142649.fb2
Deszcz uderzał rozwścieczonymi biczami w okrągłą kopułę helikoptera, zmniejszając widoczność do kilkuset metrów. Erin odczytywała wskazania przyrządów, które pokazywał Cole. Jej głos brzmiał monotonnie, umysł miała otępiały. Powinna się bać, ale ze zmęczenia było jej wszystko jedno.
Wiedziała, że Cole musi się czuć jeszcze gorzej. Wyczuwała, że jest kompletnie wyczerpany. Miał nieskoordynowane ruchy i zaburzenia wzroku. Zaczął się pocić, ale jego skóra była nadal zimna. Co jakiś czas helikopter chwiał się na boki w podmuchach wiatru, a Cole coraz wolniej prostował jego kurs. Wstrząs mózgu pozbawiał go sił. Działał wyłącznie odruchowo, kierując się refleksami, a wokół nich z niesłabnącą siłą szalała burza.
– Powinniśmy wylądować – powiedziała Erin.
– Jeszcze jesteśmy za daleko. Nie udałoby się nam dojść piechotą.
Nie upierała się. To była prawda. Ledwie wystarczyło jej energii, żeby dowlec się z plecakiem do helikoptera.
– Masz wstrząs mózgu – powiedziała.
– Nie gadaj bzdur. Odczytaj kompas.
Erin w odrętwieniu skupiła się na instrumencie. Błyskawica przecięła niebo i piorun uderzył w ziemię, a w ich słuchawkach rozległ się ogłuszający trzask. Cole skrzywił się boleśnie i ściszył radio.
Niespodziewanie wylecieli z zasięgu burzy. Po kilku minutach wiatr poprzerywał czarną powłokę chmur. Słońce prażyło prześwitami z zadziwiającą siłą, wydobywając z mokrej ziemi obłoki pary wodnej. Po lewej jak tafla wody zabłysnął blaszany dach pod ciemną chmurą burzową, z której skłębionego wnętrza jeszcze wydobywały się kurtyny wody.
– Spójrz tam – powiedziała Erin, dotykając ramienia Cole'a. – Czy to nie stacja?
– Alleluja:
Mówił niewyraźnie. Ze ściągniętą z wysiłku twarzą zmienił kurs helikoptera. Znaleźli się na skraju odchodzącej burzy. Maszyna szarpnęła i zadrżała jak narowisty koń. Cole zaklął, rozwścieczony na nieposłuszne stery i na własne zwolnione reakcje. Helikopter zrobił zwrot w zacinającym deszczu i porywistym wietrze. Światła stacji były teraz kilkadziesiąt metrów pod nimi.
– Zobacz, czy nie ma jakichś obcych samochodów – polecił Cole.
Zatoczył wokół budynków szerokie, chwiejne koło. Erin patrzyła przez strumienie ulewy na ziemię. Wewnątrz dużego namiotu, który zbudowano jako kwaterę dla Chińczyków, paliło się kilka lamp. Jednak na podwórzu nikogo nie spostrzegła. Widocznie mężczyźni schronili się przed deszczem.
Jej uwagę przyciągnęła jakaś jasna plama.
– Widzę biały samochód z napędem na cztery koła. Stoi na tyłach domu.
– To Streeta. Jeszcze coś?
– Nie.
Cole wydał westchnienie, które niemal przekształciło się w jęk.
– To dobrze.
Kiedy kołował nad frontowym dziedzińcem domu, drzwi się otworzyły i wyszła przez nie drobna postać.
– To Lai – powiedziała Erin.
– Sama?
– Jeśli dobrze widzę, tak.
Lai wyszła spod daszku i spojrzała w niebo, osłaniając oczy przed kroplami deszczu. Cole gwałtownie potrząsnął głową i skrzywił się.
– Strzelba – rzucił krótko. – Weź ją.
Erin pochyliła się i wyjęła broń spod fotela.
– Jest gotowa do strzału? – zapytał.
Sprawdziła magazynek i odciągnęła bezpiecznik.
– Tak – odparła.
– Połóż mi ją na kolanach. I trzymaj ten pistolet w plecaku pod ręką. Jeśli tam na dole czeka na nas pułapka, nikt nie będzie się spodziewał, że jesteś uzbrojona.
Erin bez słowa położyła sobie plecak na kolanach, wydobyła pistolet spod diamentów i odbezpieczyła. Teraz wystarczyło tylko sięgnąć do plecaka i chwycić broń.
Cole obrócił helikopter i opadł na błotnistą ziemię przed budynkiem. Lądowanie było twarde. Jedna z płóz zaryła dziesięć centymetrów w czerwone trzęsawisko. Druga opadła sekundę później i również zniknęła w błocie. Cole wyłączył silnik i motor powoli zwalniał obroty. Erin wyszła z kabiny, chociaż łopaty wciąż cięły powietrze. Obeszła helikopter, żeby pomóc Cole'owi.
– Wysiadaj – poleciła, szarpiąc go za ramię. – Nie możesz tu zostać.
Nie poruszył się.
– Wysiadaj! – zawołała głośniej. – Nie doniosę cię do domu. Cole, pomóż mi!
Wolno podniósł głowę. Niepewnie wyszedł z kabiny, trzymając w ręku strzelbę. Erin, ściskając plecak, poprowadziła go przez błoto do domu, w którego drzwiach czekała Lai.
