142966.fb2
W sobotę osiemnastego listopada Mali po raz drugi wyszła za mąż.
Dzień był pogodny i chłodny. Gdy rano odsłoniła zasłony, aż westchnęła z zachwytu. Po dniach pochmurnych i zamglonych nagły mróz pokrył wszystko szadzią. Blade słońce błyszczało w milionach kryształków lodu, zupełnie jakby natura przez całą noc stroiła się na ten wielki dzień. To musi być dobry znak dla tego małżeństwa, pomyślała Mali.
Nowinę przyjęto wszędzie z wielką radością.
– Czekałam na to, tak – rzuciła podniecona Ingeborg znad zmywania. – Wiedziałam, że wcześniej czy później to nastąpi.
– Skąd taka pewność? – spytała Mali, która karmiła łyżeczką Oję. – Przecież mówiłam, że…
– Ale często słyszałam was… – Ingeborg poczerwieniała i spojrzała na Mali przerażona. – Nie, nie podsłuchiwałam, ale gdy w domu jest tak cicho, że…
Teraz poczerwieniała Mali i pochyliła się nad talerzem kaszki. A więc Havard miał rację, że wszyscy w gospodarstwie muszą o nich wiedzieć. Mali myślała, że tylko Beret, ale się myliła.
– Przecież nie tylko ja śpię na poddaszu – rzuciła Mali. – Nie wiem, o czym mówisz.
Ingeborg nie odpowiedziała, zmywając dalej. Ale w oczach miała iskierki śmiechu.
Beret przyjęła nowinę aprobującym skinieniem głowy w stronę Havarda i chłodnym spojrzeniem skierowanym do Mali. Widać było jednak, że cieszy się, że synowa posłuchała jej rady.
– Chcielibyśmy, by ślub odbył się jeszcze przed świętami – rzuciła Mali, bawiąc się nerwowo serwetką na stole. – Wiemy, że to gorący okres, ale jeśli uwiniemy się z wełną i ubojem, damy radę. Bo ani Havard, ani ja nie chcemy dużego wesela – dodała. – Tylko obie rodziny.
– Przecież się nie spieszy – zaprotestowała Beret, nieświadoma prawdy. – Ślub w środku uboju, topienia świec i czyszczenia wełny? Przecież tak się nie robi!
– Ale my tak zrobimy – obwieścił Havard, ściskając dłoń Mali. – Wszystko będzie dobrze, Beret. Zdążymy ze wszystkim przed świętami.
Beret zacisnęła usta i oparła się w fotelu.
– Wydawać by się mogło, że wam się spieszy -stwierdziła, wbijając spojrzenie w Mali. – Może macie powody?
Mali poczerwieniała i spuściła wzrok.
– Pragnąłem tego, od kiedy tu przybyłem – wyznał Havard z rozbrajającym uśmiechem – Więc gdy Mali w końcu się zgodziła, ja ustaliłem datę. Gdyby to całkiem ode mnie zależało, ślub mógłby być i jutro – zaśmiał się. – Nie chcemy długo czekać. Poza tym Mali nie chce zamieszania. Jest przecież wdową.
Beret pokiwała głową, ale dobrze przypatrzyła się Mali. Nie całkiem uwierzyła tłumaczeniu Havarda, ale dała już spokój. Mali westchnęła bezgłośnie i z wdzięcznością uścisnęła dłoń mężczyzny.
Sivert był zachwycony. Uwiesił się na szyi Havarda, a buzia mu się nie zamykała.
– To zostaniesz tu na zawsze – paplał zadowolony. – Będziesz mógł mnie kłaść spać tak często, jak chcesz, bo już nie tylko mama będzie rządzić, prawda?
Havard zaśmiał się.
– To już wiesz, jak to działa? – spytał, burząc włosy chłopca. – Tak, będę cię kładł częściej spać. Ale nie myśl, że mama już nie będzie miała nic do powiedzenia. Będziemy decydować wspólnie. Tak jest najlepiej.
– Ale będziesz moim ojcem, Havardzie? – spytał Sivert poważnym tonem. – Bo ja nie mam ojca. On jest gwiazdką na niebie.
– Nie, ty masz ojca – odparł Havard spokojnie, napotykając spojrzenie Mali. – Johan jest twoim ojcem, mimo że nie żyje. Ważne jest, byś wiedział, czyim jesteś synem. Wszyscy musimy to wiedzieć. Johan jest twoim ojcem. Ja mogę spróbować nim być dla ciebie. Chciałbym tego.
