142676.fb2 Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Dziecko mi?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

ROZDZIAŁ 4

Kiedy Mali dwudziestego piątego kwietnia rozsunęła zasłony w sypialni na poddaszu, spojrzała na gładki jak lustro fiord, na nasiąkniętą wodą ziemię, pachnącą żywą glebą, na której tylko z rzadka widniały malejące z dnia na dzień białe płaty, na góry, gdzie śnieżna pokrywa musiała się wspinać coraz wyżej i wyżej, aczkolwiek niechętnie. Bywały jeszcze dni i noce, kiedy sypało śniegiem, jakby ku przypomnieniu ludziom, że zima nie zamierza tak łatwo się poddać. Ale śnieg padał mokry i błyskawicznie topniał. Wiosna zaczynała wygrywać.

Mali głęboko zaczerpnęła powietrza i jak zwykle na ułamek sekundy zatrzymała wzrok przy przystani. To tutaj został poczęty jej śliczny synek, który dziś kończy trzy lata. Odwróciła się w stronę łóżka i spojrzała na niego. Leżał z głową na wpół ukrytą pod pikowaną kołdrą, spod której wystawała tylko jego czarna czupryna.

Johan zszedł już na dół, ale Mali chciała być przy dziecku, kiedy się dziś obudzi. Wyjęła jedną z paczek, którą przygotowała dla Małego Siverta, wielką tabliczkę czekolady. Oprócz tego utkała materiał i uszyła elegancki garnitur -strój zostanie zaprezentowany po południu, kiedy przyjdą goście. Mali nie miała pojęcia, czy Johan pomyślał o prezencie, w każdym razie nic jej nie wspominał, ale podejrzewała, że trzymał coś w zanadrzu. Jedynymi urodzinami, o których nie zapominał, były urodziny syna. Mali domyśliła się, że coś szykuje, ponieważ między nim a parobkami dało się wyczuć atmosferę dziwnej tajemniczości.

Usiadła na brzegu łóżka i ostrożnie odsunęła brzeg kołdry z twarzy Małego Siverta. Miał policzki zaczerwienione od snu, wymamrotał coś niezrozumiale przez sen. Chwycił za brzeg kołdry i przyciągnął ją z powrotem do policzka. Serce Mali ledwie mieściło bezmiar miłości do śpiącego synka. Trzy lata, to niewiarygodne. Ponad trzy lata nosiła swoją tajemnicę i jak dotąd udawało jej się wszystkich przechytrzyć. Największe niebezpieczeństwo minęło, pomyślała z ulgą. Mały Sivert jest dziedzicem Stornes i nikt tego nie podważy, nawet Johan. Jedynym, który mógłby pozbawić chłopca prawa do majątku, jest gospodarz z Gjelstad, przemknęło jej przez głowę i wzdrygnęła się. Dręczyła ją niepewność, co takiego wiedział. Prawdopodobnie nic, pocieszała się w duchu, tylko się z nią drażnił i dlatego za każdym razem, gdy się spotykali, nie szczędził jej tych swoich wieloznacznych aluzji, od których robiło jej się gorąco ze strachu i niepokoju. Pewnie chciał jej tylko zrobić na złość, pomyślała. Sprawiało mu to tym większą przyjemność, im bardziej jej dokuczył i zdenerwował, ponieważ nienawidził jej tak samo gorąco, jak i ona jego.