– Tak się cieszę, że pan Street was odnalazł – powiedziała Chinka matowym głosem, spoglądając na Cole'a przejrzystymi czarnymi oczami. – Bardzo się martwiliśmy. Wing wręcz szalał z niepokoju. – Spojrzała na helikopter. – Gdzie jest pan Street?
– Nie żyje – bez ogródek odparła Erin.
– Nie żyje? Nic nie rozumiem.
– Street chciał zabić Cole'a. Nie udało mu się. Cole miał więcej szczęścia.
Lai nerwowo wciągnęła powietrze.
Erin minęła Chinkę i wprowadziła Cole'a do domu.
– On jest ranny. Przynieś koce, apteczkę i lód na okłady. – Spojrzała na kobietę, która jak zamurowana stała w miejscu. – Rusz się!
– Ale najpierw połącz się z wujem Li – powiedział ochryple Cole. – Powiedz mu, żeby przysłał posiłki. Znaleźliśmy kopalnię.
Lai jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego. Zataczał się lekko, ale jego oczy spoglądały przytomnie, a palca nie odrywał od spustu strzelby. Kiedy Erin prowadziła go na kanapę, poruszał się wiele mniej sprawnie niż zazwyczaj, co znaczyło, że jego siła woli i sprawne ciało przegrywają ze zmęczeniem i obrażeniami.
Lai pobiegła na tył domu, a Erin posadziła Cole'a na środku kanapy. Ze zduszonym przekleństwem opadł na poduszki i z całych sił starał się nie zamykać oczu. Po chwili ułożył sobie strzelbę na kolanach. Erin postawiła plecak na skraju kanapy. Uklękła obok Cole'a, żeby obejrzeć ranę. Potrąciła kolanem strzelbę.
– Masz siniec wielkości połowy mojej dłoni – stwierdziła.
Cole jęknął.
– Już nie krwawi – ciągnęła. – Opuchlizna się nie powiększa. Dobrze, że masz takie mocne mięśnie szyi. Inaczej chyba oboje zostalibyśmy w tej jaskini.
– Martwi jak kamień.
– Jak się czujesz? – zapytała.
– To przychodzi i odchodzi.
– Co takiego?
– Mdłości, podwójne widzenie, zawroty głowy.
Erin poruszyła się i znowu trąciła kolanem strzelbę.
– Odłożę ją – powiedziała. – Jesteśmy bezpieczni.
– Niezupełnie, panno Windsor – rozległ się głos Lai. – Ale już wkrótce będziesz bezpieczna. Odsuń się od Cole'a.
Zaskoczona Erin podniosła głowę i zobaczyła w lewej ręce Lai automatyczny pistolet. Jego lufa była skierowana prosto w serce Cole'a. Mina Lai nie pozostawiała wątpliwości, że Chinka bez wahania pociągnie za spust. W prawej ręce trzymała mały przenośny magnetofon.
– Odsuń się poza jego zasięg – poleciła łagodnie. – Nawet ranny, wciąż jest bardzo niebezpieczny.
Erin przesunęła się na bok i usiadła obok plecaka.
– Odłóż strzelbę na podłogę i odepchnij ją nogą – zwróciła się Lai do Cole'a. – Żadnych szybkich ruchów, bo będę musiała cię zabić.
Wolno się schylił i wypełnił polecenie Lai. Czarne oczy i wylot lufy pistoletu śledziły jego najmniejsze poruszenie.
Chinka tak bardzo się skupiła na nim, że nawet nie zauważyła, jak Erin sięga do plecaka.
– Odłóż broń Lai – powiedziała dziewczyna. – Jestem taka wyczerpana, że wszystko mi jedno, czy cię zabiję.
Kątem oka Chinka spostrzegła broń w dłoni Erin.
– Nie bądź głupia – odparła pośpiesznie. – Chcę uratować ci życie!
– Ciągle ktoś mi mówi, że jestem głupia, i mam już tego dość. Gdyby Cole chciał mnie zabić, mógł to zrobić już z tysiąc razy.
– Nie rozumiesz, o co idzie gra. – Lai mówiła niskim, spokojnym głosem. Ani na chwilę nie odrywała wzroku od mężczyzny na kanapie. Dobrze znała jego siłę, koordynację i inteligencję. Street go nie docenił. Lai nigdy by nie popełniła takiego błędu. – Street chciał wykorzystać rodzinę Chen do walki z ConMinem. Miał nadzieję przejąć kopalnię na rzecz Australii. Rząd australijski nie wydałby polecenia, żeby was zabić, ale gdybyście zginęli w buszu, a Street dostarczyłby swoim szefom dane o kopalni, rząd zarejestrowałby ją i ogłosił, że zginęłaś na skutek wypadku albo z ręki Cole'a. Uniknąłby w ten sposób kłopotliwych pytań ze strony twojego ojca i CIA.
– Ale ja żyję – odparowała Erin. – I wcale nie zamierzam umierać. Odłóż broń, Lai.
– Jeśli to zrobię, Cole cię zabije. Wysłuchaj mnie, Erin. Od tego zależy twoje życie. Cole ma podrobiony skrypt dłużny od Abelarda Windsora, według którego jest posiadaczem połowy Kopalń Śpiącego Psa, ponieważ Abe przegrał je do niego w karty.
– Skąd wiesz?
– Widziałam, jak podrabiano ten dokument – odparła Lai. – Teraz Cole ma połowę udziałów i dodatkowo jeszcze pięćdziesiąt procent twojej części. Prawda, Cole?
