142966.fb2 Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

ROZDZIAŁ 10

Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu.

Wszyscy myśleli o zbożu. Było już dojrzałe i musiało zostać zżęte przed pierwszymi przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboże dojrzało, starali się rozpoczynać żniwa już w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł przynieść zarówno nocne przymrozki, jak i pełne słońca dni niczym w lecie.

Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by zobaczyć, czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboże nie wyległo. Wtedy plony byłyby wątpliwe. Ale na szczęście kierunek wiatru był korzystny i zboże stało, choć kłosy były ciężkie od deszczu.

– Tak, dziś też stoi – powiedział Havard, gdy wrócił pewnego dnia na obiad. – Ale pogoda powinna się już odmienić. Nie możemy dużo dłużej czekać.

Podszedł do okna i spojrzał na fiord i ciężką mgłę schodzącą nisko po zboczach gór.

– O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu – powiedział bardziej do siebie. – W domu w Gjelstad ojciec zawsze mówił, że można czekać spokojnie, gdy pada na początku września, choć zboże jeszcze niezżęte. Mawiał, że niedźwiedź nie chodzi spać na mokrym mchu.

– Jaki niedźwiedź? – spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. Mężczyzna wziął go na ręce.

– Żaden konkretny – odparł, targając mu włosy. – Ale wiesz, że misie robią sobie legowisko, w którym śpią całą zimę. A mokry mech się do tego nie nadaje. Więc my teraz czekamy na pogodę, by zebrać zboże, a niedźwiedź czeka, by wysechł mech na jego legowisko.

– A czym się przykrywa?

– Niczego nie potrzebuje. Ma gęste futro i ono mu wystarcza.

– Wieczorem jest pełnia – rzucił Gudmund, podchodząc do okna. – Pogoda zmienia się przy pełni, więc możemy mieć nadzieję, że teraz też. Już dłużej nie można z taką pogodą – dodał, drapiąc się w głowę.

Tej nocy Mali przebudziła się, nie wiedząc czemu. Oja spał przy niej spokojnie, w domu panowała cisza. Uświadomiła sobie, co ją obudziło. Wiatr. Uderzenia wiatru od lądu unosiły firanki. Już nie padało.

Wstała i podeszła do okna. Zapatrzyła się na niezwykły widok. Wiatr rozgonił mgłę i chmury, jedynie małe, uparte chmurki unosiły się przy szczytach gór oblanych światłem księżyca. Czarne wody fiordu połyskiwały srebrem. Zboże było uratowane, westchnęła z ulgą Mali i wróciła do ciepłego łóżka.

To zupełnie inny świat, pomyślała Mali, gdy rano wyszła na dół z Oja na ręku. Przez dłuższy czas słoty musiała rano zapalać lampy, by zrobić śniadanie. Teraz pierwsze promienie słońca lśniły w oknach. Z mokrych pól unosiła się mgła. Gdy uchyliła drzwi i wyjrzała, było tak pięknie, że aż westchnęła. Kolory jesieni płonęły na łąkach i na drzewach, a Stortind przybrał białą czapę na szczycie. Wrzesień to piękny miesiąc, zawsze tak uważała.

– Ani o dzień za wcześnie – stwierdził Havard, gdy usiedli do stołu. – Dziś damy zbożu wyschnąć w słońcu, a jutro zaczynamy żąć.

– Czyli uda się uratować zbiory i w tym roku – powiedziała Mali, spoglądając na niego. – Prawda?

Ich spojrzenia zetknęły się na chwilę i Mali, jak zwykle, poczerwieniała. Trzymała się z dala od niego po tamtej nocy, gdy zaciągnęła go do łóżka, a i on nie wspomniał o niej słowem. Zachowywał się normalnie, ale Mali czuła czasem jego spojrzenie na plecach, gdy szła z Sivertem na górę.

– Tak, prawda – potwierdził z uśmiechem. – Wiatr od lądu daje dobrą pogodę i suche powietrze, więc jesteśmy uratowani. O ile się nie odmieni w czasie tych dwóch tygodni. Tyle czasu potrzebujemy, co najmniej. – Skinął głową w kierunku Ane, która podeszła z dzbankiem kawy. – Potomek rośnie, jak widzę – uśmiechnął się. – Dobrze się czujesz?

