142676.fb2
Mali wracała do dworu, ciężko powłócząc nogami. Nie weszła jednak do salonu, lecz skierowała się od razu na poddasze. Mokra suknia kleiła się do ciała. Mali przemarzła, czuła się chora i zdruzgotana. Nie zniosłaby złego i triumfującego wzroku Johana. Nie miała też ochoty na jedzenie, nie wiedziała, czy potrafi udawać spokój przed służbą.
Powoli rozebrała się i włożyła koszulę nocną, wyjęła z komody wełnianą kurtkę i włożyła na koszulę, a na stopy wciągnęła wełniane skarpety. Odnosiła wrażenie, że nigdy nie uda jej się rozgrzać nóg – były sine i zupełnie pozbawione czucia. Potem wśliznęła się do łóżka i nakryła wszystkim, co znalazła: kołdrą, narzutą i skórami. Skuliła się w kłębek i leżała tak, szczękając zębami z zimna, aż łóżko się trzęsło.
W końcu ciepło wróciło do wszystkich członków, a stopy zaczęły potwornie boleć i szczypać. Mali nie mogła wytrzymać z bólu, usiadła na łóżku i zaczęła rozcierać palce stóp. Po chwili poczuła ulgę. Od czasu do czasu słyszała, jak Ane i Ingeborg wołają jej imię, ale nie odpowiadała. Pragnęła tylko być sama, choć rozumiała, że się o nią obawiają.
Chyba zdrzemnęła się na trochę, bo nagle obudziła się, słysząc czyjś głos. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że przy jej łóżku stoi Ane i patrzy na nią przerażonym wzrokiem.
– Dzięki Bogu, że cię znalazłam! – wykrzyknęła. – Baliśmy się, że ty… że może…
– Powinnam była was uprzedzić, że idę do sypialni – odparła Mali przepraszająco. – Ale czułam się taka chora i przemarznięta, że nie byłam w stanie… Chciałam tylko położyć się na chwilę i odpocząć, Ane. Jutro na pewno będzie lepiej.
Wzrok Ane padł na krzesło przy oknie, gdzie Mali powiesiła mokre rzeczy. Na podłodze pod ociekającą sukienką utworzyła się duża kałuża wody. Ane wzięła suknię do rąk i odwróciła się do Mali.
– Coś ty zrobiła, Mali? – szepnęła przerażona. – Chyba nie zamierzałaś… rzucić się do morza?
Mali nie odpowiedziała. Z oczu popłynęły jej łzy, których nie zdołała powstrzymać. Ane upuściła sukienkę, podeszła do łóżka i objęła Mali.
– Co, u licha, się tu wyprawia? – spytała cicho. – Co się tu dzieje?
– Nic szczególnego – odparła Mali zdławionym głosem. – Jestem chyba bardziej chora, niż sądziłam, do tego jeszcze… człowiek nie jest w stanie znieść tyle naraz. I ta historia z… z Jo. Straszny był ten wypadek. Chyba zbyt wiele na mnie spadło w jednym czasie – dodała rozgoryczona.
– Musisz być rzeczywiście bardzo chora – przyznała Ane i szczelniej otuliła Mali kołdrą. – Zwykle dużo możesz wytrzymać.
– Nie, nie, już mi lepiej – uspokoiła ją Mali. – Nic nie mów nikomu, bo narobisz jeszcze większego zamieszania. Chcę tylko poleżeć tu w spokoju, a jutro znowu będzie dobrze.
– Johan wychodził cię szukać – oznajmiła Ane. – Myślę, że poważnie się o ciebie martwi. Chyba powinnam mu powiedzieć, że jesteś cała i zdrowa – dodała. – Może chcesz filiżankę gorącej zupy? Cały dzień nie miałaś nic w ustach, w każdym razie ja nie widziałam, żebyś coś jadła.
– Nic mi nie trzeba – odparła Mali i odwróciła się do ściany. – Pragnę tylko odrobiny spokoju.