– Zgadzam się ze wszystkim, co powiesz. To ty trzymasz pistolet.
Erin szybko spojrzała na Cole'a. Obserwował Lai jak drapieżne zwierzę, tylko czekając na chwilę jej nieuwagi.
– To bardzo ciekawe – odezwała się. – Ale Cole nigdy nic mi nie wspomniał o długu karcianym.
Lai zacisnęła usta.
– Nie musiał korzystać z tego dokumentu. Miał na ciebie lepszy sposób: swoje ciało. To niebezpieczny, wprawny uwodziciel, a ty masz tak mało doświadczenia. Byłaś łatwym podbojem. Pewnie już poprosił cię o rękę. Jeśli nie, wkrótce by to zrobił. A potem, kiedy byś po paru miesiącach umarła – a na pewno tak by się stało – Cole przejąłby kontrolę nad kopalnią i nie odebrałby mu jej żaden rząd ani ktokolwiek inny. Nie wierzysz mi, ale zaraz ci udowodnię, że mówię prawdę – zapewniła szybko. – Posłuchaj uważnie. Od tego zależy twoje życie.
– Cole? – odezwała się pytająco Erin.
– Rób, co ci każe. Wcześniej czy później i tak to usłyszysz. Poróżniaj i rządź. To najstarsza gra pod słońcem. Ale cokolwiek się stanie, trzymaj Lai na muszce. Jeśli o tym zapomnisz, zginiesz.
Lai nacisnęła guzik magnetofonu. Taśma zaczęła się przesuwać.
– Pierwszy głos należy do mojego brata, Winga – wyjaśniła Chinka. – Drugi rozpoznasz sama. To Cole Blackburn. Ta rozmowa odbyła się dzień przedtem, zanim Cole zjawił się u ciebie w Los Angeles.
Chwilę trwała cisza, a potem rozległ się głos.
Rodzina Chen nie zatrudniła cię tylko dlatego, że jesteś doskonałym poszukiwaczem, chociaż niewątpliwie doceniamy twoje umiejętności. Włączyliśmy cię w nasze zamierzenia, ponieważ dostałeś słowne przyrzeczenie od Abelarda Windsora, że dostaniesz pięćdziesiąt procent udziałów w Kopalniach Śpiącego Psa, jako spłatę długu, który zaciągnął wobec ciebie w czasie całonocnej gry w karty. Czy wydał ci skrypt dłużny?
Stary Abe nie był aż takim wariatem. To znaleziono w jego domu.
– Wingowi chodzi tu o skrypt – wyjaśniła Lai w ciszy, która zapadła, kiedy mężczyźni zamilkli. W tym skrypcie Abe zobowiązuje się oddać Cole'owi Blackburnowi połowę udziałów w Kopalniach Śpiącego Psa, ponieważ o jeden raz za dużo przegrał z nim w karty.
Po kilku chwilach milczenia Wing znów się odezwał.
Rodzina Chen pozwoliła sobie potwierdzić autentyczność tego dokumentu u dwóch specjalistów grafologów, więc nie musisz obawiać się kompromitacji. Nawet bez pisemnego zaświadczenia dług karciany byłby ważny. Kiedy przedstawisz ten dokument, rząd Australii natychmiast uzna twoje roszczenia do kopalń.
Magnetofon zamilkł.
– Jest tego więcej – ostrzegła Lai.
Patrzyła na Cole'a bez drgnienia powiek. Odpowiadał jej tym samym. Po paru sekundach rozległ się głos Winga.
Gdyby kobieta stanęła między tobą a tym skarbcem Pana Boga, to co byś zrobił?
Już dawno się nauczyłem, że diamenty są bardziej stałe niż kobiety.
I bardziej kuszące?
Przez chwilę trwało milczenie, potem usłyszeli Winga.
Czy ją uwiedziesz, czy nie, to twoja sprawa. Masz ją ustrzec przed śmiercią, do czasu kiedy rozwiąże zagadkę Szalonego Abe'a lub dopóki sam nie znajdziesz kopalni. Potem panna Windsor nie ma dla nas żadnego znaczenia. Tylko kopalnia się liczy i za wszelką cenę musi być chroniona.
Nawet za cenę życia Erin Windsor?
W porównaniu z kopalnią, wszystko inne to błahostka.
Pauza, a potem:
W porządku, Wing. Powiedz wujowi Li, że znalazłeś mu odpowiedniego człowieka.
W ciszy szumiała tylko przewijająca się taśma. Lai czekała, nie odrywając wzroku od Cole'a.
– Chciałabym wysłuchać tego jeszcze raz – zażądała Erin ochryple.
Lai jedną ręką po omacku szukała odpowiedniego przycisku, potem zerknęła w bok, żeby sprawdzić, czy dobrze trafiła. Stopa Cole'a wystrzeliła w górę i uderzyła ją w nadgarstek. Pistolet wypadł jej z ręki. Kiedy Cole chwycił ją za gardło, Lai znieruchomiała. Przesunął kciukiem po wyraźnie pulsującej żyłce na szyi Chinki. Ten gest mógł być pieszczotą albo ostrzeżeniem.
– Nie przestajesz mnie zaskakiwać – powiedział. – Od jak dawna szpiegujesz dla Streeta i działasz na szkodę swojej rodziny?