– Ja też! – Sivert zarzucił mu ręce na szyję. – Chcesz, by Havard był moim nowym ojcem, prawda, mamo?
– Tak, chcę – odparła Mali. – Nie mógłbyś mieć nikogo lepszego, to pewne.
Myślała o słowach Havarda, że ważne jest wiedzieć, czyim jest się synem. Nie czuła się z tym dobrze. Nie powinna wchodzić w to małżeństwo z tyloma tajemnicami. Ale nie widziała innej drogi. Co się stało, to się nie odstanie. Nawet Havardowi nie mogła opowiedzieć o Jo, i nie wszystko o życiu z Johanem. Niech przeszłoś pozostanie przeszłością. Powinna postarać się z wszystkich sił o dobre życie z Havardem. Może wreszcie nastanie spokój?
Tego wieczora Havard przyszedł do jej sypialni. Ma przełożyła Oję do kołyski, a Havard położył się do jej łóżka.
– Przecież jeszcze nie mamy ślubu – wyszeptał przytulając się do jego ciepłego, szczupłego ciała. Przecież to grzech…
– Trochę grzechu więcej czy mniej już nie robi różnicy – zaśmiał się Havard, wsuwając rękę pod jej koszulę nocną. – Sądziłaś, że poczekam do nocy poślubnej?
Mali nie odpowiedziała, tym bardziej że zakrył jej usta swoimi ustami i całował. Ciepłe dłonie pieściły jej sutki, gładziły po brzuchu i rozsunęły uda.
– Czy mogę zaszkodzić dziecku? – spytał nagle, zaniepokojony.
Mali pokręciła głową z bijącym sercem. Przebiegło jej przez myśl, przez co przeszedł Oja, gdy rósł w jej brzuchu… Gładziła plecy i jędrne pośladki Havarda. Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią.
– Wiesz, jak ja… wiesz, że nigdy nie sądziłem, że do kogokolwiek będę czuł to, co do ciebie – powiedział cicho. – Dla mnie istniałaś tylko ty, zawsze. Nikogo bym tak nie pokochał.
Mali nie odpowiedziała. Nie mogła powiedzieć mu tego samego, i to nie ze względu na Johana. Chodziło o Jo, o którym Havard nie wiedział. Dla niej istniał tylko Jo, aż do teraz. Myślała właśnie tak jak Havard, że nikogo nie jest w stanie pokochać tak jak Jo. Czuła, że nadal tak jest, mimo że drżała z podniecenia pod dłońmi innego mężczyzny.
Wyciągnęła ręce za głowę i dała ściągnąć z siebie koszulę. W migającym świetle świecy klęczał nad nią i przyglądał się jej, nagiej. Jego dłonie gładziły każdy fragment jej ciała. Pochylił się i zasypał ją deszczem pocałunków. Całował wnętrze jej ud, aż jęknęła, łapiąc go za włosy. Powoli rozchylił całkiem jej uda i dotknął językiem jej najintymniejszego punktu.
Nigdy nie lubiła, gdy robił to Johan. Teraz leżała, otwarta, i chciała, by nigdy nie przestał. Nagle język wszedł do wnętrza jej ciała. Wzdrygnęła się, tego nie znała. Ale wkrótce zalała ją rozkosz, zniknęło poczucie czasu i miejsca, w uszach szumiało.
Gdy wreszcie wszedł w nią, przyciągnęła jego głowę i pocałowała mocno. Całowała własne soki, pomyślała. Objęła go nogami i oddała się ekstazie.
Mali nie chciała włożyć swojej pierwszej sukni ślubnej. Zamówiła krawca, który uszył jej prostą, czarną sukienkę z dobrej wełny. Kupiła też nowy, duży koronkowy kołnierz. Nic starego nie wejdzie z nią w to małżeństwo. W każdym razie nic z ubrania, pomyślała z ironią.
– Dlatego pytam ciebie. Mali Stornes: czy chcesz pojąć…
Nagle przypomniał jej się poprzedni ślub, ten straszny dzień, kiedy chciała krzyczeć „nie", a nie mogła. A przecież było to przed okropną nocą poślubną, która obróciła jej małżeństwo w ruinę, zanim jeszcze przetrwało dobę.
