142625.fb2
Gil podrzucił Deborę z powrotem do domu.
– Już nie ma sensu, żebyś wracała do biura – powiedział szorstko. – Mam jeszcze trochę pracy. Spotkamy się później w klubie, zgoda?
Debora została sama. Usiadła na werandzie i z zafrasowaną miną przyglądała się swojej ślubnej obrączce. Deszcz przestał już padać – równie gwałtownie jak zaczął – i w parnym powietrzu zwisały smętnie omdlałe liście palm. Na ścieżce zaturkotał wózek.
– Sa-pu! Sa-pu! – wołał zachęcająco sprzedawca szczotek.
Debora czuła, że powoli wraca do równowagi po przeżyciach poranka. Stanowczo powinna wziąć się w garść i opanować wybujałą wyobraźnię. Musi dotrzeć wreszcie do mojej świadomości, że tu pracuję… To tylko praca – powtarzała sobie w duchu. To tylko praca. Gil był jej pracodawcą. I nikim więcej.
Sukienkę miała nadal wilgotną, włożyła więc jeden z sarongów, które dostała od Gila i wymachując kostiumem kąpielowym, śmiało pomaszerowała do klubu. W towarzysko-sportowym centrum obozu – szumnie nazywanym klubem – znajdował się tylko bar, kilka stolików pod bambusowym dachem i basen ze szmaragdową wodą.
Debora przysiadła się do Prim, która pomachała do niej przyjaźnie i od razu zapytała, jak minął pierwszy dzień.
– Gdyby nie Deden i Idja, byłaby to kompletna katastrofa – wyznała Debora, popijając piwo. – Gil prawdopodobnie oczekuje po mnie zbyt wiele… A ja, wyobraź sobie, przez cały dzień uczyłam się, jak włączyć komputer! – Czuła niewysłowioną ulgę, że może pożalić się przed kimś bez skrępowania.
– Tak, Gil jest bardzo wymagający… – Prim miała minę pełną współczucia. – Domyślałam się, że jego żona wcale nie będzie miała specjalnych względów. Przeciwnie, zapewne oczekuje po tobie więcej niż po kimkolwiek innym. – Prim przysunęła się do Debory i zniżyła głos: – Wiesz, opowiedział mi o swojej matce, a to wiele tłumaczy.
– Tak? – Debora nie była pewna, jak powinna zareagować. Na szczęście Prim nie czekała na komentarz i ciągnęła niezmordowanie:
– Wiem, że on o tym nikomu nie mówi, i nigdy bym nie śmiała nikomu obcemu powtarzać, ale… Ale pewnego wieczoru zwierzył mi się, iż całe życie żył w przeświadczeniu, że jego matka zrujnowała ojcu karierę. Jego ojciec, jak wiesz, też był inżynierem…
Debora przybrała mądrą minę i ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Gil powiedział mi, że jego matka w młodości była bardzo płochą, lekkomyślną kobietą, która nawet nie dopuszczała myśli, iż mogłaby zakopać się w jakiejś głuszy, z dala od świata. Ojca, który często pracował poza krajem, przez całe życie spalała tęsknota i niepokój o żonę. W końcu zrezygnował z zagranicznych ofert i podjął pracę w Anglii, ale, jak twierdzi Gil, nigdy już nie odzyskał spokoju ducha. Wiesz, odniosłam dziwne wrażenie, że Gil w gruncie rzeczy uwielbia matkę, ale jednocześnie wyprowadza go ona z równowagi… Z pewnością ją poznałaś, prawda? Jaka ona jest?
– Och, to cudowna kobieta! – Nowina, że matka Gila była kobietą lekkomyślną, sprawiła Deborze wyraźną satysfakcję.
– Tak też myślałam. Jakoś nie mogłam do końca uwierzyć Gilowi, gdy mówił, że pragnie poślubić rozsądną, stateczną dziewczynę, która nie będzie przysparzać mu kłopotów. Być może świadomie tego właśnie chciał, ale gdy nadeszła miłość… Cóż, zakochał się w kimś całkiem innym… – urwała zmieszana. – To znaczy, chciałam powiedzieć… – plątała się bezradnie.