Erin wzdrygnęła się, kiedy usłyszała jego głos. Nie było w nim nienawiści, gniewu, namiętności ani żadnego innego uczucia, tylko nieludzki spokój i cierpliwość. Jasne oczy również spoglądały nienaturalnie spokojnie i bezlitośnie.
– Zaczęłam planować zemstę, kiedy zmusili mnie do usunięcia twojego dziecka i poślubienia trzy razy starszego ode mnie mężczyzny – wyznała Lai. Mówiła nisko, łagodnie i uwodzicielsko, jakby rozmawiała z kochankiem. – To ja skontaktowałam się z Jasonem Streetem. To ja uszkodziłam helikopter i samochód. Poradziłam Jasonowi, żeby wysłał za wami jednego z aborygenów Abe'a, który miał nam donieść, kiedy zginiecie. Potem razem polecielibyśmy na miejsce, naprawili samochód, obwieścili światu waszą tragiczną śmierć i wykupili nowe koncesje na nasze nazwiska.
Z wolna ręka Erin zaciskała się na ciężkim pistolecie. Lai nawet tego nie zauważyła. Skupiła całą uwagę na jasnych oczach byłego kochanka. Mówiła dalej słodkim, melodyjnym głosem, jakby opowiadała o miłości, a nie zemście i śmierci.
– Kiedy weszłabym w posiadanie kopalni, rodzina Chen musiałaby zapłacić za to, że posłużyła się mną jak pionkiem na szachownicy. Nie jestem pionkiem, jestem królową. A mężczyzna przy moim boku byłby królem.
Mocne palce Cole'a przesuwały się pieszczotliwie po szyi Chinki.
– Królowa kłamstwa – wymamrotał. Spojrzał na Erin. Jej twarz pobladła, a oczy tak pociemniały, że wydawały się teraz czarne, a nie zielone. – Chyba nic nie pomoże, jeśli ci powiem, że zakochałem się w twoich fotografiach, jeszcze zanim cię poznałem?
– Zakochałeś się? Ty? – Erin wydała dźwięk, który mógł być i śmiechem, i szlochem. – Dobry Boże, Cole, naprawdę uważasz, że jestem tak beznadziejnie głupia?
– Spodziewałem się, że właśnie tak zareagujesz. Gratuluję, kochanie. Wreszcie nauczyłaś się, jak dbać o własne życie. Teraz będziesz miała taki sam problem jak ja. Nie będziesz umiała znaleźć niczego, dla czego warto by żyć. – Erin opuściła powieki, nie mogąc znieść smutku w spojrzeniu Cole'a. – Zadzwonię teraz do Chena Winga i powiem mu, żeby zabrał stąd swoją kochającą siostrę. Jeśli to ci się nie podoba, to masz w ręku broń. Użyj jej.
Erin zakręciło się w głowie. Z trudem opanowała lekkie drżenie, jakie owładnęło jej ciałem.
– Ocaliłeś mi życie na pustkowiu – odparła urywanym głosem i opuściła pistolet. – Ja nie pozwoliłam, żeby Lai cię zabiła. Rachunki zostały wyrównane.
Na widok uśmiechu Cole' a Erin poczuła na plecach lodowaty dreszcz.
– Lai nie miała zamiaru mnie zabijać. Chciała, żebym podpisał umowę ślubną. Ale najpierw zastrzeliłaby ciebie.
Chinka wdzięcznie opuściła głowę i pieszczotliwie otarła się podbródkiem o silną rękę Cole'a, która wciąż trzymała ją w żelaznym uścisku.
– Jeśli to dziecko byłoby chłopcem, nigdy bym się go nie pozbyła – oświadczyła matowo. – Ale to była tylko dziewczynka, a ty wyjechałeś do Brazylii. Jeszcze nie jest za późno, ukochany. Ona cię nie zastrzeli. Odbierz jej broń. Razem poskromimy diamentowego tygrysa.
W nabrzmiałej ciszy słychać było tylko urywany oddech Erin. Cole patrzył, jak lufa pistoletu kieruje się na głowę Lai, a palec Erin dotyka spustu. Nie poruszył się, nie przeszkodził, tylko czekał z ponadludzką cierpliwością na decyzję Erin.
– Ty sobie lepiej radzisz z jadowitymi wężami niż ja – powiedziała schrypniętym głosem dziewczyna. – Zabij ją albo zostaw sobie do zabawy. Mnie jest wszystko jedno…
Nie oglądając się wyszła z pokoju.
Rozdział trzydziesty ósmy
– To bardzo miło, że państwo przyszli – powitał ich Chen Wing.
Erin i Matthew Windsor weszli do środka, a Chińczyk zamknął za nimi drzwi biura BlackWing w Los Angeles. Spojrzenie czarnych oczu Winga zatrzymało się na Erin. Wyglądała inaczej niż na fotografii. Była dojrzalsza, bardziej nieufna i opanowana… Włosy związała na karku w gładki węzeł. Miała na sobie kosztowny, ale swobodny strój.
Jednak najbardziej zmieniły się jej oczy. Patrzyły teraz chłodno i badawczo.
– Proszę usiąść – odezwał się Wing.
Uśmiechnął się lekko i wskazał Erin i jej ojcu miejsca za długim stołem konferencyjnym. Na jego środku leżało zamknięte pudło. Erin zerknęła na nie, nie dostrzegła nic interesującego i skoncentrowała uwagę na Chenie Wingu. Na swój sposób był równie urodziwy jak siostra, doskonale zbudowany i inteligentny. Miał takie same przebiegłe czarne oczy.