Pochyliła się i pocałowała ciepły policzek Małego Siver-ta. Gdyby gospodarz z Gjelstad znał jej sekret, już dawno by go zdradził Johanowi, pomyślała niepewnie. Była bowiem przekonana, że gdyby wiedział o czymś, co mogłoby ją zniszczyć, nie zwlekałby z ujawnieniem prawdy, niezależnie od tego, ile ofiar by to pochłonęło. Nie liczył się z nikim i niczym, byle się tylko zemścić! Ale i tak nic nie wskóra, pomyślała Mali i krew napłynęła jej do twarzy. Nikt nie zdoła teraz zaszkodzić jej ani jej synowi, a już najmniej ten pi-janica z Gjelstad. Sam pewnie ma mnóstwo sprawek na sumieniu. Bo na pewno nie jest bez winy! Kristine nie jest jedyną służącą, którą zgwałcił i której zrobił dziecko, ale tylko o niej Mali wiedziała. Z Kristine znały się na tyle dobrze, że ta jej się zwierzyła. Mali czuła, jak na samą myśl nabrzmiewa w niej nienawiść do podstarzałego rozpustnika, który posiadał taką władzę nad ludźmi, że mógł bezkarnie wyprawiać, co chciał. Drań się nie spodziewał, że Kristine, nie znajdując innej drogi wyjścia z nieszczęścia, w które ją wpędził, odbierze sobie życie. Jednak nawet mu powieka nie drgnęła, pomyślała Mali z goryczą, gdy się o tym dowiedział. Udawał, że nie ma pojęcia, kto mógł się przyczynić do tej tragedii!

Mali słyszała również, jak ludzie gadali, że maczał palce w innych podejrzanych sprawach, że oszukiwał przy sprzedaży i wykorzystywał znajomości dla osiągania korzyści. W tym celu zawsze szukał słabych stron człowieka, rozpowszechniał złośliwe plotki, mogące zniszczyć tego, kto miał z nim na pieńku. Ona też z nim zadarła, pomyślała Mali i roztarła zimne dłonie. Nic nie sprawiłoby mu większej radości niż to, gdyby kiedyś udało mu się ją pokonać!

Mały Sivert otworzył oczy i zaspany spojrzał na matkę.

– Czy to ten duży chłopiec ma dziś urodziny? – spytała Mali i pieszczotliwie potargała go po włosach. – Kończy trzy lata i dostanie prezent?

Przez moment Mały Sivert patrzył na nią, nie rozumiejąc, lecz w jednej chwili oprzytomniał i usiadł na łóżku.

– Sivelt jest duzy – powiedział i uśmiechnął się. – Tsy lata!

Mali podała mu jeden z pakunków, ten z dużą tabliczką czekolady. Na ów widok oczy chłopca zrobiły się ogromne. Nieczęsto dostawał słodycze, a tym bardziej całą, dużą tabliczkę; takiej jeszcze nigdy nikt mu nie podarował. Niecierpliwymi palcami rozerwał papier i wziął duży kawałek. Będzie dziś kłopot ze śniadaniem, pomyślała Mali, ale trudno. Przecież to trzecie urodziny małego!

– Nie możesz zjeść od razu wszystkiego – rzekła i zabrała mu resztę. – Powinieneś zrobić trochę miejsca w brzuszku na śniadanie, rozumiesz. A potem przyjdą do ciebie goście i przyniosą więcej prezentów, mama upiekła też ciasto.

Z kącików ust Małego Siverta pociekła rozpuszczona czekolada. Jego oczy błyszczały. Mali przyniosła ściereczkę i umyła mu buzię, a potem podała mu drugą paczkę. Piękny ciemnoniebieski garnitur nie wzbudził takiego zainteresowania jak czekolada, zresztą Mali nie liczyła na to.

– A teraz powiedz ładnie „dziękuję" – zwróciła mu uwagę. – Musisz o tym pamiętać, że kiedy coś dostajesz, zawsze musisz podziękować.

– Dziękuję baldzo! – zawołał i zarzucił jej ręce na szyję. -Mogę jesce cekolady?

Mali nie potrafiła synkowi odmówić i dała mu duży kawałek. Potem ubrała chłopca i razem z prezentami zabrała na dół.

Beret już zeszła do salonu. Schudła i posiwiała od czasu, kiedy zabrakło Siverta, zauważyła Mali. Nie przypuszczała, że teściowa tak to przeżyje; być może była bardziej związana z Sivertem, na swój szczególny sposób, niż Mali sądziła. Parę razy próbowała rozmawiać z Beret o Sivercie, ale tamta tylko jeszcze bardziej zamykała się w sobie i patrzyła gdzieś w dal nieobecnym, pozbawionym życia, szarym wzrokiem.