Leżąc, słyszała, jak Ane porządkuje jej ubranie, rozwiesza sukienkę i wyciera wodę z podłogi. Potem służąca cichutko wyszła. Niedługo później na schodach znowu rozległ się odgłos kroków. Mali aż wzdrygnęła się, słysząc ciężkie stąpanie. Nie mógł to być nikt inny, tylko Johan.
– A więc moja biedna żona się położyła – rzekł zgryźliwie, kiedy wszedł do sypialni. – A ja myślałem, że wyszłaś pożegnać się z ojcem swego syna, zanim na zawsze nas opuści. Ale widać bardziej wolałaś go żywego niż martwego. Nie zostało w nim nic z dawnego temperamentu!
Mali nie odpowiadała. Mocniej naciągnęła kołdrę na głowę i leżała zesztywniała ze strachu. Nagle kołdry z niej opadły, a Johan siłą wywlókł ją z łóżka.
– Nie wydziwiaj! – ryknął. – Cały dom postawiłaś na nogi, wszyscy biegają wkoło i ciebie szukają, a ty leżysz tu sobie i próżnujesz. Ubieraj się i schodź na kolację. Nie chcę słyszeć, że wyprawiasz tu jakieś fanaberie! Jeszcze ludzie zaczną gadać! Rusz się!
Pokój zawirował Mali przed oczami. Przytrzymała się Johana, żeby nie upaść. Nagle ścisnęło ją w żołądku i zwymiotowała na jego koszulę. Odepchnął Mali, przeklinając szpetnie, a ona powoli osunęła się na podłogę. Potem wokół zrobiło się ciemno, ciemno i cicho.
Mali nie sądziła, że życie może się stać takim piekłem. Udawała, że wszystko jest w porządku, gdy spotykała kogoś z domowników, ale służba najwyraźniej zauważyła, że z panią dzieje się coś niedobrego, mimo że „choroba zakaźna", na którą się Mali skarżyła, już minęła. Przynajmniej sama tak twierdziła, choć wcale na to nie wyglądało. Z każdym dniem stawała się coraz chudsza i bledsza i miała ciemne kręgi pod oczami.
Serce Mali krwawiło, ponieważ Johan stal się nagle szorstki i wrogi w stosunku do Siverta. Chłopiec nie rozumiał, dlaczego ojciec nie zabierał go z sobą jak kiedyś, nie bawił się z nim i nie był dla niego miły. Wielkie, szarozielone oczy śledziły każdy gest Johana i prosiły milcząco o odrobinę uwagi i życzliwości. Ale Johan całkowicie malca ignorował.
Nawet Mali usiłowała, jak tylko potrafiła, trzymać Siverta z dala od ojca. Poświęcała mu więcej czasu niż kiedyś, brała go ze sobą do różnych prac i dużo z nim rozmawiała. Próbowała odwieść go od smutnych myśli. Tłumaczyła mu, że ojciec jest bardzo zajęty, a poza tym uważa, że Sivert jest już dużym chłopcem i musi sobie trochę radzić sam. Dolna warga chłopca drżała, a oczy wilgotniały.
– Czy tata juz mnie nie kocha?
– Pewnie, że cię kocha – zapewniała go Mali i mocno przytulała. – Jest tylko tak…
Kołysała chłopca w ramionach i po raz kolejny postanawiała, że muszą stąd uciekać, zanim Johan zniszczy syna, jak i ją zniszczył. Zanim zdarzy się następna tragedia. Lecz za każdym razem kończyło się na samym myśleniu. Gdzie by nie uciekła, Johan podąży za nią, była o tym przekonana. Czym by się to ponowne spotkanie dla nich skończyło, nie miała odwagi nawet myśleć. Już raz dopuścił się zabójstwa i było jasne, w każdym razie dla niej, że już nad sobą nie panował. Wobec innych mieszkańców dworu, wobec sąsiadów i znajomych z powodzeniem ukrywał swój stan. Zachowywał się niemal tak jak kiedyś, chociaż szybciej wpadał w złość z powodu drobiazgów, a w ostrych wymianach zdań potrafił prześcignąć nawet Beret. Czasem nawet się śmiał i wyglądało, że dobrze się bawi. Tylko Mali potrafiła dostrzec, że na dnie jego oczu nie przestaje płonąć ogień nienawiści i żądzy zemsty, kiedy z rzadka rzucał jej spojrzenie.
