142931.fb2 Ja wam poka??! - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 31

Ja wam poka??! - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 31

Nie dzwoń do szkoły, nie będziesz w ciąży

Forsycja obsypała się żółcią. Sikory dzwonią, aż koty się oblizują. Nie widać, a słychać, że mięsko latające tuż – tuż. Tylko patrzeć, jak będzie wiosna. Tosia chyba zrezygnowała z przygotowań do balu maturalnego, przyrządy do manicure nieruszane, uczy się.

Dzwonię do Szymona, czy coś wie o powrocie ojca. Głos Szymona jest suchy, obcy. Odpowiada sztywno, wszystko bez zmian. Mam nadzieję, że ojciec się do ciebie odezwie.

Mam nieodparte wrażenie, że chciał powiedzieć „pani”. Ojciec się do pani odezwie.

Ale jeszcze nie będę o tym myśleć, jeszcze nie teraz. Przede mną sporo roboty, dostałam z nowej redakcji listy. To jest w tej chwili najważniejsze.

Podać Tosi obiad i zmusić ją, żeby zjadła, mimo że ma ściśnięty żołądek, mamo, nie rozumiesz? Ugotować psu, wymyć miski kotom.

Zakwitła tarnina.

Kochana Judyto,

tylko dzisiejszy dzień się liczy, wczoraj minęło, jutro jeszcze nie nadeszło. Rozejrzyj się wokół siebie i znajdź choć parę rzeczy, które mogą cię ucieszyć. Najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Szklanka może być do połowy pusta lub do połowy pełna. Bądź cierpliwa, w czekaniu też można znaleźć przyjemność… pomiędzy przyjściem listu a zdjęciem pieczęci z pośpiechem śpi szczęście, co najwyższą rozkosz daje łonu…

Trzy tygodnie to nie wieczność, zajmij się czymś…

Jestem z Tobą, Judyta

Droga Redakcjo,

prosiłabym o radę, jak postąpić w mojej sytuacji. Ale zacznę od początku. Narzeczony pojechał do Chicago, bo tam mieszka znajomy jego kuzyna, który na rzeźni dużo zarabia, a on chce też zarobić na nasz ślub i remont sutereny u moich przyszłych teściów, gdzie chcemy zamieszkać po ślubie i gdzie będzie pomieszczenie na naszą przyszłą firmę. Ale tak się porobiło, że ja dostałam trochę pieniędzy od moich rodziców i zaczęłam robić ten remont, żeby mniej potem było do roboty, to znaczy jeden znajomy zaczął, co ma firmę malowanie remonty ekspres i mnie się spodobało, że już coś będzie zrobione.

Na moje nieszczęście się zakochałam w tym znajomym, a w dodatku zaszłam w ciążę. Teraz nie wiem, jak postąpić. Droga Redakcjo, doradź mi proszę, bo bez Ciebie moje życie będzie jedynie pasmem udręki. Narzeczony nic nie wie, ani jego rodzice, ale ja wiem i nie wiem, co zrobić.

Błagam, pomóżcie!

Ela z kieleckiego

Skoro świeci słońce, można też zgrabić zeszłoroczne resztki liści, niech trawa oddycha.

Pojechać po pizzę i coca – colę dla Tosi i Isi, bo nic innego im nie przechodzi przez gardło.

Droga Redakcjo,

mam 42 lata i szesnastoletnią córkę, to znaczy jeszcze oprócz tej córki mam dwójkę, starszy syn jest w wojsku, a młodsza córeczka idzie w tym roku do szkoły. Ale piszę w sprawie tej szesnastoletniej córki. Ona właściwie ze mną nie rozmawia. Na pytania odpowiada ogólnikowo, jak pytam, co w szkole, to mówi że dobrze, ale żadnych detali z jej życia nie znam. W szkole nie mają do niej pretensji, ale wiem, że matka powinna być przyjaciółką córki i ją rozumieć, mieć z dzieckiem kontakt. Co mam zrobić, Żeby zaczęła ze mną rozmawiać poważnie, dzielić się swoimi sprawami, bo ja do niej dotrzeć nie potrafię. Ciągle słyszę tylko, że wszystko OK i że nic się nie dzieje, to o co mi chodzi? A mnie chodzi o to, żebyśmy mogły porozmawiać, żeby czasem zapytała mnie o radę, by nie była taka opryskliwa, bo przecież nie ma drugiej osoby na świecie niż matka.

