142625.fb2 Debbie czy Debora? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Debbie czy Debora? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

ROZDZIAŁ PIĄTY

Gil wyszedł na dwór po bagaże, pozostawiając rozwścieczoną Deborę samą w pokoju. Gdy wrócił, rzucił jej plecak na podłogę i odezwał się gniewnie:

– Lepiej to schowaj głęboko w szafie!

Debora wyjęła szczoteczkę do zębów, sarong i kostium kąpielowy. Te rzeczy bez wzbudzania podejrzeń mogła zatrzymać. Klęcząc obok plecaka, kątem oka obserwowała, jak Gil precyzyjnymi, zręcznymi ruchami rozpakowuje swoją walizkę. Próbowała trzymać wzrok z dala od małżeńskiego loża, ale na niewiele to się zdało. Perspektywa dzielenia tego łóżka z Gilem stawała się coraz bliższa… Zuchwałość, którą okazała mu podczas kłótni, z wolna z niej ulatywała.

Cóż, nie mogła już dłużej udawać, że się rozpakowuje. Wstała z determinacją i wcisnęła plecak głęboko do szafy, a potem przysiadła na brzegu łóżka i zapytała:

– Gdzie będziemy spali?

– A czego się spodziewasz? – Z hukiem zamknął szufladę po brzegi wypełnioną bielizną. – Chyba nie sądzisz, że wyjdę i z powrotem poproszę o pojedyncze łóżka, ponieważ moja żona rozmyśliła się i nie chce ze mną spać? Będziemy musieli się jakoś przemęczyć. Łóżko wygląda na bardzo szerokie… Myślę, że uda mi się bez specjalnego wysiłku trzymać ręce z dala od ciebie.

A to świnia! – pomyślała Debora, przypominając sobie jego uwagę, gdy ze złością szorowała zęby w łazience. Wredna, złośliwa małpa! Nic dziwnego, że Debbie nie chciała za niego wyjść. Ciekawe, co w nim szczególnego dojrzała Sylvie? Wcale nie był adonisem! W ogóle nic szczególnego… Był niegrzeczny, nieczuły i wściekle nudny! Och, powinna uciec stąd do Parangu, choćby dziś!

Opamiętała się jednak. Ucieczka nie leżała w jej interesie. Mógł przecież zawiadomić policję… A nawet gdyby bez przeszkód dotarła do ambasady brytyjskiej w Dżakarcie, nie rozwiązałoby to jej problemów. Ambasada zawiadomiłaby jej rodziców, żeby przysłali pieniądze. A rodziców wcale nie było na to stać. A nawet jeśliby było, nie miała zamiaru ich o to prosić. Powiedziała, że da sobie radę sama i musi teraz dotrzymać słowa.

O wiele lepiej było pozostać tutaj. Nawet w towarzystwie Gila Hamiltona. Zniesie i jego. Oprócz Sylvie wszyscy odnieśli się do niej życzliwie. Och, z pewnością nie był to najgorszy sposób zarobienia pieniędzy na dalszą podróż.

Pełna determinacji zawiązała mocno sarong pod pachami i pewnym krokiem weszła do sypialni. Gil leżał już w łóżku. Widziała zarys jego mocnych ramion i torsu pod moskitierą. Leżał na plecach, z rękami pod głową. Prześcieradło podsunięte wysoko, powyżej pasa, poruszało się nieznacznie pod wpływem prądów powietrza, które wytwarzał umieszczony pod sufitem wiatrak.

Zadowolona, że nocna lampka rzuca zaledwie mglisty snop światła, podeszła do łóżka. Ugięło się i zaskrzypiało, gdy podniosła moskitierę i wślizgnęła się pod nią. Odetchnęła głęboko, wyprostowała nogi i ostrożnie oparła głowę o poduszkę. Leżała sztywno na samym brzegu, przestraszona, że jeśli się poruszy, dotknie Gila.

– Dlaczego jesteś tak zdenerwowana? – spytał, uniósłszy się na łokciu, aby zgasić lampkę.

W nieprzeniknionej ciemności dało się słyszeć jedynie brzęczenie owadów i miarowy szum wiatraka. Debora czuła słodki zapach frangipani, sączący się przez okno przysłonięte jedynie metalową siatką.

