142676.fb2 Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

ROZDZIAŁ 9

Poniżej w Stornes dzień powoli przechodził w wieczór. Ane po wielu „czy" i „ale" w końcu pojechała i Mali została w domu sama z Sivertem. Parobcy zaszli na chwilę do kuchni, zjedli kolację i wrócili do pralni. Rzadko się zdarzało, by wyjeżdżali w środku tygodnia, kiedy następnego dnia czekało ich mnóstwo pracy. Ane i Ingeborg też pewnie nie zabawią długo poza dworem, pomyślała Mali. Miała tylko nadzieję, że Johan wróci wcześniej.

Wreszcie udało jej się uśpić Siverta. Nie chciał jeść kolacji i ciągle popłakiwał. Mali położyła się razem z nim, śpiewała mu, rozmawiała, aż wreszcie chłopiec usnął, obejmując ją mocno za szyję. Jednak nawet przez sen jego ciałem od czasu do czasu wstrząsało łkanie.

Mali chodziła niespokojnie od okna do okna, obserwowała wydeptaną ścieżkę, biegnącą w górę wzdłuż pól aż do letnich obór. Raz wydawało jej się, że kogoś tam widzi, ale musiało to być jakieś zwierzę lub cień. Nikt nie przychodził. Cienie się wydłużały, słońce schowało się, wielkie i czerwone. Coraz trudniej było cokolwiek wypatrzyć, lecz mimo to Mali nie przerywała swej wędrówki od okna do okna. Wreszcie go dostrzegła. Przeszedł przez dziedziniec w swych wielkich kaloszach, w spodniach ochlapanych na mokradłach. Serce w piersi Mali zamarło, bezwiednie dotknęła dłonią szyi. Kiedy wszedł do domu, stała wyprostowana na środku salonu. Uderzyło ją, że wszedł w brudnych kaloszach. Nigdy do tej pory nie zdarzyło mu się coś podobnego.

– Znalazłeś owce? – spytał cicho.

Spojrzał na nią, aż się cofnęła. Jego przekrwione oczy płonęły nienawiścią. Nie odpowiedział na jej pytanie, tylko szybko rozejrzał się wkoło.

– Gdzie jest służba? – ryknął.

– Mężczyźni zjedli i wrócili do pralni, a Ane i Ingeborg dałam wolny wieczór. Pomyślałam sobie… pomyślałam, że moglibyśmy porozmawiać bez świadków. Twoja matka jest w Øra i przyjedzie dopiero jutro – dodała.

Johan rzucił się na krzesło i szeroko rozstawił nogi. Popatrzył na Mali.

– A więc ciekawi cię, czy znaleźliśmy owce? Sądziłem raczej, że bardziej cię zainteresuje, co się stało z twoim Cyganem.

W jego wzroku pojawił się błysk zła. Mali poczuła, jakby lodowate kleszcze ścisnęły ją za serce.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała ledwie słyszalnie.

– Co chcę powiedzieć? Myślałem, że chciałabyś usłyszeć, jak on się miewa, ten, z którym się łajdaczyłaś od pierwszej chwili, kiedy ujrzałaś go w Stornes. A ja, niech mnie diabli, zakochałem się w takiej dziwce: zgodziłaś się zostać panią w Stornes, a potem ściskałaś się z jakimś cholernym Cyganem i spłodziłaś z nim bachora.

Jego oczy płonęły, a głos brzmiał ochryple i drżał z napięcia.

– A jeszcze nie dość tego! Gdyby przynajmniej starczyło ci przyzwoitości, by zabrać tego bękarta i zniknąć, ale nie… nie zdobyłaś się na to. Mali. Udawałaś, że to mój syn, ponieważ chciałaś mieć ten dwór. Prawda?

Mali trzęsła się na całym ciele. Nie odważyła się spojrzeć Johanowi w oczy.

– Chciałam wtedy wyjechać – wyznała cicho. – Ale… Nie zdobyła się, by mieszać w to bagno babcię, więc zamilkła.

– Jesteś zwykłą dziwką! – krzyknął Johan i nagle wstał. – Co robiłaś dziś w nocy? Opowiadaj, co z nim robiłaś, Mali!