– Daj spokój, Prim! Masz całkowitą rację. Nie należę do przezornych, roztropnych kobiet. Jeśli Gil tak sądzi, to myli się w całej rozciągłości.
W zamyśleniu sączyła piwo. Czyżby Gil zainteresował się Debbie na przekór matce? Celowo wybrał dziewczynę będącą jej zaprzeczeniem – chłodną, praktyczną, operatywną – aby rozterki, które były udziałem jego ojca, przynajmniej jemu zostały oszczędzone? Cóż, Debora podejrzewała, że nawet jeśli byłoby to prawdą, Gil nigdy się do tego nie przyzna, szczególnie zaś przed nią – bądź co bądź osobą obcą. Westchnęła ze smutkiem. Wrażenie jednak, które odniosła na samym początku, zdawało się potwierdzać: Gil nie chciał dopuścić do głosu namiętności, które w nim drzemały. Być może poprosił Debbie o rękę, aby tym skuteczniej zagłuszyć własną naturę?
– Och, kogóż to ja widzę! Nasza panna młoda delektuje się wolnym czasem. – Wibrujący głos Sylvie sprawił, że Debora uniosła głowę, a serce jej zaczęło bić żywszym rytmem.
Francuzka, nie czekając na zaproszenie, przysiadła się do ich stolika. Miała na sobie niebywale elegancką prostą sukienkę w kolorze jasnego błękitu, która zapewne pochodziła z oryginalnej paryskiej kolekcji.
Sylvie obrzuciła pogardliwym spojrzeniem jaskrawy, batikowy sarong Debory.
– Widzę, że lubisz folklor – powiedziała z przekąsem. -Tutejsze kobiety są delikatne i filigranowe, toteż z powodzeniem mogą nosić jaskrawe wzory, ale ty… – uśmiechnęła się z wymownym politowaniem.
Debora najchętniej chlusnęłaby piwem na jej nienaganną suknię, zamiast tego jednak powiedziała przymilnie:
– Tylko proszę cię, nie mów tego w obecności Gila, dobrze? To on wybrał dla mnie ten sarong…
Oczy Sylvie zgasły jak płomień świecy. Warto było skłamać, by uzyskać tak wyraźną przewagę. Debora zdecydowała się na ostateczny cios.
– On uwielbia robić mi prezenty – paplała z ożywieniem.
– A ja, cóż… W gruncie rzeczy nie mam wielkich wymagań. Zwłaszcza ubrania nie przedstawiają dla mnie specjalnej wartości. Stale Gilowi powtarzam, że odkąd mam jego, nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne.
– Uważam, że Debora wygląda ślicznie – wtrąciła Prim pojednawczo. – Jest wysoka, ale bardzo szczupła, i ma taki typ urody, do którego wszystko pasuje. – Uśmiechnęła się szeroko i pomachała do męża, który właśnie pojawił się w klubie w towarzystwie kilku innych inżynierów.
– Gil zaraz przyniesie nam coś do picia – powiedział Michael, siadając przy stoliku. – O, już nadchodzi…
Debora zobaczyła Gila z tacą pełną kufli piwa. Szedł ku nim swym pewnym, zdecydowanym krokiem, a jej serce z niewiadomego powodu zaczęło bić jak oszalałe. Nagle straciła poczucie rzeczywistości; twarze zgromadzonych przy stoliku przesłoniła gęsta mgła, ich głosy dochodziły jak ze studni… Widziała tylko Gila – jak szedł ku niej, był coraz bliżej i bliżej…
– Gil! – Głęboki głos Sylvie przerwał oczarowanie.
– Chodź, usiądź przy mnie! Prawie nie mieliśmy okazji wczoraj porozmawiać. – Gestem władczym, lecz nie pozbawionym wdzięku, wskazała stojące obok puste krzesło. – Jak widzisz, twoją żonę otaczają wielbiciele.
Gil, stawiając tacę na stole, przesunął niechętnym wzrokiem po mężczyznach siedzących po obu stronach Debory. A potem nieoczekiwanie odchylił jej głowę do tyłu i pocałował ją szybko i zaborczo.