Ane zarumieniła się i zerknęła na niego z nieśmiałym uśmiechem. Mężczyźni rzadko pytali o zdrowie ciężarne służące. Ale Havard był inny niż wszyscy mężczyźni, pomyślała Mali.

– Dobrze, dziękuję – odparła Ane. – Czuję się w pełni sił. I mam nadzieję, że nadal tak będzie – dodała, zerkając na Mali.

– Ale nie musisz się przemęczać – powiedziała Mali. -Czeka nas zaraz dużo ciężkiej pracy, mycie i strzyżenie owiec, potem ubój. Będziesz się oszczędzała przez tę jesień, Ane. Już umówiłam się z dziewczyną z okolic Buvika, że przyjdzie tu z pomocą od przyszłego miesiąca. Ale miejsce w tym domu jest nadal twoje – dodała, widząc niepewność w oczach służącej. – Możesz tu być, jak długo chcesz, i wrócić, gdy już powrócisz do sił po porodzie. Dziecko możesz zabierać ze sobą, już ci mówiłam. Przecież kołyska jest wolna.

Ane uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Nie tak źle pracować w Stornes, co? – rzucił Havard z uśmiechem. – Pani tutaj jest szczodra.

– Tak, na pewno – potwierdziła Ane.

Tylko Mali odczytała aluzję w słowach Havarda i zaczerwieniła się, gdy spojrzał na nią. Zaraz potem wstał, a Ane i Ingeborg zaczęły sprzątać ze stołu.

– Dziś ostrzymy sierpy – rzucił do Mali – a potem zawozimy stojaki na pola, by już czekały. Jutro pracujemy cały dzień, choć to sobota – dodał, patrząc na parobków. – Szkoda, że nie możemy skorzystać z niedzieli, jak już doczekaliśmy się pogody.

Stojaki na zboże różniły się od tych na siano tym, że miały pozostawione kawałki gałęzi na dole po to, by pierwszy snop nie dotykał ziemi i nie gnił. Zwykle na jednym stojaku mieściło się siedem snopów.

Dla kobiet były to też pracowite dni, bo to one szły za mężczyznami żnącymi zboże, wiązały je w snopy i kładły na stojaki. Mali pomyślała, że poprosi Beret, by zaopiekowała się Oja, bo Sivert na pewno pójdzie w pole ze wszystkimi. Ane będzie pracowała krócej, za to zajmie się gotowaniem.

Piątek był dniem prania i pieczenia chleba. Chlebem Mali zajmowała się osobiście, a pranie pozostawiała służącym. Gdy ciasto rosło, Mali wykorzystywała czas na tkanie. Tkała, kiedy tylko miała okazję. Ale pani domu z dwojgiem dzieci nie zawsze było łatwo znaleźć wolną chwilę, mimo że tkanie stawało się dla niej coraz ważniejsze. Zdawała sobie sprawę, że ma uzdolnienia w tym kierunku, i coraz bardziej ją to fascynowało. Już miała gotowe trzy duże kilimy, choć nie za bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. Na ścianie salonu już nic więcej nie mogło się zmieścić. Ale zawsze może dać je w prezencie z ważniejszej okazji.

Tkanie stało się dla niej czymś więcej niż przyjemnością. Stało się czymś, co musiała robić, prawie jak powołanie, pomyślała z uśmiechem. Goście, gdy przyjeżdżali do Stornes, prosili, by mogli zobaczyć jej prace. Mali czuła wtedy zażenowanie, lecz ku jej radości i zaskoczeniu ludzie kupowali i zamawiali u niej wyroby. I nie szczędzili słów pochwały, co rzadkie u ludzi z tych stron.

Pewnego razu, gdy tkała w pokoju na poddaszu, przyszedł do niej Havard. Jedna z krów miała się cielić, ale coś go zaniepokoiło i zamierzał dzwonić po weterynarza, lecz najpierw chciał spytać ją o zdanie.

– Ale oczywiście, że dzwoń – rzuciła Mali, nie przerywając pracy, choć palce jej zadrżały. – Przecież wiesz, czy to konieczne.

– Mamy umowę o współpracy – odparł spokojnie. -Przecież ją podpisywałem, prawda?

