142625.fb2
Jeszcze długą chwilę trzymał ją w objęciach, delikatnie przesuwając palcami po jej ciele rozpalonym miłością.
– Co za ironia… – zdumiał się. – Pomyśl, że to nasza pierwsza noc, gdy mamy oddzielne łóżka! Przez wszystkie ubiegłe tygodnie, gdy spałem obok ciebie, wystarczyło, bym wyciągnął rękę… Wiedziałem jednak, iż nie mogę tego uczynić.
– Szkoda, że tego nie zrobiłeś – wyznała szczerze, prężąc ciało pod czułym dotykiem jego dłoni.
– Przecież zawarliśmy umowę. Nie byłoby w porządku, gdybym wykorzystał okazję.
– Nie miałabym nic przeciwko temu – przerwała mu i pochylając się nad nim, zaczęła Obsypywać pocałunkami jego twarz.
– Ostatnio miałem coraz większe kłopoty z utrzymaniem kontroli nad sobą – powiedział Gil, a Debora wyczuła, że się uśmiecha. – Podwójne łóżko było wystarczająco okropne, że już nie wspomnę o tym pojedynczym nad morzem… Wyobrażasz sobie, co czułem, trzymając cię w ramionach i mając świadomość, iż ciebie to zupełnie nie wzrusza?
Debora na chwilę wyrwała się z jego objęć i uniosła głowę.
– Jak możesz tak mówić? – zapytała z wyrzutem.
– Spałaś jak dziecko i nic cię nie obchodziłem. Wiem, ponieważ sam leżałem bezsennie całą noc i tępo patrzyłem w sufit, usiłując ignorować twoją obecność.
Uśmiechnął się i wsunął palce w jej potargane włosy.
– To była chyba najdłuższa noc w moim życiu! A kiedy dziś wieczorem weszłaś do restauracji, całkiem przestałem się kontrolować… Nie mogłem wprost uwierzyć, że ta piękna kobieta, która zwraca się do mnie, to naprawdę ty! Czułem się tak, jakbym pierwszy raz cię zobaczył. I nagle z nadzwyczajną ostrością zacząłem zauważać to wszystko, czego przez ostatnie kilka tygodni próbowałem nie dostrzegać… Na przykład sposób, w jaki ściągasz brwi, gdy usiłujesz skupić myśli, i jak ciepłe i niebieskie są twoje oczy, kiedy się uśmiechasz, oraz jak słońce igra na twoich włosach, kiedy nagle odwracasz głowę…
Włosy Debory opadły mu na twarz, gdy przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
– Gil? – wymamrotała, kiedy już chwyciła oddech.
– Tak?
– Mam nadzieję, że już nigdy nie będziesz musiał się kontrolować…
Wybuchnął szczerym śmiechem, a ona zmysłowo przesunęła rękami po jego ciele.
– Jeśli nadal będziesz tak postępować, Deboro, nie mam najmniejszych szans.
– To znaczy, mam na myśli następny miesiąc – dodała pospiesznie, w obawie, że potraktuje ją jak natrętną Sylvie.
– Miesiąc? – Twarz mu nagle spoważniała. – I na tym koniec? – zapytał ze zdumieniem, jednocześnie jakby bezwiednie gładząc ją po włosach.
Odsunęła się lekko od niego. Musiała go szybko zapewnić, że nie zamierza przysparzać mu kłopotów w przyszłości.
– Szkoda by było nie wykorzystać tego miesiąca jak najlepiej, skoro i tak będziemy spać w jednym łóżku, prawda? – spytała przymilnie.
Gil zwlekał z odpowiedzią i Debora z nagłym przerażeniem zaczęła się zastanawiać, czy nie okazała nadmiernej pewności siebie.
– Tak naprawdę przecież nic się nie zmieni – dodała jakby przepraszająco. – Za miesiąc każde z nas pójdzie w swoją stronę…
– Tak – powiedział głuchym głosem. – Zgodnie z umową, prawda?
– Zrozumiałabym, jeślibyś nie zechciał… Po prostu pomyślałam…
– Że mogę nie zechcieć kochać się z tobą przez najbliższy miesiąc? – Wyglądał jakby z wysiłkiem wracał do równowagi. – Ależ oczywiście, że tego chcę! -Pocałował ją gwałtownie. – Masz rację. Powinniśmy jak najlepiej wykorzystać czas, który nam pozostał.