Złapał ją mocno za ramiona, przyciągnął brutalnie do siebie i potrząsnął niczym szmacianą lalką. Potem chwycił ją za podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie.

– Pozwoliłaś Cyganowi używać do woli, oto, co zrobiłaś! Wszystko, czego mi nie dałaś, wszystko, na co mi nie pozwoliłaś, dostał ten włóczęga! Sama też nie byłaś obojętna, jak twierdził, lecz gorąca i chętna, i nie odmawiałaś tego i owego.

– Jo nigdy by tego nie powiedział – rzuciła Mali z naciskiem i spojrzała Johanowi w oczy. – On nie jest taki. Domyślam się, że mnie nienawidzisz, Johan. Przyniosę Siverta i zrobię to, co dawno powinnam była uczynić: wyjedziemy ze Stornes.

Uderzył ją z taką siłą, że zatoczyła się na krzesło, po czym przyciągnął ją mocno z powrotem, złapał za włosy i odchylił jej głowę do tyłu, aż jęknęła z bólu.

– Tak, świetnie to wymyśliłaś – charczał. – A ja niby miałbym tu zostać z całym wstydem, pozwolić, by cały świat się dowiedział, że moja żona łajdaczyła się z Cyganem i dziedzic Stornes nie jest moim synem, tylko cholernym cygańskim bękartem! O nie, nigdy na to nie pozwolę! Ty i Sivert zostaniecie tu jak dotychczas, a ty będziesz mi posłuszna we wszystkim. Słyszysz! Nikt się nie dowie, jaką sobie sprawiłem żonę i że sam nie zdołałem spłodzić potomka.

Mali spróbowała zaprzeczyć. Poczuła smak krwi w ustach i zrozumiała, że Johan rozciął jej wargę, kiedy ją uderzył.

– Ale Sivert – szepnęła zbolała. – On nie zrobił ci nic złego, Johan. Dla niego jesteś jedynym ojcem i kocha cię, wiesz o tym. Będziesz dla niego dobry? Chyba nie zrobisz chłopcu krzywdy…

– Jeżeli myślisz, że będę kochał tego twojego bachora, to jesteś głupsza, niż sądziłem – syknął. – Z trudem zniosę jego widok, odkąd poznałem jego ojca. Co sobie wyobrażałaś, że o wszystkim po prostu zapomnę…

– Nie możesz zniszczyć Sivertowi życia – broniła synka Mali. – On jest niewinny i nie zrozumie tego, jeśli teraz… Lepiej będzie, gdy zabiorę go z sobą i znikniemy, Johan.

Znowu ją uderzył. Przyłożyła dłoń do palącego policzka, a z oczu trysnęły jej łzy. Zanim pojęła, co Johan zamierza zrobić, pchnął ją na twardą podłogę i rzucił się na nią. Oszalały z nienawiści zrywał z niej ubranie z taką złością, że Mali paraliżowało ze strachu.

Chyba już nie wie, co robi, przemknęło jej przez głowę. Powoduje nim tylko nienawiść, chęć zemsty i gniew. Przeraziła się, co Johan jeszcze może wymyślić. W tym szale może ją nawet zabić! Wtedy zabije też swoje dziecko, o którym jeszcze nie wie. Zresztą wszystko jedno. Nawet jeśli jej nie wyprawi na tamten świat, ale dalej będzie się nad nią znęcał, dziecko i tak nie przeżyje. Być może to najlepsze rozwiązanie…

Nawet nie zadał sobie trudu, by zrzucić brudne kalosze. Gwałcił ją raz za razem. W końcu przestał dla Mali istnieć i czas, i ból. Leżała bez czucia, zbita, wykorzystana, półnaga.

– Czy on był lepszy? – krzyknął nagle Johan tuż nad nią i odkręcił jej głowę tak, by na niego spojrzała. – Szkoda, że już więcej tego nie sprawdzisz. Ponieważ ten twój cygański czart nie żyje!

Chwilę trwało, zanim znaczenie tych słów dotarło do otumanionej Mali.

– Co powiedziałeś? – szepnęła ochryple. – Jo nie żyje?