Tak, to prawda, podpisali umowę przed Bożym Narodzeniem. Ale od tamtej pory wiele się zmieniło, i to pod wieloma względami. Już nie musiała myśleć o pracy w gospodarstwie, bo wszystkim bez specjalnego wysiłku zajmował się Havard. Byłaby całkiem bezradna, gdyby on zniknął.

– Zdolna jesteś – powiedział, stojąc za nią. – Mama zawsze cię chwaliła, pamiętam.

– To ona pierwsza dała mi spróbować tkania na krosnach – rzuciła Mali. – Beret nie dopuszczała mnie nawet do tkania dywaników, gdy tu przybyłam. Teraz też nie jest zachwycona moimi pracami, ale już nic nie mówi.

– Pewnie zrozumiała, że to na wiele się nie zda – zaśmiał się Havard. – To, czego chcesz, po prostu robisz – dodał.

Mali czuła jego bliskość tak intensywnie, że aż spociły jej się dłonie.

– Co masz na myśli? – spytała, nadal się nie odwracając.

– Tylko to, co powiedziałem.

– Z tkania na pewno nie zrezygnuję – rzuciła Mali. -Jestem wdzięczna twojej matce, że mnie nauczyła. Nauczyłam się też wiele od babci. Bez niej bym nie tkała, to pewne. A twoja matka to dobry człowiek, tak w ogóle.

– W przeciwieństwie do mojego ojca, prawda? – zaśmiał się Havard cicho. – Tak, zgadzam się z tobą w pełni.

Przez krótką chwilę Mali zastanawiała się, co ma na myśli, ale nie spytała. O pewne rzeczy lepiej nie pytać i o nich nie mówić.

Ustalili z Havardem, że zadzwoni po weterynarza, i zaraz potem wyszedł z pokoju, nawet jej nie dotykając. Mali czuła jednak, że chciała tego, choć to nie miało sensu.

– Mali, telefon! – zawołała Ane, aż echo poszło po schodach.

Mali wstała od krosien, zebrała spódnicę i zeszła po schodach.

– Tak, słucham.

– Mówi Knut Rostad, dyrektor banku w Ora – odezwał się głos w słuchawce. – Czy rozmawiam z Mali Stornes?

– Tak, to ja – odpowiedziała Mali, czując ogarniający ją niepokój. Czegóż mógł od niej chcieć dyrektor banku? Przecież dbali o porządek w rachunkach i nie mieli żadnych zatargów z bankiem. Ojciec, pomyślała nagle. Boże jedyny, a może coś z Buvika? Może ojciec wziął pożyczkę na nowy dom, albo… Ale przecież nie dzwoniliby wtedy do niej. Ona nie może być odpowiedzialna za ekonomiczne decyzje ani ojca, ani braci.

– Proszę mnie posłuchać – mówił dalej. – Mieliśmy dzisiaj zebranie i jednym z tematów była dekoracja lokalu naszego banku. Na razie nie przywiązywaliśmy do tego zbyt dużej wagi, przyznaję. Ale uznaliśmy, że musimy go jakoś ozdobić, a komitet uważał, że powinniśmy także wspierać miejscową sztukę. I wtedy padło pani nazwisko. Pani tka kilimy, prawda?

Mali zadrżała: z ulgi, że to nic złego, i z radości, że dyrektor banku jest zainteresowany jej pracami! To niewiarygodne.

– Halo, słyszy mnie pani?

– Tak, tak – odchrząknęła Mali. – Po prostu jestem… To taka niespodzianka – dodała.

Dyrektor zaśmiał się.

– Pani już sprzedawała swoje kilimy, prawda? Nakrycie ołtarza w kościele to pani dzieło, słyszałem. Czy byłoby możliwe, by ktoś z komitetu przyjechał do Stornes i obejrzał pani prace? Wtedy zdecydowalibyśmy, czy weźmiemy coś z gotowych, ale raczej zamówilibyśmy coś nowego.

– Oczywiście, możecie państwo przyjechać, zapraszam.

– Zadzwonię w takim razie w przyszłym tygodniu -powiedział dyrektor. -1 umówimy się na wizytę jeszcze przed sobotą. Czy to pani odpowiada?