Tosia ze swojego pokoju, ja przed komputerem.

Mamo?

Co kochanie?

– Czy ty wiesz, że homoseksualiści mają gen odpowiedzialny za ich skłonności?

Czy ty się uczysz do matury?

Hamer z National Cancer Institute w USA porównał kwas dezoksyrybonukleinowy czterdziestu par braci homoseksualnych i odkrył, że trzydzieści trzy pary miały te same znaczniki genetyczne w rejonie X928 chromosomu X!

Tosia! Daj spokój homoseksualistom!

O właśnie, wszystkich drażni ten temat! Jesteś nietolerancyjna!

Tośka, czy masz nadzieję, że takie będą pytania na maturze? Ja pracuję!

Mamo, z tobą w ogóle nie da się poważnie rozmawiać, nigdy nie masz dla mnie czasu!

Droga Redakcjo,

ulokowałam pieniądze w funduszu inwestycyjnym, ale teraz mam zagwozdkę i mam nadzieję, że mi pomożecie. Na przestrzeni ostatnich pięciu miesięcy jednostka spadła o prawie 0,22%, co stanowi jednak poważną kwotę, chociaż nie chciałabym pisać, ile pieniędzy ulokowałam, bo to zawsze bardziej bezpieczne. Kiedy kupowałam jednostki, kosztowały one 157 złotych i dwadzieścia groszy. Potem z dnia na dzień niemalże pomalutku cena za jednostkę rosła. Już następne jednostki kupowałam po 158,72 zł, czyli były one droższe. Minęło parę tygodni, zanim zdecydowałam się przenieść wszystkie pieniądze do tego funduszu, ale wtedy cena jednostek już wynosiła 164 złote z groszami, a konkretnie, 164 złote i 83 grosze. Nie zrobiłam głupio, bo cały czas te jednostki rosły. Aż zaczęły spadać. I teraz moje pytanie brzmi – jak to będzie wyglądało? Czy ten fundusz gwarantowany przez państwo ma jakąś szansę podnieść się? Czy nasze państwo upadnie, jak wejdziemy do Unii? Bo prognozy, które śledzę, są bardzo różne, a telewizji nie wierzę. Jeśli nasz rząd upadnie, to cena wzrośnie czy spadnie? Czy mam już teraz odkupić ze stratą swoje pieniądze, czy wprost przeciwnie, poczekać, aż znowu cena jednostki pójdzie w górę? Czy jak wejdziemy do Unii, to ten fundusz będzie dalej istniał, czy nie? Dzwoniłam na infolinię, ale oni takie wiadomości zachowują dla siebie, wiadomo z jakich powodów. Więc droga Redakcjo, proszę się dowiedzieć, na pewno macie własne sposoby i napisać mi, czy jeśli zainwestowałam 50 tysięcy złotych w jednostki za 164 złote i 83 grosze, oraz wcześniej, za tę niższą cenę 35 tysięcy, oraz jeszcze wcześniej prawie osiemnaście, to jak będzie wyglądał mój zarobek, gdybym jednak wstrzymała się z wykupieniem do maja? Czy zarobię dużo pieniędzy? Macie przecież tam biegłych księgowych i zawsze mogłam na was liczyć, nie zawiedźcie mnie.

Z poważaniem

PS Wszystkie moje dane i dane finansowe są objęte tajemnicą, pamiętajcie o tym!

Rachunki zapłacić, telefon, elektryczność może poczekać, ale jak wyłączą telefon to będzie kłopot. Ile jednostek funduszu mam zapłacić za telefon, jeśli rachunek telefoniczny wynosi 129,60 zł?

Droga Redakcjo,

podjęłam dojrzałą decyzję o współżyciu seksualnym. Długo się zastanawiałam razem ze swoim chłopcem i w końcu do tego doszło. Zabezpieczyliśmy się odpowiednio, tak jak pisaliście o tym w numerze czerwcowym. Ale dwa tygodnie później zauważyłam niewielkie zgrubienie pod prawym kolanem. Czy może to być ciąża pozamaciczna? Czy te środki działają również na niepożądane ciąże pozamaciczne? Nie mogę zapytać o to mamy, bo ona by nie zrozumiała moich problemów. Ciągle uważa mnie za dziecko, choć w styczniu skończę piętnaście lat.