– Wszystko w porządku, kochanie? – spytał.
Skinęła głową, tłumiąc naturalną reakcję wywołaną dotknięciem jego warg. Gil doskonale odegrał rolę czułego, stęsknionego małżonka, który pragnie zaznaczyć niepodzielne prawa do swej połowicy. Wiedziała, że tylko grał rolę… Ten pocałunek przeznaczony był dla Sylvie.
Teraz bez ceregieli usiadł obok Francuzki. Debora ostentacyjnie odwróciła się do siedzącego po lewej stronie Iana i rozpoczęła swobodną konwersację. Ian był wysokim blondynem, o ujmującym, ciepłym uśmiechu. Właściwie dlaczego Gil wydawał jej się bardziej atrakcyjny? – zastanawiała się, zerkając kątem oka na jego surowe rysy. Nie robił nic, by się podobać… Był sztywny, pełen rezerwy, opanowany, a jednak nieodparcie pociągający. Takim musiała go postrzegać również Sylvie, która właśnie pochylała się ku niemu bardzo blisko i mówiła coś ściszonym głosem.
Debora, choć wytężała słuch, nie mogła dosłyszeć, o czym tak zapamiętale rozprawiali – tym bardziej że sama zajęta była wesołym przekomarzaniem się z łanem. Gdy zobaczyła, że Sylvie obejmuje Gila ramieniem i szepcze mu coś do ucha, a on nie reaguje, tylko przeciwnie, uśmiecha się zachęcająco – nie wytrzymała napięcia i raptownie wstała od stołu.
– Chodź, Ianie, popływamy – rzuciła beztrosko. Dopiero gdy wyszła z przebieralni, zdała sobie sprawę, że jej biały, gładki kostium kokieteryjnie odsłania jej ciało, podkreśla nieskazitelnie smukłą figurę i długie, zgrabne nogi.
Wskakując do basenu, miała świadomość, że towarzyszą jej spojrzenia pełne najwyższego podziwu.
Zimna woda ją orzeźwiła. Kiedy przepłynęła basen kilka razy, poczuła się znacznie lepiej. Patrzyła teraz na Sylvie z niechęcią, ale bez złości. Nie powinna się tak denerwować. Powinna raczej pokazać, na co ją stać. Spostrzegła, że Gil z pochmurną twarzą obserwuje ją, jak beztrosko flirtuje z łanem… Spostrzegła również, że nieoczekiwanie przestał interesować się Sylvie – ta zaś siedziała z nadąsaną miną.
Debora przycupnęła na brzegu basenu i przebierając stopami w zielonej wodzie, wesoło gawędziła z łanem. Celowo usiadła daleko od stolika, ale przez cały czas czuła na swych gładkich, opalonych plecach palący wzrok Gila. Gdy doszła do wniosku, że już wystarczająco długo gra mu na nosie, zarzuciła ręcznik na szyję i leniwym krokiem podeszła do stolika, po drodze wycierając twarz. Starała się w ogóle nie patrzeć na Gila, on jednak, jak wyczuwała, śledził w napięciu każdy jej krok.
– Spójrzcie na Gila! – roześmiał się Michael. – Można pomyśleć, że nigdy nie widział swej żony w negliżu!
Debora nie miała odwagi spojrzeć Gilowi w oczy. Obawiała się, że straci animusz i wypadnie z roli. Zerknęła natomiast na Sylvie i zachęcona jej marsową miną, nonszalancko przysiadła na poręczy krzesła i objęła Gila ramieniem.
– Gil wie o mnie wszystko – powiedziała tajemniczym tonem. – Nieprawdaż, kochanie? – Ze stoickim spokojem, patrząc na wykrzywione złością oblicze Sylvie, pochyliła głowę i pocałowała go w usta.
Poczuła, że drgnął niespokojnie, ale gdy odważyła się nań spojrzeć, twarz jego miała z powrotem wyraz nieodgadniony.
– Nie do końca – powiedział. Powiódł ręką w dół po jej kręgosłupie i musiał wyczuć, że pod jego dotknięciem wyprężyła się zmysłowo jak kot. – Właściwie, moja śliczna, im dłużej cię znam, tym bardziej mnie zadziwiasz.