Johan wstał, podciągnął spodnie i znowu usiadł na krześle. Siedział rozparty, przyglądając się Mali, leżącej na podłodze, a jego oczy wyrażały samo zło.

– Tak, nie udało się temu niedołędze uniknąć wypadku w górach – rzekł pogardliwie i odbiło mu się głośno. – Nic nie mogłem zrobić, żeby go uratować, więc leży teraz jak ten kamień na samym dnie przepaści. Ale nie ma potrzeby alarmować ludzi, żeby go stamtąd wyciągali dziś wieczorem, poczekajmy do rana. Wydaje mi się, że wytrzyma chyba jeszcze jedną noc – uśmiechnął się ironicznie. – Już bardziej się nie wychłodzi!

Mali powoli usiadła i zaczęła wkładać porwane ubranie. Bolało ją całe ciało, a w głowie istniała tylko jedna jasna myśl: że Jo nie żyje.

– Zabiłeś go – szepnęła bez tchu. – To ty…

– Tak, to ja go zabiłem – arogancko wyszczerzył zęby i utkwił wzrok w Mali. – Zepchnąłem go. Myślisz, że to coś dużo gorszego od tego, co ty zrobiłaś?

– Ja nie odebrałam nikomu życia…

– Nieprawda – syknął. – A co ze mną uczyniłaś?! Od samego początku, gdy pojawiłaś się w Stornes, codziennie zabijałaś mnie po trochu; ty, którą uważałem za swoje największe szczęście! Tak bezgranicznie się cieszyłem, gdy Sivert się urodził, myślałem, że mimo wszystko mamy przecież jego, że od tej pory będzie lepiej między nami. A teraz okazuje się, że on nie jest mój. I ty twierdzisz, że nie odebrałaś nikomu życia! Nienawidzę cię tak bardzo, że zadbam o to, by twoje życie stało się takim samym piekłem jak to, które ty mi zgotowałaś!

Mali siedziała na podłodze, odrętwiała ze smutku i ze strachu. Bolała ją twarz, czuła, że krew cieknie jej z nosa i z ust, ale nie miała siły wstać, żeby przynieść chustkę.

– Ty też ponosisz część winy – rzekła nagle, zdumiona niespodziewanym przypływem odwagi. – To ty to wszystko urządziłeś. Gdybyś miał choć odrobinę honoru, nie kupiłbyś mnie jak bydło i nie zaciągnął do łóżka. Dobrze wiedziałeś, że tego nie chciałam. Powiedziałam ci o tym tamtego dnia, może pamiętasz? Byłam z tobą szczera, Johan. Ale ty miałeś władzę i pieniądze, więc i tak stało się według twojej woli. I było tak, jak było. I nie obarczaj mnie teraz winą za wszystko, ty draniu. Ty też jesteś winny!

Mali rozpłakała się, płakała ze smutku, ze złości, strachu i zwątpienia. I z nienawiści. To podłe uczucie nie jest zarezerwowane tylko dla Johana, pomyślała, lecz żyło i w niej. Kiedy próbowała wstać, Johan nagle znalazł się nad nią, pchnął do tyłu, że uderzyła z hukiem głową o podłogę, i wziął ją jeszcze raz – tak brutalnie, że omal nie straciła przytomności.

– To dopiero początek – rzekł, wstając. – Teraz możesz się podnieść, a ja idę do stodoły opowiedzieć Cyganom o tragicznym wypadku – dodał ze złośliwym uśmiechem.

Do późnej nocy Mali siedziała na krześle przy oknie, drżąc z zimna, rozpaczy i zaciekłej nienawiści do męża chrapiącego na rozkładanym łóżku. Wsłuchiwała się w żałosne dźwięki skrzypiec dobiegające ze stodoły. Jej wzrok ześliznął się ku przystani, na obolałej twarzy zapiekły łzy.

Następnego dnia w Stornes i w okolicznych gospodarstwach zapanowało wielkie poruszenie na wieść o tym, że jeden z Cyganów, który zaofiarował Johanowi pomoc przy poszukiwaniu owiec, spadł w przepaść.

