142966.fb2
Pogoda trzymała się przez kolejne tygodnie. Wrześniowe dni były klarowne niczym kryształ, a wspaniałość jesiennych barw oszałamiała. Zboże schło na stojakach i już po ledwo czternastu dniach zaczęli je zwozić do stodoły. Snopy układali w dawny sposób: ciasno przy ścianie i kłosami w dół, jedne na drugich. W ten sposób ani ptaki, ani myszy nie mogły się częstować cennym ziarnem. Póki trwała ładna pogoda, mieli jeszcze dużo innych prac w polu. Dopiero gdy zaczynały padać porządne deszcze i potok przy pralni wzbierał, włączali koło wodne i wyciągali młockarnię. Wtedy oddzielali ziarno od słomy i zsypywali je do worków, które potem przewozili do spichrza i wysypywali do większych zbiorników. Późną jesienią, albo nawet wczesną zimą, dzwonili do młyna i umawiali się na mielenie mąki.
Sivert był ciągle razem ze wszystkimi: i na polu, i w stodole. Wciąż chciał być tam, gdzie coś się działo. Jak zwykle zadawał masę pytań, co czasem irytowało pracujących. Zwykle przyczepiał się do Havarda, ale on wykazywał wobec niego anielską cierpliwość.
– Znajdź sobie teraz coś do roboty, Sivercie – powiedziała Mali pewnego dnia, gdy ładowali snopy na wóz. -Havard nie ma czasu, by…
– Nie, ja sam powiem, kiedy nie będę miał dla niego czasu – przerwał jej Havard, nie patrząc na nią.
Od czasu tej sobotniej nocy, gdy znów znalazła się z nim w łóżku, Mali chodziła jak po rozżarzonych węglach. Bała się, że Beret coś zauważyła. Ale, jak na razie, nic nie powiedziała. Albo czekała, że ogłoszą ślub.
Ślub coraz częściej gościł w myślach Mali nie dlatego, że Beret o nim wspomniała, ale że sama zaczynała się czuć jak byle dziewka. Poza tym zastanawiała się, co by było, gdyby pewnego dnia Havard rzucił pracę w Stornes. To równałoby się katastrofie, choć pewnie znalazłaby innego zarządcę. Nie brakło przecież kawalerów równie dobrego pochodzenia jak Havard, którzy nie tracili nadziei, że dostaną i wdowę ze Stornes, i dwór. W końcu nadal była wolna, a Havard nadal pracował jako rządca.
Ale nikt nie mógł go zastąpić, pomyślała Mali, pod; żadnym względem. Jak by to przeżył Sivert, który po i śmierci Johana przelał na Havarda całe zaufanie i miłość. Nie mogła na coś takiego narażać swojego dziecka. A jeśli chodzi o nią…
Sama myśl o ślubie kłuła ją boleśnie, choć jednocześnie coś ciężkiego i słodkiego rozlewało się po jej ciele. Ona też nie chciała go stracić, to musiała uczciwie przyznać. Nie zniosłaby myśli, że ma inną kobietę, nie po tych szalonych chwilach, które ze sobą spędzili. Chciałaby przeżyć ich więcej, czuła to, gdy zawadzała o niego spojrzeniem lub gdy przypadkiem dotykała. Czerwieniała wtedy jak uczennica i miękły jej kolana. Czy to była miłość?
Ale przecież Jo… Jo i to, co przeżyli razem. To zawsze żyło gdzieś w jej sercu.
I tak mijały tygodnie, a ona chodziła niepewna i niespokojna.
Dyrektor banku miał przybyć do Stornes razem z trzema innymi osobami. Mali niemal nie wierzyła własnym uszom, gdy zadzwonił. Głos jej drżał lekko, gdy ustalała termin. Zleciła Ane i Ingeborg sprzątanie i pieczenie, a sama przeniosła gotowe prace z poddasza do pralni. U powały wisiała tam w grubych zwojach ufarbowana wełna. Mali czuła się podniecona jak mała dziewczynka i wiele razy sprawdzała, czy wszystko wygląda jak należy
– To zrobi wrażenie, na pewno – odezwał się za jej plecami Havard tego popołudnia, gdy oczekiwali gości. – Jesteś zdolna, Mali.
Jak zwykle pochwała ucieszyła ją i zmieszała. Ale Havard nigdy nie mówił niczego innego niż to, co myśli.
