142676.fb2
Mali nagle się obudziła. Zaspana usiadła na łóżku i rozejrzała się po mrocznym pokoju. Jo ubierał się.
– Co robisz? – spytała. – Czy mimo wszystko odchodzisz?
– Nie, ale nie mogę czekać, aż chłopiec się obudzi. Nie powinien mnie zobaczyć w twoim łóżku, bo jeszcze komuś powtórzy. Idę wyżej na hale, a kiedy zauważę, że oboje wstaliście, zejdę do was. Myślę, że mogę powiedzieć Sivertowi, że jestem mieszkającym w górach myśliwym. Chyba uwierzy? A wtedy zaprosisz mnie na śniadanie i na obiad, prawda?
– Ale… – Mali odgarnęła do tyłu długie włosy i popatrzyła na półnagiego Jo stojącego na zimnej podłodze. Przebiegł ją dreszcz. – Mówiłeś przecież, że moglibyśmy… że mamy jeszcze jedną noc…
Podszedł do łóżka i przytulił ją, a ona objęła Jo ramionami tak mocno, jakby już nigdy nie zamierzała go puścić. Wciągnęła jego zapach, przesunęła ustami po nagim torsie.
– Przyjdę znowu wieczorem – rzekł. – Aby Sivert się nie zorientował. Wystaw lampę za drzwi, kiedy zaśnie. Wtedy wrócę, jeśli chcesz…
– Pragnę – szepnęła gorączkowo. – Nie chcę, żebyś teraz odchodził. Mamy tak mało czasu dla siebie, nie zniosę myśli, że upłyną godziny, zanim będę mogła…
– Jednak to ty dokonałaś wyboru, moja Mali – westchnął. Odgarnął jej włosy z czoła i uniósł ku sobie jej twarz. – Zdecydowałaś ponad cztery lata temu, a teraz dla nas obojga jest za późno. Otrzymaliśmy tylko tych kilka krótkich chwil, ale musimy być ostrożni, byście ty i Sivert nie mieli w przyszłości kłopotów, gdyby chłopiec kiedykolwiek się przypadkiem przed kimś wygadał – wyjaśnił i pogładził Mali po policzku.
Rozluźnił jej uchwyt, ułożył ją z powrotem w łóżku i okrył kołdrą.
– Nie ma innego wyjścia – rzekł cicho. -Nie chcę, żebyś…
Mali ponownie wyciągnęła do niego ręce. Rozumiała, że Jo ma rację, że nie może być inaczej. Ale sercem, ciałem, całą sobą miała ochotę usunąć rzeczywistość. Nie mogła pozwolić mu odejść. W jakiś sposób powinno jej się udać przekonać Siverta, że…
Jo był nieprzejednany. Narzucił kurtkę na sweter i ruszył do wyjścia; schylił się pod niską framugą drzwi.
– Nie masz przecież nic do jedzenia – niepewnie próbowała jeszcze go zatrzymać.
– Zabrałem swój tobołek – uspokoił ją. – A poza tym wkrótce zjemy we troje śniadanie – dodał i uśmiechnął się.
Mali osunęła się na łóżko, czuła, że całe ciało ma obolałe. Podbrzusze paliło ją, a brodawki nagich piersi zapiekły, kiedy przypadkiem dotknęła ich kołdrą – wydawały się jakby pozbawione skóry. Nic dziwnego, pomyślała i doznała dziwnego ssania, nie mogli się z Jo sobą nasycić.
Słyszała, jak przystanął na chwilę przy łóżku syna. Potem drzwi otworzyły się i zniknął.
Kiedy Sivert się obudził, Mali zdążyła rozpalić w piecu i przynieść wodę. Umyła się, ubrała, uporządkowała włosy i pościeliła łóżko w bocznym pokoju. Sivert powinien myśleć, że spała razem z nim.
– Dobrze spałeś? – spytała i przytuliła go.
Nękał ją strach. Za chwilę chłopiec zobaczy się z rodzonym ojcem pierwszy i ostatni raz. Chyba niczego się nie domyśli? – zaniepokoiła się, chyba nie on, trzyletnie dziecko, które nie wyobrażało sobie, by kto inny niż Johan mógł być jego ojcem?
