142966.fb2 Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

ROZDZIAŁ 13

Pomimo zamieszania związanego ze ślubem stało się tak, jak Havard powiedział: zdążyli ze wszystkim przed świętami Bożego Narodzenia.

Mięso zasolono, świece wytopiono, a czyszczenie wełny przeszło weselej niż zwykle. Odbyło się w tym roku w Oppstad, kilka tygodni po ślubie Mali. Oczywiście ślub był głównym tematem rozmów. Wszystkie kobiety cieszyły się, że Mali ma nowego męża.

– I to jakiego męża! – uśmiechnęła się Margrethe. -Trudno o takiego drugiego jak Havard Gjelstad. Nie, Havard Stornes – poprawiła się. – Przyjął przecież nazwisko od gospodarstwa? Taki jest zwyczaj, prawda?

– Tak, zrobił to – powiedziała Mali. – Nie wiem, czy jego ojciec był tym zachwycony, bo nadal uważa, że Havard to jeden z Gjelstadów. Ale taki jest zwyczaj. No i jest dobrym człowiekiem – dodała.

Jedyną osobą, która nie brała udziału w tej rozmowie, była Laura, najmłodsza córka w Oppstad. Siedziała nad swoją robotą z pochyloną głową. Mali wspomniała wieczór świętojański, gdy Havard nadszedł brzegiem morza, otaczając ramieniem Laurę. Pamiętała gorące spojrzenia, które dziewczyna mu posyłała, i nagle zastanowiła się, co zaszło wtedy między nimi.

Havard, gdy go ostrożnie wypytywała, mówił, że nic takiego. Może dla niego nie, ale z jej strony mogło to być poważne. Dziewczyna schudła, zauważyła Mali kątem oka.

– Co u ciebie? – spytała ją Mali, gdy w przerwie piły kawę. – Jakie masz plany?

Przez chwilę ich spojrzenia zetknęły się i Mali uderzył chłód bijący z oczu młodej kobiety.

– Można mieć różne plany – rzuciła Laura. – Ale zdarza się, że nie idzie tak, jak się planuje. A co będę robiła? To chyba nie twoja sprawa.

Mali poczerwieniała.

– Nie zamierzałam do niczego się wtrącać – odparła cicho. – Ale zrozumiałam, że… Jesteś jeszcze młoda, Lauro…

– A co to ma do rzeczy? – ucięła dziewczyna. – Ty i tak zawsze przeprowadzisz swoją wolę, Mali. Powinnam to wiedzieć. Popełniłam błąd, nie przypuszczałam, że postanowiłaś go wziąć za męża. Wszyscy mówili, że nie chcesz wychodzić za mąż.

– Jeśli chcesz powiedzieć, że zabrałam ci Havarda, to nieprawda – odparła Mali. – Nie wiedziałam, że ty… według słów Havarda nie było między wami… niczego.

– Doprawdy?

Laura utkwiła w Mali wzrok i odrzuciła na plecy długie włosy.

– Tak, tak mówił Havard – dodała Mali bezradnie. -Powiedział, że…

– Sądzisz, że powiedziałby ci o nas, skoro mógł dostać ciebie i Stornes na dokładkę? Musiałby być głupi. Ja nie mam żadnego dworu do zaoferowania. Miałam tylko… tylko siebie – dodała, rumieniąc się.

Mali nie odpowiedziała. Poczuła tylko ssącą niepewność. Wstała. Co ta dziewczyna wygadywała? Sugerowała, że ona i Havard…

To nie mogła być prawda! Mali podeszła do zlewu, drżącymi rękami wzięła szklankę i nalała zimnej wody.

Chyba nie mógł z nią się przespać? Przecież by nie skłamał. Poza tym to jeszcze dziewczyna, pomyślała, rzucając spojrzenie na postać na krześle. Wyładniała, Mali zauważyła to już wtedy. Była ładna, kształtna i kusząca. Ale czy Havard…

I tak nie miała z tym nic wspólnego, upomniała się w myślach. Był wtedy wolny i miał prawo robić, co chce. Nagle aż ją zamroczyło. Jeśli był z Laurą na trawie czy gdzie tam, dziewczyna mogła być w ciąży! Nie, byłoby już po niej widać, pomyślała, przesuwając mokrą dłonią po czole. A może? Zależy, jak długo oni… byli razem. Mogli być, dopóki ona nie odkryła, że jest w ciąży!

Ale on przecież powiedział… Tak, co on właściwie powiedział? Mali poczuła palącą zazdrość. Odprowadziła Laurę wzrokiem, gdy ta wstała pozbierać filiżanki po kawie. Była szczupła w talii, nic nie było znać. Ale po niej też nie było nic znać! Młode dziewczyny, które jeszcze nie rodziły, długo mogły chodzić szczupłe, nawet do czwartego miesiąca. Musiała go o to znów spytać, pomyślała. Musiała to wiedzieć, choć zdawała sobie sprawę, że nie powinna. To, co było pomiędzy nimi, to już przeszłość.