– Naprawdę? – spytała, odwracając się ku niemu. -Nie jestem szkolona, i ja…
– Nie wszyscy muszą się uczyć z książek – odrzekł, biorąc w rękę mniejszy kilim, który przewiesiła przez poręcz. – Niektórzy, jak ty, po prostu mają to w sobie.
– Dziękuję – powiedziała cicho, biorąc go za rękę. -Potrzebowałam takich słów teraz, bo czuję, jakbym miała motyle w brzuchu – uśmiechnęła się.
Nagle Havard objął ją za szyję i przyciągnął do siebie.
– To ty jesteś najpiękniejszym motylem – zapewnił cicho, patrząc jej w oczy. – Gdybym mógł, złapałbym cię i trzymał w dłoni, choć tak się nie robi z motylami, bo umierają. Nie, one powinny przyjść z własnej woli.
Mali stała i czuła jego zapach, jego ciepło…
– Nie możemy…
– Czego nie możemy? Zawsze mówisz, że nie możemy, ale gdy cię dotknę, to…
– Przecież wiesz – Mali przerwała. – Ja nie chcę…
– Dlaczego aż tak nie chcesz się wiązać? Czy małżeństwo z Johanem było aż tak złe?
– To nie twój problem – rzuciła zdyszana, próbując się uwolnić. – To moja sprawa.
Gdy ją puścił, stała, patrząc na niego. Tęsknota aż w niej wolała, ale nie mogła jej usłuchać. Kolejny raz.
– Havardzie…
Patrzyła na niego nadal. Dlaczego tak się broni? Przecież go lubiła, nawet kochała, pożądała go prawie ciągle. Gdyby się zgodziła, rozwiązałoby to tyle problemów. Jednak coś ją powstrzymywało.
Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gwałtownie. Przycisnęła się do niego i wplątała dłonie w jego włosy. Drżała.
– Uważam, że powinnaś się zdecydować, czego chcesz, Mali Stornes – powiedział, zdejmując z karku jej ręce. – Bardzo cię kocham, wiesz przecież. Ale nie mogę być dla ciebie zabawką, po którą sięgasz, kiedy chcesz. Nie zniosę tego dłużej.
Poczerwieniała ze wstydu. Znów zachowała się nieprzystojnie, pomyślała i odwróciła się od niego.
– Nie chciałam – szepnęła. – Przykro mi…
– Mali, Mali…
Jego ramiona objęły ją od tyłu. Mali oparła się o niego. Odwrócił ją do siebie i pocałował długim, gorącym pocałunkiem, który sprawił, że straciła oddech. Jego ręce zaczęły wędrówkę po jej ciele, a ona odchyliła głowę do tyłu i jęknęła. Ktoś otworzył drzwi pralni, i odskoczyli od siebie jak oparzeni. To była Ane.
– Nadjeżdżają ci z banku – rzuciła, patrząc na nich badawczo. – Nie słyszałaś powozu?
– Nie, ja… Drzwi były zamknięte, a my rozmawialiśmy o…
Mali spojrzała bezradnie na Havarda.
– Rozmawialiśmy o sztuce – rzeki z uśmiechem. – Ale wpuśćmy ich teraz do Mali, a my chodźmy do domu, Ane.
I poszli.
Rostad i jego towarzystwo, mężczyzna i dwie kobiety, nie szczędzili pochwał. Chodzili po pralni i oglądali wszystko, co utkała. Zwłaszcza jedna z kobiet dopytywała się o techniki, jakich używała Mali.
– Tak, nie znam się na tym – powiedziała, biorąc w ręce bardziej wyszukaną robotę – ale moja babka tkała podobne rzeczy. To przypomina mi jeden z jej wzorów…
– To się nazywa tęczowe łóżko – wyjaśniła Mali, zarumieniona. – Na spodzie technika krzyżykowa, a wierzch -jak nazwa wskazuje – inspirowany tęczą.
– A to? – spytał dyrektor.
– To jest kapa na łóżko – wytłumaczyła Mali. – Kładzie się ją albo osobno na futrzak, albo naszywa na niego. Można ją też kłaść na fotel bujany, zwłaszcza zimą. Częściej spotyka się je na północy regionu.
– Lubi pani kolory – odezwała się druga z kobiet, stojąca przed kilimem. – Szczególnie niebieski, jak widzę. Widywałam już wcześniej kilimy, ale nigdy nie widziałam tak niewiarygodnych odcieni niebieskiego. Jak je pani uzyskuje?