Przez moment Mali pomyślała o żniwach, ale przecież taka wizyta nie potrwa długo, a możliwe, że do końca przyszłego tygodnia i tak skończą. A takiej okazji nie mogła stracić.

– Tak, oczywiście – odparła. – I dziękuję. To dla mnie zaszczyt – dodała, czując dumę i radość.

– Ja też dziękuję, do usłyszenia. – Dyrektor Rostad odłożył słuchawkę.

Mali stała przez chwilę i tylko się uśmiechała. W końcu otworzyła drzwi salonu. Ane nakrywała tam do obiadu, a Ingeborg sprzątała na poddaszu.

– Chyba ciasto na chleb już przerosło – rzuciła Ane, odwracając się do gospodyni. – Co się stało? Dlaczego tak się uśmiechasz?

Mali objęła w pasie Ane i okręciła ją wokół siebie w radosnym tańcu.

– Dzwonił dyrektor banku w 0ra – powiedziała. -Chcą przyjechać i zamówić u mnie kilim do powieszenia w banku. No, jeśli im się spodobają moje prace – dodała.

– Coś takiego! – Ane spojrzała na nią zaskoczona. -I to w banku! Wspaniale, Mali! Będziesz sławna!

– Nie, no nie wiem – odparła, zakasując rękawy, by wyrobić ciasto. -1 tak miło, że zadzwonił. Przecież to jeszcze nic nie znaczy. Ci miastowi są dziwni…

– Nie, na pewno zamówią – stwierdziła Ane stanowczo. – Jesteś zbyt skromna. Słyszałam nieraz, co ludzie mówią o twoich kilimach. Ale żeby tacy oficjele się nimi zainteresowali… Nie, wspaniale! Żadna nie usłyszała, że ktoś wchodzi.

– Co tu się dzieje? – spytała Beret ostro. – Słychać was aż w sieni.

– Dzwonił dyrektor banku w 0ra – odparła Ane z uśmiechem. – Chcą zamówić u Mali kilim do przystrojenia lokalu. Czy to nie cudowne?

Beret uniosła brwi. Zaimponowało jej, że dzwonił sam dyrektor banku, ale nie dała tego po sobie poznać. Nigdy nie mogła pogodzić się z tym, że Mali tka i że to zajmuje jej czas. Mali wiedziała jednak, że ona jej po prostu zazdrości i niechętnie widzi, że synowa odnosi sukcesy na tym polu.

– Przyszłam tylko po to, by zobaczyć, czy zdążyłaś już upiec chleb – rzuciła, wpatrując się w Mali. – Chcę z tobą porozmawiać.

O co może jej chodzić? – zastanawiała się Mali, wyrabiając osiem dużych bochenków i układając je w formach. Ostatnio panował pomiędzy nią a teściową spokój, nie miała pojęcia, o co może jej chodzić. Zostawiła chleby do wyrośnięcia i umyła ręce.

– Nie sądzę, by nasza rozmowa trwała długo – rzuciła do Ane. – Ale w razie czego wstaw je do pieca, dobrze? No i spojrzyj na dzieci – dodała, zerkając na Oję śpiącego w kołysce. Za mało czasu mu poświęca, przemknęło jej przez myśl. Często zostawia go pod opieką Beret lub Ane, ale to z powodu obowiązków! Ale może nie tylko. Dla Siverta zawsze miała czas i rzadko powierzała go obcym.

Westchnęła. Oja stanowił dla niej źródło wyrzutów sumienia. Musi coś z tym zrobić, pomyślała.

Beret siedziała w bujanym fotelu i robiła na drutach.

– Siadaj – wskazała na kanapę.

Mali posłuchała, choć poczuła lekki niepokój. Beret nie była w najlepszym nastroju i na pewno nie będzie jej chwaliła.

– Wiesz, że byłam zadowolona, gdy powiedziałaś, że nie chcesz znów wychodzić za mąż – zaczęła starsza pani. – W każdym razie nie od razu. Sądziłam, że to dlatego, że… chciałaś uczcić pamięć Johana. I wydawało mi się, że dobrym rozwiązaniem było sprowadzenie Havarda. On jest mądry i pracowity, nadal tak uważam. – Przerwała i zadzwoniła drutami. – Ja na pewno się starzeję – mówiła dalej, wpatrując się w Mali – ale jeszcze nie jestem ani ślepa, ani głucha, mimo że tak pewnie sądzisz. Słyszałam niejeden raz, że byłaś u Havarda w sypialni!