Tym razem odpowiedziała „tak" pewnym, jasnym głosem. Gdy ksiądz nakazał im podać sobie ręce znak tej obietnicy, którą złożyli wobec Boga i lud uniosła wzrok na Havarda. Ogarnęła ją ciepła fala radości i uścisnęła jego dłonie. Będzie go kochała i szanowała, pomyślała, on na to zasługuje. Lepszego mężczyzny nie mogła dostać, skoro Jo nie żył. Tym razem wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko uda się nie wracać do przeszłości.
Gdy pochód weselny wyjechał z lasu, ujrzeli przed sobą całą dolinę Inndalen roziskrzoną słońcem odbijającym się w kryształkach lodu. Nawet Stortind miał na sobie jakby welon. Wody fiordu były spokojne, flaga na maszcie Stornes ledwo się poruszała na słabym wietrze.
– Teraz Stornes jest nasze – powiedziała Mali, przytulając się do Havarda. – Ty jesteś panem Stornes.
Powoli pokiwał głową. Patrzył na bogate gospodarstwo rozciągające się przed nimi.
– Tak, chyba tak – powiedział. – Ale nigdy nie będzie całkiem moje. Będę je dobrze prowadził, póki starczy mi sił, ale dziedzica ma już zapewnionego. Wiesz o tym. Jeśli mielibyśmy syna, nie będzie miał praw dziedziczenia. To Sivert jest dziedzicem, a po nim Oja.
Mali skubnęła swój szal i podciągnęła derkę. Też o tym myślała. Mimo że wyszła teraz za Havarda, będzie tak, jak zawsze chciała: jej półcygańskie dziecko odziedziczy Stornes. Gdyby małżeństwo mogło cokolwiek pod tym względem zmienić, nie wyszłaby za mąż, w ciąży czy nie. Bo cena, którą zapłaciła za prawo Siverta do Stornes, była zbyt wysoka. Wyższa niż cokolwiek innego.
– Jest ci z tym źle? – spytała, zerkając na niego. – Nie czujesz się panem we własnym dworze?
– Nie, to nie tak – uśmiechnął się, całując ją w zimny czubek nosa. – Możliwe, że czułbym się gorzej, gdyby to na gospodarstwie mi zależało. Ale tak nigdy nie było. To ciebie zawsze chciałem. Będziemy nim zarządzać razem. Wykarmimy i te dzieci, które nam się urodzą.
– Dzieci? – podchwyciła Mali. – Nie wystarczy to jedno, które już jest w drodze?
– Powinno się przyjmować to, co się dostaje – uśmiechnął się Havard zaczepnie. – Przecież jest to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, co robimy…
– Ech, Havardzie – zaśmiała się Mali, rumieniąc się. – Przecież nie możemy stawać w zawody z Bengtem i Margrethe!
Wzięła jego dłoń i przyłożyła do zimnego policzka. W głębi duszy czuła lekki niepokój. Nie chciała mieć więcej dzieci. Troje na pewno wystarczy. Ale ponieważ wydawało się, że z Havardem łatwo zachodzi w ciążę, musiała brać to pod uwagę. Porozmawia z Johanną, czy nie ma jakiegoś naparu, który zapobiegałby poczęciu. A może po prostu powinni trzymać na wodzy swoje chęci i ograniczać się do bezpiecznych okresów? Mali wciągnęła w płuca zimne powietrze i pozwoliła, by troski uleciały z wiatrem.
– Jesteś teraz szczęśliwa?
Havard ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy z powagą.
– Tak, jestem – odparła. – Dziękuję Bogu, że mogę być szczęśliwą panną młodą.
– Przedtem nie byłaś?
– Nie – powiedziała cicho. – To pierwszy raz.
Wesele było przyjemne, zupełnie inne niż to z Johanem. Na radość Mali cieniem kładł się jedynie fakt, że po jej lewej stronie przy stole siedział jej nowy teść.
Ruth Gjelstad mówiła, że od razu, kiedy się dowiedziała, była szczęśliwa, że się pobierają. Gdy zdejmowali z siebie okrycia w korytarzu, Ruth objęła Mali, wzruszona do łez.
– Że też w końcu została z was para – rzekła. – Nie wiem, czy wolałabym widzieć inną na twoim miejscu.