Przez moment Mali przypomniały się wszystkie nocniki opróżniane do kadzi, w której uzyskiwała niebieski barwnik, i poczerwieniała.
– Wolałabym o tym nie mówić – odparta. – Nie chcę być nieuprzejma, ale…
– Nie, nie, oczywiście – zaśmiał się dyrektor. – Rozumiemy przecież, że chce pani zachować swoje tajemnice. Ale muszę przyznać, Mali Stornes, że jest pani o wiele zdolniejsza, niż przypuszczałem, mimo że słyszałem dużo dobrego o pani pracach. Ale to wszystko zaimponowało mi. Co wy na to?
Pozostali byli z nim zgodni, i po półgodzinie ustalono zamówienie.
– Pani zdecyduje o motywie – powiedział Rostad. – Pani jest artystką, więc jestem całkowicie przekonany, że będzie dobrze. Doprawdy, nie przypuszczałem, że jest pani aż tak zdolna – dodał, posyłając jej spojrzenie, w którym poza podziwem dla jej prac było coś jeszcze.
Gdy pili kawę w salonie, weszła Beret. Rostad wstał, z galanterią ujął starszą panią za rękę i ukłonił się lekko.
– Tak, słyszałem, że ostatnio mieliście tu dużo zmartwień. Ale widzę, że jakoś się ułożyło. No i jestem pod wrażeniem prac pani Mali.
Beret zacisnęła usta, ale nie zaprotestowała. Przyjęła propozycję wypicia kawy z gośćmi. Pewnie po to przyszła, pomyślała Mali, by się mogła pochwalić, że piła kawę z dyrektorem banku, a nie po to, by wysłuchiwać pochwał pod adresem synowej.
W dniu, kiedy całe zboże znalazło się pod dachem, Mali przyniosła ze spiżarni kiełbaski na obiad, mimo że to był środek tygodnia. Uważała, że wszyscy zasłużyli na nagrodę. Pracowali ciężko i nie narzekali na późne godziny, ani parobcy, ani służące. Wszyscy bali się, że pogoda może się zmienić i zniszczyć plony. Mali uważała, że dobrą pracę należy nagradzać. Mało kto słyszał o takim daniu w czasie tygodnia, lecz Mali była przekonana, że to się opłaci.
– Aż na korytarzu pachnie niedzielnym obiadem – powiedział Havard, który pierwszy zjawił się na obiad. – Wielkie nieba, kiełbaski i tłuczone ziemniaki w środę?
Mali zarumieniła się i biegała tylko między kuchnią a stołem z półmiskami. Ane odpowiedziała za nią.
– To Mali postanowiła – rzekła, z coraz większym trudem manewrując swoim rosnącym brzuchem. – Mówi, że zasłużyliśmy na lepszy obiad, nawet we środę, bo dobrze pracowaliśmy.
– Nie, zawsze dobrze pracujecie – rzuciła Mali, nie podnosząc wzroku. – Dziś po prostu zwieźliście zboże, więc…
– Nie, ja nie mam nic przeciwko takiemu obiadowi -powiedział Gudmund, patrząc łakomie na półmiski z kiełbaskami i parującymi ziemniakami. – Wspaniałe rzeczy!
Havard podszedł do zlewu, by umyć ręce, i otarł się w przelocie o biodro Mali. Ona aż podskoczyła.
– Co się tak boisz? – spytał cicho, by tylko ona słyszała. – Ostatnio się nie bałaś, o ile pamiętam?
– Cicho – szepnęła, zerkając do tyłu. – Nie chcę, by się domyślili…
– Chyba za późno, Mali – powiedział, nie zakręcając kranu. Ona zbyt głośno przestawiała garnki. – Nikt tu nie jest głupi, nie sądzisz chyba? Wszyscy mają oczy i uszy.
Niemal upuściła półmisek z wrażenia
– Co masz na myśli? Słyszałeś, by ktoś…
Havard nie odpowiedział, tylko spokojnie wytarł ręce. Gdy mijał Mali, położył na chwilę dłoń na jej piersi i zaraz podszedł do stołu. Mali stała w miejscu z bijącym sercem i na miękkich nogach.
– Czułam zapach kiełbasek, ale nie mogłam w to uwierzyć – rzekła Beret, zanim jeszcze zamknęła za sobą drzwi. – Co też się tu dzieje? Przecież dziś mamy środę, o ile wiem?
– Jest okazja do świętowania – odpowiedziała Ane, zerkając na Mali.