– Wcale nie jestem zdenerwowana – odrzekła ze sztuczną pewnością siebie.

– Chcesz przez to powiedzieć, że podczas włóczęgi przywykłaś do spania z obcymi mężczyznami?

– Podczas podróży – zaakcentowała słowo „podróż"

– często przychodzi spać z obcymi ludźmi w jednym pomieszczeniu. Tak jest taniej i praktyczniej. – Starała się, by jej głos brzmiał możliwie obojętnie.

Łóżko zaskrzypiało alarmująco. Gil odwrócił się na bok, twarzą do Debory.

– A więc jestem kolejnym towarzyszem podróży na twoim szlaku? – spytał tonem zdradzającym pewien niepokój.

– Tak – powiedziała stanowczo w nadziei, że jej uwierzy.

– Wiem, że ty… To znaczy… że my…

– Co takiego? – spytał, gdy zamilkła zażenowana. Patrzyła na niego w ciemności z pewnym wyrzutem. -

– Och, przecież wiesz, o co mi chodzi!

– Wiem – przyznał po namyśle. – Masz zaufanie, że nie wykorzystam tej wspaniałej okazji.

– Właśnie. Powiedziałeś przecież wyraźnie, że to ostatnia rzecz, o jakiej myślisz. – Gdy już wypowiedziała te słowa, zdała sobie nagle sprawę, iż w jej głosie zabrzmiała nuta goryczy. Dodała więc szybko: – I jest to ostatnia rzecz, o której ja myślę!

Uniósł się wyżej na łokciu, by przyjrzeć się dokładnie jej twarzy, oblanej teraz srebrzystą poświatą księżyca.

– Czyżby?

– Oczywiście! – zaperzyła się. – To, że Sylvie pada przed tobą na kolana, jeszcze nie oznacza, iż żadna kobieta ci się nie oprze.

– A jakim mężczyznom ty nie potrafisz się oprzeć, Deboro?

– Na pewno nie takim jak ty! – rzuciła buńczucznie. Roześmiał się głośno.

– Gdy cię całowałem, odniosłem inne wrażenie – powiedział tonem przechwałki. – Nie spodziewałem się, że kryje się w tobie tyle namiętności.

Debora wbiła wzrok w wiatrak i modliła się w duchu, by nie usłyszał gwałtownych uderzeń jej serca.

– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – rzekła z godnością. Gil, szybki jak pantera, chwycił ją za nadgarstki i po chwili zamiast wiatraka ujrzała jego twarz. Patrzyła na niego oczami rozszerzonymi zdziwieniem i pożądaniem. Ledwie wyczuwalny dotyk jego ciała natychmiast rozbudził jej zmysły. A przecież przed chwilą postanowiła go nienawidzić… Czymże więc była ta szalona tęsknota, to dzikie pragnienie, by ponownie poczuć smak jego ust?

Serce waliło jej jak oszalałe, gdy pochylał ku niej głowę. Musiała zamknąć oczy, by ukryć trawiącą je gorączkę. Na to nie liczyła wcale – na czułe, miękkie muśnięcie jego ust. Raptownie uniosła powieki. Czyżby z niej drwił? W jego oczach, które w świetle księżyca lśniły prawdziwym srebrem, dojrzała figlarne błyski. On zaś w jej oczach musiał dostrzec rozczarowanie, ponieważ, nim znów poszukał jej warg, przelotnie się uśmiechnął.

Tym razem zachłannie otoczył wargami jej usta, jak gdyby nie mógł się nacieszyć jednym pocałunkiem. Poddała się im bez oporu. Choć puścił jej ręce i z dziecinną łatwością mogła się wyswobodzić, jakaś tajemnicza siła kazała jej zarzucić mu ręce na szyję, gładzić go po włosach i tęsknić za chwilą, gdy znów zadrży pod dotykiem jego warg.

Kiedy ją nagle puścił, poczuła głębokie rozczarowanie i chciała ponownie się do niego przytulić, ale jego oczy straciły już blask i miały z powrotem wyraz chłodny i nieodgadniony.

