142676.fb2 Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

ROZDZIAŁ 14

Pod wieloma względami było to niezwykłe Boże Narodzenie.

Sivert bardzo przejął się tym, że Havard zamieszka w Stornes i że dzieje się coś nowego. Przez pierwsze dni głównie krążył wokół przybysza, oceniał go, nieco niepewnym wzrokiem. Kiedy tamten próbował do niego zagadać, szybko chował się za spódnicę matki. Havard nie nalegał, dał mu czas na oswojenie się. Mali zdumiewało, jak dobrze H3vard wydaje się rozumieć chłopca, on, który nigdy nie miał dzieci.

– Co on tu będzie robił? – spytał Sivert pewnego wieczoru, kiedy Mali kładła go spać i skończyła śpiewać kołysankę.

– Będzie nam pomagał. Teraz, kiedy nie ma taty, będziemy potrzebowali w gospodarstwie mężczyzny, który wszystkiego dopilnuje.

Sivert wsunął kciuk do buzi i przez chwilę nic nie mówił.

– Czy nie podoba ci się, że Havard będzie z nami? – spytała Mali, czując, jak ogarnia ją niepewność.

– Nie znam go – odparł krótko Sivert.

– W takim razie musisz się z nim poznać – stwierdziła z uśmiechem. – Havard jest sympatycznym człowiekiem. Widywałeś go już przedtem na Boże Narodzenie i na innych przyjęciach.

Sivert nie odpowiedział. Przytulił się do koniuszka kołdry i zamknął oczy.

– Będę potrzebował pomocy przy rąbaniu drzewa -rzekł Havard następnego dnia po posiłku o trzeciej. – Myślę, że mógłbyś ze mną pójść, Sivert. Chyba wiesz, gdzie jest siekiera i piła?

Sivert skinął głową i spojrzał na Havarda poważnym wzrokiem.

– Jasne, że wiem – odparł jak dorosły. – Wiem, gdzie jest wszystko w Stornes.

– Właśnie tak myślałem – powiedział Havard i potargał Siverta po włosach. – No to pójdziesz ze mną?

Sivert na moment zawahał się, ale zaraz się zgodził.

– Chyba powinienem – stwierdził, jakby to był jego obowiązek pomóc biedakowi, który o niczym nie wie.

Mali stała w oknie i patrzyła za nimi, jak idą przez dziedziniec do drewutni. Wiele zależy od tej chwili, pomyślała z niepokojem. Jeżeli Sivert nie przekona się do Havarda, jeżeli jeszcze bardziej się zamknie w sobie, ona nie będzie w stanie na to patrzeć. Ponieważ Sivert jest najważniejszy, nic tego nie zmieni.

Nie było ich godzinę; wrócili z zaczerwienionymi policzkami i zimnymi rękami. Oczy Siverta błyszczały, a w jego wzroku pojawiło się coś nowego, gdy patrzył na Havarda. Mali zastanawiała się, o czym ci dwaj rozmawiali, ale nie spytała. Po tej wyprawie Sivert wrócił odmieniony. Znowu buzia mu się nie zamykała, musiał tyle Havardowi pokazać, tyle mu wytłumaczyć, bo przecież się na tym znał. Nie odstępował gościa na krok, ani w domu, ani na podwórzu. Mali zauważyła, że Havard poświęca jej synowi dużo czasu. Serce rozpływało się jej z radości, gdy Shert schodził na posiłki, depcząc Havardowi po piętach, zarumieniony z wrażenia i rozgadany. Znowu miał apetyt.

– Havard powiedział, że Sima jest najpiękniejszym koniem, jakiego widział – zawołał z dumą Sivert. – Prawda, Havard?

Owo „prawda, Havard?" stało się jego utartym zwrotem. Jednak Havard nie ulegał chłopcu we wszystkim. Często tłumaczył mu, że nie ma czasu na to, co ten chciałby robić, i że nie wszędzie może z nim pójść. Oczywiście, jest już dużym chłopcem, ale żeby brać udział w niektórych pracach, musi jeszcze urosnąć, wyjaśniał. Sivert godził się z tym, ponieważ nie odbierał tego jako odmowy. Już samo to, że Havard poświęcał mu czas i zabiera! go z sobą tu i ówdzie, było jak marzenie dla chłopca, który miesiącami bywał odtrącany przez Johana.

Mali martwiło nieco jedynie to, że Sivert zacznie traktować Havarda jak ojca i zbytnio się do niego przywiąże. Bała się, czym to się może skończyć, jeśli Havard któregoś dnia zechce opuścić Stornes.

Jednak po co martwić się na zapas, myślała. Nie chciała zaprzątać sobie głowy kłopotami, tylko cieszyć się, że Sivert powoli na powrót staje się sobą, jest otwarty, radosny i pełen życia.