Mali uznała, że nie powinna się spodziewać, że teściowa nagle zechce dzielić się z nią swymi najskrytszymi myślami. Lub uczuciami, jeśli jakieś miała. Mali zawsze wątpiła w to, że matkę Johana stać na wzruszenie, ciepły gest lub chwilową słabość i prawdziwe łzy, może poza sytuacjami, kiedy rozczulał ją Mały Sivert. Teraz nie była już tego taka pewna. Zdarzało się bowiem, że czasami, gdy Beret myślała, że nikt jej nie widzi, Mali dostrzegała w jej spojrzeniu jakiś ból i bezradność. Nigdy jednak nie trwało to wystarczająco długo, by mogła nabrać pewności, a i Beret nigdy nie próbowała z Mali rozmawiać, nigdy nie szukała u niej pociechy. Tylko Mały Sivert potrafił wywołać uśmiech na poszarzałej twarzy babci.

– No nie, kto to przyszedł? – zawołał Johan i podrzucił syna wysoko w powietrze, aż ten krzyczał z radości. – Czy ktoś ma tu dzisiaj urodziny?

– Tak, ja! – odpowiedział Mały Sivert zachwycony. – Tsy lata!

– Koniec świata! – rzekł Johan i uśmiechnął się. – Już tak się zestarzałeś? W takim razie nie jesteś już małym dzieckiem, lecz wyrosłeś na tyle, żeby dostać swoją własną sypialnię obok naszej, mamy i mojej – dodał, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Mali.

Serce w Mali zamarło. Myślała, że uda jej się jeszcze trochę odsunąć w czasie ten moment, ale Johan najwidoczniej tylko czekał na odpowiednią okazję. Nie mogła się sprzeciwić, bo wszystkim wydałoby się to dziwne i nienaturalne.

– Tata ma jeszcze coś dla ciebie. Ale najpierw musimy się ubrać i wyjść na dwór.

– Na dwól? – spytał Mały Sivert, nie rozumiejąc. – Packa jest tam?

– Tak – odparł Johan i Mali zauważyła w jego oczach błysk dumy. – Paczka jest na zewnątrz. Jest baardzo duża, zobaczysz, tak duża, że nie dałem rady wnieść jej do domu.

Mali zastanowiła się, co takiego Johan teraz wymyślił. Mały Sivert w największym pośpiechu wciągnął na siebie kurtkę i czapkę, owinął się szalikiem i podreptał za ojcem. Mali zauważyła, że nawet Beret wstała i ruszyła za nimi, stanęła tuż za Mali.

Na dziedzińcu stał Gudmund i trzymał na uwięzi młodą, błyszczącą kasztankę z grzywą jak złocisty jedwab i ogonem tej samej barwy. To najpiękniejsza klacz, jaką Mali w życiu widziała. Nigdy nie spotkała takiej kombinacji kolorów. Musiała sporo kosztować, pomyślała. Johan nie kupił chyba chłopcu konia na własność? Ojciec wziął małego Siverta na ręce i ruszył w stronę Gudmunda. Mali powoli podążyła za nimi.

– Co ty, Johan… – rzekła nieco zbita z tropu. – Coś ty wymyślił? Klacz!

– Dziedzic Stornes powinien mieć swoją klacz – odparł Johan i uśmiechnął się dumnie niczym mały chłopiec. -Nasza stara szkapa i tak będzie wkrótce potrzebowała zmienniczki – wyjaśnił.

Podeszli bliżej do Gudmunda. Kasztanka odwróciła ku nim łeb i zarżała, a wtedy Johan wyjął z kieszeni kawałek brązowego cukru i podał Małemu Sivertowi.

– Daj swojej klaczy trochę cukru – zaproponował. – Bo to jest twój koń, chłopie.

– Mój koń? – spytał Mały Sivert z niedowierzaniem i popatrzył wielkimi oczami na ojca. – Tylko mój? Mój koń, tylko mój?

– Tylko twój – przytaknął Johan. – Przywitaj się z nim teraz i daj mu cukier.