– Teraz już wiesz – powiedział cicho, a ona powoli zdjęła ramiona z jego szyi.

– Nie powinieneś był tego robić – wyszeptała. – Nie trzeba mi niczego udowadniać. Nie jestem Debbie…

– Nie. – Gil przesunął się na swoją połowę łóżka. – Z całą pewnością nie jesteś Debbie.

Debora długo tej nocy nie mogła zasnąć. Nigdy dotąd nie odczuwała takich pragnień, nikt nie rozbudził w niej takiej namiętności. Zamiast nienawidzić tego mężczyzny, który droczył się z nią jak kot z myszą – pragnęła go. Pragnę go, pomyślała bez zdziwienia, przyjmując tę prawdę z dziecięcą prostotą. Pragnęła przytulić się do jego odwróconych pleców, obudzić go i sprowokować do miłości…

Przekręciła się na drugi bok i szeroko otworzyła oczy. W świetle księżyca dojrzała maleńką jaszczurkę przycupniętą na ścianie. Na zewnątrz w upalnej ciemności roje owadów cieszyły się nocnym życiem. Debora zaczęła wsłuchiwać się w ich nieznośne buczenia, przekonana, że już nigdy nie zaśnie… I nagle – sen to, czy jawa? Znów Gil całował ją i pieścił jak szalony… Ręce wplątał w jej długie włosy i z ustami przy jej ustach szeptał słowa czułe i pełne miłości, a ona jak w transie tuliła się do jego mocnych, nagich ramion…

– Pobudka, Deboro!

– Och, nie! – zaprotestowała, wybita z głębokiego snu. – To niemożliwe, żeby już był ranek… – mamrotała niewyraźnie, przekręcając się na drugi bok i wciskając głowę w poduszkę.

– Już bardzo późno! – Gil energicznym ruchem wyrwał jej jasiek. – Budziłem cię wcześniej, ale spałaś jak kamień, więc zlitowałem się i pozwoliłem ci jeszcze trochę poleniuchować.

– Poleniuchować? – Półprzytomna niezdarnie sięgnęła po zegarek leżący na nocnym stoliku i z niedowierzaniem gapiła się na wskazówki. – Przecież dopiero wpół do ósmej. Leniuchowanie zaczyna się najwcześniej o dziewiątej!

– Tutaj zaczynamy pracę o wpół do siódmej – rzekł szorstko, podciągając moskitierę. – Wstawaj już i łaskawie się pospiesz!

Westchnęła z rezygnacją i usiadła; włosy jak pierzasta chmura zasłaniały jej twarz. Odgarnęła je do tyłu i zamrugała zaspanymi oczami. Gil w letnich spodniach o nieskazitelnej linii i koszuli khaki z krótkim rękawem wyglądał świeżo, rześko i tak elegancko, że omal nierealnie. Rozejrzała się po wnętrzu z uczuciem niejasnego niepokoju. Co ona tu właściwie robi? Po chwili ogłuszyła ją fala wspomnień poprzedniego dnia: utrata torby, jazda samochodem w deszczu przez dżunglę w towarzystwie Gila, pierwszy pocałunek na przyjęciu, a potem – jakby zrodzone na krawędzi snu i jawy, pragnienie, by przytulić leżącego obok niej mężczyznę… Tak, to musiał być sen… Niemożliwe, żeby ten daleki, nieprzystępny i obcesowy człowiek, który musztrował ją teraz z wdziękiem zawodowego sierżanta, ostatniej nocy zasypywał ją pocałunkami…

Gil skończył podwijać siatkę i popatrzył na Deborę z niemym wyrzutem.

– Czy… czy chrapałam? – spytała, jedynie po to, aby przerwać żenującą ciszę. Pod wpływem jego spojrzenia ogarniała ją paraliżująca nieśmiałość. Zarumieniona podciągnęła wyżej sarong, który w nocy nieco się rozluźnił.

– Nie, ale uśmiechałaś się przez sen – stwierdził rzeczowo.

– Uśmiechałam się? – Posłała mu zaintrygowane spojrzenie.