Pozostaję z szacunkiem, Aneta

O, droga Aneto, na ten list już odpisywałam w poprzedniej redakcji. Mam wrażenie, że bawi cię zawracanie głowy różnym redakcjom. Nie znasz przepływu pracowników, po prostu pracujemy we wszystkich redakcjach naraz. Nie śpij z nikim, smarkulo! Poczekaj z dziesięć, dwadzieścia lat!

Nie mogę spać.

Kochana Judyto,

jeśli masz psa, weź go na długi spacer przed położeniem się spać. Nie jedz nic od 18, obciążony żołądek nie sprzyja zaśnięciu. Przed snem pomyśl o czymś przyjemnym, dziesięć dni to nie wieczność.

– Mamo, ale mi smutno, że już nie będę chodzić do szkoły. Już nigdy. To tak tragicznie brzmi. Kończy się jakiś okres w moim życiu, a ja w ogóle nie jestem do tego przygotowana. Nie zgadzam się. Będę płakać na zakończeniu roku. Przyjdź, ale nie podchodź do mnie, stań gdzieś z tyłu.

– Na pewno na maturę dostanę okres. I co mam wtedy zrobić? Będzie mnie bolał brzuch i się na niczym nie skupię. Dlaczego ty mnie nie słuchasz? Czy mogę mieć przesunięty termin zdawania, jak lekarz powie, że nie jestem zdolna do pójścia do szkoły?

– Nie, nie przychodź, przecież jestem dorosła.

– Przyjdź, bo mama Ani też będzie. I Ula, no dobra. I ojciec obiecał, że przyjdzie.

– Lepiej, żeby żadnych rodziców nie było. Ale i tak będą. A ojciec tego wymoczkowatego Michała na pewno będzie kręcił wideo. Jakbyśmy byli w przedszkolu.

Droga Redakcjo,

korzystam z okazji, żeby was zapytać, czy słusznie zostałem zawieszony w prawach ucznia. Zadzwoniliśmy z kolegą Jędrkiem Haufą do szkoły, że tam jest bomba, bo razem z kolegą nie byliśmy przygotowani do lekcji z matematyki, ale przyznaliśmy się od razu, a oni i tak nas zawiesili. To wychodzi na to, że nie ma sprawiedliwości i że niepotrzebnie się przyznaliśmy, bo tak, to oni by nie wiedzieli, kto dzwonił. A tak zostaliśmy ukarani i mnie rodzice nie pozwalają się kontaktować z kolegami. To jest niesprawiedliwe i dlatego tą drogą proszę was o interwencję i kolega Jędrek Haufa też.

– Ojciec Michała obiecał, że każdemu przegra film. Będziemy mieli fajną pamiątkę.

– Jutka ciebie w ogóle nie ma! Nie przesadzaj z tą pracą! Zobacz, jak jest ślicznie na świecie! Jedziemy z Krzysiem do „Ogrodów” – kupujemy śliwę amerykańską, ma takie ciemne liście, kupić ci tez? A może byś z nami pojechała?

Droga Redakcjo,

nie lubię ani was, ani żadnych innych gazet, bo tylko kłamiecie i kłamiecie i nic nie robicie, żeby się ludziom lepiej żyło, tylko chwalicie ten rząd, jak telewizja toż samo, pisałem nawet do prezydenta, ale on ma w poważaniu takiego człowieka jak ja szarego i pisałem do Brukseli, że u nas prawa są łamane, ale kogo to obchodzi, nikogo nie obchodzi. Nie ma żadnego praworządu u nas, kiedyś się lepiej żyło, ale kogo to obchodzi, tylko mnie. Tylko kościoły budujecie, a człowiek się nie liczy, a telewizja jak kłamała tak kłamie i nic się nie zmieniło i na Kościół tylko napadacie, bo już wiary w ludziach nie ma. Chyba że wydrukujecie ten list to będę wiedział, że komuś też zależy, żeby nasza Polska była naszą ojczyzną, a nie cudzym parobkiem na pasku.

Z poważaniem

Henryk Sapieski PS Proszę o szybki odpis.

No cóż. Sama byłam za tym, żeby na każdy list odpisywać. A może by tak globalnie? Jednym listem załatwić te problemy? Na przykład:

Droga Aneto, Bruksela ani prezydent nic wiedzą o twoim problemie z kolanem na pasku. Na drugi raz nie dzwoń do szkoły, to nie będziesz na pewno w ciąży…

Szanowna Redakcjo,

moi mąż nie wraca do domu, przychodzi nad ranem. Nie wierzę, że pracuje tak dzień w dzień. Droga Redakcjo, co mam robić?