Gdy położyli się do łóżka, Havard przyciągnął ją do siebie i odgarnął jej włosy.

– Co z tobą? – spytał. – Nie jesteś taka jak zwykle, od kiedy wróciłaś z Oppstad. Źle się czujesz?

Mali leżała przez chwilę, milcząc. Czuła, że nie powinna pytać Havarda o Laurę, bo to jego sprawa. A gdy by tak on spróbował wypytywać ją? Nie podobałoby jej się to, o nie! Mimo to zazdrość i niepewność nie dawały jej spokoju.

– Nie, dobrze – odparła, przytulając się do niego. -Ale ja… ja…

– Powiedz wreszcie – uśmiechnął się. – Coś cię gryzie, widzę to.

– Spotkałam Laurę – zaczęła Mali powoli, wtulając twarz w jego szyję, by nie widział jej rumieńców. -I ona… nie była zadowolona, że to ja za ciebie wyszłam.

Nie odpowiedział, leżał tylko, obejmując ją. Mali w końcu odsunęła się i spojrzała na niego. On patrzył na nią spokojnie.

– Wiem, że nic mi do tego – mruknęła Mali z zażenowaniem. – Byłeś wtedy kawalerem i mogłeś robić to, co chciałeś. Aleja widziałam wtedy w noc świętojańską, gdy przyszedłeś z Laurą, że ona…

Zamilkła, nie wiedząc, jak ma spytać o to, co ją najbardziej gnębiło. Havard bynajmniej jej nie pomagał.

– Laura chyba myślała wiele o tobie – mówiła dalej, bawiąc się guzikiem koszuli, w której spal. – Powiedziała, że… Zasugerowała, że wy dwoje… że wy…

– A co to jest właściwie? – spytał nagle. – Przesłuchanie?

– Nie, nie, to nie tak, ale…

– Sądziłem, że już rozmawialiśmy o Laurze – powiedział. -1 masz rację, to nie twoja sprawa. Ale rozumiem, o co chcesz spytać: czy ją miałem, czy nie. A co za różnica? Nie zdradziłem cię w każdym razie, bo niezależnie od tego, co się między nami zdarzyło, było to, zanim uznałaś mnie za odpowiedniego kandydata na męża!

Mali dosłyszała irytację w jego głosie i skuliła się. -1 pytałaś mnie już o to raz. Powiedziałem ci wtedy, że między nami nie było nic poważnego. Ale co, nie wierzysz mi? Chcesz szczegółów?

– Nie, wierzę – wyszeptała, zarzucając mu ręce na szyję. – Nie powinnam pytać, ale ja… chyba jestem zazdrosna – dodała, czując łzy pod powiekami.

Havard leżał chwilę bez słowa. Potem uniósł się na łokciu i spojrzał na nią.

– Zazdrosna – mruknął, ujmując jej podbródek i zmuszając, by na niego spojrzała. – Nie wiem, Mali. Może tylko chcesz mieć kontrolę nad wszystkim. Nie podoba ci się myśl, że mógłbym mieć Laurę.

– Pomyślałam tylko, że jeśli ona… jeśli jest…

– W ciąży – dokończył. W jego oczach coś zabłysło, nie wiedziała, czy złość, czy rozbawienie. – Nie jest – rzekł spokojnie. – Więc skandalu nie będzie, a już z pewnością nie z tego powodu. A teraz nie chcę więcej o tym mówić – uciął. – Laura Granvold jest przeszłością. W każdym razie dla mnie. Powinna więc być przeszłością i dla ciebie.

Mali leżała bez ruchu i czuła łzy spływające po policzkach. Słowa Havarda bolały. A może jednak jej nie kochał? Bo dlaczego by tak mówił?

Przecież wiedziała, że miał przed nią inne kobiety, świadczyły o tym jego umiejętności w łóżku. Coś innego byłoby nienormalne, skoro jest tak przystojny! Wcześniej nie zastanawiała się nad tym. Ale ta Laura…

Ta zarozumiała młódka, pomyślała Mali z niechęcią. Nie chciała, by Havard porównywał ją z tą ładną i szczupłą dziewczyną, która może nawet była dziewicą. A ona… Dziewictwa na pewno nie mogła mu ofiarować.

Aż się wzdrygnęła, gdy poczuła jego dłoń wsuwającą się pod koszulę nocną. Chciała się odsunąć.

