142676.fb2
Nigdy jeszcze droga z pastwiska nie była tak długa jak tego jesiennego dnia. Przez większość czasu Mali musiała nieść Siverta na rękach, gdyż pochlipywał i płakał, i nie chciał iść. Przenosiła go z jednego biodra na drugie, nigdy nie przypuszczała, że jest tak ciężki. A może tylko jej się wydawało, ponieważ sama nie miała siły w nogach. Ledwie ją niosły w dół zbocza.
– Dlacego tata jest zły, mamo? – łkał Sivert, wkładając kciuk do buzi i przytulając główkę do szyi matki.
Mali przełożyła synka na drugie biodro, pogładziła go po głowie i przełknęła.
– Tata nie jest zły na ciebie – odparła łamiącym się głosem. – Na pewno będzie miły, kiedy wróci do domu.
Na samą myśl o spotkaniu z Johanem przeszedł ją dreszcz. Nigdy przedtem nie widziała większej nienawiści. Czuła, że wprawiła w ruch potworny i niebezpieczny proces, którego teraz nie da się powstrzymać. Nie mogła już niczego wyznać, odpokutować w jakiś sposób – teraz, kiedy Johan o wszystkim wiedział. Nie miała nawet odwagi pomyśleć o tym, co on może zrobić, kiedy wróci do dworu. Zrujnowała jego życie, zdawała sobie z tego sprawę. Ponieważ to Sivert – syn i spadkobierca – był całym życiem i dumą Johana, zwłaszcza, że małżeństwo z nią nigdy nie spełniło jego marzeń. Chłopiec wyzwalał w nim wszystko, co dobre, dawał radość i łagodził jego szorstką naturę. A teraz nagle pan ze Stornes zrozumiał, że całe jego życiowe szczęście opierało się na kłamstwie i zdradzie.
Mali poczuła ciarki przebiegające jej po plecach. Nie, nie uda jej się z tego wytłumaczyć. Nie może posłużyć się kolejnym kłamstwem i ufać, że jeszcze raz wszystko się ułoży. Johan stanął wobec nagiej, zimnej prawdy i nigdy Mali nie wybaczy. Na tyle go zna. Ale co z nią zrobi? Bo chyba nie tknie Siverta. pomyślała w panice i mocniej przytuliła synka. Chłopiec jest przecież niewinny. Johan nie może go karać za grzech, którego ona się dopuściła… A jeśli tak? Jeśli doprowadziła go do takiego stanu, że nie zostało w nim nic poza nienawiścią i żądzą zemsty, nawet względem niewinnego dziecka? Myśl o tym wydała się tak potworna, że Mali jęknęła.
Powoli docierało do niej, że prowadziła niebezpieczną grę i przegrała. Sądziła, że panuje nad rozwojem wypadków, lecz jej własna tęsknota i pożądanie doprowadziły ich wszystkich na skraj przepaści. Jo nie powinien był przychodzić na pastwiska, pomyślała z goryczą, usiłując zrzucić winę na niego. Ale zaraz zreflektowała się: mogła przecież zażądać, by odszedł. Wtedy nikt by nie ucierpiał.
Dotarła do letnich obór, zatrzymała się na chwilę i oparła o ogrodzenie. Co powie, kiedy zjawi się w domu tak, jak stoi? Wszyscy bowiem wiedzieli, że trzeba konia, by zwieźć na dół rzeczy, a Johan poszedł pieszo. Prawdopodobnie wybrał się z zamiarem poszukiwania owiec i planował zaraz wrócić, żeby ponownie pojechać po nią i Siverta pod koniec tygodnia, tak jak się umówili.
– Nie chcę! – zawołał Sivert i złapał Mali za spódnicę. -Ponieś mnie. Ponieś mnie, mamo.
– Zaraz cię wezmę na ręce – obiecała Mali i usiadła na trawie. – Ale musimy trochę odpocząć. Mama jest taka zmęczona.
Malec wdrapał się na jej kolana i objął ją za szyję. Mali poczuła, że chłopiec drży, i pomasowała go po plecach.
