142625.fb2 Debbie czy Debora? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Debbie czy Debora? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy Debora otworzyła oczy następnego poranka, nadal znajdowała się w ramionach Gila.

– Co ja widzę, czyżbyś się już obudziła? – Głos Gila był niski, ciepły, wibrujący rozbawieniem. – Nie muszę chyba pytać, jak spałaś?

Debora lekko się przeciągnęła.

– Powinieneś mnie obudzić.

– Nie chciałem ci przeszkadzać. Spałaś tak głęboko, a na twarzy miałaś błogi uśmiech, jak zawsze, gdy coś miłego ci się śni…

Jeszcze w półśnie Debora obserwowała pulsowanie żyły na szyi Gila i rozmyślała, jak by zareagował, gdyby znienacka przycisnęła do niej wargi. Odczuwała tak silną potrzebę pocałowania go, że nagle zapragnęła mu to powiedzieć. Czy kiedykolwiek będzie miała lepszą ku temu okazję?

– Gil… – szepnęła czule i mocniej przycisnęła palce do jego piersi, ale nim zdążyła dokończyć, rozległo się głośne pukanie do drzwi.

– Czy nasze dwa gołąbki zamierzają przespać cały dzień? – zawołał radosny głos. – Pospieszcie się, bo stracicie śniadanie!

Ostatnie słowa skutecznie wyrwały Deborę z sennego transu. Usiadła na łóżku i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak niewiele brakowało, żeby wyznała Gilowi swe uczucia. Jeszcze chwila i by się zorientował, co zamierzała uczynić. Jeszcze chwila i na jego twarzy pojawiłby się niesmak…

– Już idziemy! – zawołała ochoczo i wstała, przyciskając sarong do piersi. Musiała uciekać… byle dalej od Gila!

– Po co ten pośpiech? – Popatrzył na nią zaciekawiony.

– Przecież jesteśmy na wakacjach. Co chciałaś mi powiedzieć, zanim ci przerwano?

– Och, nic ważnego… Już nawet nie pamiętam. – Odwróciła się do niego plecami i zawiązywała sarong. Lepiej było nie patrzeć mu w oczy. – Nie chcę stracić śniadania. Umieram z głodu. Do zobaczenia w restauracji!

Właściwie wybiegła z chaty. I tak już było cały dzień

– uciekała przed Gilem, Ian Matthews był w ponurym nastroju, więc Debora współczuła mu i starała się go rozweselić. Gdy dowiedziała się, że podróż miał bardzo niewygodną, ponieważ jechali dżipem w cztery osoby – natychmiast zaproponowała mu miejsce w ich samochodzie. Wolała nie być z Gilem sam na sam podczas długiej drogi do Terawati.

– Czy naprawdę musieliśmy go zabierać? – spytał przez zaciśnięte zęby Gil, kiedy powrócili już do obozu.

– Och, to była zwykła uprzejmość. W ten sposób miał wygodniejszą podróż.

– Ale chyba nie czuł się zbyt wygodnie, gdy przez cały dzień mu się narzucałaś! – niemal krzyczał. – Myślałem, że tylko Sylvie jest do tego zdolna!

Debora była zbyt zmęczona i zniechęcona, by się bronić. Nie oponowała. Właściwie, niech sobie myśli, że zainteresowała się innym mężczyzną!

– Wyobraź sobie, że jest o wiele ciekawszym towarzyszem podróży niż ty! – rzuciła z pasją. – Przez cały dzień miałeś grobową minę!

– Nie mogłem dobrze się bawić, patrząc, jak moja żona narzuca się innemu mężczyźnie i robi z siebie pośmiewisko!

– Nie jestem twoją żoną!

– Płacę ci za to, żebyś nią była – powiedział po chwili napiętego milczenia. – I chciałbym, aby moje pieniądze były przez ciebie docenione!

– Tylko o tym myślisz, prawda!? – wykrzyknęła z furią. – Nie dziwię się teraz, że Debbie dała ci kosza!