– Obserwowałem cię – wyjaśnił. – Spałaś jak suseł i uśmiechałaś się do siebie. To było… dość rozbrajające

– przyznał niechętnie.

– Musiało mi się coś przyśnić…

Zapadła cisza. Czyżby oczekiwał, że zwierzy mu się ze swego snu? Po dręcząco długiej chwili Gil odwrócił się do drzwi.

– Zrobię śniadanie – powiedział. – Przygotuj się do wyjścia. Tylko się nie grzeb! Nie zapominaj, że przyjechałaś tu do pracy.

– Nie zapominam – burknęła ponuro.

Kilka chwil później pod prysznicem stwierdziła, że Gil właściwie miał rację; zgodziła się na tę pracę i powinna wywiązywać się ze swych obowiązków najlepiej jak potrafi. A poza tym znalazła się w przepięknym miejscu i byłoby głupotą zatruwać sobie spędzany tu czas ustawiczną walką z Gilem.

Zaplotła wilgotne włosy i wyszła na werandę, gdzie przy niewielkim stoliku nakrytym do śniadania czekał na nią Gil. Rozmawiał właśnie ze starszą kobietą ubraną w tradycyjny sarong.

– To jest Sarmi – przedstawił ją, a Debora uśmiechnęła się serdecznie i uścisnęła jej rękę. – Gotuje dla mnie posiłki

– wyjaśnił. – Teraz będzie gotować dla nas obojga, ponieważ będziesz zbyt zapracowana w biurze, jak sądzę, by zająć się również kuchnią.

– Doskonale – Debora z wyraźną ulgą uśmiechnęła się raz jeszcze do Sarmi.

Jak na osobę, która uwielbiała dobre jedzenie miała mizerne umiejętności kulinarne. Cieszyła się więc, że przynajmniej na tym polu ominie ją miażdżąca krytyka Gila.

Po zjedzeniu obfitego śniadania wrócił jej wrodzony dobry humor i z miną wielce zadowoloną pomaszerowała u boku Gila do biura. Mijając pachnący krzew frangipani, zerwała jeden kwiat i wpięła sobie we włosy. Uśmiechnęła się do Gila przyjaźnie, on jednak mruknął tylko pod nosem:

– Będę musiał kupić ci jakieś rzeczy do ubrania. Nie możesz przez trzy miesiące paradować w jednej sukience.

Biuro mieściło się obok bramy wejściowej, w długim niskim budynku, który od razu przypadł Deborze do gustu, ponieważ nad szeroką werandą romantycznie szumiały palmy. Dwoje pracowników, których jej Gil przedstawił – Deden i Idja – wyglądało bardzo sympatycznie. W pierwszej chwili pomyślała, że praca w biurze może stanowić miłą rozrywkę, lecz gdy rozejrzała się wokół, mina jej zrzedła.

– Chyba nie będę musiała tego wszystkiego używać – odezwała się z niepokojem, patrząc przerażonym wzrokiem na stojący na biurku komputer, teleks, kserokopiarkę i inne nowoczesne urządzenia.

Gil uniósł brwi.

– Twierdziłaś, że byłaś sekretarką- syknął, zerkając przez otwarte drzwi do drugiego pomieszczenia, gdzie pozostawili Dedena i Idję.

– Byłam sekretarką… – odrzekła. – Ale zawsze pisałam na maszynie do pisania! – dokończyła z większą pewnością siebie.

– Będziesz w końcu musiała nauczyć się pracować na komputerze – powiedział bez cienia współczucia. – To naprawdę żadna filozofia. Debbie potrafi posługiwać się komputerem nawet we śnie.

– Moje gratulacje – mruknęła pod nosem, wściekła, ilekroć słyszała o cudownej Debbie.

– Deden i Idja są przekonani, że jesteś wykwalifikowaną sekretarką – powiedział, nie kryjąc rozdrażnienia. – Mam teraz spotkanie z Pascalem na budowie, sugeruję więc, byś spędziła poranek zapoznając się z instrukcją obsługi. Nie mam czasu uczyć cię osobiście. Po południu wrócę tu i pojedziemy na policję załatwić ci tymczasowe dokumenty. Myślę, że już jutro będziesz mogła zacząć normalną pracę. Tylko proszę, nie zawracaj głowy Dedenowi i Idji. Oni mają mnóstwo roboty.