Nie okazując ani trochę strachu, chłopiec otworzył maleńką piąstkę i przysunął ją tuż przed chrapy konia. Klacz powąchała i ostrożnie zlizała cukier. Potem przytuliła swój ciemny, miękki pysk do chłopca.

– Jak ona się nazywa? – spytał Mały Sivert i bez lęku poklepał zwierzę po łbie.

Przysunął buzię do klaczy i szeptał jej niezrozumiałe, pieszczotliwe słowa. Mali stała gotowa do obrony, gdyby kasztanka usiłowała zaatakować chłopca lub zachowywała się niespokojnie. Wydawała się bardzo duża, imponująco duża, ale wyglądała na spokojną i przyjaźnie usposobioną. Widać przywykła do obcowania z ludźmi.

– Myślałem, żeby nazwać ją Sima – zwrócił się Johan do Siverta. – Od pierwszych liter imion twojego i mamy – dodał i rzucił szybkie spojrzenie w stronę Mali. – Trochę mi przypomina ciebie – szepnął. – Widzisz, ma twoje kolory, jest brązowa, jak twoje oczy, i ma złocistą grzywę i ogon, niczym twoje włosy…

A więc ten koń jest wyrazem miłości do nich obojga, pomyślała Mali. Nazwany od pierwszych liter ich imion: „si" od Siverta i „ma" od Mali. W dodatku Johan pamiętał o jej kolorach. Oszołomiona pokręciła głową i przyznała, że nigdy nie zrozumie tego człowieka. Potrafił zachowywać się jak ostatni drań i egoista, twardy, zimny i wrogi. I nagle wpada na coś takiego jak to: przychodzi ze wspaniałą klaczą do dziecka, które skończyło dopiero trzy lata! W dodatku zadaje sobie tyle trudu, by wyszukać niezwykle piękny okaz, ponieważ chciał, żeby koń „miał jej kolory". Nigdy by nie podejrzewała, że Johan w ogóle wie, jaki ona ma kolor oczu czy włosów!

Johan wsadził Małego Siverta na grzbiet zwierzęcia i mocno przytrzymał.

– Nie. Johan – zawołała Mali przestraszona. – On jest jeszcze za mały…

– Wcale nie jest za mały – zaprotestował Johan. -Chcesz się przejechać dookoła podwórza, chłopie?

Oczy Małego Siverta promieniały, mocno chwycił za złocistą grzywę. Kiwnął głową. Gudmund ruszył powoli, prowadząc konia za uzdę, a Johan szedł obok i trzymał syna. Mali przyglądała się im pełna obaw. Być może to coś więcej niż zwykły prezent urodzinowy, zastanowiła się nagle. Możliwe, że to zadośćuczynienie dla chłopca i dla niej za to, co się wydarzyło niedawno w pralni. Nie wiedziała. Ale już wcześniej poznała Johana od tej strony; czasem zachowywał się, jakby uważał, że może podarunkami okupić złe uczynki, których wprawdzie żałował, ale o których nie potrafił później rozmawiać ani za nie przepraszać.

– Nareszcie, jestem wykończona ze strachu – powiedziała, kiedy Johan postawił chłopca na ziemię. – To z pewnością bardzo drogi koń, najpiękniejszy, jakiego kiedykolwiek widziałam – wyznała. – Ale mały ma dopiero trzy lata, Johan.

– Lecz jest dziedzicem Stornes – odparł Johan z dumą. – I moim synem – dodał i wziął chłopca na ręce. – Gudmund zaprowadzi Simę do stajni, a my pójdziemy do domu coś zjeść – zwrócił się do Małego Siverta. – Później do niej zajrzymy, żeby dać jej siana.

– I wody – stwierdził Mały Sivert z powagą. – Ona tez musi pić, tato.

– Pewnie! – roześmiał się Johan i uściskał chłopca. – Że też mogłem o tym zapomnieć. Dobrze, że Sima jest twoja, bo na pewno będziesz o nią dbał, wiem o tym.