Wystarczy, żeby ona i Jo zachowywali się naturalnie. Poczęstowanie posiłkiem i udzielenie schronienia na jakiś czas myśliwemu nie jest chyba niczym niezwykłym. Nikt nie powinien się zdziwić, nawet jeśli Sivert opowie o tym w Stornes. W górach drzwi domu były otwarte dla wszystkich, to niepisana zasada. Może zresztą znajdzie się tu jakaś praca, przy której Jo mógłby pomóc, pomyślała niepewnie. To usprawiedliwiłoby jego dłuższą niż wypada obecność, gdyby ktoś kiedyś pytał…
Promienie słońca padały ukośnie przez niewielkie okno górskiej chaty. Na zewnątrz wstawał piękny jesienny dzień. Kiedy Mali przynosiła wodę, przystanęła na chwilę i spojrzała w górę na pastwiska. Nasłuchiwała. Jednak nie dostrzegła ani nie usłyszała Jo. Wokół panowała przytłaczająca cisza. Mali zadrżała od chłodu, okryła się szalem i prędko wróciła do domu.
– Chcę wyjść – poprosił Sivert, kiedy wciągnęła mu sweter przez głowę. – Chcę zobaczyć niedźwiedzia.
Mali musiała się uśmiechnąć pod nosem. Najwidoczniej historie, które mu opowiadała poprzedniego dnia, pobudziły jego bujną wyobraźnię.
– Ale najpierw zjemy śniadanie, dobrze?
Mali rozmyślnie nie nakryła wcześniej do stołu, chociaż miała na to czas. To należało do planu: Sivert miał wyjść na dwór przed śniadaniem. Miał wyjść i spotkać Jo…
– Nie ma jesce jedzenia – zauważył i spojrzał na pusty stół.
– Ale zaraz będzie – odpowiedziała Mali. – Możesz na trochę iść, a ja w tym czasie nakryję i wszystko przygotuję. Ale nie odchodź daleko – dodała. – Zawołam cię, gdy skończę.
Sivert nie miał nawet czasu odpowiedzieć. Wybiegł z domu, a Mali przystanęła w progu i patrzyła za nim. Najpierw pobiegł nad strumyk, żeby zobaczyć, czy kawałek kory, którym bawił się wczoraj, wyobrażając sobie, że to statek, jeszcze tam leży. A potem ruszył w górę ku letnim oborom. Mali zostawiła uchylone drzwi, mimo że nie bała się o syna. Wiedziała, że Jo już go obserwuje gdzieś z ukrycia…
– Mamo, mamo!
Usłyszała ożywiony głos już z daleka. Z bijącym sercem podeszła do drzwi i wyszła przed szałas. Od strony letnich zagród szli ku niej, trzymając się za ręce, Sivert i Jo. Czyste jesienne słońce złociło ich sylwetki, sprawiało, że włosy obu lśniły niebieskoczarnym blaskiem. Mali oparła się o ścianę i poczuła napływające łzy. Wiedziała, że tego widoku nigdy nie zapomni: ojciec i syn idący ręka w rękę. Kiedy podeszli bliżej, zadrżała: byli do siebie tak niewiarygodnie podobni! Zawsze uważała, że Sivert odziedziczył wiele cech po ojcu, ale nigdy by nie przypuszczała, że są niczym dwie krople wody: te same ciemne włosy, złocista skóra, błyszczące szarozielone oczy z żółtawymi plamkami. Nawet chodzili tak samo, pomyślała nieco zdziwiona. Obaj poruszali się w tak samo lekki, koci sposób.
– Pats, mamo! Kogo znalazłem!
Sivert uśmiechał się promiennie do Mali. Pośpiesznie przetarła dłonią oczy i odchrząknęła. Nie mogła wykrztusić słowa ani zebrać myśli. Z bliska zauważyła, że nawet Jo walczył ze łzami. Wydawał się dziwnie blady. Na moment ich spojrzenia spotkały się ponad głową syna. Wyrażały radość i smutek, bezsilność i miłość. Po chwili jednak oboje opanowali się.
– A kogóż to znalazłeś? – spytała Mali i wskazała głową na Jo.
– On może złapać niedźwiedzia, mamo – odparł Siwert i spojrzał z uznaniem na Jo. – Jest baldzo silny, mamo, silniejsy niz niedźwiedź.
– Nie, co ty powiesz – zauważyła Mali z podziwem i uśmiechnęła się. – Znalazłeś prawdziwego myśliwego?