– Zimno ci? – spytała, zdjęła szal i otuliła nim syna. – Zmarzłeś?
Sivert potrząsnął głową. Okręcał na paluszkach jej włosy, które się rozpuściły i luźno kładły na plecach.
– Tata jest zły – powtórzył. – Zły na nas. Dlacego, mamo? Nie żłobiłem nic złego… Zlobiłem?…
– Nie, nie, moje dziecko – zapewniła go Mali, pogładziła po policzku i pocałowała. – Nie zrobiłeś nic złego, a tato nie jest zły na ciebie. Pamiętaj o tym. Jesteś ojca ulubieńcem! Przecież o tym wiesz!
Czyżby? – zastanowiła się. Jak Johan potraktuje Siverta, skoro wie, że malec nie jest jego synem? I co zrobi z nią, która oszukała jego i wszystkich wkoło? Nagle przyszło jej do głowy, że powinna zejść do dworu, spakować najpotrzebniejsze rzeczy i razem z Sivertem uciec ze Stornes, zanim Johan wróci. Jeżeli nie zatłucze ich na śmierć w napadzie złości, to tak czy owak i ją, i syna czeka w Stornes ciężkie życie. Ale dokąd mają pójść? Dokądkolwiek się udadzą, wszędzie dotrze wieść, że Sivert nie jest synem Johana, a ona, Mali, przespała się z Cyganem i wszystkich wystrychnęła na dudka.
Gospodarz z Gjelstad wreszcie będzie miał się z czego cieszyć, pomyślała i wzdrygnęła się. Prawda przerośnie nawet to, o co on ją podejrzewał. Drań postara się o to, by sensacyjna nowina rozeszła się po wszystkich wioskach, a jeszcze i od siebie co nieco dołoży. Chociaż…
I tak było źle.
A może powinna mimo wszystko poczekać na Johana? Zejdzie mu pewnie do wieczora, a wtedy być może uda się porozmawiać z nim spokojnie, choć Mali nie miała na to wielkiej nadziei. Ale chyba warto poczekać, myślała dalej. Do tego czasu upłynie parę godzin i Johan zdąży się opanować. Opamięta się. Być może wybierze najprostsze rozwiązanie i by nie wywoływać sensacji i skandalu, zatrzyma ją i Siverta w Stornes, oczywiście pod warunkiem, że od tej pory będzie decydował o wszystkim. Nie mógł przecież w jednej chwili przestać chłopca darzyć uczuciem, pocieszała się Mali. Jeszcze niedawno był gotów poświęcić za niego życie. Miłości nie da się tak po prostu przekreślić jednym ruchem, a Sivert przecież niczemu nie zawinił. Stosunek synka do Johana przecież wcale się nie zmienił, rozważała Mali w duchu, malec o niczym nie wiedział i nie rozumiał zachowań dorosłych i ich zawiłych spraw. Kochał ojca, jak zawsze do tej pory, i Johan o tym wiedział. A ona sama? Czy zdoła pozostać po tym wszystkim w Stornes? To zależy, pomyślała. Była skłonna pójść na wiele ustępstw, jeżeli nie z innych względów, to przynajmniej dla Siverta, żeby jemu nie działa się krzywda. Lecz w głębi jej duszy tkwił lęk, że Johan uczyni piekłem zarówno życie jej, jak i Siverta.
Powoli wstała i wzięła syna na ręce. Nagle poczuła mdłości, jakby znalazła się na wzburzonym morzu. Oparła się o ogrodzenie i zwymiotowała. Skurcze brzucha były tak silne, że zgięła się wpół i jęknęła.
– Mama chola? – spytał Sivert i pociągnął ją za włosy, żeby zobaczyć jej twarz. Jego nieszczęśliwe oczy były pełne troski.
– Nie, tylko zrobiło mi się niedobrze – szepnęła Mali i przetarła dłonią usta. – To przejdzie. Już mi dużo lepiej.