Mali zebrała służące i parobków i oznajmiła im decyzję, którą podjęły razem z Beret. Zauważyła, że Gudmund od razu trochę się zachmurzył, liczył pewnie, że otrzyma lepszą pozycję we dworze. Jednak nic nie powiedział. Pewnie również zdaje sobie sprawę, że w tej kolejce czeka jeszcze wielu przed nim, pomyślała Mali. Kiedy Havard pojawił się w domu, wszystko ułożyło się lepiej, niż przypuszczała. Chłopak był łagodny i niekonfliktowy, ostrożny w okazywaniu, że to on jest teraz gospodarzem w Stornes, a taki szczodry w pochwały, że wszyscy go lubili i zaakceptowali. Poza tym często sam brał się za pracę i się nie oszczędzał. Mali zauważyła, że parobcy bardzo to u niego cenili. Nie upłynęło wiele czasu, a owinął ich sobie wokół palca, tak jak Siverta. Służące uśmiechały się z wdzięcznością, kiedy je chwa lił, że dobrze gotują i o niego dbają. Wraz z przybyciem Havarda zapanowała we dworze tak ciepła i serdeczna atmosfera, że Mali była wprost zdumiona, że w Stornes może być tak miło. Pewnie to nie tylko jego zasługa, pomyślała, ale w dużym stopniu jemu zawdzięczają tę odmianę.

Nawet Beret wydawała się doceniać nowego gospodarza. Od czasu, gdy umarł Johan, najchętniej przebywała w samotności, jednak od kiedy w domu pojawił się Havard, znowu zaczęła przychodzić na kawę. Wciągał ją w rozmowę, wypytywał o dawne obyczaje i również ona przy nim łagodniała.

– Mali opowiadała mi, jaka pani jest zdolna i mądra i jak wiele się od pani nauczyła – zagadnął kiedyś Beret przy wieczornej kawie.

Sivert jak zwykle wdrapał mu się na kolana. Beret spłoniła się i zerknęła na Mali.

– Może i tak – odparła tylko. – Ale Mali również pokazała, że jest niezwykle pracowita i dzielna. Trafiła nam się tu w Stornes niezła pani domu, co prawda, to prawda.

Mali oniemiała ze zdumienia. Własnym uszom nie wierzyła, że Beret zdobyła się, by powiedzieć tyle pochwał pod jej adresem przy służbie! A w dodatku Havard skłamał! Nigdy przy nim nie wyrażała się dobrze o teściowej, jak wszyscy inni wiedział, że matka Johana słynęła z ciętego języka i niechęci do synowej. Teraz zaś skłaniał Beret do mówienia rzeczy, których być może będzie żałowała, ale które trudno jej będzie później odwołać.

– Wie pani, wszystko układa się o wiele prościej, jeżeli tylko ludzie umieją ze sobą rozmawiać – zauważył i posłał Beret jeden ze swych jasnych, pełnych dobroci uśmiechów.

Beret spojrzała na niego trochę zakłopotana. Przez wiele lat właśnie to nie przychodziło jej i Mali najłatwiej. Ale po chwili przyznała mu rację. Co innego mogła zrobić? Mali spojrzała ostrożnie na Havarda. Puścił do niej oczko za plecami Siverta i uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech i poczuła, jak ogarnia ją radość, jakiej dawno nie zaznała.

O tym, że życie w Stornes upływało przyjemniej, zadecydowała niewątpliwie obecność Havarda, ale i Mali odnalazła wewnętrzny spokój i wyzbyła się nieustannego lęku, co przyniesie kolejny dzień i kolejna noc. Kładła się spać bez strachu, zadowolona, że ma łóżko tylko dla siebie. Wprawdzie Sivert przychodził do niej w środku nocy, jak miał w zwyczaju od dnia śmierci taty, bo prześladowały go złe sny. Wślizgiwał się do matki drżący ze strachu ze swą ulubioną miękką ściereczką przy policzku. Teraz, kiedy Mali od nikogo nie była zależna i nie musiała się przed nikim tłumaczyć, przyjmowała go z radością. Przytulała synka do swego ciepłego, rosnącego brzucha i przemawiała do niego cicho i czule; często trwało to bardzo długo, zanim mocno zasnął. Wtedy Mali leżała jeszcze jakiś czas, przysłuchując się cichemu oddechowi dziecka. Była wdzięczna losowi. Co prawda zabrał jej Jo, ale zdążyła się oswoić z nieobecnością ukochanego. Przyznała, że marzenie o Jo było pragnieniem niemożliwego. Śmierć Johana zrównoważyła niemal stratę Jo, chociaż to grzech tak myśleć. W ciemne noce, kiedy leżała z Sivertem u swego boku, Mali czuła, że w pewnym sensie po raz drugi dostała życie w prezencie.

– Tata nie chciał, żebym z tobą spał – powiedział Sivert z poczuciem winy, kiedy któregoś ranka obudził się w łóżku matki. -Jestem już duży i powinienem spać w swojej sypialni.

