142676.fb2 Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

ROZDZIAŁ 3

Kwiecień przyszedł wraz ze słońcem i bezchmurnym niebem, czysty niczym cud po długiej, mrocznej zimie. Kapało i ciekło z porośniętych mchem dachów, a jeśli ktoś nie uważał, mógł oberwać w głowę spadającymi płatami śniegu. Znowu okresowe strumyki z szumem rzeźbiły skalne zbocza i pluskały pod grubą warstwą śnieżnej pokrywy, która zaczynała pękać. Słońce przygrzewało przez szyby, a w podwiędłe kwiaty w oknach salonu wstępowało nowe życie.

Wydawało się, jakby wszystko stawało się prostsze wraz ze słońcem i ciepłem. Mali nuciła pod nosem, kiedy zbierała z łóżek koszule nocne, prześcieradła, ręczniki i bieliznę na wielkie pranie i bielenie. Skóry i narzuty służba wyniosła na dwór i rozwiesiła na sznurach; przy trzepaniu wypadało z nich niemało rozmaitego stworzenia. Mali od samego widoku swędziało całe ciało. Dom wymyto od podłogi po dach. Okna, które zaklinowały się podczas mroźnej zimy, ostrożnie wyważono i wpuszczono świeże powietrze. Tak jakby wywietrzono całe zło, które narosło zimą, i wpuszczono nową nadzieję na lepsze czasy.

Pewnego popołudnia Mali nagrzała w pralni wielki żelazny kocioł wody. W czasie zimy pod koniec każdego tygodnia regularnie się myła w misce, czego prawie nikt inny z domowników nie robił. Ale teraz wyciągnęła wielką balię.

Pierwszym, który w niej wylądował, był Mały Sivert. Początkowo przyglądał się sceptycznie połyskującej wodzie, ale kiedy wreszcie do niej wszedł, niemal nie można go było stamtąd wyciągnąć. W końcu Mali musiała go wywabić z kąpieli za pomocą kawałka brązowego cukru. Okręciła chłopca wielkim ręcznikiem i energicznie wytarła do sucha. Zauważyła, że bardzo wyrósł w ciągu zimy. Trzymała teraz długie, krzepkie chłopięce ciało. Przeczesała palcami jego ciemne włosy i nagle zwróciła uwagę na mokre loki opadające na kark. Zrobiło jej się ciężko na sercu. Dokładnie tak samo wyglądały włosy Jo tamtego wieczoru na przystani. Zanurzyła twarz w czuprynie Małego Siverta i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Przesunęła wargami po karku chłopca, pokrytym delikatnym puszkiem, i pocałowała go w czubek ucha. Skulił się w jej ramionach i roześmiał.

Tak długo tłumiła myśli o Jo, w każdym razie próbowała. Nic dobrego nie wynikało z ciągłego rozmyślania o nim – czuła się tylko jeszcze bardziej nieszczęśliwa, a przebrnięcie przez każdy dzień i każdą noc stawało się trudniejsze i bardziej bolesne. Życie we dworze nie szczędziło jej zmartwień, codziennie przynosiło nowe kłopoty. Jednak nie zapomniała o Jo. Nigdy go nie zapomni, ale usiłowała zrozumieć, że marzenia o Jo do niczego nie prowadzą. Przeżyła swoje dni pełne szalonego, niepojętego szczęścia. Niczego więcej nie mogła oczekiwać. Poza tym Jo znalazł inną kobietę, tak w każdym razie mówiła jego siostra. Właśnie świadomość tego sprawiała jej za każdym razem największy ból, lecz mimo to nie udawało się jej o tym nie myśleć. Obraz Jo i innej kobiety…

Bezwiednie przytuliła syna do siebie i ujrzała w wyobraźni jego ojca, jego błyszczące szarozielone oczy, uroczy uśmiech, półdługie włosy kręcące się na karku, miękki, ciepły głos. Przypomniała sobie jego ręce i poczuła, jak zrobiło jej się gorąco. Nikt nie znał tak dobrze jej ciała jak jego ręce! Oddała się bez reszty temu mężczyźnie, otworzyła się przed nim bez wahania. Pozwoliła mu ze sobą zrobić wszystko, co chciał, on zaś sprawiał, że była nieprzytomna ze szczęścia. Kiedy Johan jej dotykał, budził w niej tylko odrazę.