Mali poczerwieniała gwałtownie i spuściła wzrok. Nienawidziła uczucia, że jest u Beret na cenzurowanym. Ale Beret z pewnością nasłuchiwała wszelkich odgłosów z sypialni od pierwszego dnia, kiedy Mali przybyła do Stornes, a teraz jej sypialnia na poddaszu nie była tak bardzo odległa od sypialni Havarda. Powinna była o tym pamiętać…

– Co ja robię, to moja sprawa – rzuciła. – Jestem dorosła.

– Ale rozsądku nie masz – odparła Beret gwałtownie. – Co ludzie powiedzą na to, że wdowa ze Stornes spędza noce…

– To ty musiałabyś to im powiedzieć – przerwała Mali. -Nie słyszałam, by ktoś we dworze…

– A co mieliby mówić? To służący, wiesz dobrze. Ale oni też słyszą i widzą. Na pewno o tym wiedzą!

– Co wiedzą? – Mali spojrzała na teściową wyzywająco.

– Że pani ze Stornes to nic innego tylko bezwstydna dziewka! – prychnęła Beret. – Sprowadzisz wstyd na dwór i nas wszystkich. Nie myślisz nawet o dzieciach? Nie chcę, by ktoś powiedział, że synowie Johana…

Mali nic nie odpowiedziała. Nawet nie wiedziała za bardzo, co ma odpowiedzieć. Do pewnego stopnia rozumiała oburzenie teściowej. To, że była w łóżku z Hazardem, i to niejeden raz, nie uchodziło. Sama to musiała przyznać, choć nie cierpiała, gdy ją krytykowano, a szczególnie gdy robiła to Beret. Ona chyba specjalnie nie spała, by czuwać, czy na poddaszu nie dzieje się nic zdrożnego.

– Co na to powiesz? – spytała ostro Beret, a jej druty zadźwięczały.

– Nic – odparła Mali. – To… to się nie powtórzy.

– Jest tylko jedna rzecz, którą możesz zrobić, zanim będzie z tego skandal – powiedziała Beret. – Wyjdź za Havarda. To odpowiedni kandydat. Ja przeżyję fakt, że to on zajmie miejsce Johana, byle stało się to w przyzwoity sposób.

– Ale ja mówiłam, że nie chcę…

– Uważaj, co mówisz, Mali Stornes – rzuciła Beret cicho i groźnie. – Jeżeli chodzisz z nim do łóżka, to mam nadzieję, że rozumiesz, że powinnaś za niego wyjść. Nie chcemy, byś coś jeszcze zniszczyła tu we dworze. Synowie Johana nie będą mieli puszczalskiej matki, to jest jasne.

– Zniszczyłam? – spytała Mali drżącym głosem. – Co masz na myśli, mówiąc, że coś zniszczyłam? Wiesz, że to nieprawda. Wręcz przeciwnie, nigdy nie…

– Można zniszczyć ludzi – odparła Beret, patrząc złym spojrzeniem na Mali. Mali wstała, zdenerwowana.

– Coś jeszcze?

– Nie, ale liczę na to, że zrozumiałaś, co masz robić. A właściwie co z ciebie za kobieta, by iść do łóżka z zarządcą? Można zacząć się zastanawiać…

Mali poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było, by Beret zaczęła się „zastanawiać". Wyszła, nieco za mocno zamykając za sobą drzwi. Brakło jej oddechu ze strachu, złości i uczucia przekory. Nie chce wychodzić za mąż, nawet za Havarda! Ale rozumiała, że nie powinna już mu się oddawać. Nie miała usprawiedliwienia. Będzie trzymała dystans właściwy dla wdowy ze Stornes. Może gdy sytuacja się j uspokoi, Beret odstąpi od swego pomysłu małżeństwa. Przecież tylko Beret wiedziała…