Gil zamilkł i milczał jak kamień przez cały wieczór. Następny poranek spędzili w równie lodowatej atmosferze, tak więc Deborę szczerze ucieszyła wiadomość, że Gil cały dzień ma zamiar spędzić na budowie zapory. Przynajmniej nie będzie musiała znosić jego wzroku pełnego pogardy… Wczoraj doszła do wniosku, że nią gardził i traktował jak zakupiony towar, którego pozbędzie się natychmiast, gdy przestanie mu być użyteczny.

W biurze zajęła się sortowaniem cotygodniowej poczty. Był tam list od jej matki. Odłożyła go na bok, aby później w spokoju przeczytać i układała na kupki następne listy.

Gil zwykle dostawał dużo korespondencji, przeważnie urzędowej. Tym razem był jeden list prywatny, zaadresowany starannym, kobiecym pismem. Na odwrocie koperty Debora przeczytała nazwisko nadawcy: Debra Clark.

To był pierwszy list od Debbie, z którym Debora się zetknęła, i dręczyła ją teraz ciekawość, co miała mu do powiedzenia po odmowie poślubienia go dwa miesiące temu.

Odłożyła kopertę na stos listów przeznaczonych dla Gila i z niecierpliwością czekała na jego komentarz.

Przy kolacji nie wytrzymała i postanowiła przerwać zaklęty krąg milczenia.

– O czym pisze Debbie? Dlaczego tak nagle przysłała ci list?

– To nie twoja sprawa – burknął. Po chwili dodał jednak łagodniejszym tonem: – Skoro już jesteś taka wścibska, powiem ci, że Debbie nadal uważa nasze zaręczyny za aktualne. Sugeruje, żebyśmy wzięli ślub po moim powrocie z Indonezji. Będzie wówczas mogła wziąć kilka dni urlopu.

– Och, to łaskawie z jej strony! – Debora nie potrafiła ukryć zazdrości i braku sympatii dla nieznajomej Debbie. -I, oczywiście, zamierzasz dopasować się do jej planów?

– Pomyślę o tym – rzekł chłodnym, rzeczowym tonem.

– Debbie byłaby dla mnie idealną żoną… – Urwał i popatrzył na Deborę ze złośliwym uśmieszkiem. – Chyba nie przypuszczasz, że stanowiłabyś lepszą partię?

Ależ, oczywiście! – chciałaby wykrzyknąć. Zamiast tego jednak odsunęła krzesło z impetem, wstała i zaczęła sprzątać ze stołu, niemiłosiernie trzaskając talerzami.

– Jeśli twoim ideałem jest życie nudne, monotonne i jałowe, to proszę bardzo, rób co chcesz! – rzuciła opryskliwie.

– Nie potrzebuję na szczęście twojego błogosławieństwa.

– Nerwowo drżał mu mięsień na policzku. – Nie dalej jak wczoraj jasno stwierdziłaś, że nie jesteś moją żoną!

– Masz świętą rację – rzuciła przez ramię, kierując się do kuchni. – Z niecierpliwością liczę dni, które pozostały mi do końca tej szczególnej pracy!

Jakże mogła tak zawzięcie kłócić się z kimś, kogo kochała? Wspomnienie kłótni dręczyło ją, gdy bezsennie leżała w łóżku. Miała przecież z natury pogodne usposobienie. Dlaczego więc wobec Gila zachowywała się jak jędza? On z pewnością odetchnie, gdy wreszcie się jej pozbędzie…

Dwa dni później Gil wszedł do jej biurowego pokoju. W ręku trzymał teleks, który nadszedł tego ranka.

– Zostałem wezwany do Dżakarty – oznajmił. – Mam spotkanie z ministrem. Rozważają naszą ofertę na drugi etap budowy. Jutro, jak mniemam, przedstawią ostateczną decyzję.

– Jestem pewna, że podpisze z tobą kontrakt – powiedziała Debora z ożywieniem, w jednej chwili zapominając o niedawnych waśniach. Wiedziała przecież, jak wielkie znaczenie miał ten kontrakt dla firmy Gila.