– Mama idzie kąpać? – spytał Mały Sivert i spojrzał na nią.

– Tak, mama też się wykąpie – odparła Mali i włożyła malcowi koszulkę. – A teraz cię ubiorę i zaprowadzę do Ane. Ona da ci jeść.

Mali ubrała synka i zaprowadziła do salonu. Oznajmiła dziewczętom, że będzie się kąpała i myła głowę, i że to trochę potrwa.

– Powiedziałam Johanowi, że też będzie się mógł dziś wykąpać. Powinniśmy wszyscy skorzystać, skoro już rozpaliłam i nagrzałam tyle wody. Johan wybrał się do Øra, ale zapowiedział, że wróci przed obiadem. Zawiadomcie go, gdy przyjdzie, że woda jest gotowa.

Mali zamknęła za sobą drzwi do pralni i dolała ciepłej wody do balii. O wylaniu tej, w której się kąpał Mały Sivert, nie było nawet mowy – oznaczałoby to marnotrawstwo zarówno drewna na opał, jak i wody. Obok balii postawiła jednak wiadro czystej, letniej wody do spłukania włosów. Potem rozebrała się.

W pralni było niemal za gorąco. Przez okno grzało słońce, a z dużego paleniska buchał ogień. Mali stała przez chwilę naga i popatrzyła po sobie. Przesunęła dłonie po krągłych, jędrnych piersiach, płaskim brzuchu i miękkich biodrach. Miała dwadzieścia cztery lata, urodziła syna, ale jej ciało nadal pozostało szczupłe i sprężyste. Mijające lata i macierzyństwo dodały jej tylko uroku, zdawała sobie z tego sprawę, mimo że nigdy zbytnio się nad tym nie zastanawiała. Jednak spostrzegła to po spojrzeniach, jakie posyłali jej ludzie na przyjęciach, na które była proszona, i w innych miejscach, gdzie zbierało się dużo osób.

Zdarzało się nawet, że niektórzy mówili o tym wprost -zwracali Johanowi uwagę, żeby dobrze pilnował żony, która wraz z upływem lat staje się coraz piękniejsza. W przeciwieństwie do innych żon, które często przybierały na wadze, ich ciało wiotczało, a włosy przerzedzały się, gdy po wyjściu za mąż rodziły jedno dziecko za drugim.

Na twarzy może przybyło jej kilka zmarszczek, a oczy nie wydawały się już tak błyszczące i promieniejące radością, pomyślała Mali. Nachyliła się do małego lusterka na ścianie, przetarła parę i przyjrzała się sobie. Zmieniła się od czasu, gdy była całkiem młoda i snuła wiele marzeń o życiu. Nie wyglądała też tak, jak w owe tygodnie lata, kiedy Jo mieszkał z nimi. Nigdy nie czuła się piękniejsza niż wtedy. Wówczas promieniała, pomyślała, promieniała i żyła pełnią życia. Mimo że od tamtej pory minęło trochę czasu, a troski i zmartwienia jej nie omijały, Mali czuła, że i teraz jest piękna i pociągająca. Bujne gęste włosy wydawały się równie imponujące jak kiedyś. Co prawda wypadło ich trochę tuż po porodzie, ale teraz znowu zrobiły się mocne. Mali powoli odpięła spinkę i rozpuściła włosy na ramiona -jasne loki sięgały prawie do pasa. Ich kolor zmienił się nieznacznie po urodzeniu Małego Siverta, sama nie wiedziała, dlaczego. Barwa żółtego zboża przeszła w przypominającą raczej stare złoto rozświetlone blaskiem światła.