– Kobiety są jedną wielką tajemnicą – zauważył filozoficznie Michael i czule pogładził Prim po włosach.
Debora popatrzyła na nich z zazdrością. Małżeństwo Prim i Michaela było prawdziwe. Mogli do woli okazywać sobie uczucia, mogli zachowywać się naturalnie… Natomiast ona i Gil grali tylko swoje role. Musiała przyznać, że okazywanie Gilowi obojętności przychodziło jej z coraz większym trudem, zwłaszcza w takich chwilach jak ta, gdy czuła jeszcze na ustach smak jego warg i fala namiętności pchała ją ku niemu z niespotykaną siłą.
Nagle Sylvie wstała.
– Idę już – oznajmiła wyniośle.
– W takim razie zajmę twoje miejsce. – Debora skwapliwie skorzystała z okazji i zajęła wolne krzesło obok Gila.
Sylvie nie wypadało już zmienić zdania. Debora z uśmiechem na ustach obserwowała jej odwrót, a potem z werwą rzuciła się w wir towarzyskiej konwersacji. Była w znakomitej formie. Bawiła zebranych opowiadaniem zabawnych anegdotek, aż nieoczekiwanie Gil poderwał się jak oparzony.
– Idź i przebierz się, Deboro – niemal rozkazał. – Na nas już pora.
Rozległ się chór protestów, ale ponieważ Gil był nieugięty, posłusznie udała się do przebieralni.
– I po co ten pośpiech? – narzekała, niemal biegnąc za nim, gdy wyszli już na zewnątrz.
– Wydaje mi się, że dość już przedstawienia jak na jeden wieczór!
– Bawiłam się świetnie – nadąsała się jeszcze bardziej i znów musiała przyspieszyć kroku, by go dogonić.
– Ian Matthews, jak mniemam, również dobrze się bawił!
– Niemal kipiał z wściekłości. – Oboje bawiliście się świetnie
– przedrzeźniał ją bezlitośnie. – Sugeruję, byś na drugi raz zachowywała się bardziej dyskretnie.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi…
Szczęka drgała mu konwulsyjnie. Ścisnął Deborę mocno za ramię.
– Ian jest przystojnym facetem, i dobrze o tym wiesz! Ale wybij sobie z głowy, jeśli myślisz, że pomoże ci w ucieczce do Dżakarty!
– W ogóle o tym nie myślałam – zaprotestowała. – Nie wiem, dlaczego jesteś taki zazdrosny… Po prostu rozmawiałam…
– Nie zapominaj o trzepotaniu rzęsami, chichotach, ochlapywaniu się wodą i tym podobnych igraszkach. Mam już dość kłopotu z Sylvie, która całkiem zapomniała, że jest mężatką i nie życzę sobie, żeby w taki sam sposób zachowywała się moja własna żona!
– Och, chyba zdajesz sobie sprawę, że jesteś śmieszny!
– Zadyszana Debora potknęła się na nierównej drodze. Było już całkiem ciemno; tropikalna noc, gorąca i wilgotna, otuliła ich miękką peleryną.
– Pracujesz dla mnie, Deboro – wyjaśnił. – Jesteś tu wyłącznie po to, aby grać rolę, na którą przystałaś. Nasza umowa nie przewidywała flirtu z łanem Matthewsem! Nie możesz zapominać, kto ci płaci.
– Trudno by mi było, zwłaszcza że przypominasz o tym co kwadrans – odcięła się ze złością. – Ja dobrze wypełniam warunki umowy. Przekonałam tu każdego, iż jestem twoją żoną.
– Niezła z ciebie aktoreczka, co? – powiedział pogardliwie. – Rzeczywiście, przyznać muszę, że dałaś niezłe przedstawienie.
– Przecież tego właśnie chciałeś, czyż nie? Przynajmniej pozbyliśmy się Sylvie. A to wyłącznie moja zasługa. O ile w roli zazdrosnego mężusia spisujesz się znakomicie, to w roli namiętnego kochanka wypadasz znacznie gorzej. W ten sposób nie przekonasz Sylvie…
– O co ci znów chodzi? – warknął z furią.