– Co ty, u licha, wyprawiasz? – spytała Beret surowo któregoś popołudnia, kiedy zostały same z Mali w salonie.
– Widzę, że Johan od jakiegoś czasu nie jest sobą. Zresztą wszyscy tak mówią, ludzie zaczęli gadać.
– Czy to moja wina? – zdziwiła się Mali zwrócona do teściowej plecami.
– Tak, tak mi się wydaje – odpowiedziała Beret wzburzona. – Zawsze przez ciebie Johan ma kłopoty. Tak jest od dnia, kiedy się tu zjawiłaś.
– To dlaczego mnie tu ściągnęliście? – spytała Mali. Odwróciła się twarzą do Beret i utkwiła w niej wzrok. – Nie prosiłam się, żeby tu zamieszkać, chyba pamiętasz, jak było?
Beret zaczerwieniła się przez moment, potem odłożyła ścierkę, którą trzymała w dłoni.
– Nie chcę patrzeć, jak mój syn pogrąża się w nieszczęściu tylko dlatego, że ma taką babę-potwora – syknęła. – Jeżeli nadal będziesz się zachowywać w ten sposób, powinnaś się liczyć z tym, że któregoś dnia będziesz musiała opuścić ten dom.
– Spytaj najpierw, co o tym sądzi twój syn – rzuciła Mali sucho. – Myślę, że gdyby zamierzał mnie wypędzić, pewnie by mnie o tym uprzedził. A jeszcze nic na ten temat nie słyszałam.
Jej ciemne oczy napotkały spojrzenie Beret. To teściowa pierwsza odwróciła wzrok. Prychnęła ze złością i wypadła z salonu.
Johan znowu zaczął pić. Nie było prawie wieczoru, żeby się nie upił. Pijany zachowywał się jeszcze gorzej i z większą zajadłością, niż kiedy był trzeźwy. Jeśli miał w sobie w ogóle choć odrobinę przyzwoitości i rozsądku, tracił je zupełnie, kiedy sobie wypił. Zorientował się, że najbardziej rani Mali i sprawia jej największy ból, kiedy lekceważy Siverta i kiedy ją wykorzystuje, pokazując w ten sposób, kto jest panem i władcą. Noc w noc stawała się obiektem jego szalonej nienawiści, dla której znajdował ujście, gwałcąc ją w najbardziej brutalny sposób.
Sama nie miała odwagi się przeciwstawić w obawie, że Sivert, który spał obok w pokoju, coś usłyszy. Chłopiec sypiał gorzej niż kiedyś, stal się czujny jak zwierzę. Mali śmiertelnie bala się tego, że kiedyś wejdzie do ich sypialni w samym środku aktu przemocy. Wtedy nic nie pomogą próby tłumaczenia o dorosłych, którzy tak się zachowują, kiedy się kochają, pomyślała. Nawet takie małe dziecko jak Sivert zorientuje się, że ojcem kieruje nienawiść, a nie miłość. Dlatego znosiła cierpienie w milczeniu, tylko czasem, kiedy Johan sprawiał jej silniejszy ból, jęczała cicho.
Czuła, że powoli stawała się przedmiotem. Gdyby nie Si-vert, rzuciłaby się do fiordu. Czasami rano, kiedy zwlekała się z łóżka sztywna i obolała po wyjątkowo brutalnej i upokarzającej nocy, myślała o tym, żeby zabrać syna i razem z nim skoczyć do morza. Zdawała sobie bowiem jasno sprawę, że malec nie powinien zostać sam z tym złym i oszalałym człowiekiem i jego rodziną. Mogłaby chłopcu podać napój nasenny, żeby nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. A potem już Bóg go zabierze do siebie, do raju, niewinnego, małego i przestraszonego. A gdyby sama miała trafić nawet do piekła, to i tak będzie jej tam lepiej niż tu. Żadne piekło nie wydawało się gorsze niż Stornes.