– Obyś się nie myliła! – Położył teleks na jej biurku. – Zamów dwa miejsca w samolocie na jutro rano.

– Czy Pascal jedzie z tobą?

– Nie, ty pojedziesz. Muszę zaprosić na kolację pewnego ważnego urzędnika wraz z małżonką, i pomyślałem, że pomożesz mi zabawiać gości. Przy okazji załatwisz sobie paszport w ambasadzie.

Następnego dnia bardzo wcześnie rano wyjechali do Parangu, aby zdążyć na samolot. Pokonując tę samą drogę, którą jechała z Gilem po raz pierwszy, nie mogła uciec od spostrzeżenia, że w tak krótkim czasie w życiu jej nastąpiły zasadnicze zmiany. Nie była już tą samą beztroską Deborą, która pamiętnego dnia niemal wpadła pod koła samochodu nieznajomego Anglika… Jakże inaczej potoczyłoby się jej życie, gdyby wówczas lepiej pilnowała swojej torby! Świadomość, że mogłaby go nigdy nie spotkać, nigdy nie pokochać – przejęła ją dreszczem grozy. Do licha, powinna lepiej wykorzystać ten krótki czas, który jeszcze jej pozostał… Cóż za głupota tracić go na kłótnie!

Gdy przybyli na lotnisko, samolot do Dżakarty czekał już na pasie startowym. Debora przyglądała mu się podejrzliwie. Zawsze bała się latania, a ten samolot – starego typu, ze śmigłami – nie budził szczególnego zaufania.

Gdy patrzyła przez małe okienko na obracające się śmigła, nerwowo zaciskając palce na kolanach, była przekonana, że samolot nigdy nie oderwie się od ziemi.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że boisz się latać? – Gil pochylił się nad nią i ujął ją za rękę.

– To takie głupie z mojej strony – bąknęła, ale była mu bardzo wdzięczna za wsparcie. Dotyk jego ciepłej, silnej dłoni podziałał na nią krzepiąco. – Gdy samolot znajduje się w powietrzu, jest mi już wszystko jedno, ale nienawidzę startów – dodała słabym głosem.

Trzymał jej rękę tak długo, aż nadeszła stewardesa, niosąc posiłki. Najgorsze już minęło, ale Debora nadal wbijała palce w jego dłoń. Gdy z niechętną miną odsunął tacę z jedzeniem na bok, była mu wdzięczna. Po chwili jednak zajął się przeglądaniem notatek, ale gdy znów zerknął na jej pobladłą twarz, westchnął i ponownie wziął ją za rękę.

Debora zapamiętała Dżakartę jako miasto pełne kontrastów. Ponad czerwonymi dachami niskich domów ze starych dzielnic wzbijały się w górę nowoczesne drapacze chmur, a dostojne, wysadzane drzewami aleje sąsiadowały z ciasnymi uliczkami, w których z ledwością mogły się minąć dwie osoby. Pamiętała szerokie arterie zakorkowane sznurem trąbiących samochodów oraz kobiety siedzące przed lśniącymi od szkła i chromu centrami handlowymi i sprzedające sate na liściach bananowych… Ponad uliczny gwar i dźwięki klaksonów wybijał się raz po raz głos muezina nawołującego wiernych do modlitwy. To ogromne, ludne, kolorowe miasto spowijał całun wilgotnego upału przesyconego oparami spalin.

Hotel, w którym się zatrzymali, położony był nie opodal centrum. Dzięki klimatyzacji panował w nim jednak przyjemny chłód i cisza. Debora nigdy dotąd nie mieszkała w tak luksusowym hotelu i czuła, że nie pasuje do tego wnętrza ubrana w skromną sukienkę, którą pożyczyła od Prim.