Mali weszła do balii i zanurzyła się aż po szyję. Długo tak siedziała, oparła głowę na brzegu i wyraźnie czuła, jak opuszcza ją napięcie. Ostatnio towarzyszyło jej nieustannie i przyprawiało o ciągły ból głowy, lecz nikomu się nie skarżyła. Kiedy woda zaczęła stygnąć, Mali sięgnęła po mydło i zaczęła się myć. Potem zwilżyła włosy i dobrze je namydliła. Następnie wstała, wzięła wiadro i spłukała włosy letnią wodą. Woda i mydło wpadły jej do oczu i po omacku musiała szukać ręcznika, który położyła na krześle. Nie sięgnęła go z balii, więc wyszła na podłogę. Z mokrych włosów ciekła woda, Mali pochyliła się nad balią, zebrała je w dłonie i próbowała wykręcić.

Pochłonięta kąpielą nie słyszała, żeby ktoś wchodził, dlatego kiedy poczuła zimne ręce obejmujące ją od tyłu, krzyknęła przestraszona.

– Mogło być gorzej – odezwał się Johan za jej plecami. – Ale to tylko ja.

Gładził rękoma jej mokre nagie ciało, jego oddech stał się wyraźnie krótszy i przyśpieszony.

– Właśnie miałam się wytrzeć – burknęła Mali i próbowała odsunąć męża od siebie. – Jeżeli tylko trochę poczekasz, nagrzeję wody również dla ciebie. Mam czystą…

Johan odwrócił ją ku sobie i trzymał na wyciągnięcie ręki. Mali czuła się niezręcznie, stojąc tak całkiem naga, i zaczerwieniła się.

– Nieczęsto mogę cię tak oglądać – rzekł, trzymając ją mocno za ramiona. – W ciemnej sypialni na poddaszu niewiele można zobaczyć, zwłaszcza zimą.

Jego ręce prześlizgnęły się po jej piersiach i zsuwały dalej po płaskim brzuchu.

– Dobry Boże, ależ jesteś piękna – szepnął ochryple.

– Pozwól mi się wytrzeć, Johan – poprosiła cicho. – Zaraz ktoś może tu przyjść.

– Nie myślałaś o tym, zanim się zjawiłem – odparł i mocno chwycił ją za pośladki. – A może czekałaś na kogoś? To znaczy na kogoś innego?

– Gadasz głupstwa – rzuciła, wykręciła się z jego ramion i znalazła ręcznik. – Wiesz dobrze, że na nikogo nie czekałam. Nikt nie przychodzi do pralni w dzień kąpieli.

Nie zdążyła owinąć się ręcznikiem, ponieważ znowu ją złapał. Mocno do siebie przyciągnął i wsunął rękę między jej nogi. Potem pchnął ją na ławę. Mali straciła równowagę i upadła, uderzając głową o ścianę. Wypuściła z rąk ręcznik. Johan już ją dopadł, działał z taką zapalczywością, jakiej jeszcze u niego nie znała. Widok mokrego nagiego ciała żony mocno go podniecił. Dyszał, przygniatał ją jednocześnie, zrywając z siebie ubranie. Ława była twarda i wąska i Mali musiała mocno się trzymać, żeby nie spaść.

Nie wiedziała, jak długo to trwało, gdy dał się słyszeć jakiś dźwięk. Z przerażeniem odwróciła głowę w stronę wejścia. Johan niczego nie spostrzegł. Sapał i jęczał, nie przerywając szaleńczej jazdy. Serce w piersi Mali zamarło. W uchylonych drzwiach do pralni stał Mały Sivert. Przyglądał im się wielkimi, przestraszonymi oczami i z otwartymi ustami.

Mali próbowała odepchnąć Johana i powstrzymać go.

– Przestań – syknęła. – Mały Sivert tu jest.

Chwilę trwało, zanim znaczenie tych słów dotarło do Johana. Mali zorientowała się, że właśnie dochodził i dlatego zdawał się nieobecny.

– Co? – wzdrygnął się i spojrzał na przerażoną twarz Mali. – Co powiedziałaś?

– Mały Sivert – szepnęła.

Johan gwałtownie odwrócił głowę. Kiedy zauważył syna w drzwiach, zrobił się czerwony jak rak.