Mali stała w oknie salonu i przyglądała się Johanowi, jak wydaje polecenia mężczyznom, którzy mieli się udać z nim w góry Stortind i przetransportować do dworu ciało zmarłego. Widziała, że poza parobkami ze Stornes i ochotnikami z innych dworów było również kilku Cyganów. Sivert przytulał się mocno do matki, blady i płaczliwy. Ojciec nawet nie spojrzał na niego podczas śniadania ani też nie zamienił z nim słowa. Chłopczyk niewiele rozumiał z tego, co się wkoło działo, widział tylko, że coś jest nie tak i że ojciec nie jest taki jak zwykle. Mali wzięła go na ręce i przytuliła jego główkę do swojej szyi. Nie mogła już patrzeć w duże, przestraszone oczy syna, nie znajdowała słów, którymi mogłaby go pocieszyć. Sama miała ochotę się rozpłakać, ale musiała być silna, nie mogła okazać, co czuje. Ane i Ingeborg wprawiły ją w zakłopotanie, wypytując z troską o pękniętą wargę, spuchnięty nos i siniaki na twarzy. Powiedziała, że potknęła się o chodnik i uderzyła głową o rygiel. Niech wierzą lub nie.

Tabor cygański szykował się do drogi. Wozy od paru godzin stały spakowane nieopodal stodoły. Czekali tylko na ciało zmarłego. Mali nie wychodziła z domu, od czasu do czasu wyglądała tylko przez okno, blada i przygnębiona.

– Nie rozumiem, jak to możliwe – zastanawiała się Ane. – Jo nie wyglądał na takiego, który by mógł spaść w przepaść. Znał góry i poruszał się zwinnie jak dzikie zwierzę. Mniej bym się zdziwiła, gdyby to Johan…

Urwała nagle i oblała się rumieńcem.

– Nie, nie to miałam na myśli -jąkała się. – Ale Jo… Po prostu nie mogę pojąć, jak to się mogło stać.

Mali nie odezwała się. Czuła się rozbita, chora i dokuczały jej mdłości. Gdyby tylko wiedzieli, że to jej wina. To ona posłała Jo na śmierć, odebrała życie temu, którego kochała. Zastanawiała się, jak będzie mogła dalej żyć, mając to na sumieniu.

Po południu musiała na chwilę wyjść. Dopadły ją skurcze żołądka, zostawiła więc Siverta pod opieką Ane i wybiegła do wychodka. Wymiotowała, a potem długo płakała z twarzą ukrytą w dłoniach. Przez niewielkie okienko dobiegał ją gwar rozmów Cyganów, ale nie potrafiła rozróżnić słów. Wreszcie wstała i ruszyła do domu.

Tuż przy mostku do stodoły wpadła niemal na starą ciotkę Jo. Cyganka stała tam milcząca i blada, i bardziej przygarbiona, niż ją Mali pamiętała.

– Widziałam cię – odezwała się zniżonym głosem. – Musisz wiedzieć, że cię rozumiem, Mali Stornes.

Nie mogąc zapanować nad sobą. Mali znowu rozpłakała się. Staruszka pociągnęła ją za sobą pod kładkę, by nikt ich nie widział.

– Między tobą i Jo było coś więcej… – rzekła cicho i pogładziła Mali po plecach. – Domyśliłam się tego. No i pewnie Johan Stornes się o was dowiedział, prawda?

Mali, szlochając na piersi staruszki, przytaknęła.

– Kochałam Jo – szepnęła. – To jemu byłam przeznaczona tu na ziemi, ale zdecydowałam inaczej, jestem złym człowiekiem. To moja wina, że on nie żyje.

– Nie płacz już, moje dziecko – pocieszała ją Cyganka. -Nie obwiniaj się. Dość wycierpiałaś. Straciłaś tego, którego kochałaś, i tego, który ciebie kochał. Nigdy nie byłaś szczęśliwa tu we dworze, zauważyłam to.

– To prawda. Ale mam syna, który jest moją wielką radością i dla którego mogę wiele znieść – odparła Mali.

– Masz syna? – spytała ciotka Jo i spojrzała na Mali zdumiona.

Mali skinęła w milczeniu. Potem popatrzyła staruszce w oczy.