Beret również miała podarunek dla wnuka: zrobiła mu na drutach sweter i czapkę. Mały Sivert ledwie zwrócił uwagę na prezent od babci, zaaferowany bez przerwy mówił tylko o koniu, ale Mali podziękowała teściowej w jego imieniu za piękną robótkę. Beret tylko skinęła i nie odezwała się.

Kiedy wreszcie zasiedli do spóźnionego śniadania, Johan ponownie zabrał głos.

– Tak, teraz jesteś już dużym chłopcem – zaczął i spojrzał na Małego Siverta. – Tak dużym, że nawet masz własnego konia.

Nagle głos mu uwiązł w gardle, a oczy zaszkliły się. Przerwał więc i upił łyk kawy. Następnie poklepał malca po głowie.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Sivercie Stornes!

Mali żuła powoli kawałek chleba, który miała w ustach. Czuła, że wydarzyło się zbyt wiele i zbyt szybko jak na jeden dzień. Chłopiec skończył zaledwie trzy lata i nagle miał się przenieść do osobnej sypialni, opiekować własnym koniem i przestać być małym dzieckiem. Ogarnęła ręką włosy i posmutniała. Niewiele mogła na to poradzić. Sivert był synem ich obojga, nie tylko jej, i nie tylko ona o nim decydowała. Już nie. Musiała się z tym pogodzić. Nie wiedziała tylko, że trzecie urodziny staną się wyraźnie zaznaczonym momentem przełomowym w jego życiu. Gdyby ją uprzedzono, próbowałaby może temu przeszkodzić, w każdym razie przesunąć jeszcze o rok.

No to ją mają, zarówno Johan, jak i Beret, pomyślała. Na pewno wspólnie przygotowali niespodzianki na dziś. Musiała więc robić dobrą minę do złej gry i ułatwić synowi przystosowanie się do zmian, a zwłaszcza przeniesienie się do własnego łóżka. Obawiała się, że mu się to nie spodoba, sama zresztą też nie była zachwycona. Nie mogła się oswoić z myślą, że będzie musiała wrócić do łóżka Johana. Zbyt dobrze jednak zdawała sobie sprawę, że i w tej kwestii niewiele mogła poradzić.

Dla Małego Siverta był to wielki dzień, lecz skończył się płaczem. Już po śniadaniu Johan wziął Mali na stronę i powiedział, że będzie musiała przygotować „sypialenkę" dla syna na poddaszu. Łóżko już tam stało, resztę miała urządzić według własnego uznania, tak żeby chłopiec czuł się jak u siebie. Mówiąc to, Johan nie patrzył jej w oczy.

– Chyba się z tym aż tak nie śpieszy – zaprotestowała cicho. – Możemy przecież…

– Trzeba to zrobić dzisiaj – Johan nie pozwolił jej dokończyć. – Wystarczająco długo z tym zwlekałaś – dodał.

W tym czasie, kiedy Sivert, nie posiadając się ze szczęścia, zajmował się klaczą, Mali musiała przygotować dla niego na górze osobną sypialnię. Pokój sąsiadował przez ścianę z sypialnią jej i Johana, pocieszała się więc, że usłyszy małego, gdy ten obudzi się w nocy. Jednak to mizerna pociecha. Wstawiła do pomieszczenia komódkę, miskę do mycia i dzbanek, a na ścianie powiesiła makatkę, którą sama utkała. Kiedy skończyła, przystanęła i rozejrzała się. Pokój nie był nieprzytulny, ale Mały Sivert będzie taki samotny. Podobnie jak i ona. Uderzyło ją, że chłopiec najprawdopodobniej szybciej przystosuje się do zmian niż ona sama – długo będzie tęsknić za jego ciepłym, delikatnym ciałem. Myśl o tym, że znowu co noc będzie zasypiała w ramionach Johana, nie dodawała jej otuchy. Wprost przeciwnie.

Przyjęcie urodzinowe było bardzo ożywione. Przyszli dziadkowie z Buvika, Eli i Johannes oraz starzy i młodzi z Innstad. Nie zabrano tylko bliźniaczek, które na parę godzin zostały pod opieką służących.