Sivert skinął dumnie głową. Nie wypuszczał dłoni ojca, więc Jo podał Mali lewą, żeby się przywitać. Dla zasady.
– Tak, spotkałem w górach tego młodzieńca – potwierdził Jo i spojrzał na Mali. Jego oczy wydawały się ciemniejsze niż zwykle. – Powiedział, że jeszcze nie jadł śniadania i że ja…
– On moze z nami zjeść, plawda? – rzekł Sivert i popatrzył na matkę.
– Oczywiście, że może zjeść śniadanie razem z nami -odparła Mali. – Ale musisz puścić jego rękę, żeby mógł się umyć w strumieniu. Przygotuję jeszcze jedno nakrycie -oznajmiła i zniknęła w szałasie.
Serce jej biło szybko i mocno, a w żołądku czuła ucisk. Zobaczyć ich razem…
Nie przypuszczała, że to okaże się takie trudne. Tak bolesne. Widok obu trzymających się za ręce sprawił, że dopiero teraz zrozumiała, co zrobiła, decydując się pozostać w Stornes. Pozbawiła Siverta czegoś, co mu się należało. Nagle uświadomiła sobie, że powiedzenie „krew gęstsza niż woda" odnosi się również do ojca i syna. Cały czas pocieszała się myślą, że przecież Sivert ma ją. Jo nie wydawał się taki ważny, bardziej liczyło się gospodarstwo takie jak Stornes, tak właśnie uważała. Ale kiedy zobaczyła ich razem, nie była już tego pewna. Maleńka dłoń w dużej dłoni Jo, dwie pary oczu ze złocistymi plamkami wpatrzone w siebie. Mali zauważyła, że musiało zajść coś szczególnego między nimi od razu, gdy się spotkali, coś niemożliwego do zdefiniowania, co po prostu było. Węzły krwi, pomyślała niepewnie.
O Boże, co ja zrobiłam? -jęknęła w duchu, gdy wyjmowała jeszcze jedno nakrycie i kroiła dodatkową porcję chleba.
Długo siedzieli przy śniadaniu. Jo opowiadał historie o niedźwiedziach i rosomakach, o burzach w górach, o niebezpiecznych wspinaczkach. Sivert słuchał z otwartymi ustami i połykał każde słowo, a Mali zastanawiała się, ile w tych opowieściach jest prawdy, a ile czystego fantazjowania. Chyba Jo nie podróżował tyle po górach? Mali musiała przypominać Sivertowi, żeby od czasu do czasu brał kanapkę. Potem Jo wypytywał Siverta, co porabia w Stornes. Chłopiec wyrzucił z siebie bezładny potok słów, tyle miał do opowiedzenia nieznajomemu: o dworze, o ludziach, którzy tam mieszkali, o urodzinach, o Bożym Narodzeniu i o Simie. Przede wszystkim musiał opowiedzieć o swojej klaczy.
– Masz własnego konia? – spytał Jo zaskoczony i zerknął na Mali.
Sivert skinął z takim przejęciem, że zanurzył nos w kanapce z dżemem.
– Dostałem od taty – odparł dumnie. – I jest tylko mój, plawda, mamo?
Mali przytaknęła i poczuła, że się zaczerwieniła.
– Ojciec Siverta jest trochę zwariowany na punkcie swego syna – wyjaśniła blado, nie patrząc na Jo. – Nie zna nic, co byłoby zbyt dobre dla tego chłopca. Sivert jest dumą wszystkich w Stornes – dodała i rzuciła szybkie spojrzenie na Jo. -Ale najbardziej… Johan jest jednak… Wiesz, syn…
Zamilkła. Płacz dławił ją w gardle, musiała kilka razy przełknąć. Jo przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, ale ona unikała jego wzroku. Nie zniosłaby pogardy, której się spodziewała z jego strony, pogardy za to, że okłamała wszystkich. Być może okłamywała również siebie, pomyślała, nie zastanawiała się nad tym wcześniej.
– I nie boisz się takiego dużego konia? – usłyszała, jak Jo pyta Siverta. – Nie znam żadnego tak małego chłopca, który by się nie bał.