Pięć dni później Debora siedziała na werandzie wsłuchana w szum deszczu uderzającego o blaszany dach i wspominała wydarzenia owej magicznej nocy. Następne noce były równie czarowne…
W biurze Gil zachowywał się chłodno i oficjalnie, tylko od czasu do czasu, gdy stawał obok jej krzesła, kładł jej rękę na szyi lub władczym ruchem przesuwał po plecach, a wtedy oczy ich spotykały się w porozumiewawczym spojrzeniu. Nigdy więcej nie wspominali o przyszłości, ale perspektywa nieuchronnego rozstania sprawiała, że kochali się z jakąś rozpaczliwą intensywnością. Debora czuła jednak, iż coś mąci jej szczęście.
Jestem szczęśliwa – powtarzała sobie, a gdy w nocy brał ją w ramiona, była pewna, że nigdy nie zazna większego szczęścia. Ale kiedy zostawała sama, myśl o życiu bez Gila zaczynała ją dręczyć jak nocny koszmar. Czasami, gdy utwierdzała się w przekonaniu, że byłoby lepiej, gdyby się nigdy nie kochali, przypominała sobie jego podniecające pocałunki, i wówczas wiedziała już, że nawet jeśli resztę życia spędzi w rozpaczy i bez niego – ten miesiąc będzie wart tej ceny.
Grzmot rozdarł ciszę. Debora niecierpliwie spojrzała na zegarek. Niepokoiła się o Gila. Ostrzegał ją, co prawda, że może się spóźnić, ponieważ zaistniały problemy z wysiedleniem ludzi z doliny, która miała zostać zalana wodą, ale mimo wszystko powinien już wrócić.
Warunki jazdy znacznie się pogorszyły, bowiem letni monsun jak zwykle przyniósł ulewne deszcze i wiele dróg zostało podmytych. Na Deborze deszcz zawsze robił wrażenie, a zwłaszcza opad monsunowy, stwarzający niepowtarzalne widowisko. Powietrze robiło się wówczas nieznośnie duszne, gwałtownie ściemniało się, a potem z otwartego nieba lały się potoki deszczu; krople wody stukały o dachy i tańczyły na drogach. Prim nieustannie żaliła się, że jest mokro i wilgotno, ale Debora, pochłonięta myślami o Gilu, na nic nie zwracała uwagi.
Uniosła głowę, widząc światło wolno nadjeżdżającego samochodu. Szum deszczu zagłuszał warkot silnika. Samochód zatrzymał się przy krzewie frangipani. Trzasnęły drzwiczki, a potem dały się słyszeć czyjeś szybkie kroki. Debora z uśmiechem na ustach wstała. Ale to nie był Gil.
Ian Matthews wyglądał na tak zdesperowanego i złamanego nieszczęściem, że chyba nie zauważył wyrazu rozczarowania na twarzy Debory.
– Przepraszam, że wpadam bez zapowiedzi, Deboro – usprawiedliwił się – ale po prostu muszę z kimś porozmawiać…
– Nic nie szkodzi. – Debora zmusiła go, by usiadł, a potem przyniosła mu piwo. – Gil jeszcze nie wrócił – dodała.
– Tak, wiem… I dlatego tu jestem… – westchnął i wpatrywał się martwym wzrokiem w szklankę. – Gil jest doskonałym szefem, ale nie chciałbym zajmować go swoimi osobistymi problemami…
Debora usiadła obok niego na sofie.
– Proszę, opowiedz mi o wszystkim – powiedziała ze współczuciem. – Gil o niczym się nie dowie. Chodzi o twoją dziewczynę, czyż nie?
– Ostami list dostałem od niej sześć tygodni temu – wybuchnął Ian. – Pisałem wiele razy, ale mi nie odpisała. Nie mogę wprost uwierzyć, że porzuciła mnie tak bez jednego słowa! Mam złe przeczucia. Jestem niemal pewien, że coś się stało… – Upił łyk piwa i ciągnął nerwowym głosem: – Gdy byliście w Dżakarcie, poprosiłem Idję o wysłanie teleksu do mojego ojca. Ma się dowiedzieć, co się stało. Może przysłać wiadomość lada dzień… Ale ja jutro wyjeżdżam na budowę i mogę tam długo posiedzieć. I niczego nie dowiem się aż do powrotu!