– Ale każdy może mieć złe sny – tłumaczyła Mali i przytulała synka. – A wtedy nie powinien być sam, nieważne, czy jest duży, czy mały. Ja też nie lubię być sama, muszę ci się przyznać. Ale nie powiemy o tym nikomu – dodała i uśmiechnęła się. – To będzie nasza tajemnica, dobrze?

Sivert skinął poważnie, ale Mali dostrzegła ulgę w jego oczach. Uznała sprawę za rozwiązaną. Liczyła się z tym, że nocne wędrówki chłopca nie potrwają długo. Kiedy tylko znowu poczuje się bezpiecznie i nabierze dystansu do przykrych doświadczeń, na pewno znowu będzie przesypiał noc. Ale nie ma z tym pośpiechu.

Mali z Beret początkowo ustaliły, że nie muszą w tym roku uczestniczyć w bożonarodzeniowym przyjęciu. Właściwie to one powinny ugościć drugiego dnia świąt mieszkańców czterech dworów, ale kiedy Margrethe zaproponowała, że zaprosi wszystkich do Innstad, z radością przyjęły jej propozycję.

– Chyba powinnyśmy spotkać się z tymi ludźmi – stwierdziła Beret. – Jesteśmy im winne podziękowania. Wszyscy zachowali się wobec nas z wyjątkowym oddaniem, zarówno kiedy Johan tak nagle odszedł, jak i kiedy umarł Sivert.

Mali zaskoczyły słowa teściowej, ale nie odezwała się. Nie chciała samotnie siedzieć w Stornes pogrążona w żałobie, w każdym razie nie z powodu śmierci męża. Żałoba po stracie Jo ciągle niczym tępy ból odzywała się gdzieś w piersi, w połączeniu ze strachem i poczuciem winy. Ale o tym smutku nikt nie wiedział, nigdy go z nikim nie podzieli. Liczyła się z tym, że z czasem i po tym bólu pozostanie blade wspomnienie.

Myślała, że nigdy nie pogodzi się ze stratą Jo, ale teraz przekonała się, że żaden smutek nie trwa wiecznie i że sama stała się bardziej rzeczowa i trzeźwa, niż właściwie chciałaby przed sobą przyznać. Oczywiście nadal ciepło, z drżącym pożądaniem, miłością wspominała Jo i wiedziała, że zawsze tak będzie. Ale ta część życia należała do przeszłości. Śmierć zabrała marzenia i nadzieję, ale żywi muszą żyć dalej, choćby im było bardzo trudno. Mali sama zauważyła, że teraz najważniejsze dla niej są syn, gospodarstwo i przyszłość.

Zdarzało się, że leżała w nocy z ręką na wypukłym brzuchu i zastanawiała się, jak to drugie dziecko wpłynie na jej życie. Wtedy niepostrzeżenie pojawiał się strach, który nieprzyjemnym chłodem przebiegał po jej plecach. Ktoś, kto skrywa tak wielkie tajemnice jak ona, nigdy nie zazna całkowitego spokoju. Wiedziała o tym.

Havard nie chciał w drugi dzień świąt jechać z Mali i Beret do Innstad. Jeszcze nie w tym roku, jak sam powiedział, chociaż Beret nalegała, by im towarzyszył. Uważał, że mogłoby to wywołać plotki i podejrzenia, że lepiej urządził się w Stornes, niżby na to pozwalała jego pozycja.

– Ludzie i tak będą mieli o czym gadać w te święta -rzeki do Mali, kiedy spotkali się w korytarzu na poddaszu. -Już samo to, że zamieszkałem w Stornes, jest dla nich gorącą nowiną. Och, jakże są podejrzliwi, Mali! Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś wprost cię zapytał, czy my… – Urwał i odgarnął włosy. – Poza tym moja matka chciałaby, żebym wpadł do domu na kilka dni – dodał. – A w przyszłym tygodniu mogłybyście na przykład przyjechać do nas do Gjelstad ze świąteczną wizytą. Wtedy wróciłbym z wami do Stornes. Co o tym sądzisz?

– Chyba możemy się tak umówić – odparła Mali. – Skoro Beret uważa, że wypada nam iść w drugi dzień świąt na przyjęcie, to nie widzę powodów, dla których nie mogłybyśmy również odwiedzić was w Gjelstad. Mamy wobec twoich rodziców dług wdzięczności, że ci pozwolili u nas pracować.

– Mali, czy ty wiesz, ile ja mam lat? – spytał nagłe H‹ivard urażony. – Nie macie żadnego długu wdzięczności ani wobec mnie, ani wobec nikogo w Gjelstad. Już wystarczająco długo jestem dorosły, by samodzielnie podejmować decyzje, więc nie traktuj tego w ten sposób, że „wypożyczyłaś" mnie od kogokolwiek. Nikt nie może mnie „wypożyczyć", Mali. Zgodziłem się na pracę, której sam chciałem. I tak jest!

