ale niestety nie. – O dziwo, była zazdrosna o nieznajomą Debbie, o której Gil wyrażał się z takim uznaniem. Nie mogła powstrzymać się od komentarza: – Dlaczego więc Debbie, skoro jest osobą tak praktyczną, nie przyjedzie sama, żeby cię wybawić z opresji?
Gil odwrócił wzrok i spojrzał w przestrzeń, jakby trochę zakłopotany.
– Oczywiście napisałem do niej w tej sprawie, zanim udałem się do Londynu – powiedział półgłosem. – Już kilkakrotnie odkładaliśmy ślub ze względu na różne nie sprzyjające okoliczności. Przypuszczałem, że jako dziewczyna praktyczna i przezorna zrozumie, iż nadszedł właściwy moment.
– Widocznie twoja narzeczona inaczej zapatruje się na te sprawy – powiedziała Debora z dużą pewnością siebie. Rzadko którą bowiem kobietę satysfakcjonowałby ślub zawierany wyłącznie ze względów praktycznych. Ale gdyby go kochała… czyż nie wyszłaby za niego za mąż bez względu na okoliczności?
– Powiedziała mi, że potrzebuje więcej czasu na przygotowanie wesela – wyjaśnił Gil, o dziwo, powątpiewającym tonem. – Poza tym fotografie obozu w Terawati chyba ją nieco wystraszyły. Stwierdziła, że woli trzymać się naszego pierwotnego planu i kupić najpierw dom w Londynie, który służyłby nam jako baza między podróżami.
Debora zerknęła na Gila w zamyśleniu. Zastanawiała się, czy bardzo zabolała go odmowa Debbie. Jego spokojna, chłodna twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji.
– A więc ona nie przyjedzie? – spytała z wyraźnym zaciekawieniem.
– Nie. – W końcu Gil powrócił wzrokiem z dalekich przestrzeni i spojrzał Deborze prosto w oczy. – Wszyscy spodziewają się, że przyjadę ze świeżo poślubioną żoną… Oczywiście, mogę coś zmyślić, nie rozwiąże to jednak problemu Sylvie… Doszedłem zatem do wniosku, że ty mogłabyś przyjechać ze mną… Nikt nie zna prawdziwej Debry Clark. Przedstawiłbym cię jako swoją żonę. Oczywiście musiałabyś pracować jako sekretarka. Byłby to, rzecz jasna, układ czysto formalny. Dobrze ci zapłacę, tak że za trzy miesiące będziesz mogła z powodzeniem pojechać sobie do Dżakarty, a nawet dalej.
Deborę ogarnęła trema. Zastanawiała się, czy powinna skorzystać z takiej podejrzanej, być może zwodniczej oferty. Jak ułożą się ich stosunki, gdy będą widywać się codziennie, pracować obok siebie, a może i spać razem? Twarz Gila wzbudzała co prawda zaufanie, ale nie powinna chyba brać wszystkich jego słów na serio…
– Przypuszczam, że nie masz konkretnych planów na najbliższe tygodnie? – zadał retoryczne pytanie, chyba po to tylko, by przerwać jej rozmyślania.
– Nie, nie mam… – powiedziała machinalnie. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że naprawdę rozważa jego zwariowaną propozycję! Wydawało jej się, iż śni na jawie.
– To się świetnie składa. – Gil odchylił się do tyłu i bacznie obserwował grę uczuć na jej wyrazistej twarzy. – Nie przeczę, że mi na tym zależy, ale byłabyś szalona, gdybyś odrzuciła tę korzystną ofertę.
– Mogę przecież pojechać do Parangu – przypomniała mu, gorączkowo rozważając wszystkie za i przeciw. – Mam wrażenie, że trochę wyolbrzymiłeś związane z tym niebezpieczeństwa…
Wzruszył ramionami.
– Oczywiście wybór należy do ciebie. Nie zapominaj jednak, że bez dokumentów narażasz się na szczególne kłopoty.