Nie rób awantury. Wytrzymaj – to kwestia paru tygodni, kiedy się wyprowadzi do tamtej pani.

Droga Redakcjo,

kłócimy się o wszystko, czasem mam ochotę go zabić.

Co mam robić?

Nie wrzucaj pochopnie suszarki do wanny, kiedy on się kąpie. Naprawdę, najpierw spróbuj z nim porozmawiać. Może dojdziecie do porozumienia. Ale chyba nie, jak znam życie.

Droga Redakcjo,

zgubiłam klucze, co mam robić? Jestem niespokojna…

Jeśli zgubiłaś klucze, nie zmieniaj zamków. Wykorzystaj okazję, zmień mieszkanie.

Droga Redakcjo,

chciałem na wiosnę odnowić mieszkanie, kupiłem farbę firmy JUKON, bo się ładnie reprezentowała na półce, a sprzedawca powiedział, że mogę pomalować mieszkanie raz i wystarczy. I maluję już szósty raz, a ona nie pokrywa. Co mam robić?

Kupić farbę o określonym kolorze, a nie przezroczystą, to proste.

O mnie zapomniałeś

Kochana Judyto,

parę godzin to nie wieczność, wytrzymasz. Zajmij się czymś, to czas Ci szybciej upłynie. W każdym domu jest coś do zrobienia. Nie zawracaj mi głowy.

Z poważaniem Judyta

Głos Adama w słuchawce zabrzmiał obco, a mimo to nogi się pode mną ugięły.

Dzień dobry, tu Adam. Judyta?

To ja – wyszeptałam w słuchawkę i serce usiadło mi na ramieniu jak oswojona papuga Mańki.

Więc nie wszystko stracone. Wrócił wczoraj, tak jak był zabukowany, i zadzwonił, od razu zadzwonił, może to wszystko, co go tam przez te miesiące spotkało i skłoniło do tego okrutnego listu, jest nieważne tutaj? Czy jestem gotowa wybaczyć? Przecież nie dzwoniłby ot tak sobie, po nic. Teraz już nie muszę milczeć, porozmawiamy, wyjaśnimy sobie wszystko.

– Więc od razu dzwonię – jak przez mgłę usłyszałam tylko koniec zdania.

Bardzo się cieszę, że już jesteś, tak bardzo za tobą tęskniłam, Adam, to nieważne, co się stało, spotkajmy się, porozmawiajmy jak dorośli ludzie, przecież nie ma rzeczy nieodwracalnych, jeśli się kochamy, wszystko można wybaczyć, zrozumieć, tak się cieszę, że jesteś… – chcę powiedzieć jak w serialu amerykańskim i otwieram oczy.

Słuchawka przy uchu tak przyciśnięta, że mało jej sobie nie wsadzę w resztki zdrowego rozsądku. Biorę głęboki oddech.

Cieszę się, że już jesteś – mówię.

Pytałem, czy mógłbym ewentualnie jutro po tę wiertarkę i komputer przyjechać – w środę idę do pracy i…

Po komputer i wiertarkę. Aha.

Oczywiście, dobrze, kiedy ci wygodnie.

Jutro, jeśli pozwolisz. O której wracasz z pracy? Nie pracuję w pracy, wyrzucili mnie, pracuję w domu. Bądź o której chcesz, chcę cię zobaczyć jak najwcześniej, bądź o szóstej rano, będę czekała z zaparzoną kawą dla ciebie i herbatą dla mnie – chcę powiedzieć.

– Jak ci będzie wygodnie, jestem cały czas w domu – mówię do słuchawki.

To, jeśli pozwolisz, będę koło szesnastej.

Dobrze – mówię i robi mi się niedobrze.

– To w porządku – mówi mój ukochany, już nie mój, Niebieski głosem szklistym i bezkolorowym, wyzutym z wszelkich uczuć. – To do widzenia.

Do widzenia – mówię.

Odkładam słuchawkę i chcę nie pamiętać tego tonu. Jeśli pozwolisz, mógłbym – grzecznościowe formułki jak w ćwiczeniach z kultury języka polskiego.