– Jak się miewa pańska siostra? – zapytał uprzejmie Windsor, kiedy usiedli.
– Psychiatra robi nam nadzieję, że uda się jej dojść do siebie – odparł Wing. – Oczywiście, do tego czasu musi przyjmować lekarstwa i pozostawać pod ścisłą obserwacją psychiatryczną.
– Co się stało? – zapytała szorstko Erin. – Przecież Cole złamał jej nadgarstek, a nie uszkodził głowę.
– Obawiam się, że umysł Lai zawsze był nieco nadwątlony. Już kiedyś musieliśmy… trzymać ją pod stałym dozorem,
– Doprawdy? Dopilnujcie, żeby jej dozorca stale miał przy sobie bat.
Windsor spojrzał na zegarek.
– Trochę nam się śpieszy, panie Wing.
– Naturalnie. – Chińczyk spojrzał prosto na Erin. – Cole upiera się, że do niego należy tylko połowa Kopalń Śpiącego Psa. Ta połowa, którą mu pani dała jako honorarium dla odkrywcy.
– Dałam mu połowę swojego spadku. Czy odziedziczyłam połowę, czy wszystkie kopalnie, zależy od tego, jak wam się spodoba podpis na skrypcie, o którym wspomniała Lai. Chyba, że upieracie się przy twierdzeniu, jakoby była niespełna rozumu.
– Cole nie chce się ubiegać o uznanie długu karcianego Abelarda Windsora, chociaż taki bez wątpienia istnieje – odparł Wing, ostrożnie dobierając słowa. – Nie chce także zawierać umowy z DHD na więcej niż połowę należącego do B1ackWing wydobycia z Kopalń Śpiącego Psa. Zrozumiałe, że członkowie kartelu są trochę… zaniepokojeni. Połowa wydobycia nie gwarantuje monopolu.
Erin wzruszyła ramionami.
– Zarobią trochę mniej pieniędzy. I co z tego?
Wing spojrzał na Windsora.
– Nic jej pan nie wyjaśnił?
– Mój ojciec nie jest właścicielem ani jednego karata z kopalni, więc niech pan rozmawia ze mną, a nie z nim.
– Jeśli władza kartelu się załamie, cena diamentów przemysłowych przekroczy możliwości krajów Trzeciego Świata, takich jak Chiny – powiedział Wing.
– To jakaś bzdura. Kiedy monopol na diamenty zostanie przełamany, ceny powinny spaść.
– Owszem, ale tylko ceny diamentów jubilerskich, a nie bortu.
– Dlaczego?
– Koszt eksploatacji złoża jest niebotyczny – tłumaczył Wing. – Cena bortu nie jest w stanie go pokryć. Żeby kopalnia przynosiła dochody, diamenty jubilerskie muszą być sprzedawane po stałej, zawyżonej cenie.
– W takim razie produkujcie diamenty przemysłowe w laboratoriach – zasugerowała obojętnym tonem. Wing z niemą prośbą spojrzał na Windsora, który westchnął i zaczął mówić:
– To nie takie łatwe, dziecinko. Badania cały czas trwają, ale sztuczne diamenty wciąż nie są tak tanie jak bort kartelu. Poza tym, nawet jeśli kiedyś uda się tanio produkować sztuczne diamenty, to nie nam. Japonia jest najbardziej zaawansowana. Nikt nie chce, żeby Japonia jeszcze bardziej wzmocniła swoją pozycję ekonomiczną.
Erin przez chwilę milczała, rozważając to, co jej powiedział.
I to, co zachował dla siebie.
– Chcesz mi uzmysłowić, że bez tanich diamentów przemysłowych rozwój krajów Trzeciego Świata byłby bardzo utrudniony, tak?
Wing spojrzał na nią zaskoczony.
– Byłby prawie niemożliwy. Diamenty mają o wiele większe znaczenie dla przemysłu, niż się ludziom wydaje, szczególnie dla takiego przemysłu, jakim są zainteresowane kraje rozwijające się. – Wing rozłożył ramiona w niemej prośbie. – Czy nie lepiej, żeby dochód ze sprzedaży luksusowych diamentów w krajach zachodu subsydiował koszty wydobywania bortu dla państw komunistycznych i krajów Trzeciego Świata?
– Mówimy tu na przykład o industrializacji Chin, którą rodzina Chen może kontrolować – powiedziała spokojnie Erin. – Chiny to kraj, w którym mieszka jedna piąta ludności świata. Tradycyjnie jest główną potęgą Azji. Kto kontroluje Chiny, wkrótce przejmie kontrolę nad wszystkimi krajami rejonu Pacyfiku, oprócz Stanów Zjednoczonych i Japonii. Oczywiście, moglibyście się sprzymierzyć z Japonią. W takim wypadku Stany Zjednoczone byłyby zmuszone do ściślejszych związków ekonomicznych z Europą. Nawet z pomocą Japończyków nie możecie liczyć na zwycięstwo.
Wing czekał. Zrozumiał wreszcie, że Erin jest tak bystra, jak zapowiadał Cole. I wroga.