Gdy opuszczał pokój, patrzyła z niepokojem na komputer, teleks, fotokopiarkę, zastanawiając się, które z tych diabelskich urządzeń najbardziej ją przeraża. Jej poranny entuzjazm do pracy gwałtownie osłabł. Kto by pomyślał, że w środku dżungli znajdzie się oko w oko z komputerem… Byłaby stokroć szczęśliwsza, gdyby przyszło jej posługiwać się gęsim piórem i gołębiami pocztowymi.

Z rezygnacją zabrała się do studiowania instrukcji obsługi. Po kilku minutach jednak musiała przyznać się do porażki. Nie zważając na polecenie Gila, weszła do pokoju Dedena i Idji i poprosiła ich o pomoc.

Debora potrafiła nawiązywać z ludźmi przyjazne kontakty. Ani Deden, ani Idja nie okazali najmniejszego zdziwienia, że wykwalifikowana sekretarka Gila nie ma pojęcia o obsłudze biurowego sprzętu. Wkrótce, śmiejąc się i rzucając wesołe uwagi, wyjaśniali jej podstawy obsługi komputera. Gdy nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich Sylvie, całej trójce uśmiech zamarł na ustach.

Sylvie władczo uniosła podbródek i spojrzała na nich wzrokiem pełnym dezaprobaty.

– Widzę, że świetnie się bawicie – zwróciła się prosto do Debory, jakby ignorując Dedena i Idję. – Kiedy ja tu pracowałam, nie starczało mi czasu na pogaduszki.

Debora popatrzyła na nią z niechęcią.

– Co cię tu sprowadza? – Oprócz Gila oczywiście, dodała w myślach.

– Szukam Gila – rzekła Sylvie wyniośle.

– Gila tu nie ma – powiedziała Debora, przedrzeźniając jej sposób wymowy.

– A gdzie jest?

– Wyjechał. Zostaw wiadomość, to mu przekażę. Sylvie wykrzywiła nadąsane usta.

– To sprawa prywatna.

– Ależ, Sylvie – Debora uśmiechnęła się słodko – my z Gilem nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

– Jesteś pewna? – Sylvie odpowiedziała zwodniczym uśmiechem. – Mężowie i żony zwykle mają swoje sekrety…

– Z miną pełną złości odwróciła się do okna i po chwili złowrogiej ciszy rzuciła: – Czy tych dwoje… nie powinno zająć się pracą?

– Jeśli masz na myśli Dedena i Idję, to oni właśnie pracują

– odparła Debora lodowatym tonem, ale gdy obydwoje zerknęli na nią porozumiewawczo i wyślizgnęli się z pokoju, nie usiłowała ich zatrzymać. – I ja także pracuję. A zatem, jeśli nie chcesz zostawić wiadomości dla mojego męża – położyła nacisk na dwa ostatnie słowa – bądź łaskawa wyjść już, byśmy mogli kontynuować pracę!

Sylvie odwróciła się; w jej czarnych oczach igrały wojownicze błyski.

– Widzę, że jesteś niezwykle dumna, gdy rozprawiasz o swoim mężu – rzuciła wściekle. – A jak myślisz, dlaczego nie ożenił się z tobą wcześniej? Dlatego, że wcześniej nie potrzebowaliśmy sekretarki! Po co miałby poślubiać kogoś takiego jak ty… Takie dziewczę w znoszonej sukience! Gil potrzebuje prawdziwej kobiety… Przypominam ci więc, że jesteś tu wyłącznie po to, aby pracować!

Debora wstała. W gruncie rzeczy była zadowolona, że Sylvie nigdy się nie dowie, ile prawdy zawierały jej słowa…

– Czym jeszcze mogę ci służyć? – spytała jak gdyby nigdy nic, spodziewając się, że brak reakcji bardziej zdenerwuje Sylvie niż cięta riposta.

– Niczym! – fuknęła Francuzka. – Właśnie miałam zamiar zaproponować Gilowi swą dalszą pomoc, ale teraz męcz się sama!