Borys leży u moich stóp. Ciężko oddycha. Wczoraj znowu wynosiłam go do ogrodu, tylne nogi ma prawie sparaliżowane, ciągnie je za sobą. Dzisiaj nie mógł się podnieść. Mańka mówi, że już czas na niego. Czuję, że się męczy.

Klękam przy nim na dywanie, kładę dłoń na jego posiwiałym łbie, głaszczę go i przytulam mocno jego kudłaty łeb. Borys otwiera oczy i patrzy na mnie, czarne guziczki są tak pełne ciepła i miłości, i czegoś jeszcze, czego, nie chcę widzieć. Jeszcze nie, Borysku, trzymaj się, tak bardzo cię kocham, głaszczę go i głaszczę, aż koty podchodzą do nas i zazdrosny Zaraz pakuje mi pod rękę swój srebrny łeb.

Za chwilę zostanę sama, wiem, jutro albo pojutrze, albo za trzy dni muszę podjąć decyzję. Pochylam się nad Borysem, odsuwa pysk, nigdy nie lubił, jak mu dmuchałam w nos, i całuję go w ucho. Ucho zaczyna podrygiwać, strzepuje ten mój pocałunek. Niech ta moja pani się tak nie zachowuje, dmucha na mnie i łaskocze, niech da mi spokój, jestem starym chorym psem.

Podnoszę się, Zaraz wyciąga łapę. Och, ta Tosia, mam jedynego kota na świecie, który podaje łapę jak chce jeść, Tosia go tak nauczyła. Idę więc do kuchni, wyciągam puszkę kocią i wkładam do miseczek po trzy duże łychy. Borys słyszy stukanie, ale nie podrywa się, – nie staje w drzwiach kuchni, nie próbuje udawać, że nie wie, która miska jest jego, a która kotów. Stukam specjalnie głośno łyżką o puszkę, ale drzwi zostają puste.

A potem płaczę sobie, ile wlezie. Płaczę nad sobą i nad moim Borysem, płaczę, bo nie tak miało wyglądać nasze powitanie, moje i Adama, płaczę, bo nie chciał, żebym na niego czekała na lotnisku, płaczę, bo znowu będę musiała Borysa wynosić na spacer, skoro nie przyszedł na dźwięk puszki, płaczę, bo życie jest dla mnie za trudne i za ciężkie, bo zawsze w najtrudniejszych momentach jestem sama, i jedyna istota, która mnie kochała bez względu na to, czy byłam wredna, czy wspaniała, czy wyglądałam cudnie, czy okropnie, leży na dywanie w pokoju i nie ma siły się ruszyć, i to ja jestem odpowiedzialna za decyzję: życie lub śmierć.

A potem wynoszę Borysa do ogrodu. Jest zimno i ciemno, Borys ciągnie za sobą tylne nogi i odchodzi aż za sumaki. Czekam na niego na tarasie, zimno mi, ale pies też czasami musi być sam. Jest skrępowany, kiedy za nim chodzę, jakby wstydził się swojego chwiejnego kroku. Borys wraca pomalutku, zaczepia kudłami o krzewy róż, odskakuje, przewraca się na bok, nieudolnie wstaje i wlecze się w moją stronę, a moje serce zamiera.

Jutro przyjedzie Adam. Po namyśle doszłam do wniosku, że duma nie jest najlepszym doradcą. Poproszę go, żeby wszedł, wtedy nawet jeśli nie będzie zachwycony, nie będzie mi mógł odmówić rozmowy. A ja będę ślicznie wyglądać. Nałożyłam kremu pod oczy, który złośliwie dostałam na gwiazdkę od Agnieszki. Zrobiłam okład z fusów od herbaty na oczy, bo są spuchnięte i czerwone, a że nie mam herbaty w torebkach, fusy trochę leżą na powiekach, a trochę tu i ówdzie. Będę ślicznie wyglądać, tak, żeby pomyślał, bez względu na to, co go ode mnie odepchnęło, że wyglądam tak ślicznie dla niego. Włożę spódnicę, którą on lubił, i starannie się wymaluję. Bo to jest święto.

Wrócił.