– Nie martw się – powiedziała stanowczo. – Jeśli nadejdzie wiadomość, skontaktuję się z tobą przez radio.
– Och, jesteś nieoceniona! – Twarz mu pojaśniała. – Przynajmniej będę znał prawdę. Lepsza najgorsza prawda niż ta nieznośna niepewność.
– Z pewnością wszystko będzie w porządku – uspokajała go łagodnym głosem.
– Cieszę się, że cię poznałem, Deboro. – Ian wstał. – I jestem ci niezmiernie wdzięczny. To cudownie, jeśli można się komuś zwierzyć… Szczęściarz z Gila! – Pod wpływem nagłego impulsu wyciągnął ramiona i serdecznie ją uściskał. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
– Nie przeszkadzam? – Chłodny głos Gila dobiegł ich ze stopni werandy.
Oderwali się od siebie jak kochankowie złapani na gorącym uczynku. Debora zdawała sobie sprawę, że wygląda na zakłopotaną i pełną winy.
– Nie słyszałam, jak przyjechałeś… – powiedziała, starając się nadać twarzy spokojny wyraz. – Deszcz zagłusza wszystkie odgłosy…
– Być może nadjechałem nie w porę? – zapytał nieprzyjemnym tonem, wspinając się po stopniach werandy. Jego jasne oczy rzucały złe błyski.
– Czekałam na ciebie… – próbowała wyjaśnić sytuację.
– A Ian przyszedł i dotrzymał mi towarzystwa.
– To widzę.
– Właśnie mówiłem, jakim jesteś szczęściarzem, że masz taką żonę. – Ian próbował ze swej strony załagodzić sytuację, ale Gil miał niewzruszony, kamienny wyraz twarzy. – No, cóż… Lepiej, jeśli już sobie pójdę… – Nerwowo zerknął na Gila i Deborę. – Jeszcze raz wielkie dzięki, Deboro! – Pożegnał się i pobiegł do samochodu. Jego sylwetkę szybko przesłoniła ściana deszczu.
– Czy musiałeś zachować się tak niegrzecznie? – Debora kipiała ze złości.
– A ty musiałaś się do niego przytulać? – odparował.
– Kto by pomyślał, że tak szybko wykorzystasz moją nieobecność! – Trzasnął drzwiami wejściowymi.
Resztę wieczoru spędzili w nieprzyjaznej ciszy, gdyż Gil konsekwentnie odmawiał wszelkiej rozmowy, gdy Debora usiłowała wrócić do tematu i cokolwiek wyjaśnić. W nocy leżeli sztywno po obu stronach łóżka, odwróceni do siebie plecami. Złowieszcza cisza przedłużyła się na cały następny poranek.
To beznadziejnie głupie, pomyślała ponuro Debora, wchodząc nazajutrz do biura. Gil pojechał z Dedenem na spotkanie z lokalnym urzędnikiem do spraw przesiedleń i przez cały poranek nie zamienił z nią ani słowa. Nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień na temat Iana, a ona ze swej strony nie zamierzała go za nic przepraszać. Wszystko to jego wina, myślała ponuro. Był taki uparty i nierozsądny…
Od kilku już godzin czuła się zmęczona i bolała ją głowa. Na niczym nie potrafiła skupić myśli, a dudnienie deszczu o dach zaczynało ją denerwować.
– Wyglądasz mizernie – powiedziała Idja. – Dlaczego nie pójdziesz do domu?
Po co by miała wracać do domu, skoro nie było tam Gila?
I nagle zebrało jej się na płacz.
– Nic mi nie jest, Idjo – powiedziała, powstrzymując łzy.
Rozległ się charakterystyczny stukot teleksu. Debora podeszła do niego, zadowolona, że może oderwać się od czarnych myśli.