– Co takiego świętujesz? – spytała Beret, świdrują Mali zaciekawionym spojrzeniem. – Jakieś nowiny?
– Tak, przecież dziś zwieźliśmy całe zboże – odparł Mali. – Dzięki temu, że wszyscy ciężko pracowali prze ostatnie tygodnie. W ogóle mamy szczęście do pracowników w Stornes, więc pomyślałam, że…
Beret zacisnęła usta.
– Tutaj zawsze mieliśmy dobrych pracowników -rzuciła. – Ale z tego powodu nie marnotrawimy ni dzielnego jedzenia. To jeden z powodów dobrobytu tym gospodarstwie.
– Na pewno nie zbiedniejemy, jeśli zjemy dziś na obiad kiełbaski – powiedziała Mali. – Sądziłam, że zjesz dziś z nami – dodała, udając, że nie zauważa niechętnego spojrzenia teściowej. Pewnie zawiodła się, że nie ogłosili ślubu. – Przecież ty też się do tego przyczyniłaś, Beret. Co bym zrobiła, gdybyś nie zajmowała się Oja?
– No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność – odparła Beret udobruchana i podeszła do kołyski, gdzie Oja leżał wsparty o dwie poduszki, by mógł obserwować, co się dzieje.
Mali wspomniała, że Siverta w tym wieku nie można już było utrzymać w kołysce. Kręcił się tak, że bała się, że wypadnie. Oja był spokojniejszy. Siedział sobie, byle miał w łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się w uśmiechu i wyciągnął do niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce.
– Ależ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając twarz do jego buzi. – Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą – dodała, zerkając z ukosa na Mali.
– A ja, babciu? – spytał Sivert, pociągając ją za spódnicę. – Ja nie jestem twoim wnusiem?
Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie.
– Oczywiście, że jesteś – powiedziała. – Ale już jesteś duży. No i nie jesteś tak podobny do ojca – dodała, odwracając się.
W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert zawsze potem smutniał i pytał, dlaczego babcia tak mówi. Mali nigdy nie umiała podać dobrego wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w obu chłopców z nowym zainteresowaniem i wynajdywać różnice pomiędzy nimi. Musi w końcu o tym porozmawiać z Beret, postanowiła zirytowana.
Wreszcie zasiedli do stołu. Jedzenie bez wątpienia wszystkim smakowało. Sivert pałaszował, aż wreszcie stęknął i położył się na ławie.
– Siedź grzecznie, Sivercie – upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy stole.
– Ale ja tak się najadłem, że nie mogę siedzieć – poskarżył się chłopiec.
– To nie powinieneś tyle jeść – odparła Mali spokojnie. – Usiądź.
– To nic takiego – rzuciła Beret, patrząc na nią dziwnie. – Są gorsze rzeczy niż kładzenie się przy stole…
Znowu zaczyna, pomyślała Mali, czując, jak palą ją policzki. Tak, Beret łatwiej zniesie, że Sivert kładzie się przy stole, niż że ona kładzie się do łóżka z Havardem! Udała jednak, że nie słyszy.
– Usiądź – syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał.
Gdy Mali sprzątała ze stołu, chowając resztki do misek, które miała zanieść do piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana, przetarła dłonią czoło i napiła się wody. Ale nudności nie ustępowały, a dodatkowo poczuła taki zawrót głowy, że aż oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i wyszła na dwór. Może to jakaś zaraza, pomyślała, odstawiając naczynia, choć nie słyszała, by w okolicy ktoś chorował, a takie wieści rozprzestrzeniały się szybko. Zapach jedzenia uderzył ją nagle i rzuciła się do wyjścia. Nie dobiegła nawet do pralni, gdy zaczęła wymiotować.
Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy wreszcie była w stanie się wyprostować, przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, że trawa faluje. Ponownie ogarnęła ją fala mdłości. Zdążyła schować się za pralnię, gdzie ostatnie resztki obiadu wylądowały między gałęziami. Na koniec pluła tylko żółcią. Zeszła na płaski kamień przy strumieniu i przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła ręce.