Mali zaczerwieniła się i spuściła wzrok.

– Nie to miałam na myśli – wyznała cicho. – I wiem, ile masz lat, bo jesteśmy prawie rówieśnikami. Ale i tak czuję wdzięczność, czy ci się to podoba, czy nie. Najbardziej za to, ile znaczysz dla mojego syna – dodała. – Przeżył ciężkie chwile, zanim Johan…

Urwała nagle i nerwowo skręcała w palcach brzeg fartucha. Za późno zorientowała się, że poruszyła niebezpieczny temat.

– Stało się coś szczególnego przed śmiercią Johana? -podchwycił Havard. – Coś, co nadal martwi Siverta?

– Nie, wcale nie – odparła Mali szybko. Zbyt szybko, niemal jednym tchem. – Ale wiesz, tyle się w tym czasie wydarzyło, zginął ten Cygan, który spadł w górach i…

– To ten sam, który kiedyś latem najął się u was do pracy, tak? Jak to się stało, że znalazł się z tobą na letnich pastwiskach?

Mali czuła, jak coś ściska ją w gardle, odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach.

– Pracował tu kilka tygodni któregoś lata – odpowiedziała zakłopotana. – Wszyscy w Stornes bardzo go polubili. Nie był razem ze mną na pastwiskach, tylko przyszedł z Johanem. Jego tabor zatrzymał się na kilka dni w naszej stodole, a on razem z Johanem wyruszył w góry szukać zagubionych owiec.

Zbyt późno uświadomiła sobie, że być może Sivert zdążył już opowiedzieć Havardowi o „myśliwym z gór", który przywędrował do nich na pastwiska, o tacie, który strasznie się zdenerwował i potem nie chciał go znać. Szybko jednak odrzuciła tę możliwość. Sivert nigdy nie wspominał o tej wyprawie, zdążyła to zauważyć. Tak jakby wyrzucił z pamięci owo przykre wspomnienie. Ukrył głęboko.

– Dziwne, że Johan nie zabrał na poszukiwania jednego ze swoich parobków – zauważył Havard. – Ale to nie moja sprawa.

– Racja – rzuciła Mali krótko. – To niczyja sprawa. Stało się, jak się stało. Tragiczny wypadek. Sivert… Jest taki czujny, zwraca uwagę na tyle rzeczy…

– Tak, im bardziej się mu przyglądam, tym bardziej wydaje się niepodobny do ojca – rzekł Havard. – Zarówno z wyglądu, jak i usposobienia. Jest taki łagodny i dobry, nie sposób go nie lubić. Pewnie ma to po matce – dodał cicho.

Mali nie odpowiedziała. Położyła rękę na poręczy i odwróciła się bokiem do Havarda. Jej wzrok wydawał się smutniejszy niż zwykle.

– Pozdrów wszystkich w domu – rzuciła krótko. – Zobaczymy się później.

Kłamstwa, kłamstwa, dudniło jej w uszach z każdym krokiem stawianym po schodach w dół. Czy nigdy nie przestanie kłamać? Ale tak już jest: jedno kłamstwo pociąga za sobą następne. Jest jak kula śniegowa, która im dłużej się toczy, im jest większa, tym trudniej nad nią zapanować. A jeśli kiedyś prawda ujrzy światło dzienne, pomyślała Mali i głęboko zaczerpnęła powietrza… Kiedy spotkają się prawda i kłamstwo, kłamstwo przegra, mawiała ciągle jej matka. Mali nigdy przedtem nie zastanawiała się nad tymi słowami. Ale teraz nagle uświadomiła sobie, jaka dosięgnie ją sprawiedliwość, kiedy to się stanie…

Drugiego dnia świąt, kiedy sanie ze Stornes zajechały na dziedziniec Innstad na popołudniową kawę, panowała słoneczna i bezwietrzna pogoda. Gości ze Stornes powitano spokojnie i godnie, jak przystało witać osoby w żałobie. Tylko Sivert z impetem wpadł na korytarz, a ponieważ miał buty mokre od śniegu, rozłożył się jak długi. Na świąteczne spotkania przybywało coraz więcej dzieci, gdyż co roku w każdym domu rodziły się następne.