Ale i ten pomysł pozostał w świecie myśli. Mali dobrze pamiętała, że już raz dokonała wyboru dla swego syna, uznając, że będzie szczęśliwszy, wychowując się w dostatku, niż gdyby mieszkał z rodzonym ojcem. Gorszego wyboru nikt chyba nie dokonał, pomyślała z goryczą. Dlatego nie miała odwagi wybierać dla syna między życiem a śmiercią. Nie nadawała się do roli Boga Ojca, musiała to przyznać. W głębi jej duszy tliło się jeszcze pragnienie, by móc kiedyś godnie żyć. Nigdy jeszcze nie upadła niżej niż teraz, nigdy bardziej się nie bała, nie czuła się bardziej zniewolona, zrozpaczona i pozbawiona wszelkiej nadziei. Mimo to tliła się w niej blada iskierka, która nie chciała zgasnąć. Nikt jej nigdy całkiem nie zdepcze. Nigdy!
Mali wyglądała tak źle, że nawet Beret zainteresowała się wreszcie, co jej dolega. Synowa odparła krótko, że nic jej nie jest. Nie dopuszczała do siebie myśli, że czuje się z tygodnia na tydzień coraz gorzej, ponieważ znowu jest w ciąży. Nie powiedziała jeszcze nic Johanowi, bo obawiała się jego reakcji. Coś jej mówiło, że mąż nie uwierzy jej zapewnieniom, że to jego dziecko. Dlatego zdecydowała się odczekać do chwili, aż ciąża będzie widoczna albo aż Johan sam zauważy. W każdym razie nie zostało już wiele czasu, pomyślała. Wtedy może nawet on zrozumie, że niemożliwe, żeby Jo był ojcem dziecka, że nie mogła przecież zaokrąglić się w tak krótkim czasie. Nie był chyba taki głupi…
Zwykle zbywała pytania Beret. Mówiła, że to pewnie jakaś pozostałość po niedawnej chorobie zakaźnej. Uspokajała, że to przejdzie. Ale nie przechodziło. Dni były trudne i długie jak rok, a noce piekłem przemocy, wzajemnej nienawiści i pogardy. A przy tym wszystkim Mali gasła z rozpaczy, widząc, jak jej kiedyś pełen radości życia synek staje się własnym cieniem. Zaczął unikać ludzi i najbardziej lubił być sam. Nierzadko Mali znajdowała go w stodole w zagłębieniu wygrzebanym w sianie lub w stajni przytulonego do Simy. Unikał nawet matki, niepewny siebie i wystraszony.
– Powiedz mi, Sivert, co ci jest – zapytała któregoś wieczoru, kiedy odprowadziła go na górę do sypialni i ułożyła do snu.
Wydawał się taki mały, zagubiony i bezradny w swym dużym łóżku.
– Dlacego tata juz mnie nie kocha? – spyta! cicho, a po policzkach popłynęły mu łzy.
– Kocha cię – przekonywała Mali. – Tylko tata ma tak dużo…
– Nikt mnie juz nie kocha – westchnął i przyłożył do buzi koniuszek kołdry, która była mizerną pociechą.
Mali objęła synka. Czuła, jak wzbiera w niej płacz, najchętniej położyłaby się obok i po prostu poddała. Ale jej rezygnacja wywołałaby w chłopcu jeszcze większy strach i niepewność, pomyślała. Już zgotowała mu ciężki los, nie mogła przysparzać mu więcej cierpienia.
– Ja cię kocham, przecież o tym wiesz – szepnęła zdławionym głosem. – I twój tata też cię kocha, Sivert, tylko teraz jest taki ciężki czas. Ale to się ułoży, obiecuję ci, że się ułoży. Tylko trochę poczekaj, a się przekonasz.