– Nie będę nawet wspominała o ciągłym zainteresowaniu rodziny Chen minerałami strategicznymi, którymi zajmuje się jedna ze spółek należących do ConMinu. Nie mam zamiaru analizować faktu, że jeśli kartel się pogrąży, to wartość Kopalń Śpiącego Psa też spadnie na łeb, a razem z nią wartość udziałów BlackWing w tym lukratywnym przedsięwzięciu.
Wing spojrzał na Windsora. Ojciec Erin tego nie zauważył.
Wpatrywał się w córkę z pełnym rozbawienia szacunkiem.
– Widzę, że dobrze się przygotowałaś, dziecinko.
– Chcesz powiedzieć, że wreszcie przejrzałam na oczy. – Erin uśmiechnęła się chłodno. – Powiedziałam kiedyś Cole'owi, że uczę się wolno, ale się uczę.
– Rodzina Chen już jest bardzo zamożna – powiedział bez emocji Wing. – Nasze bogactwo nie opiera się na współpracy z ConMinem ani na dochodach z Kopalń Śpiącego Psa.
Erin spojrzała na ojca.
– On mówi prawdę – potwierdził Windsor. – Chenowie nie walczą z Hugonem van Luikiem i DHD o pieniądze. Chcą władzy.
– Co na ten temat sądzi Nan Faulkner? – zapytała Erin.
– Wolałaby, żeby ConMin się nie rozpadł. Jest za bardzo potrzebny Rosjanom. Poza tym kartel to dobrze znany nam przeciwnik. Od czterdziestu lat uczymy się, jak z nim postępować. Nasza gra polega na subtelnych pociągnięciach dla zachowania równowagi sił. W tej chwili interesy żadnego kraju, nawet naszego, nie przeważają szali.
Erin czekała, ale ojciec na tym zakończył.
– Żadnej rady dla mnie? – zdziwiła się. – To coś nowego.
– Jesteś zbyt wojowniczo nastawiona, żeby kogokolwiek posłuchać. – Windsor uśmiechnął się lekko. – Poza tym nie potrzebujesz moich rad. Zmieniłaś się, dziecinko.
– Człowiek się zmienia, jeśli polują na niego jak na zwierzę.
– Nie zrozum mnie źle – odparł szybko. – Jestem zadowolony z tych zmian. Nie można być właścicielem połowy Kopalń Śpiącego Psa i zachowywać się jak ufne dziecko. A ty nie planujesz oddać kontroli nad swoją częścią udziałów, prawda?
– Jeszcze się nie zdecydowałam.
– Masz trzy możliwości – oznajmił Windsor, ziewając. – Możesz oddać komuś nadzór nad swoją częścią interesów i zostawić to wszystko albo zostać u steru i dosiąść diamentowego tygrysa. Możesz też zabić tygrysa, namawiając Cole'a, żeby nie zawierał umowy z DHD.
Erin skinęła głową.
– Jak już powiedziałam, jeszcze nie wiem, co zrobię.
Wing cicho odchrząknął.
– Ta trzecia możliwość nie jest zbyt realistyczna.
– Chce pan powiedzieć, że dobry, stary wuj Li nie pozwoli Cole'owi wykończyć kartelu. – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
Uśmiech, którym Wing obdarzył Erin, był chłodny jak kostka lodu.
– Niestety, nikt nie potrafi zmusić do czegokolwiek Cole'a Blackburna, nawet mój mądry wuj Li. Ale Cole nie jest głupi. Wie, że nie trzeba wielkiej bomby, żeby zasypać tę jaskinię. Można też odebrać tym diamentom jakąkolwiek handlową wartość, napromieniowując kopalnię. Dałoby się to wytłumaczyć jako katastrofę górniczą.
Erin uniosła ciemne brwi.
– To raczej drastyczne środki.
– Przestań się już z nim drażnić – powiedział Windsor i jeszcze raz ziewnął. – Tak czy inaczej, prawie wszystkie kraje świata w jakiś sposób łączą swoje interesy z kartelem. Nikt by ci nie pomógł w zniszczeniu ConMinu. Wszyscy raczej by woleli, żeby twoje kopalnie uległy zniszczeniu, a razem z nimi ty.
– Cole zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa – zwrócił się Wing do Erin. – Nie chce, żeby przydarzyło się pani coś złego. W nieprzyjemny sposób oznajmił wujowi Li, co się stanie z rodziną Chen, jeśli pani… hmm, na przykład ulegnie jakiemuś wypadkowi.
Windsor zmrużył oczy.
– Blackburn to nie jedyny człowiek, który rozliczy się z rodziną, jeśli moja córka będzie miała jakiś „wypadek”.
– Wiem. – Wing skinął głową. – Ale to Blackburna się obawiamy.
Erin z wysiłkiem zachowywała spokojny wyraz twarzy, tłumiąc szalejącą w jej duszy burzę uczuć.
– Niepotrzebnie się pan boi, panie Chen. Cole Blackburn sprzedałby mnie za garść diamentów. W zasadzie już to zrobił.
– To bzdura, dziecino – zaprotestował natychmiast Windsor. Nic nie odpowiedziała. – Rozmawiałem z Cole'em – ciągnął jej ojciec. – Ty o sobie nie możesz tego powiedzieć.
– Kiedy z nim rozmawiałeś? – zapytała Erin, zanim zdążyła się powstrzymać. – Jak on się czuje?
– Czaszka nie jest pęknięta. Jego umysł nadal pracuje sprawnie. Kiedy tylko Cole doszedł do siebie, zadzwonił i zadał mi dwa pytania. Po pierwsze, chciał wiedzieć, gdzie jest Hans Schmidt.