– To się stało podczas naszego ostatniego spotkania -wyznała. – Chciałabym, żebyś poznała chłopca, zanim wyjedziesz. Poczekaj tu, zaraz wrócę.

Kiedy Mali zjawiła się z synem na ręku, Cyganka z wrażenia musiała się oprzeć o ścianę stodoły. Mali zauważyła, że nogi jej drżą.

– Boże Ojcze Wszechmogący – wyszeptała, a łzy cicho potoczyły się po jej pomarszczonych policzkach.

– A więc to tak! Nigdy bym nie pomyślała…

Podeszła bliżej i pogładziła sękatą dłonią czarne włosy Siverta, potem przesunęła palcami po jego buzi, chłonęła każdą rysę twarzy malca.

– Jak mogłaś tak długo żyć w kłamstwie, dziecko?

Mali nie odpowiedziała. Stała z Sivertem na rękach, nie starając się powstrzymać płaczu. Sivert przestraszony spoglądał to na matkę, to na Cygankę, a potem dał znać, że chce zejść. Mali postawiła go na ziemi, a on szybko pognał do domu na swych krótkich nóżkach.

– Jak długo Jo wiedział o chłopcu?

– Do niedawna nie miał pojęcia, że jest ojcem Siverta, aż do przedwczoraj wieczorem, kiedy po raz pierwszy go zobaczył. Przyszedł do nas na górskie pastwiska. Nikt zresztą o naszym związku nie wiedział, poza babcią, ale ona nie zdradziła tajemnicy. Miałam tu w Stornes tylko ją jedną… Każdego dnia i każdej nocy żyłam w strachu, odkąd zrozumiałam, że jestem w ciąży z nim… z nim… – Nie mogła wymówić imienia Jo. Utknęło jej w gardle niczym niemożliwy do przełknięcia kęs. – Na szczęście udawało mi się jakoś ukryć prawdę.

– No i przypadkiem odwiedził was na hali Johan i zobaczy! ich razem obok siebie, małego dziedzica i… i jego prawdziwego ojca – zgadywała staruszka.

Mali nie odpowiedziała.

– Tak, teraz rozumiem, dlaczego Jo spadł w przepaść – mruknęła ciotka Jo. – Ktoś mu w tym dopomógł!

Mali spojrzała na nią z przerażeniem w oczach.

– Nigdy nikomu o tym nie mów – szepnęła. – Chciałam tylko, żebyś go zobaczyła… syna Jo. Żeby i on poznał kogoś ze swych krewnych – dodała. – Kogoś ze strony ojca…

Cyganka objęła Mali. Przez dłuższą chwilę stały tak razem blisko siebie w milczeniu.

– Nie, nikomu nic nie powiem. Gdyby nas traktowano na równi z innymi ludźmi, wnieślibyśmy sprawę o zabójstwo przeciwko Johanowi Stornesowi – rzekła cicho. – Ale, jak myślisz, co by to dało? Nikt się z nami nie liczy, nikt nas nie słucha. Cygan to nic niewart włóczęga. Wielcy panowie, jak ten, za którego wyszłaś, dyktują swe prawa – dodała z goryczą i wytarła fartuchem twarz. – Jednak jak ty będziesz dalej żyć tu w Stornes, Mali? – spytała. – Okryłaś hańbą człowieka, który nie puści tego płazem.

Delikatnie dotknęła palcami pękniętej wargi Mali, spuchniętego nosa i sińca na policzku, lecz nic nie powiedziała. Nie pytała o nic. Mali wiedziała jednak, że Cyganka domyślała się wszystkiego i że może sobie oszczędzić historyjki z dywanikiem i ryglem u drzwi. Staruszka potrafiła rozpoznać ślady przemocy, Mali widziała to po jej pełnym współczucia spojrzeniu.

– Nie wiem – odparła Mali. – Nie jestem w stanie dzisiaj o tym myśleć. Mam tylko jedno w głowie: że on, Jo… że jj już nigdy…

– Jeżeli nie będziesz mogła już wytrzymać, zawsze możesz do nas przyjść. Zajmiemy się tobą i dzieckiem, gdy sama dojdziesz do wniosku, że właśnie tego chcesz.