– A ja wiem – wtrącił pan z Gjelstad. – Ta dziewczyna nie jest taka, jaka się wydaje. Ale dwór jest apetyczny – dodał ze śmiechem. – A ty trzymaj ją mocno w cuglach od pierwszego dnia – trącił łokciem syna. – Ta klaczka, z którą masz teraz ciągnąć wóz, powinna chodzić na krótkich wodzach.
Mali bała się, że Havard odpowie coś ostro ojcu, ale tak się nie stało. Sama nawet się zaśmiała, choć najchętniej uderzyłaby tego złośliwca. Zrozumiała, że w żaden sposób nie powinna drażnić teścia. Nie miała pojęcia, ile on wiedział i ile zła chciał jej zadać, nawet mimo tego, że została jego synową.
Przez krótką chwilę ich spojrzenia się zetknęły. W jego małych, złych oczach była żądza, która ją przeraziła. Wiedziała, że nadal zaciągał na siano niejedną dziewkę. Chyba nie zamierzał dobierać się do żony własnego syna? Tak, on mógł, pomyślała Mali. Po nim można się było wszystkiego spodziewać.
Nagle ogarnął ją strach. A jeśli on czekał z ujawnieniem tego, co wiedział, aż do jej ślubu z Havardem? Jeśli wiedział coś o Sivercie, powie to właśnie teraz: że dziedzic Stornes to bękart! Cygańskie dziecko, a nie syn Johana, jak wpisano w księdze parafialnej. Że biedny Johan został oszukany, tak jak wszyscy inni. To, że zniszczyłby tym samym małżeństwo Mali i Havarda, nie miało dla niego znaczenia. On chciał ją zniszczyć, tego chciał zawsze.
Mimo to nie mogła uwierzyć, że byłby w stanie to zrobić. Jeśli naprawdę wiedział coś o Sivercie i udałoby mu się odebrać jego prawo do dziedziczenia, to przecież następny byłby Oja, a nie Havard. Ale gospodarz Gjelstad na pewno o tym nie myślał. Jego myślom przyświecał jeden cel: uderzyć w nią i jej cygańskie dziecko.
Zadrżała i weszła do odświętnie przystrojonej izby.
Sprzątnęli po kawie, by można było potańczyć. Nie zaproszono tak wielu gości, jak zwykle na weselach w dużych dworach, więc gdy przybysze rozdzielili się na dwie izby, zostało sporo miejsca na tańce. Normalnie tańczono by w stodole, ale teraz zimno na to nie pozwalało. Beret zmarszczyła brwi, gdy o tym wspomnieli, ale nie protestowała.
– Czy mogę prosić…?
Przed Mali pojawił się Havard z wyciągniętą rękę.
– Ale przecież Trygve nie zaczął jeszcze grać! -uśmiechnęła się Mali, dając się podnieść z krzesła. -Przecież nie możemy zacząć tańczyć bez muzyki!
– Będzie muzyka – stwierdził Havard, obejmując ją w talii. – Powiedziałem mu, że chcę zatańczyć pierwszy taniec z moją żoną. On czeka.
Mali uśmiechnęła się do Havarda. Pięknie wyglądał w ciemnym garniturze i śnieżnobiałej koszuli z wysokim kołnierzykiem. Skórę miał nadal ogorzałą po lecie. Jego oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle, a gęste włosy lśniły w blasku lamp. Poczuła ciepło i dziwną słabość, gdy poprowadził ją do zamaszystego polsa.
Późno wieczorem Mali poszła na poddasze zajrzeć do synów. Oja zasnął już wcześniej, lecz Sivert mógł zostać na dole tak długo, jak chciał. Zmęczony zasnął w końcu na kanapie i zaniesiono go na górę. Mali stanęła nad jego łóżkiem i patrzyła na uśpionego chłopca. Spał mocno, z wypiekami na policzkach, rozczochrany i nadal w odświętnej koszuli. Nie chciała go budzić, by ją zdjąć.
Zerknęła do pokoju przyszykowanego dla niej i Havarda. Widok ustrojonego łóżka sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Już niedługo będą mogli tu przyjść… W drugim łóżku spał Oja. Mali westchnęła i pogłaskała go po włoskach. Już wkrótce będzie spał sam, pomyślała. Ona chętniej będzie dzieliła łoże z Havardem niż z synem Johana. A gdy urodzi się dziecko, Oja przeniesie się do pokoju Siverta.
Przetarła twarz nad miską z wodą i poprawiła włosy. Nagle ktoś otworzył drzwi i Mali odwróciła się.