Ale to wcale nie przejdzie, pomyślała bezsilna. W całej tej beznadziejnej sytuacji, do której doprowadziła, dostrzegła promyk nadziei: nosiła pod sercem dziecko Johana. Czy to mogłoby ich uratować? Czy Johan łaskawie pozwoli im zostać, gdy się dowie, że wreszcie będzie miał potomka z własnej krwi i kości? Mali ponownie postanowiła, że powinna poczekać do powrotu męża, przekonana, że na pewno uda się porozmawiać.
– Co się stało? – zdumiała się Ane, kiedy Mali chwiejnie weszła do kuchni. – Wróciłaś sama z Sivertem? Johan właśnie wybrał się w góry, żeby się z wami zobaczyć i rozejrzeć za owcami, które zginęły. Nie spotkałaś go?
– Spotkałam. Poszedł dalej szukać owiec, a ja zeszłam na dół, bo się źle poczułam. Wrócę tam posprzątać i wszystko pozamykać, jak mi przejdzie. Do końca jesieni jest jeszcze trochę czasu. Zostanę w Stornes parę dni, żeby trochę odpocząć. Johan tak chciał.
– I niosłaś chłopca całą drogę, gdy jesteś taka chora?
– Nic się nie stało – odparła Mali wymijająco. – Gdzie jest Ingeborg?
– Dzisiaj dostała wolne. A Beret pojechała z wizytą do 0ra i wróci dopiero jutro. Ale ty powinnaś się położyć – zauważyła i przyjrzała się Mali. – Wyglądasz jak upiór.
– Tata jest zły – szepnął Sivert i popatrzył na Ane oczami mokrymi od łez. – Baldzo zły, na mnie i na mamę.
Ane spojrzała na Mali zdumiona.
– Nie, wcale nie – zaprzeczyła Mali pośpiesznie. – Siwert źle zrozumiał… Ponieważ Johan kazał nam natychmiast wracać na dół, skoro tak źle się czuję. Nic poza tym…
Trzeba jakoś wywabić Ane z domu, zanim Johan wróci, pomyślała. Nie chciała mieć świadków tej rozmowy, która czekała ją wieczorem.
– Ty też weź sobie wolne – zaproponowała, usiłując się uśmiechnąć. – Poradzę sobie sama, a wiem, że już dawno nie widziałaś się z Aslakiem – dodała.
– Nie mogę tak po prostu wyjechać i zostawić cię samej, ktoś musi się tobą opiekować w chorobie – sprzeciwiła się Ane nieśmiało. – Spotkam się z Aslakiem kiedy indziej – zaczerwieniła się.
– Nie, chcę, żebyś zrobiła, jak mówię – nie ustępowała Mali. – Chora i chora. Wymiotowałam po drodze i zaraz zrobiło mi się lepiej. Poza tym zaraz przyjdzie Johan i nie będę już sama. Ale jeśli możesz, przebierz Siverta i daj mu coś do jedzenia, a ja w tym czasie pójdę na górę, umyję się i zmienię ubranie. Być może położę się też na chwilę – dodała. – Możesz jechać, jak zejdę na dół.
– W stodole są Cyganie – przypomniała sobie nagle Ane. – Całkiem zapomniałam ci o tym powiedzieć. Naostrzyli nożyce i noże i naprawili dno w twoim dużym czajniku. O ile wiem, jutro wyjeżdżają.
– Dobrze, poradzą sobie bez ciebie – stwierdziła Mali. -Idę na górę.
Na górze w sypialni osunęła się na krzesło przy oknie, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Całym jej ciałem wstrząsał szloch, musiała zacisnąć rękę na ustach, żeby odgłos płaczu nie dotarł aż do salonu na dole.