Już nie jestem dzieckiem. Jestem dojrzałą kobietą i zniosę wszystko. Ale muszę z nim porozmawiać. Muszę wiedzieć, co się stało, dlaczego się wszystko zmieniło trzy miesiące temu. Od rana jestem podminowana. Mieszkanie sprzątnięte, próbuję pracować, ale nie jestem w stanie patrzeć na ekran monitora, litery mi biegają przed oczyma. Nic rozsądnego nie napiszę dzisiaj, do nikogo. Potem gram w jakąś idiotyczną grę, potem włączam radio, potem włączam Eltona Johna, potem siedzę w kuchni, a potem dzwonię do Mańki, która mówi, że przyjedzie w każdej chwili, jak podejmę decyzję. Potem kładę Borysa na łóżku, niech sobie leży tam, gdzie lubi, potem wypalam papierosa – ohyda! – a potem dzwonię do Mojej Mamy. – Co słychać, córuchno? – pyta moja mama, a ja nie mam odwagi powiedzieć, że wrócił Adam. – Wszystko w porządku, mamo – mówię.

Idziemy z ojcem w niedzielę do teatru, masz ochotę pójść z nami?

Bardzo chętnie – mówię, choć wcale nie mam ochoty iść do żadnego teatru, w żadną niedzielę, chcę, żeby Adamowi wrócił rozum, żeby pamiętał, że mnie kochał.

– To dam ci ojca – mówi Mój a Mama. – Tato?

– Co się stało? – pyta Mój Ojciec, który z wiekiem robi się dużo czujniejszy niż Moja Mama.

– Nic – mówię.

Przecież słyszę – Mój Ojciec nie daje za wygraną.

Nic, tato, z Borysem jest coraz gorzej – mówię i głos mi się łamie.

Nie męcz tego psa. Ja na twoim miejscu – mówi Mój Ojciec, a ja mam znowu ochotę płakać, więc szybko kończę rozmowę.

Jest południe. Do czwartej jeszcze trzy godziny. Co ja mam robić przez trzy godziny? Przez trzy godziny można urodzić dziecko, zbawić świat, przeczytać, napisać, upiec trzy kilo cielęciny albo trzykilowego indyka. Nie chcę ani zbawiać świata, ani nic piec. Chcę, żeby już była czwarta. Tosia wraca dzisiaj o drugiej. Wyjmuję z zamrażalnika gołąbki, stawiam na małym ogniu.

Oczy mam zmęczone, ale włosy podkręciłam na szczotce Tosi, wyglądam nieźle. I schudłam. Wcale mi na tym nie zależy. Jak by wyglądał świat bez mężczyzn? Byłby pełen szczęśliwych grubych kobiet.

Nie chcę być szczęśliwa, chcę być z Adamem.

Dzwonek od domofonu stawia mnie na nogi. Za wcześnie! Od furtki idzie pani Stasia, stawia rower koło szopy. Jakie to szczęście, że nie jestem sama w tej chwili. Otwieram z radością drzwi, pani Stasia podaje mi w progu jajka. Mleka już nie ma, ostatnia krowa padła.

– Niech pani wejdzie, pani Stasiu, zrobię herbaty.

Pani Stasia uśmiecha się najłagodniejszym uśmiechem na ziemi i przysiada na brzegu krzesła w kuchni.

Herbaty to nie… Ale zapaliłabym, pani Judyto… O mały włos nie siadam z wrażenia.

Przecież pani nie pali?

– Nie, ale dzisiaj tak mnie krzyże bolą… Od rana chyłkiem skopałam za domem, a to już nie na moje lata…

Podaję popielniczkę i papierosy. Chyłkiem – to znaczy schylona. Jak ja lubię słuchać pani Stasi. Jej język jest pełen życia. Nikt już nie pamięta, skąd się wzięły takie słowa jak chyłkiem, a przecież to jasne – chyłkiem pochodzi od schylania się, a język pani Stasi jest najbardziej prawdziwy w tym świecie pełnym bełkotu.

Jakieś święto dzisiaj dla pani? – Uśmiecha się pani Stasia i orientuję się, że dobrze wyglądam.

Mam nadzieję – mówię i wierzę w to z całego serca.

Tosia wbiega do domu, rzuca na mnie okiem, rzuca torbą, wbiega na górę.

– Tosia! Gołąbki! – krzyczę za nią.

Za chwilę słyszę tupot z powrotem na dół.

Tata przyjeżdża po mnie o czwartej!

Przecież wiesz, że o czwartej przyjeżdża Adam!

Robi mi się przykro, tak przykro, że nagle perspektywa wspólnego posiłku – z Tosia przestaje mnie cieszyć.

Czy ty to robisz specjalnie?