– To do Iana. – Oddarła papier i zaczęła uważnie czytać wiadomość. – Denerwował się, iż nie ma wiadomości od swojej dziewczyny – wyjaśniła Idji. – Okazuje się, że ona jest w szpitalu… Wypadek samochodowy… Bogu dzięki, niebezpieczeństwo już minęło. Ojciec donosi, że nie chciał syna denerwować… Biedny Ian! – Dała Idji wiadomość do przeczytania i szybko podniosła radiotelefon. – Obiecałam, iż natychmiast przekażę mu wiadomość – wyjaśniła, ale choć dłuższy czas próbowała, nie mogła uzyskać połączenia z budową.
– W czasie monsunu zawsze trudno o połączenie – powiedziała Idja. – Będzie trzeba poczekać, aż wróci do bazy.
– Och, to może długo potrwać, a on, biedak, tak rozpaczliwie wyczekuje wiadomości! – Debora wyjrzała na zewnątrz, deszcz bowiem na chwilę przycichł i nawet zaświeciło słońce. – Mogę pojechać do obozu na budowie i zostawić dla niego wiadomość… Nie mamy dziś nawału pracy, więc spokojnie mogę wyjść – dodała pewniejszym tonem.
– Droga może być bardzo grząska – ostrzegła Idja.
– Dam sobie radę! – Debora zapaliła się do własnego pomysłu; potrzebowała pobyć chwilę w samotności, a świeże powietrze dobrze jej zrobi na ból głowy. Poza tym obiecała przecież łanowi, że da mu znać tak szybko, jak to tylko będzie możliwe, i nawet jeśli połączyłaby się przez radio, odbiór mógł być tak zły, że Ian nie zrozumiałby właściwie jej słów… – Droga w jedną stronę zajmie mi najwyżej godzinę – oznajmiła z dużą dozą pewności siebie. – Nim skończysz pracę, będę z powrotem!
Wzięła należącą do biura furgonetkę. Droga była prosta, przejeżdżała raz tamtędy z Gilem, i przez pierwsze kilka minut pogoda jej sprzyjała. Nagle jednak znów rozległy się grzmoty i rozpoczęła się następna ulewa. Wycieraczki pracowały jak szalone, ale z najwyższym trudem radziły sobie z potokami deszczu. Jechała naprzód prawie po omacku; droga miejscami stawała się niebezpiecznie śliska, gdzie indziej zaś samochód zapadał się w grubą warstwę czerwonego błota.
Debora po kwadransie jazdy całkiem straciła pewność siebie. Ból głowy narastał, czuła, jak żelazna obręcz zaciska się wokół jej mózgu. Rozpaczliwie trzymała się kierownicy, ale ręce niezależnie od jej woli ześlizgiwały się w dół. I nagle zwątpiła, że kiedykolwiek dotrze do obozu…
Och, żeby już być z powrotem w domu i położyć się do łóżka – modliła się, wpatrzona w szybę oczami bolącymi z wysiłku. Nagle, w ostatniej niemal chwili, dojrzała głęboką rozpadlinę. Nacisnęła na hamulec z taką siłą, że samochód wpadł w poślizg i zatrzymał się w poprzek drogi. Wysiadła z niego na trzęsących się nogach i postąpiła krok do przodu.
Droga po prostu zniknęła. Obfite deszcze podmyły słabą wierzchnią warstwę ziemi, która osunęła się wzdłuż stromego zbocza, porywając za sobą drogę. Ostrożnie stojąc na krawędzi, Debora wpatrywała się w uskok, którego stromy kąt przyprawiał o zawrót głowy. W żaden sposób nie mogła pojechać do przodu, ale nie mogła również zawrócić. Nie odważyłaby się nawet próbować manewru zawracania na tym zdradliwie śliskim błocie, mając za sobą przepaść.
Gdy pojęła powagę sytuacji, z wrażenia ugięły się pod nią nogi. Och, dlaczego nie posłuchała Idji! Wgramoliła się z powrotem do samochodu, objęła rękami bolącą głowę i usiłowała skupić myśli. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak daleko zdołała odjechać. Wydawało jej się, że były to długie kilometry, ale przecież poruszała się bardzo wolno… Być może nie oddaliła się zbytnio od obozu… Marzyła o jak najszybszym powrocie do domu, ale mogła tam dotrzeć tylko na piechotę. A przecież nie miała ani kurtki, ani odpowiednich butów… Patrząc na strugi wody, cieknące po szybie, dziwiła się, że kiedykolwiek mogła lubić deszcz.