– Trudno, żeby nie zauważyła, jak wzdrygnąłeś się, gdy cię pocałowałam. Miałam wrażenie, iż całuję sopel lodu.
Gil zatrzymał się tak gwałtownie, że Debora wpadła na niego. Okręcił ją wokół i mocno chwycił za nadgarstki. Ramieniem musnęła gałązkę frangipani i posypał się na nich deszcz śnieżnobiałych płatków.
– A jak byś chciała, bym cię całował? – spytał głosem nabrzmiałym wściekłością. – Czy tak…?
Gwałtownie otoczył ją ramionami i pocałował tak dziko i zachłannie, że znikło z jej świadomości wszystko, nawet złość. Instynktownie chwyciła go za koszulę, aby utrzymać równowagę i namiętnie rozchyliła usta pod naporem jego warg. Gorąca fala namiętności ogłuszyła ich oboje. Nieskończenie długo trwali w paraliżującym uścisku własnych ramion, nie mogąc nacieszyć się pocałunkiem. A potem Gil przesunął ręce w dół po jej ciele, jak gdyby chciał przytulić ją mocniej i wtedy nieoczekiwanie zmienił zdanie. Uniósł jej głowę i popatrzył w nieprzytomną twarz.
– Potrafię grać równie dobrze jak ty, Deboro – powiedział cicho, ale w jego głosie nie czuło się pieszczoty.
Rzeczywistość poraziła ją jak grom. Wyczytała w jego twarzy pogardę i niechęć…
– Szkoda, że nie zrobiłeś tego wcześniej – wybuchła. – Może udałoby ci się przekonać Sylvie!
Wyrwała się z jego uścisku, a potem jak szalona wbiegła po schodach na werandę i mocno zatrzasnęła za sobą drzwi.
Cała się trzęsła ze zdenerwowania i upokorzenia. Bała się, że nie wytrzyma i wybuchnie głośnym, dziecinnym płaczem. Weszła do kuchni i z hukiem zaczęła przestawiać garnki z jedzeniem, które przygotowała dla nich Sarmi.
– Uważaj, bo za chwilę coś zbijesz – powiedział Gil, zatrzymując się w drzwiach. A gdy Debora, nie zważając na jego słowa, z jeszcze głośniejszym trzaskiem postawiła patelnię na kuchence, westchnął z rezygnacją. – Czy nie sądzisz, że jesteś nazbyt przeczulona?
– Ja jestem przeczulona? A co ty wyprawiałeś po drodze?
– Przedstawiłem ci tylko swój punkt widzenia.
– Doskonale. Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję. Obydwoje mamy udawać, że jesteśmy zakochani, ale ja muszę bardziej się starać, ponieważ mi za to płacisz! – Trzasnęła garnkiem, o mało się nie rozleciał. – A ponieważ tak chętnie przypominasz mi, iż jestem siłą najemną, bądź łaskaw wypłacić mi pierwszą tygodniówkę!
– Nie potrzebujesz pieniędzy, gdy jesteś tu ze mną. Sarmi robi niezbędne zakupy. A drinki w klubie możesz zapisywać na moje konto.
– Czułabym się lepiej, dysponując swoimi pieniędzmi – powiedziała, energicznie mieszając ryż na patelni.
Gil przemaszerował po kuchni tam i z powrotem.
– Prawdę mówiąc, nie zarobiłaś jeszcze na tygodniówkę.
– Mylisz się, mój panie. – Niebieskie oczy Debory ciskały błyskawice. – Ostatecznie pocałowałam cię już cztery razy, więc coś mi się za to należy!
Popatrzył na nią lodowatym wzrokiem.
– Pięć razy, jeśli chodzi o ścisłość. – Odwrócił się na pięcie, wyszedł, a po chwili wrócił z plikiem banknotów. Z pogardą rzucił je na ławę. – To dla ciebie, Deboro. Nie powinienem zapominać, po co tu jesteś.