– Havardzie…
– Pomyślałem sobie, że jako jego ojciec…
Mali zesztywniała, patrząc na Oddleiva Gjelstada. Pewnie zauważył, że wyszła, i poszedł za nią.
– Co tu robisz? – syknęła. – Wynoś się!
Zanim się zorientowała, popchnął ją na łóżko i przygniótł sobą. Jego dłonie zaczęły grzebać pod jej halkami. Przez krótką chwilę Mali leżała sparaliżowana strachem. Potem zaczęła go odpychać, ale stary był silny, silniejszy, niż przypuszczała. Leżał na niej, zionąc alkoholem, a jego palce brutalnie wpijały się w jej intymne części ciała.
– Co robisz? – stęknęła. – Zwariowałeś!
– Zawsze miałem na ciebie ochotę – wydyszał prosto w jej ucho. – Tamtego lata udało ci się, ale tym razem nie przepuszczę. Dlaczego ja nie miałbym cię mieć, skoro dopuszczasz tylu innych? Przecież nie spałaś tylko z Johanem i moim synem, choć biedny Johan chciał w to wierzyć. Havard też wierzy, że jest twoim drugim. – Zaśmiał się ochryple, trzymając w żelaznym uścisku jedną dłonią obie jej ręce nad głową Mali. – Ale ty i ja wiemy, że było ich więcej, prawda, Mali? – śmiał się z diabelskim błyskiem w oku.
Mali poczuła, że ciemnieje jej w oczach. Próbowała się wyrwać, ale jej opór dodawał mu tylko podniecenia i nieludzkich sił. Podciągnął jej spódnicę i halki i zaczął ściągać jej majtki.
Później nie wiedziała, skąd wzięła na to siły, ale udało jej się zgiąć kolano i uderzyć go w krocze. Wrzasnął, puścił ją i zwinął się z bólu. Mali zwinnie wyskoczyła z łóżka, podbiegła do komody i złapała ciężki świecznik. Zgasiła świeczkę i podeszła do mężczyzny.
– Jeśli mnie tylko dotkniesz, zabiję cię – wysyczała zdyszana. – I nie sądź, że się nie odważę. Zabiję cię. Powinnam to zrobić dawno temu!
Zsunął się z łóżka, zgięty wpół i z obiema rękami wciśniętymi między nogi. Musiałam go dobrze trafić, pomyślała. Gdy uniósł twarz, był blady, a oczy lśniły iście diabelską mocą. Mali aż się cofnęła.
– Jesteś piekielną babą – wyszeptał ochryple. – Myślisz, że uda ci się ze wszystkim. Ale tu się przeliczyłaś, Mali Stornes. Ja cię w końcu dorwę.
– Co z ciebie za człowiek? – spytała Mali cicho. – Naprawdę chciałeś mnie zgwałcić w dzień mojego ślubu z twoim synem?
Uniosła w górę świecznik, gdy Gjelstad zrobił krok w jej stronę.
– Ty nie jesteś człowiekiem – syknęła. – Jesteś diabłem wcielonym. Sprawię, że Havard…
– Chyba będzie lepiej dla ciebie trzymać Havarda z dala – zachichotał złośliwie. – Bo jeśli powiesz o tym choćby słowo, powiem wszystkim, co ja wiem. I wtedy to nie ja wyjdę na tym najgorzej, sama wiesz najlepiej…
Mali poczuła, jak ściska jej się gardło.
– Nie wiem, co miałbyś opowiedzieć…
– Mały dziedzic śpi dobrze? – spytał, wbijając w nią złe spojrzenie. – Nie niszcz jego snu ani dziedzictwa, Mali. To byłoby bardzo źle…
– Wyjdź. – Odsunęła się, by mógł przejść. – Znikaj z mojego życia, ty diable. I nie próbuj nigdy więcej, bo nigdy mnie nie dostaniesz. Nigdy.
– Nie mów tak – rzucił. – Może jedna przysługa warta drugiej, gdy dojdzie co do czego…
Mali stała z bijącym głośno sercem, gdy wyszedł. Czuła się zbrukana i otępiała ze strachu.
On coś wiedział, tyle zrozumiała. Ale jak wiele? I czy naprawdę chce zniszczyć tylu ludzi, w tym i własnego syna, by zmusić ją do padnięcia na kolana?