– Po lunchu mam spotkanie z ministrem – oznajmił Gil, gdy wjechali windą do swego apartamentu. – Proponuję, byś udała się w tym czasie do ambasady i załatwiła sprawę paszportu. A potem pochodź po sklepach i kup sobie wreszcie coś sierotka Marysia. Uprzedzam cię, że pani Seraputri uchodzi za kobietę bardzo elegancką. Proszę cię, zrób wysiłek i wyglądaj nieco lepiej niż zwykle – dodał z ironią, wręczając jej pieniądze na zakupy. – Och, i jeszcze to… Bądź tak miła i wyślij ten list. – Wyjął z teczki kopertę lotniczą i podał jej.

To był list do Debbie. Debora wpatrywała się w nazwisko i adres na kopercie smutnym, zgaszonym wzrokiem.

– Napisałem jej – powiedział, nagle nabierając ochoty do zwierzeń – że chwilowo będzie lepiej, jeśli zapomnimy o zaręczynach. Przecież niedawno odmówiła poślubienia mnie, więc wydaje mi się dziwne, iż tak nagle zmieniła decyzję. – Urwał i zerknął na Deborę, jakby oczekując reakcji. – Napisałem jej, że obydwoje powinniśmy przemyśleć, czego naprawdę chcemy – dokończył.

Czego naprawdę chciał Gil? – zastanawiała się, gdy już wyszedł na umówione spotkanie. Serce zabiło jej trochę żywiej, poruszone nieśmiałą nadzieją, że zamiast Debbie może Gil pokochałby ją – ale rozum mówił co innego. To były nadzieje czynione wbrew zdrowemu rozsądkowi. Ani na niewzruszonej twarzy Gila, ani w jego chłodnych oczach nie dostrzegła nawet iskierki pożądania. Zachowywał się jak zwykle szorstko, energicznie i patrzył na nią z lekkim zniecierpliwieniem, jakby do złudzenia przypominała mu matkę. Był zbyt stanowczy, zbyt konsekwentny, by przypadkiem dać się usidlić nieodpowiedniej kobiecie. Cóż z tego, że nie poślubi Debbie? Wszak nie oznacza to jeszcze, iż całkiem zmieni zapatrywania na swój wymarzony ideał. Wrzucając do skrzynki list Gila, Debora wiedziała już, że wcale nie ma powodów do radości.

Ale mimo przestróg, których sama sobie udzielała, niemal całe popołudnie spędziła na rozmyślaniach o Gilu. Zastanawiała się, co czuł, pisząc do Debbie i… co by się stało, gdyby znów ją pocałował. Był wolny! Drżała z niecierpliwości na samą myśl o nadchodzącym wieczorze. Nie może zawieść Gila – powtarzała sobie w kółko. Jeśli będzie elegancka, jeśli zachowa się odpowiednio, być może Gil się w niej zakocha… I wtedy… kto wie…?

Musi znaleźć coś zupełnie wystrzałowego. Im więcej jednak sukni przymierzała w najelegantszych sklepach, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że we wszystkim wygląda okropnie, i z miną coraz bardziej ponurą ponaglała taksówkarza, by wiózł ją gdzie indziej.

Taksówkarz był sympatycznym gadułą – dowiedział się już, skąd Debora pochodzi, gdzie mieszka, czy jest mężatką, i właśnie opowiadała mu, co porabia w Dżakarcie, gdy niespodziewanie doznała olśnienia. Urwała nagle w pół zdania i kazała się czym prędzej zawieźć do krawca w chińskiej dzielnicy. Kilka godzin później wróciła do hotelu podniecona i radosna. Udało jej się znaleźć piękny, surowy jedwab w turkusowym kolorze, krawiec zaś wyczarował z niego prostą suknię o tradycyjnym chińskim kroju – z wysoką stójką pod szyją i długimi rozcięciami po bokach. Kupiła również odpowiednie pantofle, kosmetyki, grzebienie do włosów i zdążyła jeszcze pomyszkować po Jalan Surabaya, słynnym pchlim targu, gdzie wynalazła parę niebywale oryginalnych kolczyków, które mieniły się i lśniły w słońcu jak prawdziwe diamenty.