– Co? Mam oblać maturę tylko dlatego, że tu przyjeżdża Adam? Jak możesz się z nim spotykać po tym, co ci zrobił? Ty nie masz w ogóle honoru! – mówi moja własna rodzona córka. – Ja muszę być na zajęciach o piątej w mieście i to wspaniałe ze strony ojca, że po mnie przyjeżdża! Ty mi chyba zazdrościsz, że ktoś o mnie dba! – Tosia odsuwa talerz z gołąbkami i wstaje od stołu. – Nie umiesz docenić tego, co dla mnie robi tata…

Zostaję w kuchni w dwoma talerzami, z nieruszonymi gołąbkami. Nie chce mi się kłócić z Tosia. Dopadły mnie problemy dziecka rozwiedzionych rodziców. Wszystko to wiem, a jednak przykrość powoli wędruje od żołądka do krtani. Jeszcze tego brakuje, żebym z powodu własnej córki się poryczała, i to teraz, kiedy jestem wymalowana, i to bardzo dobrze i dwuocznie. Nie.

Zaraz wskakuje na stół i zbliża swój pyszczek do talerza. Prycha, nie muszę go przeganiać, bo odwraca się z niesmakiem i zeskakuje na krzesło. Potemek grzecznie siedzi przy nodze stołowej i myje pysio. Pakuję z powrotem gołąbki do garnka.

Dzisiaj mam do załatwienia najważniejszą sprawę w swoim życiu. Rozmowę z Adamem. I nie przeszkodzi mi w tym ani Tosia, ani Ten od Joli. Kiedy za dziesięć czwarta słyszę dzwonek do furtki, serce mi podskakuje znowu o wiele za wysoko. Wypadam z łazienki, ale Tosia jest pierwsza przy domofonie. To Eksio.

Już idę, tatusiu – krzyczy Tosia, a ja wychodzę do furtki. Doprawdy nie muszę go przyjmować w domu, nawet jeśli jest to dom mojej córki. Może na nią poczekać przed wejściem. Narzucam płaszcz, Eksio stoi w ogródku, uśmiecha się do mnie.

Pięknie wyglądasz, Judyto.

Podaję mu rękę, ściska mi ją o wiele za długo.

I tak właśnie zastaje nas Adam.

Nie słyszałam, Eksio nie wyłączył silnika, taki jest pewny, że tu nikt mu się do samochodu nie rzuci, Adam stoi w otwartej furtce i patrzy na mnie… patrzy na mnie po prostu, a ja uśmiecham się, wyrywam Eksiowi rękę i rzucam się w jego stronę.

I czuję, że bolały mnie oczy, ponieważ nie widziałam go tyle miesięcy i to był jedyny powód. Widzę, jak staje, jaki jest inny po tej Ameryce – jakiś smutny? – widzę, jak nie uśmiecha się na mój widok, i czuję, jak więdnę na tych paru metrach, które dzielą mnie od niego, i jak moja radość ucieka gdzieś i groźny niepokój, z którym walczyłam tak długo, zwycięża. Zatrzymuję się przed Adamem, staję jak słup, tak bym chciała, żeby mnie przytulił, ale on nie robi żadnego ruchu. Tak bardzo się zmienił przez tych parę miesięcy? To możliwe?

Dzień dobry – mówi Adam, jakby przyszedł po jajka albo do sklepu, albo do urzędu pracy, albo odebrać dowód, albo paszport i sztywno wyciąga do mnie rękę.

Dzień dobry panu – mówi Ten od Joli, który idzie ku nam także z wyciągniętą ręką.

Cześć Adam – Tosia staje jak wryta, czerwieni się po raz pierwszy w życiu. Przybijają sobie jak zwykle piątkę, ale wypada to jakoś sztucznie. Tosia bierze pod rękę ojca. – Musimy już iść – mówi i odchodzą.

Zostaję sama, Adam nie patrzy na mnie, patrzy w drzwi domu.

To co, mogę?

Proszę bardzo – mówię, jakbym pracowała na poczcie i oddawała komuś list polecony.

Adam kieruje się ku domowi, ja idę za nim jak cielę prowadzone na rzeź.

– Może napijesz się herbaty?

Już nie patrzę na niego, nie wiem, jak się zachować, nie chcę widzieć jego omijającego mnie, chłodnego wzroku, wchodzę do kuchni, nastawiam czajnik.

– Dziękuję, ale się spieszę.