Wieczór ciągnął się bez końca. Kolację zjedli w pełnej napięcia ciszy, a potem Debora udawała, że czyta książkę, podczas gdy Gil pracował przy biurku. W końcu bardziej zmęczona tą niezręczną sytuacją niż całym dniem, poszła do łóżka, mając nadzieję, że zaśnie, nim nadejdzie Gil.
Przez chwilę leżała nieruchomo pod moskitierą, wsłuchana w niecierpliwe brzęczenie komara, który szykował się do bezlitosnego ataku. Zasnęła na długo przed tym, nim Gil zostawił swoje papiery. Pamiętała przez sen nieznaczne poruszenie materaca, gdy wchodził pod siatkę. Czuła również, że czyjaś ręka przesunęła się bezwiednie na jej połowę łóżka, ale była zbyt śpiąca, by protestować.
W nocy obudziła się raz. Gdy otworzyła oczy, okazało się, że bezwstydnie przytula twarz do ramienia Gila. Leżała po swojej stronie, a jedną ręką trzymała go za przedramię. Pod policzkiem czuła zapach jego miękkiej skóry. Pogłaskała go delikatnie kciukiem w sennej pieszczocie.
To dziwne, ale wcale nie zamierzała się odsunąć. Rytmiczne falowanie klatki piersiowej Gila działało na nią kojąco i napawało poczuciem bezpieczeństwa. W błogim zawieszeniu między jawą a snem usiłowała sobie przypomnieć, dlaczego była na niego zła… Irytujące wydarzenia wieczoru rozpłynęły się w nicość. Nic nie miało znaczenia, poza świadomością, że Gil spoczywa teraz obok niej. Z radosnym westchnieniem zamknęła oczy i z powrotem zapadła w sen.
Przez następne kilka tygodni starali się spędzać jak najmniej czasu sam na sam. Nigdy nie wspominali pocałunku ani sprzeczki, która po nim nastąpiła – sprawa ta bowiem ciążyła im na sercu i każda nieopatrzna uwaga mogła być iskrą rzuconą na proch.
Debora miała mnóstwo pracy w biurze i nawet cieszyła się, że nawał zajęć nie pozostawia jej czasu na rozmyślania. Gil okazał się wymagającym przełożonym i choć często wpadał w rozdrażnienie z powodu jej nietypowych, jak twierdził, bałaganiarskich metod pracy, zazwyczaj wykonywała co do niej należało na czas.
Lubiła pracować z Dedenem i Idją. Szybko się zaprzyjaźnili i znaleźli wiele wspólnych tematów do rozmowy.
– Czasem się zastanawiam, czy kobiety w ogóle potrafią milczeć – zrzędził Gil, gdy pewnego dnia zastał Prim, siedzącą na krawędzi biurka, i Deborę, jak wesoło gawędziły przy herbacie i ciastkach.
– Co dzień ktoś inny opowiada ci historię swojego życia
– wytykał Deborze nieco później, gdy Prim już wyszła. – Inżynierowie powinni przebywać na budowie, a nie plątać się bez celu po biurze. Wątpię, by za każdym razem, gdy tu przychodzą, przekazywali nie cierpiące zwłoki informacje do Londynu!
– Masz rację – zgodziła się bez oporów. – Przychodzą tu po prostu, żeby porozmawiać.
– Okazuje się, że tylko mnie nie masz nic do powiedzenia.
– Gil ze złością przerzucał papiery.
Debora zerknęła na niego zdziwiona; czy to możliwe, by był o nią zazdrosny? Nie mogła niestety spojrzeć mu w oczy, bo twarz właśnie zasłonił papierami.
– Mężczyźni, gdy mają jakiś problem, najchętniej zwierzają się kobietom – powiedziała wymijająco.
Właśnie dziś rano Ian Matthews otworzył przed nią swe serce. Miał zawsze powodzenie u kobiet, był pewny siebie i uważał, iż jego dziewczyna jest mu bezwzględnie oddana. Toteż z niepokojem i zdumieniem przyjął fakt, że nagle przestała odpisywać na jego listy. Debora, oczywiście, nie mogła mu w niczym pomóc, ale przynajmniej wysłuchała go ze współczuciem, Ian widać tego bardzo potrzebował, bo dziękował jej wylewnie za zainteresowanie. „Tak się cieszę, że mogę zrzucić przed kimś ten ciężar" – powiedział.