– Ja nie – rzekł Sivert pewny siebie. – Nie boję się Simy. Lubię konie, i klowy, i owce, i… Nie jestem juz mały – dodał nagle z pewną złością w głosie. – Jestem duży. Wsyscy to mówią, telaz gdy dziadek jest aniołkiem – wyjaśnił.
– Pewnie, że jesteś duży – przyznał Jo i poklepał ciemnowłosą główkę. – Ależ byłem niemądry, że powiedziałem o tobie „mały". Oczywiście, jesteś dużym chłopcem i niezwykle mądrym – podkreślił. – A więc twój dziadek nie żyje?
Sivert potrząsnął głową i wziął jeszcze jedną kanapkę.
– Nie, dziadek jest telaz aniołem, plawda, mamo?
Mali skinęła. Powoli podniosła wzrok i spojrzała na Jo.
– Sivert zginął w lesie w lutym tego roku – wyjaśniła. -To wielka strata dla dworu i dla nas wszystkich. Teść był dobrym człowiekiem, bardzo mi go brakuje – wyznała cicho, bawiąc się rąbkiem obrusa.
– Dobrze to rozumiem – rzekł Jo i popatrzył jej w oczy.
– Mój syn jest dość szczególnym dzieckiem, jeśli chodzi o jego stosunek do zwierząt – Mali wróciła do poprzedniego wątku rozmowy. – Nigdy się nie bał żadnego zwierzęcia, ma do nich wyjątkowe podejście. A klacz… Między Sivertem a tym koniem istnieje jakaś zadziwiająca więź. Jak gdyby oni… nie, nie wiem. Jednak nie spotkałam nikogo, kto obchodziłby się podobnie ze zwierzętami. Poza jednym człowiekiem – dodała ledwie słyszalnie.
Ponownie Mali i Jo wymienili spojrzenia ponad głową syna. Chciałaby tyle powiedzieć, lecz nie mogła. Przede wszystkim dlatego, że Sivert był z nimi, ale również dlatego, że nie była w stanie o tym mówić. Nie w tej chwili. Nagle wszystko stało się takie trudne. Niezależnie od tego, co by uczyniła wtedy, gdy spostrzegła, że jest w ciąży i że nosi pod sercem dziecko Jo, ktoś musiałby cierpieć. Chociaż… Wtedy jeszcze nie mogła być pewna, jak zresztą wyznała babci. To mogło być dziecko Johana. Obie z babcią wiedziały jednak, że tak nie jest. Tak czy owak… To mogło być dziecko Johana, a wtedy szaleństwem by było opuścić Stornes. Przecież i on jest płodny, pomyślała i położyła dłoń na brzuchu. Udowodnił to.
Nagle zrobiło jej się gorąco ze strachu. A jeśli straci dziecko z powodu nocnych uniesień? Szybko jednak odpędziła tę myśl. Będzie, jak ma być. Również tej nocy, która jeszcze przed nimi, nie zamierzała zbytnio uważać. Nie będzie powstrzymywać Jo ani też nie przyzna się, że jest w ciąży. Nawet jeśli miałaby stracić dziecko, chciała zapłacić tę cenę!
Na samą myśl zaparło jej dech i wzdrygnęła się. Co z niej za człowiek? Co za matka, która gotowa jest poświęcić nienarodzone dziecko dla zaspokojenia własnej żądzy?
Ale to nie tylko pożądanie, usprawiedliwiła się. To coś o wiele więcej. Miłość… Lecz co z miłością do dziecka, które nosi? Czy jest słabsza niż miłość do Jo? Mali nie miała odwagi sobie odpowiedzieć. Wyprostowała się i wstała, i zaczęła chaotycznie sprzątać ze stołu. Nikt poza nią nie wiedział o dziecku i nikt nie wiedział o Jo. Nigdy więcej nie zobaczy ukochanego, ponieważ oboje związali się z kimś innym. Niech więc będzie, co ma być, nawet jeśli straci to maleńkie, nienarodzone życie. Trudno, nie jest doskonała…
Szli razem pośród wrzosowisk tryskających barwami jesieni. Sivert biegał i skakał przed Mali i Jo, oszalały z radości, że nieznajomy potrafi opowiadać o wszystkim, co po drodze widzieli: jakie zwierzęta zostawiły ślady, o roślinach tak małych, że tylko on je dostrzegał i zrywał z ciemnozielonych kępek mchu, o górach i znanych od wieków znakach pogody. O rzeczach, które właściwie nie powinny interesować małego chłopca, ale Mali ku swemu zdumieniu zauważyła, że Sivert wprost chłonie każde słowo Jo. Jak gdyby Cygan poruszył w nim tajemną strunę, która odezwała się echem, pomyślała Mali.