Nie zawsze przyjeżdżali wszyscy mieszkańcy gospodarstwa. Najstarsi obawiali się wyjeżdżać, gdy było zimno, a poza tym męczyła ich taka chmara dzieciaków, pomyślała Mali. Z upływem lat młodzi wyprowadzali się i zakładali własne rodziny, lecz mimo to zawsze zbierało się dużo ludzi. Dzieci bardzo lubiły te spotkania, mimo że istniała między nimi pewna różnica wieku. Zwykle jednak wszystko nadzwyczaj dobrze się udawało. Najmniejsze nie brały udziału w zabawach, a starsze zajmowały się młodszymi. W ciągu takiego popołudnia i wieczora nie obyło się bez wrzasków, krzyku i płaczu, zwłaszcza gdy zbliżała się pora snu, a dzieci były bardziej zmęczone i mniej cierpliwe niż na co dzień. Lecz zwykle pomagały wtedy łakocie – orzechy, ciastka, cukierki, a nawet winogrona, jeśli któreś miało szczęście.

Orzechy, które trafiały na świąteczne stoły, wiele maluchów zbierało jesienią razem z rodzicami. Urządzano całe wyprawy do leszczynowych lasów. Ale na Boże Narodzenie podawano nie tylko orzechy z okolicznych drzew, fundowano sobie również orzechy włoskie i duże „orzechy hiszpańskie". Skorupy trzaskały w całym salonie, bo dzieciaki nie zwracały zbytniej uwagi, gdzie je rzucają. Te, które ściągnęły ciasne nowe buty, przekonały się, że nadepnięcie bosą stopą na ostrą skorupkę może być bardzo bolesne.

– A co się stało z Havardem Gjelstadem, który zamieszkał w Stornes? – spytała Lisbeth Oppstad i spojrzała na Mali. – Sądziłam, że przyjedzie tu dziś z wami.

– Nie, pojechał na święta do domu – odparła Mali spokojnie. – Mimo wszystko nie należy do naszej rodziny, więc nie bardzo wypada. Pracuje u nas jako doradca w Stornes…

– Tak, rozmawialiśmy o tym – odezwał się Olaus Innstad. – Nie sposób prowadzić duże gospodarstwo bez mężczyzny, który miałby o tym jako takie pojęcie. Wprawdzie jesteś niezwykłą kobietą, Mali, ale nawet dla ciebie istnieją pewne granice.

Mali nie odpowiedziała. Siedziała cicho i obracała w palcach kawałek ciasta. Nie lubiła, gdy wszyscy rozprawiali na jej temat i na nią patrzyli.

– Nie brak mężczyzn, którzy chcieliby zarządzać takim dworem, kiedy… kiedy gospodarz… – mówiła dalej Lisbeth, lecz nagle zaczerwieniła się i zamilkła.

– To prawda, masz rację, Lisbeth. A Stornes to też nie byle jaki dwór.

– Wiemy, jak to jest z tymi gorliwymi mężczyznami, którzy proponują swoje ręce do pracy i małżeństwo – zabrała głos Beret. – Myślę, że być może Mali chciała…

Na chwile w salonie zapadła cisza. Nawet dzieci zamilkły.

– Myślę, że wdowa ze Stornes nie odstrasza kandydatów – odezwała się Halldis.

– Ale Mali nie zamierza na razie ponownie wychodzić za mąż – tłumaczyła Beret. – Potrzebny był nam zatem odpowiedni mężczyzna, który mógłby przejąć odpowiedzialność za gospodarstwo. Wtedy pomyślałyśmy obie, że Havard Gjelstad najbardziej by się do tej pracy nadawał. My w Stornes znamy tę rodzinę od wielu lat. Havard jest najmłodszym z trzech synów, więc nie zabraknie w Gjelstad rąk do pracy. Myślę, że będzie dobrze – dodała i naciągnęła szal na ramiona. – Havard jest bardzo zdolny. Jest też towarzyski i miły – stwierdziła i upiła z filiżanki łyk kawy.

No to już wiedzą, pomyślała Mali, ale i tak pomyślą swoje. I mają prawo, a ona ani nie chce, ani nie może tego zmienić.

– To był dla was ciężki rok – zauważyła z troską Halldis Innstad i położyła dłoń na ramieniu Beret. – Straciłyście swoich mężów, ty i Mali. To nie do wiary. Zostałyście w Stornes bez gospodarza…

Beret pochyliła głowę i podniosła do oczu chusteczkę, którą wyjęła z rękawa sukni.

– Nie, Bóg nie oszczędza nikogo – westchnęła. – Ale my winni jesteśmy tym dwóm dzielnym, dobrym mężczyznom, którzy odeszli, jak najlepiej się starać i nie zmarnować ich pracy. Pośród tych wszystkich zmartwień spotkała nas też wielka radość: Mali wreszcie jest w ciąży. Przykro tylko, że Johan nie zobaczy tego dziecka. Tak długo na nie czekał -dodała, nie patrząc na Mali.

– Tak, słyszeliśmy o tym – przyznała pani Granvold i uśmiechnęła się. – Teraz i tak tego dłużej nie ukryjesz, Mali. Kiedy spodziewasz się rozwiązania?