Cóż ona podała na ten obiad, pomyślała, siadając na kamieniu. Przecież nie zwymiotowałaby od razu po dobrym obiedzie! Oby kiełbaski nie okazały się zepsute, bo wtedy wszyscy by się pochorowali. Zerknęła za siebie, czy nie ma nikogo w drodze do ustępu, jednak zbocze zasłaniało jej widok. I dobrze, bo znaczyło to, że jej też nikt nie widział. Miała nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja, a kiełbaski były dobre. Przecież zostały i uwędzone, i ugotowane, i nikt wcześniej z ich powodu nie chorował! To na pewno…
Nagle oprzytomniała. Drżącymi, lodowatymi dłońmi zakryła twarz i jęknęła. Pozostali na pewno się nie pochorują, bo jedzenie było dobre. To z nią jest coś nie tak! Jest znowu w ciąży!
Gdy raz to sobie uświadomiła, nie wątpiła dłużej. Myślała o takiej możliwości wcześniej, nawet za pierwszym razem na pastwisku w lipcu. Pocieszała się wtedy, że nadal karmi Oję, a to chroni przed ciążą. A potem po prostu zapomniała, wierząc, że jest bezpieczna.
Nadal karmiła Oję piersią, ale tylko rano i wieczorem. Miała już mniej pokarmu, ale przecież nadal karmiła! Nie mogła zajść w ciążę! Może to jednak nie to, pomyślała zrezygnowana. Po porodzie nie miała krwawienia, co wydawało jej się dziwne, bo po Sivercie wróciło po czterech miesiącach. Oja niedługo kończy osiem miesięcy. Oczywiście te sprawy różnie wyglądały u różnych kobiet, niektórym miesiączka wracała po kilku miesiącach, u innych mógł minąć i rok. Dlatego nie przychodził jej na myśl inny powód.
Który to mógł być miesiąc? Nie miała pojęcia. Jeśli zaszła w ciążę już po pierwszym razie, byłby to drugi miesiąc. Przy poprzednich ciążach zaczynała się czuć źle dopiero po miesiącu. Skoro nie mogła tego obliczyć według krwawienia…
Siedziała, zatopiona w myślach, i nie usłyszała, że ktoś nadchodzi.
– Co się dzieje?
Mali aż podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos Havarda.
– Tak nagle wyszłaś…
– Ja… źle się poczułam – odparła, nie odwracając się. – To pewnie kara za to, że odważyłam się podać kiełbaski w środku tygodnia – zażartowała, próbując się zaśmiać.
Wyszedł jej bardziej szloch niż śmiech. Oparła głowę o podciągnięte kolana. Poczuła, że Havard usiadł koło niej.
– Chora jesteś? – spytał, obejmując ją ramieniem. -Jesteś blada jak kreda – dodał, odgarniając jej wilgotne włosy. – Czoło masz gorące. Masz gorączkę?
– Nie – ucięła Mali. – Po prostu jedzenie mi nie posłużyło. Może się zdarzyć każdemu – dodała ostrym tonem.
Nie odpowiedział. Nadal ją obejmował. Mali zreflektowała się, że powinna już wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z Havardem, mieliby powody do plotek. Poczuła, że w całej swojej rozpaczy musi się uśmiechnąć: przecież plotki i tak wkrótce powstaną, gdy wdowa ze Stornes zacznie chodzić z coraz większym brzuchem! Uświadomiła sobie, że nie może do tego dopuścić. Nie może ściągnąć takiego wstydu ani na siebie, ani na synów, ani na Stornes! Musi jak najszybciej wyjść za Havarda. Jeśli ktoś się doliczy, że dziecko zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy już i tak będą małżeństwem.
Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach.
– Havardzie, ja…
Spojrzała na niego. Jak ma mu to powiedzieć? Poczuła się nagle jak prostaczka. Havard był kimś do zaspokajania jej potrzeb, zawsze to powtarzała. A teraz będzie musiała poprosić go, by się z nią ożenił! Nie wątpiła, że nadal ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę, że wolałby usłyszeć jej zgodę na małżeństwo, gdyby nie był to jedyny sposób uratowania jej czci. Teraz też tego pragnęła: by powiedzieć mu „tak", zanim wiedziała to, co wie. Bo przecież go kocha! Na swój sposób…
– Co tam? – spytał Havard, unosząc jej podbródek. – Wyglądasz jak mała dziewczynka przyłapana na kłamstwie.
Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie tak się czuła.
– Ja… jestem w ciąży.
Zapadła cisza. Havard puścił ją i zapatrzył się w potok. Mali nagle poczuła strach ściskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce?
– To dlatego się źle poczułaś? – powiedział w końcu, spoglądając na nią. – Wygląda na to, że ja pierwszy mogę ci pogratulować.