– Z tobą do Terawati również będę jechać bez dokumentów – zwróciła mu uwagę.
– Mam dobre stosunki z policją w Terawati. Myślę, że mógłbym załatwić ci kartę pobytu na trzy miesiące. Oczywiście mogłabyś poruszać się tylko po najbliższej okolicy… A jeśli w tym czasie wpadłabyś na tak nierozsądny pomysł, by uciekać do Parangu, nie wahałbym się zawiadomić policję, że podróżujesz nielegalnie… – Urwał i dodał po namyśle: – Właściwie mógłbym to zrobić nawet dziś po południu, jeśli zdecydujesz się jechać sama do Parangu. Oczywiście wyłącznie ze względu na twoje bezpieczeństwo.
– To perfidne z twojej strony! – oburzyła się. A już myślała, że Gil jest człowiekiem honoru! Jakże łatwo mogła popełnić błąd.
– Życie bywa brutalne – odrzekł ze stoickim spokojem.
– Ostatecznie to wyłącznie twoja wina, że znalazłaś się w tak pożałowania godnej sytuacji. Gdybyś zachowała się bardziej odpowiedzialnie… – podjął mentorskim tonem, ale Debora już go nie słuchała.
Jej mózg pracował jak szalony. Jeśli pojedzie do Parangu, może wylądować na posterunku policji, na ulicy albo jeszcze gorzej… A jeśli nawet tej nocy nikt jej nie zatrzyma, co zrobi jutro? Szanse na znalezienie pracy w Parangu, prawdę mówiąc, były wątpliwe…
– Nie zostawiłeś mi dużego wyboru – oskarżyła go ze sztuczną pewnością siebie.
– Powinnaś się cieszyć, że w ogóle stoisz przed jakimś wyborem – odparował. – Daję ci szansę pracy, która rozwiąże nam obojgu problemy.
Debora przesunęła palcem po brzegu szklanki i chwyciła głęboki oddech, by uspokoić nerwy.
– W takim razie porozmawiajmy o szczegółach tej pracy
– powiedziała z rezygnacją. – Na czym będą polegać moje obowiązki?
– Pomoc w biurze i występowanie u mego boku w towarzystwie – rzekł chłodno i rzeczowo. – Spodziewam się, że przekonasz wszystkich, iż jesteś moją żoną. – Popatrzył na nią dziwnie podejrzliwym wzrokiem. – Jeśli spodziewasz się, Deboro – podjął kaznodziejskim tonem – że urządzam tę maskaradę, by zaciągnąć cię do łóżka, to muszę cię od razu rozczarować! Kobiety sprawiają mi ostatnio same kłopoty – dodał z wyrzutem. – W chwili obecnej zainteresowany jestem wyłącznie zminimalizowaniem tych problemów. Poza tym jestem człowiekiem zbyt zajętym, bym miał czas cię uwodzić, nawet jeśli miałbym na to ochotę, a to, szczerze mówiąc, jest mało prawdopodobne – dokończył z naciskiem.
– Aleś się rozgadał, złotousty – Debora nie mogła się powstrzymać od złośliwego komentarza.
Gil zignorował zaczepkę i nadal spokojnie wyjaśniał:
– W moim bungalowie jest tylko jedna sypialnia, którą będziemy musieli dzielić, ale stoją tam dwa pojedyncze łóżka, więc będziemy mogli zapewnić sobie trochę prywatności.
– A jeśli nie będziemy się zgadzać?
– Zapłacę ci na tyle dobrze, że będziemy się zgadzać – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Ale, Deboro… zastanów się dobrze, czy podołasz tym obowiązkom. Nie będziesz przecież mogła zmienić zdania w połowie drogi. Wyszedłbym na skończonego idiotę, gdyby moja świeżo poślubiona żona uciekła po kilku tygodniach. Potraktuj swoje zadania jak poważną, odpowiedzialną pracę.