Trzasnęła drzwiami tak mocno, że zadrżały drewniane ściany. Debora zdmuchnęła włosy z czoła i podchodząc do Idji, uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Oto kobieta, która uwielbia sprawiać kłopoty – skwitowała żenującą scenę.

Reszta poranka minęła spokojnie. Deborze udało się nawet, przynajmniej częściowo, zgłębić tajemnicę komputera, ale do pozostałych urządzeń jeszcze nie zdążyła się dotknąć. Miała głęboką nadzieję, że Gil nie będzie chciał z nich skorzystać jeszcze tego popołudnia.

O wpół do pierwszej Deden wyskoczył na bazar i przyniósł trzy porcje ostro przyprawionej zupy z kurczaka.

– To jest soto ayam – wyjaśnił Deborze. – Nasza narodowa potrawa. Codziennie będę przynosił ci coś innego i niedługo poznasz całą naszą kuchnię – obiecał.

W przyjacielskiej atmosferze jedli razem lunch; Debora chciała poznać kilka indonezyjskich słów, więc uczyli ją cierpliwie trudnej wymowy, zaśmiewając się przy tym do łez. Gdy Gil stanął w drzwiach, swobodna atmosfera nagle prysła.

– Jadłeś już lunch? – Debora pomachała mu łyżką na powitanie. Tą sztuczną nonszalancją chciała pokryć zmieszanie.

– Jeszcze nie. – Zamknął za sobą drzwi i wszedł do pokoju. – Miałem mnóstwo pracy i nie zdążyłem.

– Może więc skosztujesz mojej zupy? – spytała zachęcająco, starając się, by jej głos zabrzmiał normalnie.

Gil zawahał się, ale wziął od niej talerz i po chwili, oparty o krawędź biurka, zajadał ze smakiem. Szepnął coś po indonezyjsku do Dedena, ten zaś roześmiał się i odpowiedział, zerkając na Deborę.

– O czym oni mówią? – spytała Idję podejrzliwym tonem.

– Gil pytał Dedena, czy zachowywałaś się przyzwoicie – wyjaśniła Idja. – Powiedział, że czasami potrafisz być nieobliczalna.

Czy kiedykolwiek przestanie traktować ją jak niegrzeczne dziecko? Zrobiła smutną, urażoną minę.

– Nie przejmuj się – pocieszył ją Deden. – Zapewniłem go, Że jesteś urocza i nic dziwnego, że się w tobie tak bardzo zakochał.

Gil i Debora przelotnie skrzyżowali spojrzenia. Jasnoszare oczy Gila były pełne ironii. Debora nieoczekiwanie spłonęła rumieńcem i szybko odwróciła wzrok.

– Jestem gotowa do wyjścia – powiedziała, żeby pokryć zmieszanie.

Gdy opuścili biuro, Gil ostentacyjnie przytrzymał jej drzwi samochodu. Dopatrzyła się w tym geście afektacji.

– Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z Idją i Dedenem – podjął konwersację.

– Owszem, ale nie myśl, że im przeszkadzałam – odparła z ożywieniem. – Przynajmniej nie za bardzo – dodała z właściwą sobie szczerością. – Chyba wolno nam poplotkować w czasie lunchu? A może powinnam złożyć śluby milczenia?

– Bardzo rozsądny pomysł – rzekł sucho. – Nie sądzę jednak, żebyś długo przy nim wytrwała. Tak czy owak, wcale nie zamierzałem was krytykować. Deden i Idja to doskonali pracownicy. Obawiałem się tylko, żebyś za bardzo ich nie rozproszyła, tak jak to tylko ty potrafisz… Nie zapominaj, że już zdążyłem cię trochę poznać!

Na posterunku policji z ulgą oddała Gilowi inicjatywę. Miał, jak widać, dobre stosunki z głównym oficerem, ponieważ w rekordowo krótkim czasie otrzymała zezwolenie na pobyt, aż do chwili otrzymania nowego paszportu oraz policyjny raport dotyczący kradzieży.

– Przypuszczam, że jesteś ubezpieczona? – spytał, gdy wymieniwszy wylewne grzeczności, opuścili posterunek policji.