– Mogłam je chyba zabrać ze sobą – zwróciła się Margrethe do Mali. – Ale powietrze o tej porze jeszcze jest ostre. Uzgodniliśmy, że pierwszą poważną podróż odbędą w dniu swojego chrztu.

Nie wyglądało jednak na to, by Sivert lub Olaus narzekali na brak maluchów. Obaj bawili się zabawkami, które Sivert dostał na urodziny. Dziadek z Buvika wyrzeźbił ślicznego konia z wozem, który można było odczepiać.

– To Sima! – zawołał Sivert zachwycony, kiedy zobaczył prezent.

Tym sposobem wszyscy goście dowiedzieli się o nowej klaczy, która pojawiła się we dworze.

– Chyba nie dostał prawdziwego konia? – spytała matka Mali z szeroko otwartymi oczami ze zdumienia. – Mały ma dopiero trzy lata!

– Ale jest dziedzicem Stornes – odparł Johan, dumnie wypinając pierś.

Mali zauważyła, że Bengt lekko uniósł brwi. Przecież nie z podziwu, pomyślała, też pewnie uważa, że to szalony po- mysł…

Babcia z Buvika uszyła dla wnuka mięciutką koszulkę, a Eli zrobiła robótkę na drutach. Mały Olaus przyszedł z zabawką i dużą tabliczką czekolady. Sam bardziej niż chętnie przyłączył się do jej spałaszowania. Chłopcy zjedli niewiele ciasta, ślinka im za to ciekła na sam widok czekolady, którą popijali sokiem.

Nikt nie miał już wątpliwości, że Eli będzie miała dziecko. Brzuch zaokrąglił się jej niczym piłka, a przyszła matka jeszcze wypinała go z dumą, aż promieniała. Mali przyglądała się swoim dwóm siostrom: były tak różne, zarówno z usposobienia, jak i wyglądu. Ale jedno je łączyło – obie były szczęśliwe ze swoimi mężami i zadowolone z życia. Mali zastanawiała się, czy zdają sobie sprawę, jak im się udało…

Kiedy przyjęcie się skończyło, Mali poszła z Sivertem na górę i pokazała mu jego nową sypialnię. Malec protestował ze wszystkich sił, wczepił się w nią rozpaczliwie, kiedy próbowała ułożyć go do łóżeczka, i rozdzierająco płakał.

– Jesteś już dużym chłopcem – uspokajała go Mali, sama walcząc ze łzami. – Mama będzie spała obok za ścianą. Jeżeli obudzisz się w nocy, tylko zawołaj, a zaraz do ciebie przyjdę.

– Chcę spać z tobą! – płakał chłopiec i nie chciał jej puścić. – Z mamą.

Mali przeklinała w duchu Johana, który podjął taką decyzję, i że to musiało się stać właśnie tego dnia. Zdawała sobie sprawę, że przenosiny przebiegłyby dużo łatwiej, gdyby tylko mogła oswoić Siverta z tą myślą. Nagle odwróciła się z płaczącym chłopcem w ramionach i poszła do sypialni, którą dzieliła z Johanem. Nic takiego się nie stanie, jeżeli pozwoli dziecku spać w swoim łóżku jeszcze kilka dni, pomyślała.

Kiedy otworzyła drzwi do pokoju, stanęła jak wryta. Jej łóżko zostało wyniesione, a w to miejsce stanęło rozkładane łoże na powrót rozłożone do podwójnej szerokości. W Mali zagotowało się ze złości. Jak Johan mógł zarządzić coś takiego za jej plecami? Najwyraźniej nie żartował wtedy w pralni, gdy mówił, że od tej pory on będzie o wszystkim decydował. Chciał jej pokazać raz na zawsze, gdzie jest jej miejsce, pokazać jej, kto jest panem w Stornes.