Być może nie uda jej się skłonić Gila, aby się w niej zakochał – ale przynajmniej będzie próbowała… Musi wykorzystać jak najlepiej każdą chwilę, która jej jeszcze została. Nawet jeśli miał to być ich ostatni wspólny miesiąc – postanowiła zrobić wszystko, by był to miesiąc niezapomniany.

– Gdzie się podziewałaś? – Gdy stanęła w drzwiach, Gil nerwowo maszerował po pokoju. – Powinnaś wrócić już dawno temu! Okropnie się o ciebie martwiłem…

– Robiłam zakupy – odparła, czując, że opuszcza ją niedawny optymizm. Rzuciła torby z zakupami na krzesło, usiłując nadać twarzy obojętny wyraz, ale Gil miał minę tak ponurą, że strach ścisnął jej serce. – Jak poszło na spotkaniu z ministrem? – spytała.

– W porządku. – Podszedł do okna i w milczeniu podziwiał starannie wypielęgnowany ogród.

Debora zniecierpliwiona podreptała za nim.

– Podpisałeś kontrakt?

– Och, tak…

W wybuchu spontanicznej radości objęła go ramionami i pocałowała w policzek.

– Gil, tak się cieszę… – szepnęła.

Na chwilę zacisnął wokół niej ramiona, ale zaraz potem ją puścił; poczuła się niezręcznie i odsunęła się.

– Nie jesteś zadowolony?

– Oczywiście, że jestem. – Nie patrzył jej w oczy. – To sukces naszej firmy… Będę mógł zostawić tu Pascala, a sam zajmę się innymi projektami, tak jak planowaliśmy… – W jego głosie słychać było pewne wahanie. – Dzwoniłem dziś do biura w Londynie i dowiedziałem się, że mamy szansę podpisać kontrakt na budowę na Madagaskarze, jeśli tylko złożymy na czas ofertę.

– Madagaskar? – powtórzyła głuchym głosem, czując, jak bolesna obręcz zaciska się wokół jej serca. Gil planował swe życie bez niej… Była zarozumiałą idiotką, sądząc, że może zająć miejsce Debbie! Jakże szybko opuścił ramiona… Nawet nie mógł znieść jej dotyku. – To bardzo podniecające – dodała.

– Być może dla ciebie w każdym miejscu jest podniecająco – powiedział w zamyśleniu.

Ale tylko z tobą! – chciała wykrzyknąć, obiecała sobie jednak, że nie dopuści do następnej sprzeczki ani do żadnych żenujących scen. Z godnością zagra swą rolę do końca spektaklu. Tak jak sobie tego życzył.

Debora celowo zwlekała pod prysznicem, by nie ubierać się pod czujnym okiem Gila. Chciała mu zrobić prawdziwą niespodziankę. W końcu Gil zniecierpliwiony wyszedł, aby poczekać na gości w restauracji.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, wyskoczyła z łazienki i stanęła przed lustrem. Najpierw starannie uczesała włosy. Zamiast je rozpuścić lub zapleść warkocz, tak jak zwykle to czyniła, upięła je misternie na czubku głowy. Wciągnęła policzki i przyjrzała się krytycznie swemu odbiciu w lustrze. Wyglądała doprawdy bardzo elegancko.

Gdy włożyła obcisłą suknię, patrzyła przez chwilę na siebie z niedowierzaniem. Widziała w lustrze uwodzicielską, zmysłową kobietę i zastanawiała się z lekkim przerażeniem, czy ten styl na pewno do niej pasuje. Było już jednak za późno, aby cokolwiek zmienić.

Nie malowała się już dawno i niemal zapomniała, jak to się robi. Zazwyczaj, gdy różowała policzki, odnosiła wrażenie, że wygląda jak klown – dziś więc tylko delikatnie musnęła pędzelkiem kości policzkowe, lekko podkreśliła oczy, mocniej natomiast usta, używając śmiałej, czerwonej pomadki. Na koniec wpięła w uszy wiszące kolczyki – i była gotowa.