– A jakie to straszne problemy, jeśli można wiedzieć, sprowadzają tu codziennie Iana Matthewsa? – zapytał podchwytliwie Gil, ale Debora nie zamierzała dyskutować o intymnych problemach Iana.
– Na każdym kroku się o niego potykam – uskarżał się Gil, gdy udzieliła mu wymijającej odpowiedzi. – Gdy Sylvie tu pracowała, przynajmniej mieliśmy święty spokój!
Sylvie ze swej strony nie przepuściła najmniejszej okazji, by wytknąć Deborze bałaganiarstwo i dezorganizację pracy. Zmieniła taktykę i usiłowała Gilowi udowodnić – oczywiście w bardzo subtelny sposób – że popełnił niewybaczalny błąd, poślubiając Deborę. Stale napomykała, że Debora jest beznadziejną sekretarką, na dodatek, rzecz nie do pomyślenia, ubiera się w sarong, a we włosy wpina kwiat hibiskusa albo frangipani i, co gorsza, pod koniec dnia ma zawsze rozpuszczony warkocz… Sylvie sugerowała ponadto, że Debora zachowuje się zbyt poufale w stosunku do innych pracowników, zwłaszcza do inżynierów – krótko mówiąc, nie ma pojęcia, jak powinna zachowywać się żona szefa.
Pewnego dnia zaprosiła Gila z żoną na kolację, jak podejrzewała Debora głównie po to, aby popisać się przed nimi wdziękiem czarującej gospodyni, strojem oraz talentami kulinarnymi. W istocie, jedzenie było palce lizać, Sylvie zaś urocza i niewymownie elegancka. A Debora… Cóż, tego dnia była przede wszystkim śmiertelnie zmęczona, ponieważ przez kilka godzin przepisywała pilny raport do Londynu. Wiedziała więc, że Gil nie omieszka dokonać porównań. Debbie z pewnością spisałaby się lepiej, myślała ponuro. Jeśli była choć w połowie tak sprawna, jak twierdził Gil, mogła przepisać dziesięć takich raportów, a potem w najlepsze brylować na przyjęciu.
Zerknęła spod oka na Gila; siedział wpatrzony w talerz i słuchał z przejęciem słów Pascala, jakby w ogóle nie zauważając gospodyni. Niespodziewanie natomiast spojrzał na Deborę i, o dziwo, uśmiechnął się do niej przelotnym, krzepiącym uśmiechem. Długo potem zastanawiała się, czy ten życzliwy uśmiech nie był wytworem jej wybujałej wyobraźni.
Ale najgorsze ze wszystkiego były noce. W dzień mogli zachowywać się z dystansem i układną grzecznością, na ogół przebywali wśród ludzi i zajęci byli pracą – ale w łóżku, nawet tak przepastnym, o wiele trudniej było utrzymać zmysły na wodzy. Leżeli w milczeniu, na przeciwległych krawędziach i wsłuchiwali się w swoje oddechy…
Gil nigdy więcej jej nie dotknął. Debora powtarzała sobie, że powinna być z tego zadowolona, ale czasem, gdy późno w nocy leżąc bezsennie obserwowała koła kreślone pod sufitem przez wiatrak, żałowała, że dopuściła do kłótni, która tak bardzo ich od siebie oddaliła. Kłótnia o pocałunki i pieniądze… Jakież to miało teraz znaczenie, gdy leżała tak blisko Gila… gdy budziła się, czując ciężar jego ramienia lub jego twarz zatopioną w swoich włosach… Później w ciągu dnia pieściła w pamięci te wspomnienia jak słodki i grzeszny sekret.
Nawet jeśli Gil budził się czasami i znajdował ją wtuloną w siebie – nigdy się o tym nie dowiedziała. Zawsze wstawał pierwszy i każdego ranka, kiedy się budziła, znajdowała się po właściwej stronie łóżka.