Zmobilizowała resztki sił, wzięła latarkę, którą znalazła w skrytce i wyruszyła z powrotem drogą, którą nadjechała. W ciągu pierwszej minuty przemokła do suchej nitki. Głowa pękała jej z bólu i ledwie mogła powłóczyć nogami. Kilkakrotnie przewróciła się w błoto i za każdym razem wstanie wymagało od niej ogromnej siły woli.
Szybko zapadający zmierzch pogorszył jej rozpaczliwą sytuację. Straciła poczucie czasu i miejsca. Brnęła przed siebie na trzęsących się nogach, a narastający ból głowy powoli paraliżował całe ciało.
Nagle znów się przewróciła. Podniosła się z trudem i zapaliła latarkę, przekonana, że na coś wpadła. Droga przed nią była całkowicie zatarasowana zwałami błota, które osunęły się tym razem z góry. Nigdy przedtem Debora nie była tak bliska załamania. Miała wrażenie, że czeka ją zdobywanie Mount Everestu, choć w rzeczywistości wspinaczka nie wyglądała aż tak groźnie. Debora spojrzała na swoje ręce, jakby poszukując w nich ratunku, i nagle stwierdziła, że nie ma obrączki. Musiała zsunąć jej się z palca przy którymś upadku… Za kilka tygodni ta obrączka mogła stanowić jedyną pamiątkę po Gilu, a teraz nawet i tego nie będzie miała…
Była to dla niej ostatnia kropla goryczy. Rozpłakała się na głos i łkając gramoliła się po osuwisku. Nagle usłyszała, jak gdzieś z tyłu ktoś woła ją po imieniu. Zatrzymała się na chwiejnych nogach i jak pijana zaczęła wymachiwać latarką. Nikogo jednak nie mogła wypatrzyć w ciemnościach. Słyszała tylko monotonny szum deszczu. Czyżby wyobraźnia płatała jej figle? Otarła dłonią zapłakane oczy.
– Deboro!
Teraz głos wydawał się realny i bardzo bliski. Nieprzytomnie rozejrzała się wokół – i nagle zobaczyła Gila. Po pas unurzany w błocie posuwał się ku niej jak szalony. Z wrażenia i nagłej słabości upuściła latarkę i osunęła się w dół w jego kierunku.
Gdy chwycił ją w swe mocne ramiona, kurczowo doń przywarła, bojąc się, że Gil może zniknąć tak samo niespodziewanie, jak się pojawił.
– Jesteś ranna? – spytał ochrypłym głosem i powiódł ręką po jej ciele, jakby chciał się upewnić, że naprawdę trzyma ją w objęciach.
Potrząsnęła głową, wtulona w jego ramię.
– Zgubiłam obrączkę… – wykrztusiła.
– Obrączka nie ma znaczenia!
– Nieprawda! – łkała, trzęsąc się spazmatycznie. – Nigdy już jej nie odnajdę…
Dotknął jej czoła i przerażony wykrzyknął:
– Ty masz gorączkę! Do licha, musimy szybko wydostać się z tego przeklętego błota!
Prawie zaniósł ją w dół, do miejsca tuż przed osuwiskiem, w którym zmuszony był pozostawić samochód. Debora była tak słaba, że tylko opadła bezwładnie na siedzenie, a Gil opatulił ją kocem, umieścił jej głowę na swoich kolanach i ze zręcznością rajdowego kierowcy zawrócił.
Dopiero później zdała sobie sprawę, jak straszna musiała być ta jazda dla Gila – po zdradliwie śliskiej drodze wśród tropikalnej ulewy i z chorą dziewczyną na kolanach.
Nim dojechali do obozu, zaczęła majaczyć. Gil wniósł ją do domu, rozebrał z mokrego ubrania i położył do łóżka. Gdy na chwilę odzyskała przytomność, zobaczyła, jak pochyla się nad nią z twarzą ściągniętą niepokojem.
– Idę po Prim – powiedział.