Gdy zjeżdżała windą, nerwowo obracała na palcu obrączkę. Co Gil o niej pomyśli? – zastanawiała się. – Czy mu się spodoba? Wzięła głęboki oddech, popchnęła drzwi i weszła do restauracji.

Stoliki ukryte były wśród bujnej egzotycznej zieleni; gdzieś z oddali dochodziły stłumione dźwięki pianina. Debora szła po marmurowej posadzce, stukając obcasami i wypatrując Gila. Śledziły ją pełne podziwu spojrzenia ludzi, których mijała.

Zobaczyła go wreszcie; siedział sztywno przy jednym z oddalonych stolików i intensywnie wpatrywał się w drzwi wejściowe. Pomyślała, że wypatruje państwa Seraputri. Podeszła do stolika i lekko się uśmiechnęła.

– Debora? – Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, a twarz mu pobladła. Automatycznie poderwał się na nogi, jakby przed chwilą dostał kuksańca.

– Chyba nie wyglądam aż tak strasznie? – wykrztusiła ze ściśniętym sercem.

– Dlaczego… Och, wyglądasz… – Po raz pierwszy Gilowi zabrakło słów.

– Pan Hamilton? – Tęgi Indonezyjczyk uśmiechał się do nich przyjaźnie. – Pani Hamilton, jak sądzę?

Gil patrzył na niego tępym wzrokiem, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Minęła żenująco długa chwila, nim wreszcie zdołał się opanować i wrócił do rzeczywistości.

– Och, pan Seraputri! – Dokonał pospiesznej prezentacji i wreszcie wszyscy usiedli wokół stołu.

Pani Seraputri zgodnie z zapowiedzią Gila okazała się kobietą nienagannie elegancką. Miała przyjemny sposób bycia i miły uśmiech, który pogłębiał się wyraźnie, gdy patrzyła na Gila i Deborę.

– Chyba od niedawna jesteście małżeństwem? – spytała w końcu Deborę, która, podobnie jak Gil, nie potrafiła ukryć dziwnego roztargnienia i zmieszania.

– Taak… Od niedawna.

Debora znów przelotnie zerknęła na Gila i znów napotkała jego spojrzenie. Nigdy przedtem nie patrzył na nią tak śmiało… Nigdy nie obserwował jej z tak otwartym zainteresowaniem. W serce jej ponownie wstąpiła nadzieja…

Wieczór zdawał się dłużyć bez końca. Debora próbowała wesoło gawędzić, usiłowała się uśmiechać i być sympatyczna dla gości – ale trudno było nie zauważyć, że nie potrafi na niczym dłużej się skupić. Każda jej myśl, każde spojrzenie i gest kierowały się ku Gilowi. Czasem po prostu nie mogła oczu od niego oderwać. Patrzyła na jego smukłe palce, delikatnie skubiące bułkę, na grę mięśni na jego szyi, gdy przełykał, i na zarys gładko wygolonej szczęki, kiedy odwracał głowę do pani Seraputri. I za każdym razem, gdy spoglądała niby przypadkiem na jego usta, przeszywał ją dreszcz szalonego podniecenia.

Co chwila krzyżowali spojrzenia. Oczy Gila błyszczały intensywnym światłem, które przyciągało wzrok, a potem oślepiało swą nieziemską jasnością tak, że reszta świata rozpływała się w nicości. Dźwięk sztućców, szmer głosów na sali – wszystko to docierało do Debory z bardzo daleka, zagłuszane jeszcze biciem jej własnego serca.

Państwo Seraputri nareszcie dali sygnał do odejścia. Gil, zamiast ich zatrzymywać, poderwał się na równe nogi i szybko, odrobinę za szybko, pożegnał. I wówczas wydało się Deborze, że została z Gilem całkiem sama.

Nic nie mówiąc, ani się nie dotykając, poszli do windy, która bezszelestnie zawiozła ich na trzecie piętro. Debora nie ośmieliła się nawet spojrzeć na Gila, w obawie, że oczarowanie minie. Patrzyła na dywan pod stopami, na numery apartamentów, a kiedy stanęli przed własnym – napiętym wzrokiem wpatrywała się w klamkę.