– Oczywiście – odparła z godnością. – Nawet zostawiłam kopię polisy u mego ojca, na wypadek gdybym zgubiła dokumenty… Co zresztą się stało.

– Aż nie chce mi się wierzyć, że mogłaś postąpić tak rozsądnie – skomentował kwaśno.

– Oczywiście był to pomysł ojca – wyznała ze skruchą. – Prawdę mówiąc, bardzo nalegał.

– Biedny człowiek! Zajmuję się tobą od dwudziestu czterech godzin i już zdążyłaś mnie wykończyć. A on, biedak, męczy się z tobą od dwudziestu czterech lat!

– Waśnie – Debora westchnęła. – O niczym innym nie marzy, tylko żebym wreszcie wyszła za mąż i dała mu trochę odpocząć.

Gil raptownie chwycił ją za ramię i przytrzymał. O mały włos nie weszła pod koła roweru obładowanego owocami.

– Mam nadzieję, że ten szaleniec, który zechce cię poślubić, będzie wiedział, co sobie bierze na głowę!

Chodzili po barwnym i tłumnym bazarze, przeciskali się wąskimi, błotnistymi uliczkami między kramami i budami wyładowanymi rozmaitym towarem. Debora co krok zatrzymywała się, żeby dotknąć to i owo, pozachwycać się kolorowymi batikami czy też wyplatanymi koszami. Uprosiła wreszcie Gila, by kupił jej kilka kłujących, czerwonych rambutanów od starego mężczyzny, który siedział cierpliwie obok swych plecionych koszy.

– Chciałem kupić ci coś do ubrania – przypomniał jej Gil.

Z wyrazem rezygnacji na twarzy obserwował mrówki, które opuściły rambutany i maszerowały teraz rzędem po jego ramieniu.

– Kupię sobie tylko dwa sarongi… – powiedziała Debora. – Prim obiecała, że pożyczy mi wszystko, czego będę potrzebować.

Gil otrzepał się z mrówek i popatrzył na Deborę z dziwnym wyrazem twarzy.

– Wiesz – rzekł w zamyśleniu – jesteś wyjątkową dziewczyną… Większość znanych mi kobiet byłaby zrozpaczona, gdyby przyszło im przez trzy miesiące chodzić w jednej sukience.

– Nawet Debbie? – spytała zaczepnie.

– Szczególnie Debbie. – Gil zatrzymał się obok kramu bławatnego i wziął do ręki sztukę materiału. – Ona jest nienaganna w każdym calu. Traci bezpowrotnie humor, jeśli odpryśnie jej ułamek lakieru z paznokcia. Czasami sobie myślę, że o wiele bardziej obchodzi ją własny wygląd niż moja szanowna osoba…

Debora pochyliła głowę nad kwiecistym sarongiem.

– Ona z pewnością jest bardzo atrakcyjna… – wymamrotała zażenowana jego nagłą szczerością. Po raz pierwszy usłyszała, jak Gil krytykuje Debbie.

– Owszem… – Głos mu się dziwnie załamał. – Ona jest bardzo atrakcyjna, ale nie ma w sobie wewnętrznego ciepła. Jest autorytatywna, ma zdecydowane poglądy na większość spraw i potrafi być bardzo krytyczna, jeśli coś nie dorasta do jej standardów… Oczywiście jest doskonała w swoim zawodzie – dodał pospiesznie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w jego głosie trudno było odnaleźć entuzjazm.

Debora żałowała, że w ogóle wspomniała o Debbie. Gil był nawet miły w swój powściągliwy sposób – ale osoba jego narzeczonej za każdym razem wprowadzała jakiś zamęt, jakiś dysonans w ich wzajemne stosunki… Debora z zamyśloną twarzą wybrała wreszcie dwa kwieciste sarongi. Potem Gil kupił jej jeszcze prostą, płócienną torbę.

– Tym razem postaraj się jej nie zgubić! – pouczył burkliwie.

– Nie martw się! – Wzięła do ręki torbę, jakby był to ostami model od Luisa Vuittona.