– O Boże, pomóż mi – szeptała zrozpaczona. – Pomóż nam albo wszyscy zginiemy. O Boże, ze względu na Siverta! On nie jest niczemu winien…
Powoli płacz ustawał, mimo to Mali nie wstała. Czuła, że nie jest w stanie się podnieść, że nogi jej nie udźwigną, mimo że próbowała. Od strony stodoły dobiegł ją śmiech, płacz dzieci i śpiewy. Wyjrzała przez okno. Cyganie bawili się w najlepsze. Mali usiłowała wypatrzyć w nim ciotkę Jo, ale jej nie widziała. Przez mgnienie oka zastanawiała się, że może powinna zejść na dół, odszukać ją i opowiedzieć, co się wydarzyło. Pomyślała, że staruszka i tak sporo już wie, chociaż nie znała prawdy o Sivercie. Pokusa, by znaleźć kogoś, komu by mogła zaufać, na kogo by mogła zrzucić część swojego strachu i winy, była ogromna. Jednak Mali szybko odrzuciła ten pomysł. Im mniej osób się dowie o całym zajściu, tym lepiej. I tak nikt jej nie pomoże. Z tym, co się stanie, będzie musiała poradzić sobie sama.
Johan gnał w górę pastwiska jak szalony, lecz Jo bez trudu za nim nadążał. Żaden z mężczyzn nie odezwał się słowem, kiedy brnęli przez trzęsawiska, wysokie do kolan zarośla, krzewy i wrzosy. Jo nie miał pojęcia, dokąd Johan zmierza, ale z kierunku, w którym szli, wywnioskował, że prowadzi go na Stortind. Nie wybrał jednak tradycyjnej drogi na szczyt, lecz strome, cieniste zbocze. Pewnie słyszał, że owce właśnie tam zbłądziły, zastanawiał się Jo.
Przez cały czas miał przed oczami obraz Mali z synkiem. Nie opuszczał go widok nieszczęśliwego, zagubionego chłopca i przerażonej Mali. Co się z nimi stanie? Już podczas pierwszej wizyty w Stornes zauważył, że stosunki między Mali a Johanem nie układają się najlepiej. Najwyraźniej nie poprawiły się wraz z upływem lat. Pewnie dzieliła łoże ze swym mężem z czystego obowiązku, a Johanowi to się nie podobało, myślał dalej. A teraz ta historia z Sivertem… Mali opowiadała mu, że Johan po prostu „ma bzika" na punkcie syna, i z pewnością tak jest, skoro na trzecie urodziny podarował mu konia. Wspomniała też o wypadku z krową, kiedy Johan uratował chłopcu życie, narażając własne.
Jo nigdy nie darzył Johana szczególną sympatią, kiedy gościł w Stornes. Obawiał się, że bogaty gospodarz regularnie „kupował" Mali, że wykorzystując jej zależność, mógł ją posiąść, kiedy tylko miał na to ochotę, nawet wbrew jej woli. Co z niego za człowiek?
Jo nie podobało się również pełne wyższości zachowanie Johana i sposób, w jaki traktował zarówno Mali, jak i służbę. On i jego matka stanowili niebezpieczną i złą sforę. Jednak gdy Johanowi urodził się spadkobierca, pan ze Stornes ponoć zupełnie się zmienił. Ubóstwiał syna, jak twierdziła Mali. A teraz… Jo przypomniał sobie dzikie, nienawistne spojrzenie Johana, gdy ten zrozumiał prawdę, że został oszukany. Lęk o Mali i Siverta ciążył Jo w żołądku jak kamień. Co zrobi Johan, kiedy wróci do domu? Wygląda na całkiem oszalałego z nienawiści, pomyślał Jo. Jak gdyby zupełnie postradał zmysły.
Nagle wpadł na pomysł, by zabrać ze sobą Mali i Siverta, gdy razem z taborem wyruszą jutro rano w dalszą drogę. Już nie ma znaczenia, czy Mali się zgodzi, kiedy liczy się bezpieczeństwo obojga. Jeszcze nie wiedział, jak rozwiąże problem z Marią i swymi dziećmi. Zdawał sobie sprawę tylko z tego, że musi ratować Mali i syna, ponieważ za nich także ponosił odpowiedzialność. Rozumiał, że Johan w obecnym stanie może być niebezpieczny. To, że urodził mu się spadkobierca i dziedzic Stornes, uratowało jego honor i małżeństwo, pomyślał Jo. Podświadomie czuł, jak istotne to musi mieć znaczenie dla Johana. Na tyle go poznał, gdy przebywał we dworze, że wiedział, że opinia we wsi, w ogóle wśród ludzi, liczy się bardziej niż cokolwiek innego. Jeżeli się wyda, że spadkobierca Stornes nie jest dzieckiem gospodarza, lecz został spłodzony z Cyganem… Jo zadrżał.