Siedziała przy nim, aż zasnął, pogłaskała go po policzku i zauważyła, że Sivert także schudł. Był chudy, przestraszony i nieszczęśliwy. Przyglądając się śpiącemu dziecku, w roztargnieniu obracała w palcach krzyżyk, który dostała w spadku po babci. W ostatnim czasie nosiła go codziennie, nie całkiem wiedząc, dlaczego. A może łudziła się nadzieją, że babcia miała rację, mówiąc, że ten krzyżyk pomoże jej nieść inny krzyż, swój grzech, który zmienił nie tylko jej życie, ale i życie Johana i Siverta. I Jo, pomyślała i poczuła, jak zapiekło ją w piersi.
– Co mam robić, babciu? – szepnęła w ciemności. – Jak pomóc sobie i małemu przez to przejść?
Nie otrzymała odpowiedzi. Powoli wstała, pochyliła się nad Sivertem i ostrożnie go pocałowała. Jej serce krwawiło z jego powodu, ale nie widziała wyjścia z nieszczęścia.
Znowu śnieg ich zaskoczył, zanim się go spodziewali. Krowy już zeszły na pastwiska przy domu, lecz owce nadal pasły się w górskich lasach. Październik był wyjątkowo łagodny i ładny, aż do tego dnia pod koniec miesiąca, kiedy obudziła ich zawieja śnieżna, igrająca z gontami domu, i złowieszczy wicher, który ze świstem nadleciał znad Stortind.
We wsi zwołano nadzwyczajne zebranie, mężczyźni nie chcieli zwlekać ani jednego dnia, nie przy tej pogodzie, kiedy szczyt Stortind tonął w ciężkich ołowianych chmurach i zadymce śnieżnej, a fiord pokryła biała warstwa puchu. Od czasu do czasu dobiegały ich grzmoty odległej burzy. Wyruszyli w góry ratować owce około dwunastej zaraz po obiedzie.
To były pracowite dni. Na szczęście pogoda poprawiła się. Śnieg przestał padać, a niekiedy przez szczelinę w gęstych chmurach na godzinę lub dwie wyglądało słońce. Jednak wszystkie znaki na niebie wskazywały, że zima jest w natarciu. Krowy zostały sprowadzone do obór. Znad balii pod kładką do stodoły unosiła się para. Mali dwoiła się i troiła, w pośpiechu myjąc owce, aż robiło jej się słabo. Bolał ją krzyż i puchły nogi. Zdawała sobie sprawę, że nie jest to praca dla kobiety w czwartym miesiącu ciąży. Jeśli zabraknie jej szczęścia, straci dziecko, które nosi. Zabraknie… Chwyciła ociekającą wodą owcę i wyciągnęła ją z balii. Być może byłoby to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji, pomyślała niepewnie i rozprostowała bolący krzyż. W pewnym sensie było jej wszystko jedno. Między nią i Johanem już chyba nie może być gorzej, niż jest.
Tego dnia, kiedy skończyli strzyżenie owiec, Mali padała ze zmęczenia. Ustawiła tylko posiłek na stole, a potem wzięła wiadro z ciepłą wodą na górę i poszła do sypialni się umyć i zmienić ubranie. Czuła od siebie zapach potu pomieszany z zapachem mokrej wełny, co przyprawiało ją o mdłości. Pomyślała, że kiedy chodziła w ciąży z Siver-tem, nie mdliło jej aż przez tyle miesięcy. Ale wtedy we dworze panowała całkiem inna atmosfera, choć też bywało ciężko.
Pamiętała jeszcze, jak bardzo się bała. Ale wtedy Johan nosił ją na rękach, miała spokój i często odpoczywała. Teraz naprawdę się dziwiła, że nie straciła dziecka, które nosi, mimo brutalnego traktowania i ciężkiej pracy od rana do wieczora.
Napełniła wodą dużą miskę i powoli zaczęła się rozbierać. W pokoju panowało przyjemne ciepło. Poprosiła Ane, by rozpaliła w piecu i dołożyła drew kilka godzin wcześniej. Po raz pierwszy od dawna widziała siebie nagą. Oczywiście codziennie rozbierała się do snu, ale wtedy w sypialni było już ciemno. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zdjęła ubranie w świetle dnia. I chociaż na dworze już zaczynało szarzeć, było wystarczająco jasno, by mogła obejrzeć swe ciało. Przesunęła dłońmi wzdłuż tułowia i spojrzała w dół.