Nie chcę Prim, myślała w gorączce. Chcę tylko ciebie…
Później powiedziano jej, że przez dwa dni leżała nieprzytomna. Pamiętała tylko, jak przez mgłę, iż wołała Gila, czuła jego mocny i czuły zarazem uścisk dłoni, słyszała spokojny głos, którym zapewniał: „Testem tu, Deboro". Czepiała się wówczas jego ręki i próbowała opowiedzieć mu o Ianie i stracie obrączki, ale słowa zamierały jej w gardle i znów traciła przytomność.
Po dwóch dniach, gdy gorączka wreszcie opadła, Debora obudziła się i zobaczyła uśmiechniętą twarz Prim.
– Gil…? – spytała słabym głosem. Prim uśmiechnęła się szerzej.
– Oczywiście, że tu jest. Przez cały czas. Poszedł tylko przynieść ci wodę.
Gdy po chwili wrócił, Prim taktownie się wycofała, on zaś przysiadł na brzegu łóżka i wziął Deborę za rękę.
– Witaj – szepnęła.
– Jak się miewasz?
– Okropnie! – uśmiechnęła się lekko.
– Wyglądasz sto razy lepiej niż wczoraj, jeśli to może cię pocieszyć. Całe szczęście, że cię odnalazłem… Nie miałaś szans wrócić sama do obozu.
– Czy mam rozumieć, iż pojechałeś mnie szukać?
– Oczywiście. – Gil czułym gestem odsunął wilgotne włosy z jej czoła. – Przez cały dzień miałem wyrzuty sumienia z powodu tej głupiej kłótni, i zaraz po powrocie do biura miałem zamiar cię przeprosić za swoją idiotyczną zazdrość. Zastałem jednak tylko zdenerwowaną Idję. Powiedziała mi, że pojechałaś do obozu nad zaporą, aby przekazać łanowi wiadomość.
– Obiecałam mu – wyszeptała Debora. Mówienie sprawiało jej jeszcze trudność, ale rozpaczliwie pragnęła wszystko Gilowi wyjaśnić. – Pomyślałam, że powinien jak najszybciej dowiedzieć się, że jego dziewczyna jest w szpitalu…
– Wszystko już wiem – rzekł Gil uspokajającym tonem. – W tej chwili Ian jest już w drodze do domu, żeby się z nią zobaczyć. Przeprosiłem go nawet za swoje zachowanie, a on powtórzył mi, że jestem wielkim szczęściarzem…
– Chyba nie tryskałeś szczęściem, kiedy jechałeś tą drogą w deszczu…
– Myślę, iż mogę mówić o szczęściu, że cię w ogóle znalazłem. – Mocniej uścisnął jej dłoń. – Byłem przerażony, gdy dowiedziałem się, że wyruszyłaś sama w taką ulewę. Udało nam się połączyć z budową przez radio, i gdy dowiedziałem się, że jeszcze tam nie dotarłaś, wpadłem w panikę. – Oderwał na chwilę wzrok od pobladłej twarzy Debory i patrzył na zastygłego na ścianie gekona. – Nie potrafię wyrazić, co czułem, gdy dostrzegłem cię w tej górze błota… Wydaje mi się, że wykorzystałem już cały przydział szczęścia, jaki był mi pisany w życiu.
– Tak mi przykro – szepnęła dziwnie wzruszona. – Przysporzyłam ci tylu kłopotów i zmartwień.
Uśmiechnął się blado i w czułym geście musnął palcem jej policzek.
– Przysparzasz mi ustawicznie kłopotów, odkąd wyskoczyłaś z tego autobusu, Deboro… Ale teraz zrobisz coś dla mnie i błyskawicznie wyzdrowiejesz, zgoda?
Przez kilka następnych dni za każdym razem, gdy się budziła, Gil był przy niej. Codziennie przychodziła Prim, aby zmierzyć temperaturę i sprawdzić, czy pacjentka wraca do zdrowia zgodnie z planem, ale tak naprawdę opiekował się nią Gil. Mył ją, karmił, zmieniał pościel i stale czuwał, by Sarmi przyrządzała specjalne pożywne potrawy. W dzień, gdy drzemała, pracował przy biurku w pokoju nad swoimi projektami, w nocy zaś spał obok na łóżku polowym, gotów wstać, gdy tylko się poruszyła.