Wyczuła w jego głosie jakiś ton, który ją zaniepokoił. -Nie mogliśmy spodziewać się niczego innego -mruknęła cicho.
– To raczej ty się tego nie spodziewałaś – odparł, rzucając kamyki do potoku. – Pewnie miałaś nadzieję, że będziesz miała w łóżku, kogo chcesz, bez żadnych problemów. Bo to teraz jest dla ciebie problem, czy nie to starasz się mi powiedzieć.
– Problem… – szepnęła Mali. – Ja… miałam nadzieję, że ty…
– Że będę skakał z radości? – spytał spokojnym tonem. – Że będę dziękować ci na kolanach, że wreszcie stałem się poważnym kandydatem na męża, a nie tylko tym, którego czasem wypożyczasz sobie do łóżka? Przecież nie chciałaś ślubu, prawda?
Mali pochyliła głowę i zapłakała. Wszystko, co mówił, to prawda, ale nie sądziła, że to powie. Nie w ten sposób. I że spojrzy na to z tej strony. Ale przecież tak było! Uświadomiła sobie, że on tak musiał się czuć: dobry na kochanka, a nie na męża.
– Nie płacz – objął ją. – Kochanie moje, nie płacz. Wiem, byłem zbyt ostry, ale…
Przytuliła twarz do jego szyi. -Masz do tego prawo – wyszlochała. – Zachowywałam się jak… jak…
– To przecież nie tylko twoja wina – powiedział, gładząc ją po plecach. – Sam mogłem nad sobą bardziej panować, ale… Wiesz, że ja zawsze… Że nie chciałem nikogo innego, tylko ciebie.
Siedzieli przez chwilę, ciasno przytuleni, nie mówiąc nic.
– Wiedz w każdym razie, że nigdy nie chodziło mi o gospodarstwo – rzucił Havard. – Czułbym do ciebie to samo, gdybyś nadal mieszkała w Buvika.
Uniosła ku niemu zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy. Włosy jej się rozpuściły, a na policzki wróciły kolory.
– Wiem, kim jesteś, Havardzie – powiedziała cicho. -W tym wypadku nie masz się czego wstydzić, to ja… Ale wiedz jedno, że nie wylądowałabym w twoim łóżku, gdybym do ciebie nic nie czuła. Musisz mi wierzyć. Ale po Johanie… – Przełknęła ślinę. Łzy nadal płynęły po jej twarzy. – Nie sądziłam, że będę się czuła na siłach wyjść za kogokolwiek za mąż – wyszeptała. – O tylu rzeczach nie wiesz… Myślałam poza tym, że nie mam w sobie uczuć, które ty… Ale ty nie jesteś taki jak Johan – dodała gwałtownie i wtuliła w niego twarz. Jej ciałem wstrząsał rozpaczliwy płacz.
– Mali, moja Mali – powiedział Havard, odsuwając ją. – Spójrz na mnie.
Popatrzyła na niego przez zasłonę łez i dostrzegła, że jego oczy błyszczą radością. Radością i miłością.
– Czy ty… kochasz mnie jeszcze trochę mimo to? -wyszeptała, obejmując go za szyję. – Ożenisz się ze mną, mimo że ja…
– Właśnie dlatego – uśmiechnął się. – Dlatego, że ty jesteś Mali, na dobre i na złe. Zawsze wiedziałem, że nie jesteś słodka i naiwna, ale kochałem cię od pierwszego lata, gdy przybyłaś do Gjelstad. Miałem nadzieję, że poprosisz mnie o pomoc po śmierci Johana. Że może mnie zechcesz. Ale rozumiem. Pewnie masz gorzkie wspomnienia. Przeżyłaś więcej złego niż…
Pochylił się i pocałował delikatnie. Odgarnął jej włosy. Spojrzenie jego jaśniało.
– Nosisz moje dziecko – wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem. – To cud!
Skoczył na równe nogi, pociągając ją za sobą. Obrócił wokół siebie, krzycząc z radości jak chłopak. Mali zakręciło się w głowie. Przytrzymała się go mocno, by nie upaść.
– Ożenisz się ze mną? – spytała, patrząc mu w oczy.
Zaśmiał się, spoglądając na nią figlarnie.
– Muszę się zastanowić…
– Havardzie! Mówię poważnie! – powiedziała Mali, mierzwiąc mu włosy. – Chcesz…
– No pewnie, dziewczyno – zaśmiał się, przytulając ją mocno. – No pewnie!