– Wyjdź! – krzyknął z wściekłością. – Idź stąd!

– Nie – odparła Mali bezsilna. – Nie wypędzaj go. Powinniśmy spróbować mu wytłumaczyć…

Dolna warga Małego Siverta zaczęła drżeć, a oczy wypełniły się łzami.

– Co lobicie? – spytał zagubiony.

– Wyjdź – powtórzył Johan stanowczo. – To… Mama zaraz do ciebie przyjdzie. Wyjdź teraz i zamknij za sobą drzwi.

Chłopiec powoli odwrócił się i wyszedł. Zanim zamknął drzwi, obejrzał się jeszcze raz i popatrzył na rodziców. Mali rozpłakała się, kiedy dostrzegła to spojrzenie: przerażone, niepewne i zagubione. Potem drzwi się zamknęły.

– Muszę iść do niego i mu wytłumaczyć… – zaczęła, próbując desperacko się wyswobodzić.

– Pójdziesz, gdy skończę – odpowiedział Johan ochryple i zaczął od nowa.

Mali leżała nieruchomo jak kłoda i myślała tylko o synku. Co on sobie mógł wyobrażać, kiedy zobaczył ich w takiej sytuacji? I do tego jeszcze został przepędzony przez rozwścieczonego ojca. Powinni raczej pośpiesznie coś na siebie narzucić i starać się z nim porozmawiać. Biedny malec, gdzie on teraz jest?

Nieoczekiwane wtargnięcie Małego Siverta wytrąciło Johana z transu. Dyszał i jęczał jeszcze przez chwilę, starał się, jak mógł, ale w końcu dał za wygraną. Przeklinając ze złością, wstał z ławy.

– Przeklęty bachor! – warknął bez opamiętania.

Zanim Mali zdała sobie sprawę z tego, co robi, wymierzyła mu policzek. Stanął jak wryty i na sekundę odebrało mu mowę, ale zaraz oddał Mali z jeszcze większą siłą.

– Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyknął. – Że możesz mnie policzkować jak jakiegoś gówniarza?

Mali nie dała się wciągnąć w kłótnię. Chwyciła ręcznik i szybko się wytarła. Zaczęła się ubierać, a łzy ciekły jej po twarzy. Policzek, w który Johan ją uderzył, piekł.

– Jak sądzisz, co taki maluch może sobie pomyśleć, kiedy… Widziałeś przecież, że był śmiertelnie przerażony. A ty co? Wyganiasz go. Krzyczysz na niego, jak gdyby…

– Byłoby lepiej, gdybym wstał? Pozwolił mu zobaczyć… zobaczyć się w całej okazałości?

Mali nie wiedziała. Jedyne, czego pragnęła, to odszukać Małego Siverta i spróbować mu wytłumaczyć… Wytłumaczyć mu? Ale co? – zastanowiła się nagle. O miłości? Wsunęła stopy w buty, narzuciła szal na mokre włosy i wypadła za drzwi.

Wreszcie odnalazła chłopca w stodole. Zagrzebał się w zagłębieniu w sianie, leżał tam i płakał. Mali podeszła do niego cicho i usiadła obok. Przyciągnęła synka do siebie, poczuła, że małym ciałkiem wstrząsał płacz. Starała się ukoić Siverta, gładząc go po głowie.

– Posłuchaj mnie – zaczęła powoli, nie bardzo wiedząc, co mówić dalej.

Wiele jednak zależało od tego, co teraz powie, pomyślała, by jego niewinny, dziecięcy umysł mógł jakoś zaakceptować to, co malec zobaczył. Aby to, czego był świadkiem, nie zniszczyło mu życia w późniejszym wieku, gdy kiedyś sam…

– Tata… tata zły – szlochał.

– Nie, tata nie jest zły. Ale ty przyszedłeś…

Mali przerwała i musiała przełknąć ślinę.