Szli coraz wyżej kamienistym zboczem u podnóża Stortind, coraz dalej skrajem drogi ku dzikiemu wąwozowi po zachodniej stronie zbocza. Jo nie mógł zrozumieć, co Johan knuje. Szli bardzo niebezpieczną ścieżką, pełną osuwających się kamieni. Gdyby owce utknęły w tych skałach, nie udałoby się im obu sprowadzić ich na dół, pomyślał. Nie mieli ze sobą ani lin, ani innego sprzętu, ponieważ Johan zostawił wszystko w swym worku na hali.
Im wyżej wchodzili, tym wiatr wiejący od strony pokrytego śniegiem szczytu był zimniejszy. Jo trząsł się z zimna, mimo że spocił się od szybkiego marszu. Przyjrzał się Johanowi i zauważył, że utyka na jedną nogę z bólu w stopie lub biodrze, ale sprawiał wrażenie, że się tym nie przejmuje. Szedł coraz wyżej i wyżej w tym samym szalonym tempie.
Nagle zatrzymał się. Jo szedł tuż za nim i nieprzygotowany na tak gwałtowne hamowanie, wpadł prosto na plecy tamtego i byłby się razem z nim przewrócił. Johan odepchnął go brutalnie i usiadł. Jo zauważył, jak pulsuje krew w jego dużej tętnicy szyjnej, wyraźnie nabrzmiałej, niebieskofioletowej na tle zaczerwienionej skóry.
– Wiesz, gdzie zginęły twoje owce? – spytał Jo i usiadł obok Johana. – To zbyt niebezpieczny teren, żeby się tu zapuszczać. Powinno nas być więcej…
– Wystarczy nas dwóch – odparł Johan krótko, nie patrząc na Jo.
Zaczął rzucać małe kamyki przez krawędź przepaści, nad którą się znaleźli. Słyszeli głuchy odgłos głęboko w dole, kiedy kamyki wreszcie spadły na dno.
– A więc zajmowałeś się nie tylko pracą w gospodarstwie tamtego lata w Stornes, Jo – odezwał się nagle Johan. – Zainteresowałeś się również Mali.
Jo przetarł dłonią twarz i głęboko wciągnął powietrze.
– Nigdy nie chciałem, żeby tak się stało – rzekł cicho. -Ale… Mali wydawała się wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyłem. Nigdy do nikogo nie czułem tego, co czułem do Mali, ani przedtem, ani potem. I wtedy…
– A ona? – głos Johana brzmiał tak zimno, że był prawie nie do poznania. – Uległa ci bez oporu, ta królowa śniegu?
– My… oboje czuliśmy podobnie – odparł Jo niepewnie. – Jednak nigdy nie zamierzaliśmy sprawić ci bólu, tak jakoś wyszło – dodał tonem usprawiedliwienia. – Chciałem, żeby wyjechała ze mną, kiedy opuszczałem Stornes, lecz ona odmówiła. Została tobie poślubiona, mówiła, nie chciała ranić zbyt wielu osób.
Johan roześmiał się ochrypłym, złym śmiechem.
– Nie chciała mnie zranić… Tak powiedziała po tym, jak zdradziła mnie z Cyganem. Była panią w Stornes, miała wydać na świat potomka rodu, a tymczasem…
Nowy kamyk pomknął z dużą prędkością na dno przepaści.
– Ona nie wiedziała, że… że zaszła w ciążę. W każdym razie jeszcze nie wtedy, kiedy wyjeżdżałem – wyjaśnił Jo. -A ja nie wiedziałem, że mam syna w Stornes, dopóki go nie zobaczyłem…
– Kiedy właściwie ujrzałeś go po raz pierwszy? Dzisiaj?
Czarne, przenikliwe spojrzenie przewiercało Jo na wskroś.