Uderzyło ją ponownie, że nie powinna niedoceniać teściowej. Żyły w stanie swego rodzaju zawieszenia broni, od kiedy umarł Johan i Havard przybył na gospodarstwo. Powinna jednak wiedzieć, że ona wykorzysta każdą okazję do skrytykowania Mali. Od tej pory nie będzie miała do niej zaufania, zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn. To nie było dobre, bo jeśli Beret zwątpi w moralność Mali, w najgorszym wypadku może zacząć patrzeć, badawczym wzrokiem na Siverta…

Co za chaos, pomyślała Mali, odgarniając włosy z czoła spoconymi dłońmi. Czas pomoże, musi mieć taką nadzieję. Przez moment pożałowała, że już nigdy nie będzie mogła przytulić się do Havarda. Już nigdy nie pozwoli sobie na ciepło, bliskość i rozkosz. Ale to musi się skończyć, pomyślała i wróciła do salonu.

Przy obiedzie Ane z szerokim uśmiechem wspomniała, że dzwonił sam dyrektor banku.

– No, wreszcie ktoś zauważył twoje prace – powiedział Havard. – Jesteś bardzo zdolna, mówiłem ci.

Mali poróżowiała z radości i zerknęła na niego. Havard uśmiechnął się do niej, sięgnął po jej dłoń i uścisnął.

– Gratuluję – powiedział. – To wspaniałe.

Mali poczuła ciepło płynące z ręki, którą tak dobrze znała, i zarumieniła się. Cofnęła dłoń. Wspomnienie słów Beret sprawiło, że bała się dotyku Havarda.

– Dziękuję, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego będzie – broniła się. – Możliwe, że nawet nie zadzwonią.

– Na pewno będzie – zapewnił ją Havard. – Rostad nie zawraca ludziom głowy bez powodu, na pewno zadzwoni.

Gdy następnego wieczora Mali położyła Siverta spać i szła korytarzem poddasza, drzwi do pokoju Havarda uchyliły się. Mężczyzna wyszedł, odświeżony, w białej koszuli i odświętnych spodniach. Był tak przystojny, że Mali aż zakłuło w sercu.

– Ależ ładnie wyglądasz w sobotę – powiedziała. Przecież mogła z nim chyba rozmawiać, nawet na korytarzu poddasza. Beret tego nie powinna jej mieć za złe.

– Człowiek powinien się stroić, gdy wychodzi – odparł z uśmiechem Havard, zamykając drzwi.

Mali poczuła jakby uderzenie w żołądek. Sądziła, że przebrał się na wieczór tutaj. Wcale się nie spodziewała, że on mógłby gdzieś wyjść.

Po wieczorze świętojańskim, który spędził z Laurą z Oppstad, nie wyglądało na to, by z kimś wychodził. Zajeżdżał czasem do Innstad, jak mówiła Margrethe. Dobrze dogadywał się z Bengtem. Zdarzało się, że nie było go wieczorem, ale przecież się nad tym nie zastanawiała.

Sądziła, że… Tak, co właściwie sądziła? Że Havarda zadowolą chwile, które czasem mu poświęcała? Że tak go fascynowała, że wystarczały mu te rzadkie razy, gdy oddawała mu się, za każdym razem zaznaczając, że to ostatni raz? Po tym miał prawo robić to, co chce, zwłaszcza teraz, gdy nie mogła sobie pozwolić nawet na jego uścisk. -Idziesz na zabawę? – spytała, usiłując zachować spokój, choć serce biło jej w gardle.

– Zabawę? Nie, idę na spotkanie z kimś – odpowiedział, przeciągając dłonią przez włosy. – Ale może będzie wesoło, kto wie?

Uśmiechnął się, aż błysnęły białe zęby.

Mali zebrała spódnicę i zaczęła schodzić po schodach.

– Nie, właściwie to nie moja sprawa – rzuciła, choć wszystko w niej się burzyło.

Myśl o Havardzie z jakąś inną sprawiła, że czuła niechęć i coś, co przypominało… zazdrość, pomyślała zdziwiona.

– Tak, to prawda. To nie twoja sprawa.

Gdy doszli do drzwi na dole, złapał ją mocno za łokieć i odwrócił ku sobie. Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.

– Jesteś na mnie zła? – spytał z dobroduszną ironią w głosie.