– Gdzieś w marcu – odpowiedziała Mali niepewnie. Nie znała dokładnego terminu, ale już upłynęło trochę czasu, od kiedy poczuła pierwsze ruchy. Obliczyła więc, że musiała zajść w ciążę na początku lipca.

– W takim razie Margrethe i ja też mamy dla was nowinę – zawołał Bengt i położył rękę na ramieniu swej żony, która siedziała zarumieniona na sofie, trzymając na każdym ręku wystrojone bliźnięta. – Margrethe również spodziewa się dziecka i urodzi niedługo po tobie, Mali.

– Do licha!

W salonie zapadła kłopotliwa cisza. Mali spojrzała na siostrę i napotkała jej błyszczący, promienny wzrok. Uśmiechnęła się do niej, lecz jednocześnie poczuła bolesne ukłucie w sercu. To dla Margrethe za wcześnie, by znowu urodzić dziecko, pomyślała zaniepokojona. Po trudnym porodzie powinna odczekać co najmniej rok, żeby donosić i urodzić kolejne.

– Nie, jak to się skończy – roześmiała się Ragna Granvold załamana. – Zaroi się u was od dzieci. Ależ jesteście płodni!

– Nie wiem, jak to się dzieje – powiedział Bengt i uśmiechnął się, aż rozbłysły jego niebieskie oczy. – Ale Margrethe twierdzi, że jest w tym część mojej winy.

– No nie, naprawdę – roześmiała się Margrethe, uścisnęła męża za rękę i uśmiechnęła się do niego szeroko.

Kiedy Mali pomagała podawać do stołu, zatrzymała na krótką chwilę Margrethe.

– W którym jesteś miesiącu? – spytała i pogładziła siostrę po brzuchu.

– Urodzę w kwietniu – odparła Margrethe i uśmiechnęła się przepraszająco. – Wiem, że nie powinnam tak szybko po bliźniętach, ale stało się. Tym razem jednak zamówiłam tylko jedno – dodała.

Mali tylko skinęła, stawiając na półmisku roladę, kiełbasę i galaretkę.

– Nie podoba ci się to? – spytała Margrethe nieśmiało.

– Ależ skąd – odparła Mali i objęła siostrę. – Nic bardziej mnie nie cieszy, gdy widzę ciebie i Bengta takich szczęśliwych, nie myśl, że jest inaczej. Tylko trochę się martwię o twoje zdrowie. Ostatnio miałaś taki ciężki poród.

– To prawda, ale jestem młoda i silna – zapewniła Margrethe i uścisnęła Mali. – Czuję się dobrze. Oboje bardzo się cieszymy, Bengt i ja. Dzieci są błogosławieństwem.

Zgoda, pomyślała Mali, jeśli tylko nie wyczerpią wszystkich sil witalnych matki. Nic jednak na to nie wskazywało, kiedy przyglądała się Margrethe. Siostra wyglądała promiennie, miała rumiane policzki i była szczęśliwa. W blasku świec jej włosy lśniły, a oczy błyszczały. Należy chyba do tych, które i to zniosą, pomyślała Mali i przyjaźnie poklepała Margrethe po brzuchu.

– Jesteście beznadziejni, ty i Bengt – uśmiechnęła się.

Margrethe roześmiała się. Wzrokiem poszukała męża, który siedział z bliźniaczkami. Mali aż ścisnęło w dołku, kiedy zobaczyła, jak jej oczy zalśniły z miłości na widok Bengta.

– Jak można być innym przy takim mężczyźnie – szepnęła żartobliwie Mali do ucha, wzięła od niej półmisek i zaniosła na stół.

Pogoda nie zmieniała się. Zresztą przepowiedział to Olaus Innstad już drugiego dnia świąt. Znał wiele różnych znaków, z których potrafił odczytać pogodę. Podobnie jak inni chłopi. Zależni od pogody z czasem uczyli sieją przepowiadać, jedni lepiej i trafniej niż inni.

Olaus Innstad należał do najlepszych w tym względzie. Szczególnie uważnie obserwował księżyc i potrafił wiele z niego odczytać. Kiedy gospodarze z Innstad odprowadzali swych gości po udanym przyjęciu, Olaus zerknął w górę na ciemne zimowe niebo, na którym ponad górami Stortind widniał czysty żółtobiały rogalik księżyca, jak gdyby i on został umyty na święta.

– Spójrzcie tam – rzekł starzec i popatrzył w niebo, mrużąc oczy. – Księżyc jest zapalony od wschodu i przez czternaście dni będzie ładna pogoda.

– Skąd wiesz? – spytała Mali, która stała obok i również spojrzała w górę.