Piersi niewątpliwie powiększyły się, ale najbardziej ją zdziwiło, że brzuch mocno się już zaokrąglił. Rzeczywiście czuła ostatnio, że ubranie zrobiło się za ciasne, i zaczęła wkładać najszersze sukienki, ale nie podejrzewała, że dziecko jest już tak duże. Czyżby się pomyliła w obliczeniach?
Widocznie trochę inaczej wyglądające krwawienia zmyliły ją o kilka tygodni. Kiedy było ostatnie? Pogładziła wypukły brzuch i zastanowiła się, jakie życie rozwija się tam w środku i ile ma miesięcy.
Był czas, że chciała pozbyć się tej ciąży, ale nie wiedziała, kogo się poradzić. Zresztą i tak by się wydało, gdyby komukolwiek o tym wspomniała. Jednego przedpołudnia, po nocy, kiedy Johan potraktował ją wyjątkowo szorstko, spróbowała wywaru z ziół, ale spowodowało to tylko nawroty mdłości, jeszcze gorszych niż przedtem. Na nic innego się nie odważyła, bo ciągle pamiętała los Kristine. Teraz zaś uznała, że na pozbycie się nienarodzonego życia jest za późno, ciąża była zbyt zaawansowana.
Nagle drgnęła, widząc, że ktoś naciska na klamkę. Tak dalece pochłonęły ją własne myśli, że nie słyszała kroków na schodach. Do pokoju wtargnął Johan. Mali zauważyła, że ma przekrwione oczy. Spróbowała złapać koszulę nocną, by osłonić nagie ciało, ale nie zdążyła. W dwóch długich susach Johan znalazł się przy niej i popchnął ją mocno na ścianę. Jego wzrok zatrzymał się na jej sterczącym brzuchu.
– A więc i tym razem zdążył, ten cygański diabeł, zanim dobrałem mu się do skóry. Sprawiłaś sobie jeszcze jednego bachora, ty ladacznico!
– Johan, to nie tak… – tłumaczyła Mali. – Widzisz chyba, że minęło już kilka miesięcy, zbyt długo, żeby mógł…
Nie docierało do niego to, co mówiła. Nic nie słyszał, patrzył tylko na jej nabrzmiałe piersi, na ciemnobrązowe sutki, które zdawały się niemal czarne, na krągły brzuch. Po chwili dopadł ją niczym dziki zwierz, rzucił kilka razy na ścianę, aż osunęła się na podłogę. Jednak zaraz ją podniósł i pchnął na łóżko, jedną ręką ściągając spodnie.
– Johan, posłuchaj mnie – zaczęła Mali ponownie słabym głosem. – To nie jest dziecko Jo, to…
– Ty podła dziwko! – syczał nad nią. – Myślałaś, że będę karmił jeszcze jednego bękarta, ja, który mam już jednego na utrzymaniu. Ale teraz zmądrzałem, rozumiesz? Nie jestem już taki naiwny, byś mogła wrobić mnie w jeszcze jednego dzieciaka!
Jego wściekłość przekraczała ludzkie pojęcie. Rzucał się na nią, wciskał w nią z taką pasją, że myślała, że ją rozerwie. Zaraz umrę, pomyślała. Przez ułamek sekundy widziała go nad sobą, a potem zamknęła oczy i zasłoniła ręką twarz. Johan zrobił się czerwonosiny na twarzy, jego tętnica szyjna była tak napięta, że zdawało się, że za moment wystrzeli przez skórę. Oddychał szybko z wysiłku, nieświeży odór przyprawiał Mali o mdłości. Czuła, że zemdleje.
Nagle zapadła cisza. Johan osunął się na łóżko, jedną ręką złapał się za gardło. Patrzył na Mali przerażony.
– Pomóż mi – dyszał i skulił się z bólu. – Pomóż mi, Mali!