– Kiedy dwoje ludzi się kocha, to lubią być tak blisko siebie, jak… jak tylko się da

– mówiła dalej cicho. – Wiesz, jak to jest przyjemnie, kiedy gładzę cię po gołych pleckach, prawda? Kiedy możesz przyjść do mnie do łóżka w sypialni na górze i się przytulić…

Mały Sivert spojrzał na nią zapłakanymi oczami.

– I właśnie w pralni zobaczyłeś… – wyjaśniała Mali, czując się niezręcznie. – Tata nie był ani rozgniewany, ani zły. Ani na ciebie, ani na mamę. On chciał być tylko dla mnie dobry… wtedy dorośli robią… robią to, co widziałeś.

Przez chwilę słychać było tylko łkanie Małego Siverta. Siedział blisko Mali i skubał źdźbło słomy.

– Bez ublania? – spytał i popatrzył na nią.

Boże, pomyślała Mali, czując, jak złość burzy jej krew w żyłach. Że też Johan nigdy nie może nad sobą panować! Gdyby zachowywał się jak inni, nigdy by się to nie zdarzyło. Chociaż nie! To mogłoby się zdarzyć każdemu. Na przykład Bengtowi i Margrethe albo parobkom i dziewczętom zabawiającym się na sianie. Ale to jakby co innego. Gdyby chłopiec ich zaskoczył, ujrzałby namiętność, igraszki i miłość. To, co zaszło między nią i Johanem, było tylko jej upokorzeniem, ale tej różnicy, miała nadzieję, Mały Sivert pewnie by nie zauważył.

– Tak, bez ubrania – przytaknęła, wycierając mu policzki i nos rąbkiem fartucha. – Chcieliśmy być blisko siebie bez ubrania – dodała, czując, że się czerwieni.

– Zeby być dobzy? – upewniał się Mały Sivert i utkwił w matce badawczy wzrok.

– Bardzo dobrzy – szepnęła Mali.

Posiedzieli jeszcze chwilę w milczeniu, oddech chłopca stawał się coraz bardziej wyrównany. Nagle malec przyłożył twarz do szyi Mali, a rączkami gładził ją po karku.

– Dobze? – szepnął i spojrzał na nią z uśmiechem.

Mali roześmiała się i pocałowała go miękko w czoło, przytuliła mocno, a potem leciutko ugryzła w czubek ucha, aż skulił się i roześmiał.

– No, dobrze – rzekła i wzięła synka na ręce. – A teraz pójdziemy do domu i zobaczymy, czy zaraz będzie jedzenie.

– Czy wytłumaczyłaś… czy udało ci się porozmawiać z Małym Sivertem? – spytał Johan, kiedy wieczorem spotkali się w sypialni.

– Tak, myślę, że udało mi się wszystko mu wyjaśnić – odparła, unikając wzroku męża.

Rozebrali się w milczeniu. Johan wszedł do łóżka, nie zamierzając Mali tknąć.

– Nie powinienem być taki porywczy – odezwał się po chwili z drugiego końca pokoju. – I nie powinienem był cię uderzyć…

– To ja pierwsza uderzyłam – przyznała Mali.

Żadne z nich nie odezwało się więcej. Po jakimś czasie Mali usłyszała miarowy oddech męża i domyśliła się, że usnął. Zdumiało ją, że Johan zawsze może dobrze spać, niezależnie od tego, co wydarzyło się w ciągu dnia. Sama długo nie mogła zmrużyć oka. Długo…

Kwiecień był miesiącem wielkich urodzin. Olaus kończył roczek piętnastego, a Mały Sivert trzy lata dwudziestego piątego. Najpierw obchodzono uroczystość Olausa w Innstad. Najwyraźniej Margrethe już przestała obawiać się o dziewczynki. Witaia gości w progu swego domu łagodna, uśmiechnięta i urocza, obejmując Bengta ramieniem. Mali zastanowiła się, czy kiedykolwiek zawiedli siebie nawzajem. Po dużym brzuchu, który tak bardzo martwił Margrethe, nie zostało śladu, za to piersi miała nabrzmiałe. Nadal karmiła bliźniaczki i, o ile Mali wiedziała, starczało jej mleka dla obu.