Borys podnosi łeb, wstaje, na sztywnych łapach podchodzi do Adama, macha opuszczonym ogonem, Adam klepie go po łbie, Borys podnosi łeb i patrzy za nami, a my idziemy razem do pokoju, Adam zeszczuplał, schyla się, wyjmuje wtyczkę od komputera, przekłada sznury, nie patrzy na mnie, nie widzi, jak ładnie wyglądam tylko dlatego, że miał mnie zobaczyć, miał zatęsknić, miało mu się przypomnieć, rozłącza wszystkie złączki, a ze mnie uchodzi życie i radość, że go widzę. Idę do kuchni po kluczyki i dokumenty. Ubrania wyjęte z szafy leżą na łóżku, nosi je do samochodu, musi wracać parę razy.

– Jeszcze wiertarka – mówi cicho. Otwieram szafę i wyjmuję spod swoich swetrów wiertarkę, kładę na łóżku, niech wobec tego niczego nie zapomni, to już wszystko, cały majątek, raptem cztery razy obrócił, jeden samochód wypakowany, i nie ma śladu po mężczyźnie mojego życia.

I wygląda na to, że wcale nie chce ze mną rozmawiać.

Bierze monitor, przytrzymuję usłużnie drzwi, a serce mi tak krwawi, że podłoga robi się czerwona, widzę to wyraźnie, ale on tego nie widzi. Stoję przy tej framudze i słowa więzną mi w gardle.

Co ty robisz, Adasiu Niebieski? Dlaczego przestałeś mnie kochać?

– To trzymaj się – mówi Adam. – Muszę lecieć. Sięga po wiertarkę, kładzie ją na komputerze, wyniósł już monitor, rozgląda się tak, jakby czegoś zapomniał, nie patrzy na mnie.

O mnie zapomniałeś – chcę krzyknąć, ale oczywiście nie robię tego.

– Do widzenia – mówię i patrzę, jak idzie do bramy, otwiera ją i wsiada do samochodu, zamykam bramę, wchodzę do kuchni i zagryzam do bólu ręce.

Wieczorem przychodzi Ula.

Widziałam Adama – mówi i czeka, co powiem.

Ja też – mówię i nawet nie mam ochoty na zrobienie herbaty.

Rozmawiałaś z nim? – pyta Ula.

Chcę być sama! – krzyczę – chcę być sama, zawsze jestem sama, nic mi się nie udaje, nie ma nic stałego w moim życiu, nie chcę teraz z tobą rozmawiać, bo zacznę wyć z rozpaczy, a ty będziesz mi mówić, jak to wspaniale przeżyć życie z jednym mężczyzną, i jaki wspaniały jest Eksio, nie chcę tego słuchać! Twoje życie nie jest moim życiem!

Otwieram oczy i patrzę na życzliwą twarz Uli.

– Chcę zostać sama – mówię cicho. – Wybacz, Ulka, ale nie czuję się na siłach rozmawiać z nikim, nawet z tobą. Muszę – i słyszę, jak głos mi się załamuje – muszę się zastanowić, co robić. Jak żyć… Muszę… zrozumieć… dlaczego…

Ula nie wychodzi, wprost przeciwnie, mija mnie, idzie do kuchni, nastawia wodę.

Zrobię ci herbatę – mówi – nie martw się, teraz się wszystko ułoży…

Ułoży? – Smutek tak nagle zamienił mi się w zdziwienie, że mnie samą to zaskoczyło. – Co ma się ułożyć? Ja już jestem na innym etapie, niż byłam… a teraz… teraz muszę się nauczyć bez niego żyć i… – I nie mogę nic więcej powiedzieć, bo nie można wytłumaczyć Uli, co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało całym sercem, kogoś, do kogo się miało zaufanie. Nie można wymagać od Uli, żeby poczuła to, co ja czuję. Ula tego nie zrozumie nigdy. I dlatego muszę zostać sama. – Ula, proszę cię.

A Ula odwraca się i zupełnie niepotrzebnie powtarza:

– Jutka, wszystko się ułoży, zobaczysz, Tosia już jest szczęśliwa, to i ty będziesz, pojmiesz, co jest dla ciebie najważniejsze…

Ula wychodzi, wpuszczam koty i z kredensu biorę pół tabletki ciocinego środka na sen. Kładę się do łóżka i zasypiam. Nie wiem nawet, kiedy wraca Tosia.