– Nie, wczoraj wieczorem – odparł Jo cicho. – Przyszedłem na hale wczoraj wieczorem i wtedy Mali pokazała mi chłopca. Zrozumiałem natychmiast, gdy go zobaczyłem, że jest… moim… – tłumaczył się, unikając wzroku Johana.
– Czym jeszcze cię poczęstowała? – spytał Johan ochryple. Jo spojrzał na niego pytająco.
– Nie rozumiem, o czym…
– Nie udawaj, ty cygański pomiocie diabła, dobrze rozumiesz! – charczał Johan. – Opowiadaj, co robiliście w nocy. Była chętna? Rozebrała się? Jak ją wziąłeś? A ona, jak cię przyjęła? Leżała nieruchomo czy zrobiła ci coś miłego: lizała, ssała… Była równie namiętna i rozpalona jak ty?
Jo zrobił się purpurowy, a jego szarozielone oczy płonęły. Spojrzał na Johana. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy powinien wszystkiemu zaprzeczyć, powiedzieć, że nawet nie tknął Mali. Czy ma kłamać ze względu na nią, żeby uchronić ją od zemsty Johana, która na pewno ją dosięgnie. Jednak przemknęło mu przez myśl, że Johan i tak nie uwierzy, że tylko go wyśmieje.
– Chyba oszalałeś, człowieku – zaczął. – Mówisz o tym tak wulgarnie, jak gdyby Mali była jakąś ladacznicą, a przecież tak nie jest. Co sobie właściwie wyobrażasz, że opowiem ci wszystko ze szczegółami? Wiesz chyba, co się robi…
– Nie, nie wiem – wycedził przez zęby Johan. – Ponieważ nigdy jej nie miałem, rozumiesz! Oszalałem na jej punkcie, opętała mnie. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym żyć bez niej, sypiać bez niej. W końcu sprowadziłem ją do łóżka, ale miałem ją… nie, nigdy naprawdę jej nie miałem – dodał gorzko. – Przez wszystkie wspólne lata leżała przy mnie jak kłoda, sucha i zimna. Dlatego chciałbym wiedzieć, jaka potrafi być. Był taki czas, kiedy wierzyłem, że należy do tych kobiet, które po prostu już takie są, zimne i nieczułe. Beznamiętne. Lecz teraz rozumiem, że się myliłem co do tego wycierusa. Opowiadaj, co z nią robiłeś?
Jo milczał. Robiło mu się niedobrze i czuł mdłości z powodu chorego zachowania Johana i jego niewybrednego języka. Spróbował wstać, ale Johan złapał go za ramię i ściągnął z powrotem na ziemię. Jo nigdy by go nie podejrzewał o taką siłę.
– Co z nią robiłeś? – nie ustępował, świdrując Jo czarnymi, błyszczącymi oczami. – Mogłeś z nią zrobić wszystko? A ona…
– To jest chore, Johan, nie zamierzam o tym rozmawiać. Chcę jednak, żebyś wiedział, że przykro mi z powodu tego, co się stało. To nie w porządku, żeby spotykać się z żoną innego mężczyzny, ale nie umiałem wtedy temu zapobiec. A Mali… Musiałeś zauważyć, że była w tym czasie nieszczęśliwa. Czuła się okropnie, ponieważ za nią zapłaciłeś i kupiłeś jak zwierzę. Nie mogła ci chyba tego wybaczyć, nie wiem. Wiem tylko, że wszystko potoczyło się tak jakoś… Nie mogliśmy tego powstrzymać. To było silniejsze niż cokolwiek innego, dla nas obojga – dodał cicho.
Przez chwilę siedział w milczeniu.