Zrywali złociste gałązki karłowatej brzozy, żeby je potem wstawić do drewnianej beczułki na stoliku w szałasie. Usiedli przy strumyku i zjedli kanapki, które zabrali na drogę, a potem popili lodowatą, czystą wodą ze źródła, które wypływało nie wiadomo skąd.
– Od takiej wody bierze się siła i zdrowie – rzekł Jo.
Pozwolił Sivertowi napić się z drewnianego kubka, który nosił przy pasku. Mali siedziała z nimi i patrzyła w dal. Nigdy przedtem nie była tak wysoko w górach Stortind, nie przypuszczała też, że kiedykolwiek tu przyjdzie, ale Jo nalegał. Spytał, czy podoła. Skinęła głową. Mdłości minęły wszystkie dolegliwości minęły. Na całym świecie byli tylko oni troje, oni troje, natura, cisza i powiew wiatru od strony Stortind. I miłość…
Jo wziął Siverta na ramiona i niósł go przez większą część drogi. Kiedy napotkali strumyk, który musieli przejść, lub szczególnie trudny teren, również Mali podawał rękę. Chwytała kurczowo jego dłoń, pragnąc ją trzymać przez cały czas wyprawy, ale nie odważyła się tego zrobić. Sivert mógłby to zauważyć i opowiedzieć później w domu, a wtedy nie miałaby nic na swoją obronę. Już samo to, że nieznajomy zabrał ich na wycieczkę w góry, będzie trudno wyjaśnić. A jeszcze, że trzymali się za ręce…
– Jak się nazywas? – spytał nagle Sivert i pochylił się ku Jo. – Nie wiem, jak się nazywas, nie powiedziałeś mi.
Uśmiechnął się do Jo, błysnęły jego oczy i białe zęby. Mali zmartwiała. Ukradkiem zerknęła na Jo i zorientowała się, że zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
– Oczywiście mam imię – rzekł i pogładził Siverta po policzku. – Mattis. Ale nazywają mnie „Mattis z Gór", ponieważ mieszkam wysoko w górach – dodał.
– Nie mas domu? – dopytywał się Sivert zmartwiony.
– Mam tu ziemiankę – odparł Jo niepewnie. – I bardzo lubię swoje mieszkanie. Nie wszyscy urodzili się bogatymi gospodarzami, jak twój ojciec – wyjaśnił i wymienił szybkie spojrzenie z Mali. – My ludzie jesteśmy tacy różni. Niektórzy lubią przyrodę i wolność bardziej niż… niż… być… Nie musisz mi współczuć – dodał szybko i potargał Siverta po włosach. – Chcę tak żyć.
Ty też kłamiesz, pomyślała Mali i popatrzyła na Jo. Nikt z nas nie chce tak żyć.
Wrócili na hale wczesnym popołudniem. Zbliżała się druga godzina. Mali weszła do szałasu, żeby przynieść suche skarpetki dla Siverta, który całkiem przemoczył nogi, kiedy wpadł w mokradła w powrotnej drodze. Jo pomógł małemu zdjąć mokre skarpetki i umył mu nogi w strumieniu. Mali słyszała radosne krzyki syna, kiedy Jo polewał zimną wodą jego bose stopy. Uśmiechnęła się do siebie, znalazła suchą parę skarpet i wyszła. Jo tymczasem wytarł nogi Sivertowi i postawił go na dużej płaskiej kamiennej płycie, której często używali jako stołu, kiedy jedli na powietrzu. Mali zamierzała właśnie podejść do syna, gdy nagle zobaczyła, jak Jo nieruchomieje, a jego twarz staje się biała jak papier.
– O, tata! – zawołał Sivert radośnie i zeskoczył z kamienia. Złapał Jo za rękę i chciał pociągnąć za sobą. – Tato psysedł! Chodź się psywitać z myśliwym, tato!