Debora zagryzła wargi i nerwowo zerknęła na pasażerów zmierzających w kierunku autobusu. Musiała szybko podjąć decyzję. Parang był miastem niebezpiecznym i, mimo swych przechwałek, perspektywa znalezienia się na tamtejszym bruku, bez jednej rupii przy duszy, przerażała ją. A Gil… Cóż, nie był może czarującym dżentelmenem, ale przynajmniej był Anglikiem, co zawsze napawało otuchą. Szorstki, obcesowy… ale w gruncie rzeczy godny zaufania. Oświadczył bardzo wyraźnie, że nie interesuje się nią jako kobietą… To powinno wystarczyć. Dlaczego jednak czuła się dziwnie urażona? Sama praca zaś wydawała się łatwa. Udawanie mogło być nawet zabawne. A poza tym dzięki temu zajęciu pozostanie dłużej na Seroku – tak jak chciała.
Czuła, że powraca jej zwykły optymizm. Czyż nie pragnęła przygód? Terawati stanowiło wyzwanie dla jej wojowniczej natury. Usłyszała znajomy warkot silnika. Odwróciła się i popatrzyła na autobus, a potem przeniosła wzrok na Gila Hamiltona. Teraz albo nigdy. Musi się zdecydować. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Zgoda – powiedziała i nagle poczuła, że z podjęciem tej decyzji kamień spada jej z serca.
– W porządku. – Gil nie należał do mężczyzn, którzy traciliby czas na wylewne podziękowania, ale sprawiał wrażenie, jakby się nagle odprężył i poweselał.
– Pod jednym wszakże warunkiem… – podjęła.
– O co chodzi? – Spojrzał na nią zaintrygowany.
– Nigdy, przenigdy nie nazwiesz mnie Debbie. Mogę udawać twoją narzeczoną, ale nie zniosę zdrobniałej wersji swego imienia – rzekła stanowczo. – Zapamiętaj, że mam na imię Debora.
Przez chwilę myślała, że Gil zaprotestuje – a tu nagle ponure linie jego twarzy wygładziły się i uśmiechnął się subtelnym, bardzo ujmującym uśmiechem, który ocieplił jego szare oczy, a ustom nadał lekko zmysłowy, tajemniczy wyraz. Zaskoczona tą nagłą odmianą, poczuła, że robi jej się sucho w gardle z wrażenia.
– Zgoda – powiedział. – Uściśnijmy sobie dłonie na tę okoliczność, Deboro.
Po chwili poczuła, że jego palce zaciskają się wokół jej dłoni. To był twardy, męski, a jednocześnie serdeczny uścisk. Odczuwała mrowienie całej ręki, gdy ją wreszcie puścił, i patrzyła na nią, jakby szukając na skórze śladów palców Gila.
Na litość boską, co też wyprawiała? Czy na jawie to było, czy we śnie, że zgodziła się na tak dziwny układ z mężczyzną, którego samo dotknięcie ręki przyprawiało ją o drżenie?
Po chwili Gil wyjaśnił kierowcy sytuację i zdjął z dachu autobusu jej plecak.
– Czy to wszystko? – spytał z kwaśną miną.
Po wielu miesiącach podróży plecak Debory miał wygląd godny pożałowania.
– Wszystko – potwierdziła, poklepując plecak z czułością. – Nie lubię podróżować ze zbyt dużym bagażem.
– Zdążyłem to już zauważyć – odparł kąśliwie. Wziął plecak i zaniósł go do samochodu.
Wydając ogłuszające dźwięki i pozostawiając za sobą czarną chmurę spalin, autobus wyjechał na drogę. Po chwili zniknął za zakrętem i zaległa cisza, zmącona jedynie miarowym brzęczeniem owadów.
Debora westchnęła.
– Chyba już za późno na zmianę zdania – odezwała się w zamyśleniu.