Nie, on sugerował rodzaj „handlu". Nie, nigdy! Nigdy nie odda się temu staremu wieprzowi. Raczej go zabije!
Z trudem się uspokoiła. Gdy wróciła na dół, podeszła do siostry i szwagra.
– Twój mąż myślał, że uciekłaś, i to przed nocą poślubną – uśmiechnął się Bengt.
– Nie, byłam u dzieci – odparła, wykręcając lodowate palce. – No i trochę się ogarnęłam, bo przecież powinnam się podobać mojemu mężowi, zwłaszcza dziś -uśmiechnęła się z trudem.
– O to możesz być spokojna – rzekła Margrethe, patrząc na nią z podziwem. – Jesteś piękna niczym obraz. Mali odwzajemniła jej uśmiech i rozejrzała się po izbie. Kilka par tańczyło, inni siedzieli i rozmawiali. Najstarsi goście już opuścili wesele.
– Zmarzłam na tym poddaszu – zwróciła się Mali do Bengta. – Nie masz łyczka czegoś mocniejszego, szwagrze? Podejrzewam, że trzymasz coś w zanadrzu.
– Pierwszy raz słyszę, byś prosiła o coś takiego -uśmiechnął się Bengt, wyciągając na wpół pustą butelkę. – Ale pamiętam, ślub szarpie nerwy – dodał, obejmując żonę i klepiąc ją po wypukłym brzuchu.
Mali wzięła butelkę i pociągnęła porządny łyk. Aż zakaszlała, bo trunek był mocny. Jednak wódka wlała w nią ciepło i ukoiła nerwy. Po jeszcze jednym łyku oddała butelkę.
– Dzięki, potrzebowałam tego – powiedziała. – No, idę szukać męża.
Ale to Havard pierwszy ją znalazł. Gdy poczuła nagle ramiona obejmujące ją w talii, wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, przerażona, czy nie ujrzy twarzy teścia.
– Co się dzieje? – spytał Havard, przyciągając ją do siebie. – Ty drżysz! Wyglądasz jak osaczona sarna.
Mali przytuliła się do niego na moment.
– Chyba zaczynam być zmęczona – wyznała cicho. – To był długi dzień i ja… tęsknię za łóżkiem – dodała, ściskając jego dłoń.
Była to prawda, choć on odczytał ją inaczej, bo uśmiechnął się i pogładził po plecach swymi ciepłymi dłońmi. Oczywiście, że go pragnęła, także tej nocy. Jednak najbardziej marzyła w tej chwili, by móc się do niego przytulić i poczuć bezpiecznie. I mieć świadomość, że on ją kocha bez względu na wszystko. Ale czy nadal by ją kochał, gdyby jego ojciec rozpuści! swoje rewelacje? Czy Havard stałby u jej boku, gdyby dowiedział się, że jego żona puściła się z Cyganem, a potem sprawiła, że wszyscy uwierzyli, że Sivert pochodzi z rodu Stornes? Żołądek podszedł jej do gardła, gdy przypomniała sobie incydent na poddaszu. Nie chciała myśleć o groźbach teścia.
– Tak, jesteś zmęczona, widzę – szepnął Havard. – Zaraz sobie pójdziemy, ale najpierw chcę zatańczyć z moją żoną na dobranoc. Dasz radę?
Pokiwała głową, a on podszedł do skrzypka i powiedział mu coś. Wrócił do niej, objął jedną ręką w talii, a drugą ujął jej lodowatą dłoń. Rozległa się muzyka, a on poprowadził ją w powolnym walcu.
Dopiero po chwili Mali zorientowała się, że już wcześniej go tańczyli. Spojrzała w oczy Havarda, a on uśmiechnął się przebiegle.
– Nasz walc – szepnął. – Pamiętasz?
Pokiwała głową powoli i przytuliła się do niego całym ciałem. Ostatnim razem, gdy go tańczyli, była naga…
– Och, Havardzie – szepnęła, patrząc na niego ze łzami w oczach. – Tak cię kocham. Obiecaj mi, że zawsze będziesz ze mną, nieważne, co się stanie. Ja cię potrzebuję. Obiecujesz, Havardzie?
– Obiecuję – odparł cicho. – Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię kiedykolwiek opuścić.
Bo nie wiesz wszystkiego, pomyślała Mali. Oparła głowę o jego ramię i znów poczuła strach jak twardą kulę w żołądku. Nie wiesz wszystkiego…