Serce w piersi Mali przestało bić. Musiała się oprzeć o framugę, żeby nie upaść. Wolno odwróciła głowę. Tuż za nią, przy końcu szałasu stał Johan. Nie widział jej. Patrzył jak zahipnotyzowany na dwie postaci przy kamieniu. Mali czuła, że zaraz zwymiotuje. Przyłożyła dłoń do ust i przełknęła. Jej wzrok podążył za wzrokiem Johana, po czym osunęła się na kolana.
Sivert i Jo stali w jesiennym słońcu, trzymając się za ręce, mężczyzna i chłopiec – mały niczym miniaturowa kopia dużego. Przez moment panowała zupełna cisza. Potem Sivert puścił rękę Jo i pobiegł do ojca.
– Tata mój, tata! – krzyczał i wyciągnął rączki do Johana.
Johan nie zwrócił na niego uwagi, nawet na niego nie spojrzał. Stał niczym słup soli i wpatrywał się w Jo. Krew odpłynęła mu z twarzy, oczy wydawały się czarne jak węgiel.
– Tata… – Sivert uczepił się kolan Johana; nie rozumiał, dlaczego ojciec nie wziął go na ręce. – Tata…
Powoli Johan odwrócił się do Mali. Wstała na chwiejnych nogach i zatoczyła do tylu, kiedy napotkała jego spojrzenie, które płonęło dziką i szaloną nienawiścią. Babciu, pomyślała nagle i poczuła, jak znowu ogarniają ją mdłości. Stało się to, co przewidziała babcia. Nienawiść zwyciężyła…
– Johan – szepnęła i spróbowała zrobić kilka kroków w jego stronę. – Wytłumaczę ci…
– Weź chłopca i idź na dół – rozkazał ochrypłym głosem.
– Ale… Johan, posłuchaj mnie, ja…
– Rób, co mówię – powtórzył i utkwił w niej nienawistny wzrok. – Weź chłopca i idź. Już!
Mali ściągnęła szal ze stołu przy drzwiach i podeszła do Siverta. Wzięła go na ręce i rozejrzała się za jego butami. Leżały przy strumieniu. Jo podniósł je i podał jej. Mali usiadła, włożyła synkowi suche skarpetki i wciągnęła buty.
– Co się stało, mamo? – szepnął Sivert drżącymi wargami. Jego błyszczące oczy usiłowały znaleźć odpowiedź w jej oczach. – Tato jest na mnie zły…
Mali nie zdołała odpowiedzieć. Po omacku zawiązywała buty chłopcu, przez łzy nie widziała wyraźnie sznurowadeł. Serce w piersi waliło jej jak młot, strach omal jej nie udusił.
– Johan – spróbowała znowu cichym głosem. – Johan, pozwól mi…
– Zejdź na dół – rzekł, nie patrząc ani na nią, ani na Si-verta. Postąpił krok w stronę Jo. – A więc to ty, Jo – powiedział charczącym głosem. – Dawno cię nie widziałem. Ile to już lat? – Omiótł spojrzeniem Mali i Siverta. – Tak, jakieś cztery lata, chyba tak, jeśli się zastanowię. Niewiele się zmieniłeś – dodał.
Jo nie odpowiedział. Jego oczy patrzyły niespokojnie na Mali i chłopca.
– Przyszedłem chyba nie w porę? – spytał Johan. – Rozumiem, że nikt się mnie nie spodziewał. Pomyślałem sobie, że powinienem odwiedzić moją żonę i syna, ale nie wiedziałem, że mają tu towarzystwo. Zamierzałem też rozejrzeć się za kilkoma owcami, które zaginęły w górach tej jesieni.
Mali szczękała zębami ze strachu. To, że Johan tak stał, jak gdyby nigdy nie zwracał się do Jo, odbierało jej rozsądek. Głos męża zmienił się z nienawiści nie do poznania, Johan wyraźnie dawał im do zrozumienia, że teraz wszystko już pojął, choć nie mówił niczego wprost. Mali mocno przytuliła Siverta i zanurzyła twarz w jego włosach. Miała nadzieję, że syn nie słyszał, jak Johan nazwał przybysza Jo, i nie zorientował się, że tamci się znają. Ale Johan mówił cicho i Sivert przede wszystkim zwrócił uwagę na to, że ojciec nie chce z nim rozmawiać i nie chce go wziąć na ręce. Zaczął płakać żałośnie i rozpaczliwie.