Erin nie potrafiła ukryć, jak nią to wstrząsnęło.
– Po co, na miłość boską, szukał Hansa?
– Żeby go zabić – wyjaśnił niecierpliwie Windsor. – Po cóż by innego?
– Ja… to… – Erin potrząsnęła głową, zbyt zaszokowana, żeby mówić.
– Powiedziałem Cole'owi, gdzie jest Hans. Podałem mu nazwisko, stopień, numer służbowy i dokładny adres szpitala, gdzie Hans leży, podłączony do respiratora i z rurką do sztucznego karmienia na stałe wszytą do żołądka.
Erin otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
– Zdaje się, że ten żałosny drań siedem lat temu miał wypadek – oznajmił Windsor z lodowatą satysfakcją. – To jeden z takich okropnych wybryków losu. Katastrofa samochodowa. Wszędzie było pełno odłamków szkła, włącznie z każdym centymetrem ciała Hansa.
– Wypadek… – powtórzyła głucho Erin.
– Jest kompletnie sparaliżowany – ciągnął Windsor cichym głosem. – No, może nie kompletnie. Mógłby mrugać, gdyby jeszcze miał powieki. Widziałby, gdyby miał oczy. Pewnie coś by powiedział, ale nie ma języka. Może czasem dostałby erekcji, tylko obcięło mu niezbędne do tego narządy. Jednak jego fale mózgowe są normalne. Jego umysł pozostał nieuszkodzony. Hans to prawdziwy szczęściarz. – Wing nerwowo zaklął po kantońsku pod nosem. – Cole to przemyślał i doszedł do wniosku, że dla poczciwego Hansa śmierć stałaby się wybawieniem, a Cole nie był w nastroju do dobrych uczynków. Życzy Hansowi długiego, szczęśliwego życia. Tak samo jak ja, dziecinko. Tak samo jak ja.
– Wypadek – odezwał się Wing po angielsku. – Cóż za zbieg okoliczności.
Windsor spojrzał na niego.
– To nie była osobista zemsta, tylko wiadomość dla przeciwnej strony, że nie należy krzywdzić bezbronnych cywilów dla sadystycznej przyjemności. Sam zdecydowałem o formie wiadomości. Została prawidłowo odczytana. Od siedmiu lat nie ucierpiał nikt postronny. – Zwrócił wzrok na Erin. – Po drugie, Cole chciał się dowiedzieć, czy list do Jasona Streeta był autentyczny.
– Po co? – zapytała Erin słabym głosem.
– Pewnie z tego samego powodu, dla którego pytał o Hansa – odparł sucho ojciec. – Ty być może zdecydowałaś się porzucić Cole'a, ale on nie porzucił ciebie. Powiem ci prawdę, dziecinko. Jestem bardzo szczęśliwy, że ten list został sfałszowany. Twój Cole to twardy mężczyzna.
– On nie jest mój. Zależało mu tylko na kopalni.
– Nie wierzę w to, tak samo jak ty.
– Uwierzyłbyś, gdybyś wysłuchał tej taśmy.
– Słyszałem kilka jej wersji – odparował Windsor. – Na wszystkich jego głos był autentyczny, ale nic więcej. Ludzie zapominają, że Cole Blackburn to niezależny duch. Nie jest możliwe, żeby machając ogonem przybiegał na gwizdnięcie rodziny Chen w zamian za wysadzaną diamentami obrożę i smycz.
– Skąd wiesz?
– To proste. Nieoficjalnie odwiedziłem go w biurze, zanim jeszcze przyszliśmy tutaj z Nan Faulkner. Zapytałem Cole'a, dlaczego to wszystko robi. Powiedział mi, że kobieta, która robi takie zdjęcia, jest warta więcej niż jej waga w diamentach. – Erin wydała cichy jęk zaskoczenia. – Założę się, że wziął od Winga ten skrypt i udawał, że przystaje na warunki gry, żeby rodzina nie sfałszowała kolejnego rewersu i nie zawarła układu z kimś, komu by nie zależało na twoim życiu. Ja bym tak na jego miejscu zrobił.
Wing uśmiechnął się kwaśno.
– Wuj Li niedawno doszedł do tego samego wniosku – oznajmił. – Pan i Cole jesteście do siebie bardzo podobni, prawda?
– Pod pewnymi względami – zgodził się Windsor. – Ale w jednym się różnimy. Wolałbym raczej umrzeć, niż siedzieć teraz w tej czarnej dziurze i walczyć z monsunami o kubeł diamentów patrząc, jak woda wokół mnie się podnosi i być może zaraz mnie pochłonie.
Erin gwałtownie chwyciła ojca za rękę.
– O czym ty mówisz?
– Dobrze mnie słyszałaś.
– Ale przecież Cole wie, jakie to niebezpieczne! Nie ryzykowałby życia, żeby zdobyć jeszcze trochę diamentów, a nawet całe mnóstwo diamentów!
– Dlaczego nie? Co innego mu pozostało? Opuściła go kobieta, za którą potrafiłby oddać życie, za którą o mały włos nie zginął. Została mu tylko druga nagroda, czyli najbogatsze złoże diamentów na świecie, ukryte w najdroższym kawałku piekła, jakie kiedykolwiek należał do człowieka.