Nagle zmroziło ją ze strachu. Gdzie jest pudełko z tłuszczem z wymienia? Kto znosił jej łóżko i mógł je znaleźć? Służba czy może Johan? Poczuła, jak zimny pot spływa jej po plecach. Jak się wytłumaczy, gdy się okaże, że to Johan znalazł pudełko i będzie zadawał trudne pytania? Powie, że używała tłuszczu do smarowania policzków i rączek Siverta w czasie mrozu? Może wyjaśnić, że w zimie szybko pierzchnie i pęka mu skóra albo że sama pielęgnuje maścią poranione i spękane od roboty ręce… A jeśli Johan nie uwierzy?

Wtedy właśnie dostrzegła pudełko. Stało przy samej ścianie, w najciemniejszym kącie pokoju, tam gdzie przedtem stało jej łóżko. Schyliła się i podniosła je drżącymi rękami, wsunęła do kieszeni fartucha i dopiero wówczas odetchnęła z ulgą. Następnie wróciła do dziecięcej sypialni i ponownie spróbowała ułożyć synka w jego nowym łóżku. Ciągle nie chciał jej puścić, skuliła się więc obok, przytuliła go i łagodnie gładziła po plecach. Łkał i płakał, z jednej strony dlatego, że nie chciał przenosić się od mamy, a poza tym był zbyt zmęczony po długim i pełnym wrażeń dniu.

– Tak, tak – szeptała Mali, przysuwając twarz do jego włosów. – Teraz mój chłopiec i mama będą spać.

Mały Sivert przytulił się do niej najmocniej, jak mógł, a ona nuciła i śpiewała mu kołysanki. Powoli się uspokajał, a po chwili Mali usłyszała jego miarowy oddech i domyśliła się, że zasnął. Ostrożnie rozluźniła uchwyt jego rączek, trzymających ją kurczowo za szyję, i wyślizgnęła się z łóżka. Długo stała przy synku i przyglądała mu się, a potem wyszła i cichutko zamknęła za sobą drzwi.

Nie odezwała się słowem, kiedy zeszła na dół do salonu. Nie patrzyła na Johana. Dopiero gdy oboje znaleźli się w sypialni, utkwiła w nim wzrok.

– Pomysł z przeniesieniem Małego… Siverta w ten sposób… tak gwałtownie. To było niepotrzebne. I że wyniosłeś moje łóżko bez…

– Powinienem może spytać cię o pozwolenie? – rzucił ironicznie. W jego oczach pojawił się mroczny i złowrogi błysk. – Myślę, że wystarczająco dobitnie ci powiedziałem, kto tu rządzi.

– Nie o tym mówię – odparła Mali. – Moglibyśmy dojść do porozumienia. Porozmawiać o tym…

– Nie było o czym mówić – skwitował Johan krótko. -Wtedy odkładałabyś to jeszcze długo. Potrafisz przeforsować swoją wolę, jeśli chcesz, dobrze o tym wiem. Teraz jest więc tak, jak ma być – stwierdził.

Mali uznała, że najlepiej będzie milczeć. Powoli zaczęła się rozbierać, nie patrząc na Johana. Leżał już, gdy z ociąganiem kładła się obok. Dosłownie wzdrygnęła się, czując jego ciało tak blisko swego. Całkiem zapomniała, że rozkładane łóżko jest mimo wszystko wąskie. Ostrożnie odsunęła się na sam skraj posłania, jak mogła najdalej, i leżała zupełnie nieruchomo.

– Najwyższy czas – odezwał się Johan i objął ją ramieniem. – Wreszcie jesteś tam, gdzie powinnaś. W moim łóżku.

Mali leżała sztywno i cicho, prawie nie miała odwagi oddychać. Jednak zdała sobie sprawę, co się stanie, jak tylko Johan zaczął podwijać jej koszulę nocną. Na mgnienie oka jej myśli pomknęły do pudełka z tłuszczem, lecz niestety zostawiła je w kieszeni fartucha. Teraz, kiedy nie ma swojego łóżka, nie uda jej się nic ukryć. Nie mogła też skorzystać z cudownego środka, zanim się położyła, chociaż się domyślała zakusów męża, ponieważ Johan cały czas bacznie ją obserwował.

Westchnęła cicho, zamknęła oczy i pozwoliła, by to się stało.