– Czy nie powiedziałem ci wyraźnie, że masz zabrać chłopaka i odejść?!
Johan odwrócił się ku niej gwałtownie. Przez okamgnienie Mali myślała, że ją uderzy, ale nie zrobił tego. Spojrzał 1 tylko na nią tym ciemnym, nienawistnym wzrokiem, od którego dławił ją nienazwany strach. Zeszła parę metrów w dół pastwiska.
– Miałem szczęście, że trafiłem na ciebie, Jo – usłyszała głos Johana i zobaczyła, jak ponownie odwraca się do tamtego. – Byłeś przydatnym pomocnikiem, kiedy cię potrzebowaliśmy, bardziej pomocnym, niż się domyślałem. Aż do dzisiaj – dodał z kąśliwą ironią. – Tym razem też nie powiesz chyba „nie"? Właśnie zamierzałem poprosić cię, żebyś poszedł ze mną w góry szukać zagubionych owiec. Skoro już tu jesteś… – mówił dalej, a przez jego twarz przebiegł dziwny uśmiech, przypominający złośliwy grymas.
Nie, chciała krzyknąć Mali. Nie, nie! Jo nie może nigdzie iść z tym oszalałym człowiekiem, opętanym przez nienawiść. Lecz nie była w stanie wykrztusić słowa. Stała tylko sparaliżowana strachem i całkiem bezsilna.
– Jeżeli mogę ci się na coś przydać, pójdę z tobą – zgodził się Jo z wahaniem.
Oczami szukał Mali i syna. Zobaczył ją, jak stoi nieco niżej na pastwisku z płaczącym chłopcem mocno wtulonym w jej ramiona. Dostrzegł również jej błyszczący, przerażony wzrok. Przez chwilę zastanawiał się, czy może powinien Johanowi odmówić. Gospodarz wydawał się spokojny, ale Jo domyślał się, że pod pozornym opanowaniem kryje się niepohamowana, lodowata nienawiść. Może okazać się groźny, gdy przyjdzie co do czego, pomyślał, wyprowadzony z równowagi będzie w stanie zaatakować. W każdym razie trzeba go odciągnąć od Mali i Siverta, postanowił. Jeżeli poprowadzi Johana w góry, tamten być może trochę się opanuje, jeśli nawet nie, to przynajmniej przez jakiś czas Mali i dziecko będą bezpieczni. Jo uznał, że tych kilka godzin może mieć decydujące znaczenie. Ufał, że uda mu się przemówić Johanowi do rozsądku, jeżeli tamten w ogóle będzie chciał rozmawiać. A jeśli dojdzie do bójki… Jo rzucił szybkie spojrzenie na Johana. Ocenił, że ma nad nim przewagę zarówno pod względem siły, jak i zręczności, chociaż właściwie nie chciał się bić. Ale jeśli przyjdzie walczyć o życie…
Ponownie poszukał wzrokiem dwojga tych, których kochał. Potem wziął sweter i był gotów do drogi. Niezależnie od tego, co się stanie, musi chronić Mali i syna. Nie miał zatem innego wyjścia, niż pójść z Johanem. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Mali widziała, jak Jo bierze sweter, i zrozumiała, że zamierza iść z Johanem. Znowu chciała krzyknąć, żeby tego nie robił, że nie wolno mu się na to zgodzić. Żeby po prostu zniknął, a ona weźmie na siebie konsekwencje. Jednak nie była w stanie nawet potrząsnąć głową.
– Dobrze, w takim razie chodźmy – rzekł Johan, odkładając tobołek, który miał na plecach. – Worek nie będzie mi potrzebny – dodał dziwnie ochrypłym głosem. – Nie wybieramy się daleko, jak sądzę.
Potem odwrócił się do Mali.
– Idź – powtórzył szorstko. – Idź już!
Mali postawiła Siverta na ziemi, podała mu rękę i wolno zaczęła schodzić w dół. Nogi ledwie ją niosły. Kiedy po chwili odwróciła się, zobaczyła, jak Jo i Johan kierują się w górę pastwiska. Ich dwie sylwetki wydawały się bardzo ciemne, niemal czarne. Poczuła, że jest jej zimno, i spostrzegła, że słońce skryło się za chmurą. Pewnie dlatego ich postacie wydały się takie ciemne, pomyślała ponieważ znalazły się w cieniu.