– Słyszałem kiedyś od ludzi, a i sam przez lata sprawdziłem. To, gdzie najpierw zobaczymy na niebie księżyc w pełni lub po nowiu, mówi nam, z której strony będzie nadchodzić pogoda przez najbliższe dwa tygodnie. Teraz widzisz cieniutki rogalik nad górami, „zapalony od wschodu", jak by powiedzieli starzy ludzie. To oznacza ładną pogodę, jaką mamy teraz. Gdybyśmy ujrzeli go na północy, byłoby zimno. Bardzo zimno o tej porze roku – dodał. – Pogoda nadejdzie z tej strony, gdzie księżyc jest zapalony, i na ogół utrzymuje się przez dwa tygodnie – powtórzył.

– Żeby tylko nie było burzy – szepnęła ze strachem Hall-dis, która przysłuchiwała się rozmowie. – Nie lubię burzy w lecie, ale zimą jest ponoć jeszcze gorzej. Słyszałam, że burza w zimie jest bardziej niebezpieczna.

– Nie wiem – odparł Olaus zamyślony. – Pewnie to dlatego, że zimą jest ciemniej i ostre światło błyskawicy i grzmoty burzy przewalającej się między górami nad fiordem wydają się straszniejsze. Ale teraz nam nie grozi.

Chyba tylko nieliczni lubią burzę, pomyślała Mali. Nie chodzi o to, że ludzie boją się samej burzy, ale obawiają się o swoje domy. Jeśli uderzy piorun i spowoduje pożar, są właściwie bezsilni. Nic nie zdziałają za pomocą kilku wiader wody, nawet jeśli znajdzie się wielu chętnych do pomocy.

– Przyjedź kiedyś do Stornes z Olausem – powiedziała Mali do Margrethe, kiedy obejmowała siostrę na pożegnanie. – Przejrzymy ubranka, które nam zostały.

– Jeśli tym razem będziesz miała dziewczynkę, pożyczę ci trochę rzeczy, żebyś ją mogła stroić – roześmiała się Margrethe. – Nawet jeśli ja też urodzę dziewczynkę. Jak wiesz, mamy teraz dwie!

Za wcześnie, pomyślała Mali znowu, kiedy klacz ruszyła do domu w ten cichy zimowy wieczór. Margrethe nie powinna znowu rodzić dziecka w tak krótkim czasie po bliźniaczkach. Bywa, że niektóre kobiety rodzą co roku, ale takie porody wyczerpują, wyniszczają nawet młode, silne dziewczęta. A kiedy człowiek jest osłabiony, może wdać się gruźlica. Choroba atakuje, gdy organizm nie ma siły się bronić, niezależnie od tego, czy jest stary, czy młody. Mali zadrżała i lepiej okryła skórami siebie i Siverta. Chłopiec zasnął przytulony do niej, najedzony, zarumieniony i zadowolony.

Mali denerwowała się przed spotkaniem z rodzicami Havarda. Obawiała się, że nie byli zachwyceni przeprowadzką syna do Stornes. Właściwie nie samą przeprowadzką, pomyślała, wszystko zależy od tego, co im powiedział o umowie, jaką z nim zawarła. Jeśli gospodarze z Gjelstad sądzili, że ślub najmłodszego syna jest tylko kwestią czasu, to tak czy owak mogli być zadowoleni. Trudno by mu było trafić na większy i wspanialszy dwór, chociaż ojciec wolałby pewnie, żeby wdową była inna kobieta.

Temat pojawił się już przy kawie i to za sprawą Beret.

– Jesteśmy tacy zadowoleni z Havarda – zaczęła. – Dobrze jest mieć przyjaciół, na których można liczyć w nieszczęściu. Gdyby nie wasz syn, który zgodził się przyjść nam z pomocą…

– Tak, ten chłopak potrafi pomóc przy tym i owym -przyznał Oddleiv Gjelstad i uśmiechnął się szeroko. – Prowadzenie gospodarstwa wyssał z mlekiem matki, a resztę odziedziczył po swoim ojcu – dodał ze złośliwym uśmiechem, sprośny i grubiański jak zwykle.

– Że ty zawsze musisz zachowywać się tak beznadziejnie – zauważył Havard i spojrzał na ojca. – Mówiłem wam, że tylko pracuję w Stornes, nic poza tym. Jeszcze nie wiem, jak długo tam zostanę, więc nie gadaj bzdur i nie rozpuszczaj plotek o czymś, co nie istnieje – dodał wzburzony.

Jak zwykle pani Gjelstad wtrąciła się szybko do dyskusji i sprowadziła rozmowę na inny temat, więc nie poruszano więcej kwestii pobytu Havarda w Stornes. Jednak kiedy Mali wychodziła za potrzebą, spotkała w korytarzu gospodarza.

– Wreszcie pozbyłaś się starego, jak tego chciałaś – syknął i spojrzał na nią. – Poza tym dziwi mnie, że znowu jesteś w ciąży, tak rzadko wpuszczałaś go do łóżka. W każdym razie bez walki – dodał z wymownym grymasem.