– Najlepsza i najpiękniejsza mleczna krowa w całym okręgu – zażartował Bengt z uśmiechem i posłał żonie pełne podziwu spojrzenie.

Miłości między nimi dwojgiem nadal niczego nie można zarzucić, pomyślała Mali. Wprost przeciwnie, wygląda na to, że jeszcze bardziej się do siebie nawzajem zbliżyli, że trudny poród i obawa o zdrowie i życie bliźniąt w ciągu długich zimowych miesięcy bardziej ich połączyły.

Margrethe ubrała się w nową, piękną złocistą bluzkę, która w niezwykły sposób sprawiała, że od siostry bił dziwny blask, oraz w spódnicę uszytą z materiału, który Mali własnoręcznie utkała i podarowała Margrethe pod choinkę na Boże Narodzenie w zeszłym roku. Włosy młodej matki, zaczesane do tyłu i spięte dwoma grzebykami, odzyskały dawny blask. Spływały jej na plecy niczym jedwabny szal. Margrethe sprawiała wrażenie bardzo młodej, a jednocześnie dorosłej i dojrzałej oraz pełnej godności kobiety. Nie ma wątpliwości, że jest szczęśliwa i jest jej dobrze, pomyślała Mali z ukłuciem zazdrości.

Olaus nie całkiem rozumiał, że to jego święto, ale przyjmował życzenia i upominki z zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Nie miał dużego doświadczenia w rozpakowywaniu prezentów, zatem tę rolę przejął Mały Sivert.

– Pomogę ci – zaproponował z ochotą i wziął paczki z rąk małego jubilata.

Lecz również bliźniaczki, leżące w kołysce na środku salonu, otrzymały swoją porcję należnej im uwagi.

– Ależ one wyrosły – zauważyła babcia z Buvika i zaszkliły się jej oczy. – To prawdziwy cud, że wszystko poszło tak dobrze.

– Tak, możemy dziękować Bogu – przyznała Halldis, wzięła na ręce mniejszą z dziewczynek i podała Brit Buvik. – Powinnaś nabierać wprawy i nauczyć się trzymać takie maleństwo – dodała z uśmiechem. – Będziesz podawać Brit Mali do chrztu.

– Czy już ustaliliście datę? – spytała Mali i wyjęła z kołyski drugą dziewczynkę.

– Porozmawiamy o tym w kościele w pierwszą niedzielę maja – odparła Margrethe.

– Wtedy będzie już chyba można bezpiecznie wynieść dzieci na dwór. Jak myślisz, Mali?

– Myślę, że te dwie małe dziewuszki zniosą wiele -uśmiechnęła się Mali; przysunęła twarz do główki niemowlęcia i wciągnęła jego zapach.

Zdawało jej się, że tak dawno nie czuła tego zapachu. Zamknęła na chwilę oczy i przypomniała sobie, jak wzięła Małego Siverta w ramiona, jak pierwszej nocy leżała z nim przy piersi, jego zapach i jak ogarnęło ją uczucie bezgranicznej miłości macierzyńskiej, którego wtedy po raz pierwszy doznała. I tęsknota, pomyślała. Bolesna tęsknota za Jo, za tym, by móc dzielić to cudowne uczucie razem z nim, ojcem dziecka.

– I ty powinnaś urodzić drugie, Mali – poradziła jej Halldis i popatrzyła na nią. – Jesteś z tych kobiet, które powinny mieć dużo dzieci.

– Przyjdzie na to czas – odparła Mali, nie podnosząc wzroku. – Mały Sivert skończy dopiero trzy lata. Możemy mieć jeszcze jedno lub dwoje – dodała, nie patrząc na Johana. – Tylko nam się tak nie śpieszy jak gospodarzom w Innstad – zażartowała, próbując się roześmiać.

– O, tylko spójrz na tych paniczów – zaśmiała się Halldis i spojrzała na chłopców błyszczącymi oczami. – Czyż nie są śliczni?

Olaus i Mały Sivert siedzieli obok siebie na kanapie i głaskali kota.