Oddychał płytko, obie ręce przycisnął do piersi. Mali uniosła się na łokciu oszołomiona i spojrzała na męża. Z nosa kapała jej krew, ściekała czerwonymi strużkami po jego poszarzałej twarzy. Mali miała uczucie, jak gdyby jej głowę wypełniała wata, a pokój wolno wirował dookoła. Kiedy się poruszyła, poczuła silny ból w podbrzuszu. Bezwiednie położyła dłoń na łonie. Dziecko, pomyślała blado i przełknęła ślinę, zabił dziecko…
Ponownie spojrzała na Johana. Oddychał szybko i nierówno, a jego oczy wyglądały, jakby miały zamiar wyskoczyć z orbit. Przypomina wielkiego okonia, pomyślała Mali i zaczęła się histerycznie śmiać. Nagłe uświadomiła sobie, że jej mąż umiera. Mógł dostać ataku serca. Gdzieś w głowie ozwał się ostrzegawczy dzwonek, że powinna sprowadzić pomoc. Oszołomiona i bliska omdlenia położyła się na łóżku; pozwoliła, by dźwięczał.
Mali nie wiedziała, jak długo leżała nieprzytomna. Czas przestał istnieć. Chwilami słyszała słaby jęk, po kilku sekundach dotarło do niej, że to jej własny głos, który wydawała za każdym razem, gdy próbowała się poruszyć. Powoli jakby wydobywała się z pogrążonej w półmroku morskiej głębiny na powierzchnię.
Otworzyła oczy i zauważyła, że leży na plecach. Za oknami niczym czarna ściana stała ciemność, w pokoju tylko z na wpół uchylonych drzwiczek pieca sączyło się migotliwe światło z dopalających się polan drewna.
Mali ostrożnie uniosła się na łokciu, drugą ręką dotknęła niechcący leżącego obok ciała. Drgnęła przestraszona. Johan! Przez dłuższą chwilę miała w głowie pustkę, jakby wróciła z zaświatów. Teraz sobie wszystko przypomniała, odwróciła się ostrożnie do leżącego nieruchomo męża.
– Johan? – wyszeptała jego imię i trąciła go. – Johan?
Nie odpowiadał, a kiedy szturchnęła go nieco energiczniej, ciężko przewrócił się na plecy. Miał szeroko otwarte oczy, ślepo wpatrzone w sufit.
– O Boże – westchnęła Mali struchlała ze strachu i odsunęła się.
Z wielkim wysiłkiem wstała z łóżka. Zauważyła, że jest naga i drży z zimna. Przy piecu stała miska pełna wody, z której nie zdążyła skorzystać, ponieważ Johan wtargnął do pokoju. Widziała na poduszce ciemne plamy, czuła też zakrzepłą krew na twarzy. To z nosa, pomyślała. Kiedy popatrzyła po sobie, spostrzegła, że po wewnętrznej stronie ud sączy się śluz z domieszką krwi. Dziecko, pomyślała, straciłam dziecko…
Wzrokiem powędrowała ku mężczyźnie w łóżku, powoli zaczęło się jej rozjaśniać w głowie. Johan nie żyje! Pewnie miał zawał. Przypomniała sobie jego szeroko otwarte, przerażone oczy, sinoczerwoną twarz i nabrzmiałą, pulsującą tętnicę szyjną; jego prośby o pomoc, błaganie o pomoc. A ona po prostu położyła się i pozwoliła mu umrzeć w spokoju!
Ale przecież nie odebrała mu życia, pomyślała trwożnie. Gdyby jej nie skatował i nie doprowadził niemal do utraty świadomości, może by mogła mu pomóc. Albo chociaż sprowadzić pomoc. Tylko sobie może zawdzięczać, że leży teraz blady jak ściana, bez oznak życia, z wytrzeszczonymi oczami.
Znowu poczuła skurcz brzucha. Sama także nie jest bez winy, pomyślała ze skruchą. Gdyby nie doprowadziła… Nie, nie miała siły teraz się nad tym zastanawiać ani rozważać, co powinna zrobić w życiu inaczej. Gdyby była dobrą i posłuszną żoną, przypuszczalnie obaj by teraz żyli, Johan i Jo. Przyjrzała się Johanowi, jak leży z opuszczonymi spodniami i wzrokiem utkwionym w sufit. Nie czuła nic, nic poza ulgą.