– Myślisz może, że było mi dużo lepiej niż tobie? – rzeki nagle. – Kochałem Mali, wiedziałem, że jest jedyną kobietą jakby dla mnie stworzoną. Tylko jej pragnąłem najbardziej na świecie, a ona wolała zostać z tobą. Umierałem z tęsknoty, ale obiecałem jej, że nigdy nie wrócę. Nigdy już nie miało się powtórzyć to, co my… Ale… Ale nie miałem już siły żyć od niej z dala. Chciałem ją tylko zobaczyć…
– I zobaczyłeś… – syknął Johan. – Nie tylko widziałeś, ale i dostałeś wszystko, czego pragnąłeś. Zgadywała twoje myśli, lgnęła do ciebie ciepła, chętna i gorąca, jakiej ja nigdy nie miałem, choć zawsze marzyłem, by była taka dla mnie. I ty śmiesz twierdzić, że było ci tak samo źle! – mruknął pogardliwie. – To ja się z nią ożeniłem, to ja byłem jej mężem. Ale ona okazywała mi tylko chłód i pogardę, ta zarozumiała dziwka!
Przez chwilę siedział bez słowa, patrząc w dal. Jo spostrzegł, że pogrążył się we własnych złych myślach.
– I wreszcie zaszła w ciążę – ciągnął dalej Johan. – Czy potrafisz zrozumieć, co to dla mnie znaczyło? Życie wreszcie nabrało sensu. Urodziła syna, dała mi go na ręce i udawała, że jest mój. Kochałem tego chłopca bardziej niż własne życie, rozumiesz to? Nie chciała mnie, przyjmowała mnie z łaski, kiedy ją zmusiłem. Ale on… Sivert… – Głos mu się załamał. – Akceptował mnie takiego, jaki byłem, zawsze łagodny i dobry, pełny radości i miłości. Kochał mnie…
Johan z drżeniem wciągnął powietrze. Kolejny kamień spadł w przepaść.
– Mali stalą się dla mnie nieco łaskawsza, kiedy uratowałem Siverta przed rozszalałą krową – dodał ochryple i przetarł dłonią oczy. – Nawet bardziej chętna. Teraz rozumiem, że tylko grała i oszukiwała mnie. Czuła się w obowiązku okazać mi trochę wdzięczności za to, że uchroniłem od nieszczęścia jej cygańskie dziecko!
– Wiem, że chciała dla wszystkich najlepiej – zauważył Jo. – Owszem, to, co zrobiliśmy, było złe, ale ona chciała mimo wszystko zostać przy tobie. Chciała, by Sivert był twoim synem, w przeciwnym razie przyszłaby do mnie, skoro okazało się…
– Do ciebie – prychnął Johan. – Myślisz, że jest głupia, ta szmata! Nie, chciała złapać dwie sroki za ogon. Dała ci wszystko, co mnie się należało, lecz mimo to została w Stornes. Ponieważ posiadam dwór, który mogę zostawić w spadku jej synowi, jak wiesz. A co ty jej możesz dać innego, diable, poza tym swoim przeklętym przyrodzeniem!
Jo gwałtownie wstał. Odwrócił się plecami do Johana i ruszył wąską półką, na której siedzieli. Bolała go głowa, mdliło go ze strachu o Mali i Siverta, którzy mieli żyć dalej z tym szaleńcem. Słońce zaczynało zanurzać się w morzu na horyzoncie. Niebo wyglądało jak strumień barw, które przeglądały się w wodach fiordu głęboko w dole i powodowały, że wyglądał, jakby stał w płomieniach.
Nagle Jo usłyszał jakiś odgłos tuż za sobą i odwrócił głowę. Za nim stał Johan. Zachodzące słońce sprawiało, że wyglądał, jakby miał czerwone oczy. A może naprawdę na-biegły krwią, ponieważ Johan całkiem oszalał? Zanim Jo zrozumiał, co się dzieje, Johan runą! na niego i z całej siły pchnął go w plecy. Jo zachwiał się, lecz za wszelką cenę usiłował odzyskać równowagę. Wymachiwał rękami, fechtował energicznie w powietrzu, próbując złapać Johana za rękę. Lecz Johan zrobił unik, a po chwili znów był tuż obok. Zamachnął się na rywala dużym kamieniem, który ukrył w dłoni, i z ogromną silą trafił Jo w skroń.
Jo zdążył jeszcze tylko zobaczyć czerwone słońce, które wirowało i wirowało. Potem wydał przeciągły krzyk, a góry przekazywały ten krzyk strasznym echem, które raz za razem powracało. Potem zrobiło się cicho. Przerażająco cicho…