– Dziękuję – szepnęła Mali zdławionym głosem. – Ale obiecaj mi jedno: nie mów nic Marii o Sivercie. Jo opowiadał mi o niej i wiem, że to dobra kobieta. I tak będzie jej teraz trudno. Nie dawaj biednej wdowie więcej powodów do płaczu.

– Nic jej nie powiem – obiecała ciotka Jo. – Ale pamiętaj, że chłopiec jest również z nami spokrewniony i że krew to nie woda. Twój syn odziedziczył bardzo wiele po Jo. Powinnaś być przygotowana na to, że kiedy dorośnie, być może nie będzie dobrym gospodarzem, że krew, która płynie w jego żyłach, sprowadzi go na inne drogi. Nigdy nie zapomnij, kim był jego ojciec, jeżeli chłopiec nie wyrośnie na tego, kim ty chcesz, by był, jeżeli nie zawsze będzie postępował tak, jak ty uznasz za słuszne i dla niego najlepsze. Kochałaś Jo, jego ojca, ale Jo był wolnym ptakiem, dziecko. Nigdy o tym nie zapominaj. Bóg z tobą i twoim synem, Mali Stornes – dodała na pożegnanie.

Mali wysłała Siverta do Innstad i na sam pomysł mały wreszcie po raz pierwszy od długiego czasu się uśmiechnął.

– Margrethe, czy Sivert będzie mógł też u ciebie przenocować? – spytała Mali przez telefon, kiedy prosiła siostrę, by zajęła się chłopcem. – Słyszałaś chyba, że musiałam wcześniej wrócić z pastwisk, bo się źle czułam. A do tego wszystkiego tak nieszczęśliwie się potknęłam wczoraj wieczorem, że boleśnie się potłukłam. I jeszcze ten Cygan, który…

– Dobrze, kochana – odparła Margrethe. – Olaus tak się ucieszy, że wreszcie będzie miał się z kim bawić. Wiesz, nie jest zbyt zafascynowany swoimi siostrami, bo nie ma z nich żadnego pożytku. Ale czy i ty nie mogłabyś przyjechać, Mali? Słyszeliśmy o tym strasznym wypadku w górach, chociaż nadal nie bardzo wiem, co się stało i jak mogło do tego dojść. Myślę, że lepiej by było dla ciebie, gdybyś wyjechała z domu i żeby cię nie było, kiedy przywiozą… tego, co się zabił – dodała cicho.

Za nic w świecie Mali nie chciałaby spotkać się teraz z siostrą w Innstad. Nie mogła pozwolić, by Margrethe lub ktokolwiek inny zobaczył, jak wygląda. Podziękowała zatem za zaproszenie, wymawiając się chorobą i obawą, że mogłaby kogoś zarazić. W rezultacie Ane zawiozła Siverta do Innstad, bo parobcy jeszcze nie wrócili ze zmarłym.

Ciało przywieziono dopiero późnym popołudniem. Johan jechał w górę na koniu zaprzężonym do sań, jak to zwykł robić, gdy zawozili sprzęt na hale i z powrotem. Ale konno nie zajechał dalej niż do pastwisk, opowiadała Ane. Służąca wybiegła na chwilę z domu, by posłuchać plotek krążących po dziedzińcu. Od pastwisk mężczyźni musieli iść pieszo i nieść zwłoki do miejsca, gdzie czekał koń. Dlatego zajęło to tyle czasu.

Na dziedzińcu zapanowało poruszenie, kiedy wrócili. Wielu Cyganów zgromadzonych przy wozach płakało.

Mali stała przy oknie w korytarzu na poddaszu i obserwowała krzątaninę na dziedzińcu. Zastanawiała się, czy nie powinna wyjść, ale zdała sobie sprawę, że to ponad jej siły. Poza tym mogłoby się to wydać dziwne, że opłakuje jakiegoś włóczęgę, którego najęto na krótko do pracy w gospodarstwie cztery lata temu. Dlatego kiedy zobaczyła mężczyzn schodzących z pastwisk z ciałem Jo, wyszła z salonu bez słowa. Nie była w stanie znieść w tej chwili obecności innych osób.