Zdenerwowało ją, że najwyraźniej ją przejrzał.

– Zła? – spytała. – Nie mam przecież powodu. Dlaczego tak uważasz?

– Wydajesz się zdenerwowana – powiedział, odgarniając luźne kosmyki włosów z jej twarzy. – No, to idę.

– Pozdrów, jeśli to ktoś znajomy – rzuciła, czując, że chętnie odgryzłaby sobie za to język.

– Dobrze, pozdrowię – odparł z uśmiechem. – Doprawdy pozdrowię.

Mali leżała bezsennie. Myślała o słowach Beret. Gdyby teściowa niczego nie zauważyła, pewnie znów wylądowałaby w łóżku Havarda. Musiała to przyznać, mimo że stale się zastrzegała, że to ostatni raz. Ale on rozbudził w niej instynkty, które nią targały, pomyślała, czerwieniejąc. Teraz musiała się pilnować.

Za każdym razem, gdy usłyszała jakiś odgłos, sztywniała. Czy to drzwi? Czy Havard wrócił? Ale to był tylko wiatr. Nie opuszczała jej myśl o tym, gdzie i z kim on był. Czy może nadal spotykał się z Laurą? Jeżeli nawet tak, miał do tego prawo. Do kochania, kogo chce. Ona nie miała mu nic do zaoferowania, ciągle mu to powtarzała. Oddawała mu się z pożądania. Nie chciała za niego wychodzić, ale kochać się z nim chciała. Nie można mieć wszystkiego!

A może była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna przecież zrozumieć, że Hazardowi na dłuższą metę to nie wystarczy. Więc może i dobrze, że znalazł sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat.

Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta.

– Co się dzieje? – spytała, pochylając się nad jego łóżkiem.

Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno.

– Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść – zaszlochał. -Stał tam przy oknie! Błyszczały mu oczy…

– Śniło ci się – szepnęła Mali. – Nie ma tu żadnego niedźwiedzia, wiesz przecież. Śniło ci się, mój mały.

Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna.

– Już sobie poszedł – mruknął chłopiec.

– Nigdy go tu nie było – uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij już, posiedzę przy tobie.

– Zaśpiewaj mi – poprosił cienkim głosikiem. – Zaśpiewaj jedną piosenkę.

Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą najbardziej lubił. Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła cicho.

Wyrwał jej się zdławiony krzyk, bo za drzwiami stał człowiek. W ciemności nie wiedziała, kto to.

– Cicho – powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. – Obudzisz cały dom.

– To dlaczego mnie straszysz? – wyszeptała zła. – Nie wiedziałam, że tu będziesz w środku nocy.

– Słyszałem, że woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc – wyszeptał.

Mali zadrżała. W korytarzu było zimno, a ona stała w samej koszuli. Ale drżała nie tylko z zimna. Myśl, że Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej strach.

– Marzniesz – stwierdził Havard, przyciągając ją do siebie. – Chodź do mnie, to cię ogrzeję.

– Nie dostałeś wszystkiego, czego chciałeś, w ten jeden wieczór? – spytała przez zaciśnięte zęby. – Nie myśl sobie, że ja chcę…

Ale chciała. Gdy jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją na swoje łóżko, zrzucił ubranie i położył się obok niej.

– Masz pozdrowienia – szepnął jej do ucha.

Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją.

– Od twojej siostry i Bengta – dodał, drażniąc się z nią. – Żałowali, że nie przyjechałaś.

Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz.

– Byłeś w Innstad? – spytała bez tchu. – Nie byłeś razem z…

Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z westchnieniem. Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki jej zesztywniały.

– Havard, ja…

– Co mówisz? – mruknął koło jej policzka.

Nie skończyła. Prawie powiedziała, że go kocha. Że wyjdzie za niego, bo nie zniesie myśli, że on znajdzie inną. No i z powodu Beret. Czy nasłuchiwała pod ich drzwiami? Całkiem możliwe…

Palce Havarda odnalazły najwrażliwsze miejsce, a ona przykryła usta dłonią, by nie jęczeć głośno z rozkoszy. Więc i tak mu tego nie powiedziała, zamiast tego przyciągnęła go do siebie gwałtownie i ofiarowała usta i ciało. Miłość poczeka…