– Święta racja – skonstatował i patrząc na plecak, dodał: – Trzeba będzie go ukryć. Moja żona w żadnym razie nie może z czymś takim podróżować. Poza tym sugeruję, byś się przebrała. – Omiótł jej wygnieciony strój niechętnym spojrzeniem. – Nie masz przy sobie nic trochę bardziej eleganckiego?
Pomyślała o swoich czterech podkoszulkach, mocno już zużytych; miała jeszcze luźne bawełniane spodnie i niebieską, indyjską sukienkę. To była cała jej garderoba.
– Nie mam nic, co by ciebie zadowalało – powiedziała chłodno i z godnością. – Możemy schować plecak i powiedzieć twoim znajomym, że linie lotnicze zgubiły moje walizy.
– To by wyjaśniało, dlaczego nie masz żadnych przyzwoitych rzeczy – zgodził się skwapliwie. – Musisz jednak doprowadzić się do porządku, zanim wyruszymy. Nikt, kto cię zobaczy w takim stanie, nie uwierzy, że jesteś moją żoną!
– O co ci chodzi? – warknęła.
– Nie muszę cię chyba przekonywać, że wyglądasz okropnie!
Debora z wściekłością porwała plecak i obrażona pomaszerowała do restauracji.
Co on sobie myśli? Na pewno nie wyglądam aż tak źle! Utyskując pod nosem, skierowała się na zaplecze, gdzie kelner wskazał jej pomieszczenie udające łazienkę.
Nalała wody do miski i spojrzała w maleńkie popękane lusterko wiszące na ścianie. Zamarła z przerażenia. Nic dziwnego, że Gil nie prawił jej komplementów. Włosy miała kompletnie potargane; warkocz rozplótł się, a rozwichrzone kosmyki sterczały wokół szarej, brudnej, spoconej twarzy. Była to twarz niechlujnego kopciuszka. Ręce również miała brudne i na dodatek zniszczone. Wyszorowała je mocno w zimnej wodzie, a potem umyła twarz i czesała swe gęste, ciemne włosy tak długo, aż opadły miękkimi falami na ramiona. Na koniec przebrała się w sukienkę – jedyną, jaką posiadała -o luźnym kroju, z obniżoną talią i dwiema naszywanymi kieszeniami. Sukienka była wygodna, przewiewna, a niebieski kolor podkreślał barwę jej oczu. Wygładziła ją nieco nerwowym ruchem i pełna tremy wyszła przed restaurację w poszukiwaniu Gila.
Siedział przy stole i w zamyśleniu kontemplował filiżankę do kawy. Nieoczekiwanie uniósł wzrok i spojrzał na Deborę, instynktownie wyczuwając jej obecność.
– Wielki Boże! – To był bez wątpienia okrzyk podziwu. – Wyglądasz zupełnie inaczej – dodał już stonowanym głosem, jakby w porę się opamiętał.
Debora niepewnym ruchem dotknęła swojej nowej fryzury.
– Może tak być? – Okręciła się przed nim z zakłopotaniem.
Niebieska sukienka zafurkotała wokół jej długich, smukłych nóg, a kaskada lśniących włosów poruszyła się kokieteryjnie na jej ramionach.
Gil milczał jak zaklęty, pomyślała więc, że zapewne porównywał ją z nienaganną Debbie albo zalotną Sylvie, i poczuła się nagle całkiem nijaka i źle ubrana. Cóż, to prawda, iż stroje nigdy jej nie interesowały. Każdego ranka wkładała to, co akurat miała pod ręką. Teraz po raz pierwszy w życiu pożałowała, że nie posiada nic bardziej eleganckiego do ubrania. To dziwne, ale pragnęła spodobać się temu nieznajomemu mężczyźnie…
– Obawiam się, że to najlepsze, co mam – odezwała się zakłopotana, podświadomie oczekując komplementu.
Czekało ją jednak rozczarowanie. Gil chrząknął i zawyrokował:
– Wyglądasz lepiej. – I to wszystko. A potem prędko dodał: – Chodźmy już. Straciliśmy mnóstwo czasu.