– Kto by po nich poznał, że są kuzynami – zauważył Olaus Innstad i pokręcił głową. – Nasz pierworodny jest podobny do ojca jak mało kto, ale Mały Sivert… – popatrzył badawczo na Mali i Johana. – Nie widzę podobieństwa do żadnego z was – stwierdził.

Serce podeszło Mali do gardła i czuła, że się zaraz udusi. Podniosła się powoli i drżącymi rękami położyła maleństwo z powrotem do kołyski.

– Nieprawda, jest podobny i do Beret, i do Johana – rzekła opanowanym głosem. – I do mnie też – dodała, usiłując się roześmiać. – Tylko poczekajcie, aż urośnie. Prawda, mamo? – spytała i popatrzyła na matkę, szukając u niej potwierdzenia swych słów.

Brit Buvik podniosła wzrok na Mali i uśmiechnęła się, jakby nieobecna. Była zbyt zajęta niemowlęciem w swych ramionach, które miała podawać do chrztu.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – przyznała. – Ale oczywiście jest do ciebie podobny i do swojej prababci, prawda, Ola?

Dlaczego wszyscy muszą rozmawiać o tym, kto jest, a kto nie jest do kogoś podobny, i dlaczego wybrali sobie właśnie jego, pomyślała Mali poirytowana. Czy ludzie nie mogliby pilnować własnych spraw? Mały Sivert jest spadkobiercą Stornes, nawet jeśli nie jest podobny do Johana, pomyślała. Po pierwsze Johan widnieje w księgach kościelnych jako jego ojciec. Poza tym drugiego lutego Odelsting uchwalił, że dziecko ma takie samo prawo do nazwiska i dziedziczenia bez względu na to, czy urodziło się w związku małżeńskim, czy poza nim. Nazwano te prawa castbergskimi i dużo o tym pisano w gazetach. Większość ludzi nastawiła się wrogo do nowych przepisów, uważając, że Castberg swoim prawem doprowadzi wiele rodzin do nędzy. Mali czytała na ten temat, a poza tym przysłuchiwała się dyskusji mężczyzn.

Przeważnie spotykała się z opinią, że nowe prawo pozbawione jest krzty rozsądku, że może doprowadzić do tego, że dziewki służące i „wolne ptaki" zaczną nadciągać z tłumoczkami na ręku, twierdząc, że ojcem niemowlęcia jest dziedzic lub bogaty ziemianin. W ten sposób zapewnią byt sobie i swemu potworkowi, i jeżeli gospodarz nie będzie miał odpowiednich atutów w ręku, to znajdzie się w opałach. Nikt nie wspominał o drugiej ewentualności: kiedy kobieta zostaje z nieślubnym dzieckiem. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że szanującej się kobiecie może się przydarzyć taki wypadek.

Mali nigdy nie włączała się do dyskusji, ale godzinami czytała nocą w gazetach na ten temat. Nagle uświadomiła sobie, że gdyby zabrała ze sobą Małego Siverta i odszukała Jo, jej syn nie straci prawa do Stornes, lecz odziedziczy posiadłość, gdy przyjdzie na to czas. Wtedy niczego mu nie zabraknie. Ta myśl przez długi czas nie dawała jej spokoju. Tęsknota za Jo ożyła z nową siłą, a marzenie o tym, by zamieszkać z jedynym mężczyzną, którego kiedykolwiek kochała, stało się bliskie i realne. Ale Mali szybko wrócił rozsądek. Taka decyzja wywołałaby nie mniejszy skandal, niż gdyby odeszła z Jo tamtego lata, kiedy pracował u nich w Stornes. Możliwe, że tym razem spowodowałaby jeszcze większe zgorszenie. Poza tym, czy mogła być pewna, że Jo przyjmie ją i Małego Siverta z otwartymi ramionami?