– Mylisz się – wyszeptała Erin, z wysiłkiem wymawiając słowa przez gardło, które się jej ściskało na wspomnienie zimnej, czarnej, stale i nieubłaganie nadpływającej wody. – Niewiele dla Cole'a znaczyłam. Byłam tylko przygodnym romansem w drodze do sukcesu.
– Na litość boską, Erin…
– Czy to wszystko, panie Chen? – zapytała, wpadając ojcu w słowo.
– Pozostało mi jeszcze zwrócić pani własność.
– Jaką własność? Już pan mi zwrócił cały sprzęt fotograficzny, który uległ zniszczeniu, kiedy samochód zalała woda. Wyjeżdżając, zabrałam ze stacji wszystko, co do mnie należało.
– Nie wszystko.
Szybkim ruchem Wing sięgnął po pudło, stojące na środku stołu. Otworzył je, przechylił i na polerowany blat wysypał się stos dużych kolorowych fotografii.
– Z negatywów sporządzono kopie. Jeden komplet spoczywa w sejfie w kasynie rządowym w Darwin – oznajmił Wing. – Drugi jest tutaj. Cole podjął wszelkie środki, żeby pani dzieło nie uległo zniszczeniu.
Fragmenty australijskiego interioru połyskiwały i migotały jak szkiełka w kalejdoskopie: kopce termitów, tworzące niezwykłe miasto pod parnym, srebrzystym niebem; delikatne, zakurzone karłowate akacje, wyrastające prosto ze skały; błyskawica przecinająca puste niebo; równina, ciągnąca się po krańce horyzontu, nieubłaganie pusta, całkiem płaska, zawierająca w sobie kwintesencję samotności; nad tym wszystkim niezmiennie wisiało słońce, płomienne oko wszechwładnego boga.
Każda z tych odbitek została zrobiona z filmów, które Erin zostawiła w zepsutym Roverze.
– To wspaniałe zdjęcia – powiedział Windsor, z uwagą je przeglądając. – Do diabła, zupełnie niewiarygodne. To najlepsze twoje prace, nawet lepsze od „Arktycznej Odysei”. Co ty o tym sądzisz, dziecinko?
– Ja… – Głos jej się załamał. – Dlaczego mnie pan okłamał w sprawie samochodu, panie Wing? Mówił pan, że uległ zniszczeniu, a to nieprawda. Te zdjęcia robiłam na filmach, które musiałam w nim zostawić.
– Samochód został zniszczony przez wodę, jak i wszystko, co w nim było – odparł sucho Wing. – Cole aż do jaskini niósł te filmy w plecaku.
– Ale dlaczego? – wyszeptała. Patrzyła na zdjęcia, jakby w nich szukała odpowiedzi. – Przecież kiedy zniszczyli nam samochód, byliśmy w dramatycznej sytuacji. Cole miał nieść tylko to, co absolutnie niezbędne do przeżycia, i ani grama więcej. Tam były całe kilogramy filmów. To niemożliwe, żeby marnował siły, niosąc taki bagaż. To by było szaleństwo, a Cole nie jest szalony.
– Też mu to mówiłem – odparł ozięble Wing. – Jak twierdzi, nauczyła go pani, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż proste przetrwanie. Obawia się, że on nauczył panią czegoś wręcz przeciwnego.
Erin w osłupieniu przeglądała zdjęcie za zdjęciem. Były ich setki, ale ona wciąż powracała do jednego. Zrobiła je Cole'owi w korycie wyschniętego strumienia, tuż przed tym, jak pojawił się helikopter i zmusił ich do desperackiej Odysei przez pustkowia wyżyny Kimberley. Cole badał właśnie odsianą garść żwiru, kiedy zauważył, jak Erin się do niego skrada. Podniósł głowę tuż przed tym, jak nacisnęła wyzwalacz. Nawet w cieniu szerokiego ronda kapelusza jego oczy lśniły jak czysty kryształ. Przyglądał się jej z wręcz namacalną intensywnością i pożądaniem, którego nigdy nie skrywał.
Gdybym znalazł teraz kopalnię Abe'a, zamieniłbym ją na film dla ciebie.
Erin zamknęła oczy. Nie mogła dłużej patrzeć na fotografię, kiedy uświadomiła sobie, że Cole niósł filmy przez piekło bólu, pragnienia i upału, ale nie pozbył się nawet małej części tego bagażu.
– Pani naprawdę nie wiedziała, prawda? – zapytał Wing, patrząc jak po policzku Erin wolno spływają łzy.
– Nic nie wspominał, że ocalił moje filmy – wyszeptała.
– Nie chodzi mi o filmy. Nie wiedziała pani, że Cole panią kocha.
Całym ciałem Erin wstrząsnął wyraźny dreszcz. W ciszy, która nastąpiła po słowach Winga, usłyszała echo innych słów, własnych oskarżeń i rozsądnych odpowiedzi Cole'a.
Jesteście z Abe'em bardzo do siebie podobni. Raz się sparzyliście i teraz unikacie ognia.
Sama to wiesz najlepiej, kochanie. Uciekasz przed ogniem tak szybko, jak tylko potrafisz.
Zamknęła oczy, żeby ukryć łzy, które nie chciały przestać płynąć. Pytała się w duchu, czy to prawda.
– Proszę wybaczyć, panno Windsor, ale muszę jeszcze raz zapytać. Co pani zrobi ze swoją połową Kopalń Śpiącego Psa?
Erin wstała bez słowa i wyszła z sali.