– To nie twoja sprawa – warknęła Mali, przerażona, że może Johan jednak mu coś wygadał. Nigdy przecież sam by tego nie zgadł, pomyślała i poczuła pulsujący szum w uszach.

– A właśnie, że moja, bo teraz upatrzyłaś sobie mojego syna. Czego od niego chcesz, wdowo ze Stornes? Jeżeli tylko chłopa ci trzeba, to musisz wiedzieć, że mój syn jest na to o wiele za dobry. Ale Stornes to nie najgorsze gospodarstwo, a skądże, więc jeśli dowiem się, że Havard znalazł sobie inną kobietę, to…

– Havard i ja mamy umowę – przerwała mu Mali. – Jeśli chcesz wiedzieć, co zawiera, spytaj po prostu swego syna, o ile w ogóle będzie chciał z tobą o tym rozmawiać. Jednak bardzo w to wątpię – skwitowała.

– Jesteś równie zarozumiała jak kiedyś – zauważył gospodarz z Gjelstad. – Równie pewna tego, że możesz zwabić każdego i robić, co zechcesz. Ale musisz wiedzieć, Mali, że nikt nie będzie się bawił kosztem mojego syna!

– Nigdy się nikim nie bawiłam – odparła Mali spokojnie. – To ty prowadzisz tę grę, zapomniałeś? Zapomniałeś o Kristine? Nie wiem, ile jest jeszcze takich dziewcząt, które wziąłeś siłą, ale i ze mną próbowałeś. Tylko ci nie wyszło, pamiętasz? I dlatego mnie tak nienawidzisz, bo nie dostałeś, czego chciałeś. Jeszcze jedno ci powiem: to, czego się dopuszczasz, to nie zabawa, ale po prostu gwałt. Bierzesz, co chcesz, ponieważ masz władzę. Gdybym sądziła, że twój syn odziedziczył po tobie cokolwiek, nigdy bym go nie wpuściła do Stornes!

Chciała przejść obok i wejść do salonu, ale złapał ją za ramię i przytrzymał.

– Być może wiem o tobie więcej, niż myślisz – syknął jej w twarz. – Johan dużo mi opowiadał. Wiem nawet więcej niż on. Twój mąż uważał, że jesteś zimna, ale tu się poważnie mylił, prawda, Mali Stornes? Jesteś gorąca jak otwarty ogień, bylebyś tylko dostała tego, kogo sama wybierzesz. Dlatego nie baw się moim synem! Nadaje się nie tylko do tego, by zaspokajać twoje żądze. Należy mu się jeszcze gospodarstwo, słyszysz?!

Mali nie zadała sobie trudu, by mu odpowiedzieć. Wyrwała się i poszła do salonu. Jednak wieczór miała zepsuty: nie mogła przestać myśleć o tym, co ten łotr mówił. Jak zawsze zastanawiała się, ile właściwie mógł wiedzieć. Jeżeli jednak czerpał informacje od Johana, to w takim razie nie miał pojęcia o Jo, pocieszała się w duchu.

Nagle, niczym wielka fala, ogarnął ją paraliżujący strach. Johan często pił do późnej nocy z gospodarzem z Gjelstad. Spotykał się z nim już po tym, jak zabił Jo w górach, kiedy poznał prawdę. Mali wstała, podeszła do wiadra i nabrała wody do szklanki. Trzymała ją w drżących dłoniach. Johan nie mógł się przed nikim wygadać! Mali przypomniała sobie, jak panicznie się bał, by nie wyszło na jaw, że karmił ladacznicę i cygańskiego bękarta, którego cały czas uważał za własnego syna. Nie, nawet w upojeniu alkoholowym nie zdradziłby czegoś takiego, przekonywała samą siebie.

– Źle się czujesz?

Ciepłe ręce Havarda ujęły Mali za ramiona. Chłopak odwrócił ją ku sobie i uważnie przyjrzał się jej zatroskany.

– Nie, ja… ja tylko trochę…

Popatrzyła na Havarda bezradna, poczuła nieodpartą potrzebę przytulenia się do niego, by móc czerpać jego ciepło i spokój, zapomnieć o wszystkim wokół. Jednak wciągnęła głęboko powietrze, wyprostowała się i wywinęła z jego ramion.

– Już dobrze – wyznała cicho.

Jednak wcale nie czuła się lepiej. To się nigdy nie skończy, pomyślała bezbarwnie, grzechy, które popełniła, będą prześladować ją i jej syna. Będą popychać ją od okopu do okopu, od kłamstwa do kłamstwa. Będą przez pokolenia prześladować wszystkich, w których płynie jej krew. Ponieważ wiedziała już, że grzech można odziedziczyć, niczym złą krew. Na tę myśl przebiegi ją dreszcz. Dla tych, którzy przyjdą po niej, nie ma odwrotu. To ona zapoczątkowała całą tę nędzę i nieszczęście. Brzemię wydało się nagle nie do udźwignięcia…