Nieruchomymi, mokrymi od łez oczami przyglądała się, jak mężczyźni przenoszą ciało Jo z sań do jednego z wozów cygańskich. Uchwyciła się ramy okiennej i drżała na całym ciele, żołądek wydawał się jak kamień, a w gardle czuła ucisk tak silny, że ledwie mogła oddychać.

– Jo, Jo – łkała bezgłośnie, kiedy mężczyźni przenosili bezwładne ciało Jo, a ktoś nakrył je kocem. – O Boże, Jo…

Powinna się z nim pożegnać, pomyślała, powinna przyłożyć swoją twarz do jego poranionej, bladej i zimnej, i szeptać, że go kocha i zawsze będzie kochać. Powinna mu obiecać, że zaopiekuje się jego synem, obdarzy go miłością za nich oboje, jak czyniła do tej pory. Poprosić o przebaczenie…

Obracała na palcu pierścionek, który jej Jo ofiarował. Późną nocą wyjęła pierścionek ze szkatułki i znowu założyła na rękę. Wiedziała, że nie będzie go mogła nosić, ale tego dnia… w tej chwili chciała go mieć na palcu.

Jo życzył sobie, żeby Sivert w przyszłości dowiedział się, kto jest jego ojcem. Gdyby stała teraz na dziedzińcu i znalazła się blisko ukochanego, być może i to by mu w duchu obiecała. Jednak nie miała pewności, czy uda jej się dotrzymać tej obietnicy. Czas pokaże…

Powoli tabor cygański ruszył w drogę. Mali patrzyła, jak znikają z dziedzińca, przytknęła kostki dłoni do ust, by nie krzyczeć z rozpaczy i bezsilności. Skuliła się i płakała. Płakała, że skończył się najpiękniejszy okres w jej życiu, że wraz z odjeżdżającym Jo zniknęły marzenia. A razem z nimi nadzieja i radość.

Zbiegła bezszelestnie po schodach, a potem wymknęła się tylnymi drzwiami do ogrodu, następnie drogą za stodołą ruszyła w dół ku przystani. Zatrzymała się przy starym klonie i narwała gałązek z żółtymi, czerwonymi i brązowymi liśćmi, a z rosnącej obok jarzębiny zebrała kilka wielkich kiści czerwonych owoców. Potem pomknęła nad przystań.

Usiadła przy szopie na łodzie, oparła się o ścianę i zaczęła pleść kolorowy wianek. Wielkie łzy kapały na liście. Nie było to łatwe zadanie, niektóre gałązki łamały się, wyślizgiwały, ale w końcu Mali się udało. Wtedy wzięła wianek w dłonie i przyglądała mu się przez chwilę, potem przyłożyła do niego twarz i ucałowała każdy liść. Wstała ciężko i podeszła do brzegu.

Fiord rozciągał się przed nią, czarny i połyskujący. Zauważyła, że morze się marszczy. Będzie zmiana pogody, pomyślała niepewnie. Powoli weszła do wody i brnęła naprzód, aż sięgnęła jej do kolan. Wtedy zatrzymała się. Przez mgnienie oka czuła przemożną potrzebę, żeby iść dalej, iść i iść, aż przestanie sięgać dna i po prostu utonie. Z wahaniem uczyniła jeszcze jeden krok do przodu w lodowatej wodzie. Straciła czucie w nogach, zrobiło się jej zimno na całym ciele i ogarnęło ją odrętwienie. Zatrzymała się. Tak prosto byłoby zniknąć w czarnej, mrocznej toni. Uciec od wszystkiego.

Jo nie żyje, Jo nie żyje – kołatało jej w głowie. Ale Sivert żyje! Nie wolno jej zawieść ich obu, ojca i syna. To jej obowiązek chronić Siverta, obdarzyć go miłością, której Johan mu teraz poskąpi. Strzec go, by nikt nie wyrządził mu więcej krzywdy. Ponownie podniosła wianek do ust, przytrzymała go chwilę, a potem odrzuciła daleko. Wpadł do wody z cichym pluskiem – złociste liście i krwistoczerwone jagody w wianku miłości, smutku i tęsknoty.

– Żegnaj, Jo – szepnęła Mali.

Odwróciła się i powoli wyszła z powrotem na ląd.