Kiedyś nie miała żadnych wątpliwości, że mogłoby się stać inaczej. Poza tym Jo obiecał przecież, gdy wyjeżdżał, że zawsze będzie na nią czekał, gdyby któregoś dnia zmieniła zdanie. Jednak jego siostra twierdziła coś zupełnie innego, rozmyślała Mali. Według niej Jo mieszkał teraz z inną kobietą, być może miał również dziecko.

W końcu Mali zarzuciła ten pomysł. Doszła do wniosku, że jej miejsce jest w Stornes, jej syn odziedziczy wspaniały dwór, a jego imię – ani jej – nie będzie zamieszane w żaden skandal…

Kiedy zeszła z poddasza, gdzie ułożyła do snu Małego Siverta, Johan siedział w salonie i przeglądał stary album fotograficzny.

– Co robisz? – spytała Mali zdumiona.

Johan podniósł głowę i spojrzał na nią. W jego wzroku pojawiło się coś mrocznego, co ją zaniepokoiło.

– Oglądam stare zdjęcia – odparł. – Ojca i matki – dodał. – I moje, kiedy byłem dzieckiem. Olaus Innstad miał rację: trudno jest stwierdzić, do kogo Mały Sivert jest podobny.

Mali zrobiło się gorąco. Drżącą ręką odgarnęła włosy, starając się opanować. Usiadła obok męża i spojrzała na pożółkłe zdjęcia.

– Co cię napadło, Johan? – spytała, starając się, jak mogła, by jej głos brzmiał spokojnie i naturalnie. – Najważniejsze, czyim jest dzieckiem, a nie do kogo jest podobny.

Johan nie odpowiedział. Kiedy zamykał album, wypadło mu na kolana jakieś luźne zdjęcie – zdjęcie ciemnowłosej dziewczynki, z kręcącymi się lokami wokół twarzy i dużymi ciemnymi oczami.

– Popatrz tylko – rzekła Mali, podnosząc fotografię. – Jest podobny do twojej matki. Jeżeli ty w to nie wierzysz, to ja widzę, że jest bardzo podobny również do swojego ojca.

Przez chwilę spodziewała się, że Bóg ześle na nią grom za te właśnie słowa. Nie za kłamstwo, wręcz przeciwnie: kryło się w nich więcej prawdy, niż ktokolwiek by przypuszczał. Ale Johan tego nie wiedział i nigdy się nie może dowiedzieć. Dlatego nieustannie musi go utwierdzać w przekonaniu, że Mały Sivert jest do niego podobny.

Johan wziął od niej zdjęcie i schował z powrotem do albumu. Potem uśmiechnął się nieznacznie i objął Mali ramieniem.

– Tak, jeśli ty tak mówisz… Wszyscy powtarzali, że byłem śliczny jako dziecko – westchnął. – Babcia chwytała się wszelkich możliwych sposobów, by mi to dać do zrozumienia. Ale niestety wszyscy z upływem lat się starzejemy – dodał i przeciągnął dłonią po przerzedzonych włosach, które mu jeszcze zostały.

– Czy ktoś ci powiedział, że teraz jesteś brzydki? – spytała Mali i uśmiechnęła się. – Ja tak nie uważam.

Johan zaczerwienił się i przygarnął ją do siebie. Nie protestowała. Przytuliła się do jego piersi, usiłując oddychać normalnie. Jej serce waliło jak szalone, aż się bała, że Johan to zauważy.

– Sivert jest również podobny do swojej uroczej matki -odezwał się Johan gdzieś ponad jej głową. – Może powinniśmy wcześniej się dziś położyć? – szepnął nieoczekiwanie wprost do jej ucha.

– Dobrze – odpowiedziała, gardząc samą sobą, aż zapiekło ją w piersi.

Zachowała się jak ladacznica, pomyślała. Sprzedawała się dla swojego syna, kupczyła swoim ciałem i duszą, żeby go chronić. Nie, nie duszą, poprawiła się. Duszy nigdy nie sprzeda. Ale ciało sprzedała za gospodarstwo dla syna. Nie, nie tylko z jego powodu, zreflektowała się nagle. Również po to, by uchronić samą siebie. Na tyle starczyło jej uczciwości, by to przyznać. Choćby przed sobą…