– Ty masz klucz – przypomniał jej cicho.

Czy to możliwe? Czyżby w jego głosie usłyszała nutę rozbawienia? Płonęła z upokorzenia. Cały czar prysł jak bańka mydlana. Zachowywała się jak głupiutka uczennica – i on się z niej teraz śmiał!

– Proszę! – z pałającymi policzkami podała mu klucz. Gdy drzwi z lekkim trzaskiem zamknęły się za nimi, Debora podeszła do łóżka i przysiadła na jego brzegu. Pokój tonął w półmroku, oświetlony jedynie słabym światłem dwóch nocnych lampek. Pochyliła głowę i zajęła się zdejmowaniem pantofli, aby pokryć zmieszanie, cały czas gorączkowo poszukując tematu do rozmowy.

– Mam nadzieję, że wyglądałam wystarczająco elegancko – powiedziała w końcu nienaturalnie wysokim, ostrym głosem.

Gil nie odpowiedział od razu, a gdy cisza stawała się nie do zniesienia, skierowała na niego wzrok. Obserwował ją z uśmiechem, który sprawił, że serce jej najpierw szarpnęło się, ustało na chwilę, a później zaczęło walić jak szalone. Wolno zbliżył się do łóżka, podał jej rękę i lekko pociągnął ku sobie. Wstała, a on szepnął:

– Wyglądałaś i wyglądasz przepięknie.

Drżała na całym ciele, gdy delikatnie wyjął grzebienie i rozpuścił jej włosy na ramiona, a potem ujął w dłoń jedno pasmo i przesypywał je między palcami.

– Aż do dzisiejszego wieczoru nie wiedziałem, że jesteś tak piękna… – szepnął czule.

Podniosła na niego oczy rozszerzone pożądaniem i tęsknotą, a serce niemal boleśnie waliło jej o żebra. Stał tak blisko, że ledwie mogła swobodnie oddychać…

– Marzyłem o tej chwili przez cały wieczór – szeptał, wolno, nieznośnie wolno rozpinając suwak z tyłu jej sukienki, a ona drżała pod muśnięciami jego palców. Nie miała na sobie stanika; światło lampy łagodnie podkreśliło miękki zarys jej piersi, gdy suknia wreszcie opadła na podłogę.

Bez pośpiechu, bez lęku, z podniecającą precyzją rozpinała guziki jego koszuli – a potem nagle przywarła palcami do jego piersi, jakby chcąc przekonać samą siebie, że Gil istnieje naprawdę. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się, a gdy odpowiedział uśmiechem, zarzuciła mu ręce na szyję, poddając się uściskowi jego ramion.

– Deboro… – wyszeptał.

Przyciągnął ją do siebie. Utonęła w jego oczach, a potem w nieskończenie długim pocałunku. Całowali się zrazu wolno, a potem coraz szybciej, z coraz większą natarczywością. W gorączkowym pośpiechu zrzucili z siebie resztę ubrań i objęci upadli na łóżko.

Debora pokrywała ciało Gila namiętnymi pocałunkami, jakby owładnięta szaleństwem szczęścia. Nareszcie mogła go dotykać i pieścić, nareszcie czuła smak jego ust na swoich wargach, a na dnie jego oczu widziała pożądanie.

– Czy wiesz, co czułem, cały wieczór siedząc na wprost ciebie i nie mogąc cię dotknąć? – szepnął, wtulając wargi w jej szyję.

– Wiem… – westchnęła. – Chyba wszyscy w restauracji musieli zauważyć, jak bardzo cię pragnęłam…

Gil ujął jej twarz w dłonie i spojrzał jej w oczy, a w tym spojrzeniu było tyle żaru, że Debora rozpływała się ze szczęścia.

– Naprawdę? – wykrztusił, bardzo przejęty. – Naprawdę?

– Tak – powiedziała zduszonym głosem i przyciągnęła go do siebie z zachłanną namiętnością.