Pewnego poranka Debora obudziła się w znacznie lepszej formie. Polowe łóżko było puste, a głos Gila rozmawiającego z Sarmi dobiegał z kuchni. Pełna werwy spuściła nogi z łóżka i poczłapała do łazienki. Gil zdołał ją przyłapać w drodze powrotnej.
– Co ty wyprawiasz? – obrugał ją surowo, stawiając filiżankę z herbatą na nocnym stoliku.
– Musiałam się wreszcie sama umyć – odparła, opierając się niepewnie o krzesło.
– Jesteś jeszcze zbyt słaba, żeby myć się o własnych siłach
– oznajmił, prostując prześcieradło i poprawiając poduszki.
– Wracaj natychmiast do łóżka!
Debora posłusznie wślizgnęła się pod kołdrę i z ulgą opadła na poduszki.
Gil przysiadł na brzegu łóżka i uśmiechnął się serdecznie.
– Sądząc po twojej marsowej minie, czujesz się już znacznie lepiej. Proszę, wypij to. – Podał jej filiżankę. – Prim twierdzi, że powinnaś dużo pić.
– Nie musisz mi usługiwać – powiedziała, posłusznie sącząc herbatę. – Masz wystarczająco dużo pracy bez tego. Powiedz lepiej, co tam słychać w biurze?
– Jakoś radzimy sobie bez ciebie – rzekł z bardzo poważną miną. – Oczywiście panuje nieznośna cisza, ponieważ nikt nie gada przez cały dzień. Deden i Idja siedzą przy lunchu jak dwa milczki. Obydwoje przesyłają ci serdeczne pozdrowienia.
– Jak Idja sobie radzi, wykonując podwójną robotę?
– Zorganizowaliśmy kogoś do pomocy… – Gil zawahał się na chwilę. – Sylvie przychodzi każdego ranka.
– Och! – Debora nie potrafiła ukryć zazdrości. – Z pewnością się cieszy, że znów jest niezbędna?
– Nie sądzę… Chyba nie zdawała sobie sprawy, że będę tyle czasu spędzał przy twoim łóżku. – W oczach Gila rozbłysły wesołe iskierki. – Nim zorientowała się w sytuacji, było już za późno, by nam odmówić pomocy.
– Współczuję Idji. – Debora roześmiała się szczerze. – Powiedz jej, że niedługo wrócę.
– Nic takiego jej nie powiem.
– Ależ, Gil, przecież czuję się o wiele lepiej!
– Nie zdążysz już wrócić do pracy. – Wyjął jej z ręki pustą filiżankę. – Za dwa tygodnie stąd wyjeżdżamy. '
Wyjazd… Deborze pociemniało w oczach na myśl o opuszczeniu Terawati. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.
– Zapewne zorientowałeś się, że Sylvie jest o wiele lepszą sekretarką niż ja… – podjęła niepewnie.
– Zawsze to wiedziałem. – Ujął w dłoń jej obie ręce. – Chyba nie przemawia przez ciebie zazdrość, Deboro? – zażartował.
Zacisnęła palce wokół jego ręki, a on uniósł jej dłonie i pocałował.
– Nie – odrzekła zmieszana.
Nie bez lęku spojrzała mu w twarz. Uśmiechał się, a jego szare oczy jaśniały ciepłem. Pochylił się do przodu i wycisnął na jej ustach długi, namiętny pocałunek.
– Jak się dzisiaj czuje moja pacjentka? Och, przepraszam… – Prim, która wpadła do pokoju jak burza, urwała w pół słowa, widząc Deborę w objęciach Gila. – Widzę, że o wiele lepiej! – uśmiechnęła się szeroko, gdy odskoczyli od siebie jakby w poczuciu winy, a Debora spłonęła rumieńcem. – Naprawdę powinieneś pójść dziś do pracy, Gil – kontynuowała stanowczym tonem. – Budowa właściwie stoi. Wszyscy czekają na twoje decyzje, a biedny Pascal goni w piętkę. Idź już, zajmę się Deborą aż do twojego powrotu!