Gdy opuszczali bazar, drzewa zaszumiały ostrzegawczo. Debora głęboko wciągnęła powietrze. Och, jakże uwielbiała te chwile przed deszczem, gdy dźwięki, zapachy i barwy tropików zdawały się przybierać na sile i w dwójnasób czarowały przybysza.

– Chyba nie zdążymy do samochodu – powiedział Gil, ale nim skończył zdanie, dał się słyszeć grzmot, a potem lunęło jak z cebra. – Szybko!

Chwycił Deborę za rękę i pociągnął za sobą do stojącego pod drzewami warungu, którego pleciony trzcinowy dach, a nad nim korony drzew stanowiły znośną osłonę przed deszczem. Debora biegła, trzymając pakunek z sarongami nad głową, ale nie miało to żadnego sensu. Nim dotarli pod strzechę, byli kompletnie przemoczeni. Usiadła na ławce i wycierając mokrą twarz dłońmi, śmiała się jak dziecko. Gdy spojrzała na Gila, rzęsy miała mokre i zlepione, a jej ożywione oczy błyszczały prawdziwym zadowoleniem. W pewnej chwili spostrzegła, że mokra koszula Gila przylega do jego klatki piersiowej i zdała sobie sprawę, iż również sukienka w podobny sposób podkreśla linie jej ciała.

– Poczekamy tu, aż minie najgorsze – odezwał się Gil, siadając na ławce obok Debory i zamawiając dwie szklanki kawy.

Z łokciami opartymi na stole wpatrywali się w mokrą zasłonę deszczu oddzielającą ich od ulicy. Przechodnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęli z pola widzenia. Tylko jeden człowiek, w spiczastym kapeluszu, obładowany koszami, które dyndały po obu stronach kija opartego na jego ramionach, biegł w strugach deszczu.

Debora chciała uchwycić ten obrazek, zapisać trwale w pamięci – jak kadr na taśmie filmowej.

Drewniana ława, na której siedzi, uwiera ją w nogi, a mokry i zimny materiał sukienki jest przykry w dotyku… Właściciel knajpki rozlewa wodę do wysokich szklanek, sączący się z jego papierosa dym przesyca powietrze cierpkim zapachem goździków. Żółta taksówka z głośnym warkotem pokonuje ogromne kałuże; fale błota wylewają się spod jej kół.

Najbardziej jednak świadoma była obecności Gila, który siedział w milczeniu obok niej, śledząc wzrokiem taksówkę. Ciemne włosy oblepiały mu czaszkę, a mokra koszula pierś. Debora, obserwując pulsowanie krwi na jego szyi, miała przemożną ochotę pochylić się i przycisnąć do niej wargi… Z dreszczem wróciło wspomnienie pocałunku… Znów czuła smak jego ust, czuła twardy dotyk jego ciała.

Gdy odwrócił raptownie głowę, spojrzenie zimnych, jasnych oczu przeniknęło ją na wskroś. Wstrzymała oddech z wrażenia, a gdy gospodarz postawił przed nią szklankę z kawą, nerwowo podskoczyła. Objęła rękami szklankę, aby powstrzymać drżenie palców.

Po chwili Gil wyjął z kieszeni dokument, który otrzymał na policji i powiedział:

– Lepiej, żebyś nosiła to przy sobie.

– Co tam jest napisane? – spytała.

Papier był wilgotny, więc rozprostowała go na stole, usiłując rozszyfrować indonezyjskie litery.

– Tu jest napisane, że należysz do mnie… – uśmiechnął się lekko.

Debora starała się na niego nie patrzeć; z desperacją oglądała szklankę, potem plamę na obrusie, krople deszczu cieknące przez nieszczelny dach, wreszcie plastikowe podstawki reklamujące piwo Bintang… Bez skutku. Wolno, nieubłaganie podniosła oczy na Gila i patrzyli na siebie w skupionym milczeniu naładowanym podniecającym napięciem.

– Mam nadzieję, że tylko na trzy miesiące – odezwała się wreszcie. Wargi miała zdrętwiałe, jakby nie swoje.

– Tak… – Odwrócił wzrok i sięgnął po szklankę. – Tylko na trzy miesiące – powiedział.