Powoli odzyskiwała jasność myśli. Drżącymi rękami i z wielkim wysiłkiem wciągnęła mężowi spodnie i ułożyła równo na łóżku. Potem zamknęła mu oczy. Jego ciało było już zimne, ale jeszcze nie zesztywniało.
Zdjęła zakrwawioną poszewkę z poduszki i wepchnęła do komody. Potem naciągnęła czystą i wygładziła pościel, żeby posianie wyglądało porządnie. Dopiero wtedy zajęła się sobą. Zapaliła świecę łojową, umyła twarz i całe ciało. Nadal krwawiła, ale już trochę mniej. Założyła podpaskę -to powinno wystarczyć. Następnie włożyła szarą codzienną sukienkę, ogarnęła włosy i przejrzała się w lustrze. Twarz, która na nią patrzyła, była blada, a oczy nienaturalnie duże i ciemne. Ale ślady pobicia zniknęły, sińców nie było widać. Przynajmniej na razie, pomyślała. Nikt nie powinien się domyślić, co rozegrało się w tej sypialni tuż przed śmiercią Johana.
Narzuciła na ramiona szal i usiadła na krześle przy oknie. Teraz musiała wymyślić, co powinna mówić, znaleźć tak dobre wytłumaczenie, by nie dopuścić do powstania wątpliwości co do tego, że śmierć Johana była tragicznym wypadkiem, właśnie teraz, kiedy po raz drugi miał zostać ojcem.
Wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Mogłaby powiedzieć, że tylko ona i Johan wiedzieli o nienarodzonym dziecku. Woleli jednak poczekać z tą wiadomością, ponieważ Mali poważnie zachorowała. Wszyscy przecież widzieli. Oboje bardzo obawiali się, że mogą stracić to dziecko, dlatego Johan chodził ostatnio taki ponury. Mogłaby dodać, że wtedy po południu, kiedy wszyscy jej szukali, położyła się do łóżka, bo zaczęła krwawić. Johan odchodził od zmysłów ze strachu i rozpaczy, kiedy przyszedł do niej na górę i kiedy musiała mu wyznać, że plami. Ów wstrząs okazał się dla biedaka zbyt silny, ponieważ wiązał z tym wielkie nadzieje, że wreszcie będą mieli drugie dziecko!
Mogłaby wspomnieć, że musiał mieć jakąś wadę serca, o której oboje nie wiedzieli. Pewnie nie mógł znieść tego smutku i zwątpienia, chociaż go pocieszała, że wszystko będzie dobrze. Jednak on nadal był niepocieszony i nagle źle się poczuł. Kiedy zorientowała się, co się dzieje, było już za późno.
Jeszcze raz powtórzyła w myśli całą historię i doszła do wniosku, że wydaje się prawdopodobna, o ile ona dość przekonująco odegra rolę pogrążonej w smutku wdowy. A to powinno jej się udać, pomyślała i rzuciła okiem na zmarłego. Jeśli tylko wspomni Jo zamiast…
Czy zdoła donosić dziecko, tego nie mogła wiedzieć. To zresztą nie miało dla niej większego znaczenia. Najważniejsze, że ona i Shert zostali uwolnieni od mężczyzny, który mógłby zniszczyć oboje, i od życia, jakie mógł im zgotować. Teraz pozostaje zmierzyć się z tym, co przyniosą kolejne dni.
Mali powoli wstała i przygładziła włosy. W drzwiach odwróciła się jeszcze raz i spojrzała na człowieka, który był jej mężem. Przez moment poczuła ukłucie smutku – nie dlatego, że Johan nie żyje, ale dlatego, że oboje wyrządzili sobie nawzajem tyle zla. Zasłużył na lepsze życie, pomyślała. Ale i ona również!
Cicho zamknęła za sobą drzwi. Najpierw trzeba zawiadomić Beret, najbliższą Johanowi osobę, pomyślała i poczuła mrowienie na karku. Chwilę odczekała przed drzwiami do domu babci, potem wyprostowała się, nabrała powietrza i zapukała.