– Ale z ciebie gąska – wyszeptał z uśmiechem. – Czy naprawdę możesz być zazdrosna o taką dzierlatkę jak Laura? Nie sądziłem, że w ogóle możesz być zazdrosna…

Jego usta przykryły jej usta, dłonie powędrowały wzdłuż brzucha, po okrągłych biodrach i rozdzieliły jej uda. Mali oddała się pieszczotom, choć właściwie nie chciała. Powinien jej odpowiedzieć, pomyślała. Ale on wiedział, jak ją podniecić, by tylko wzdychała z tęsknoty, by go poczuć jak najbliżej. I gdy wreszcie, jakby od niechcenia, wszedł w nią, pękła w niej tama. Przeszła ją fala najwyższej rozkoszy, zanim jeszcze zdążył się poruszyć.

Oszalała z podniecenia zaplotła na nim nogi i przyciągnęła go mocno do siebie. Nigdy jeszcze nie była tak chętna, tak rozgrzana. Uświadomiła sobie, że to właśnie z powodu Laury i myśli, że oni robili to razem. Widok ich nagich, splecionych ciał stanął jak żywy w jej wyobraźni. Niemal słyszała jęki Laury, niemal widziała Havarda, jak rozdziela jej uda, jak…

Uniosła się i przewróciła na niego, zaczęła pieścić jego ciało, ustami skubała i ssała jego brodawki, aż wzdychał z przyjemności. Czubkiem języka dotknęła jego męskości, a wtedy aż się wzdrygnął, przerzucił ją na prześcieradło i położył na niej. Nigdy jeszcze ich jazda nie była bardziej szalona! Gdy wreszcie opadł obok niej, zdyszany. Mali z uśmiechem pogładziła go po policzku.

– Jestem wystarczająco dobra, wiem – wyszeptała równie zdyszana.

Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. Sięgnął po jej włosy i rozpostarł nad nimi niczym zasłonę.

– To tego się bałaś? Nikt nie jest lepszy, wiesz o tym, ty huldro – powiedział cicho. – Nie chcę żadnej innej. Dla mnie istniejesz tylko ty, teraz i zawsze.

Mali westchnęła i przesunęła ustami po szyi Havarda. A niech tam tę Laurę, pomyślała leniwie, cała miękka i ciepła z rozkoszy.

– Nigdy zresztą jej nie miałem – wyszeptał w jej ucho. – Nigdy. Jak mogłaś tak myśleć, gąsko!

Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem przyszła do Stornes nowa służąca, która miała pomagać do czasu, gdy Ane wróci po porodzie. Nazywała się Sigrid. Pochodziła z małego gospodarstwa z głębi fiordu. Była wysoką, szczupłą dziewczyną o ciemnych, gęstych włosach i szarych oczach.

Ingeborg martwiła się, jak będzie się jej pracować z kimś innym niż Ane, ale wkrótce okazało się, że znalazły wspólny język. Sigrid była pogodna i często się śmiała. Emanowała dobrym humorem od pierwszego dnia, choć czuła pewnie na sobie szacujące spojrzenie Ane. Ane była jeszcze w Stornes, choć już bardzo ciężka i z bolącym krzyżem. Nie pracowała już tak dobrze, więc Mali cieszyła się z nowej służącej, choć tego nie powiedziała.

– No, możesz już wziąć wolne, Ane – powiedziała Mali, gdy już pokazały Sigrid jej łóżko w pokoju Ingeborg. – Odpocznij przed porodem.

– Mogę zostać jeszcze kilka dni – zaprotestowała Ane. – Lepiej, jeśli ja wprowadzę Sigrid w obowiązki. Boję się być sama w domu. A jeśli się zacznie, gdy Aslaka nie będzie? Co zrobię?

– Myślałam o tym – rzekła Mali. – Zauważysz, że się zaczyna, zanim jeszcze będzie się spieszyło. Jeśli będziesz sama, wywieś płachtę na kiju. Widzę stąd twój dom, więc przyjdę.

To uspokoiło Ane. Po trzech dniach pobytu Sigrid Ane została już w domu. Pomimo że domownikom z początku brakowało Ane, wszystko poszło dobrze i z Sigrid. Była pracowita i szybka. Mali zauważyła, że Gudmund nie może oderwać od niej oczu, i pomyślała, że musi mieć na niego oko. Nie mieli już więcej miejsca na nowe domy dla służby, i nie chciała tracić dobrego parobka, gdyby musiał się żenić. Może to stałoby się szybko, bo nigdy nie widziała, by Gudmund aż tak potykał się o własne nogi, gdy tylko Sigrid się do niego uśmiechała.

Dwa dni przed Wigilią Mali pomagała przy narodzinach dużej i zdrowej dziewczynki w małym domku Ane i Aslaka. Wszystko poszło dobrze, a akuszerka była zadowolona i z dziecka, i z matki. Pewnie małej uda się przetrwać zimę. Trudno było o szczęśliwszych rodziców niż Ane i Aslak, pomyślała Mali, kładąc dziewczynkę w ramiona matki.

– Nie wiedziałam, że to aż tak się czuje – powiedziała Ane ze łzami w oczach. – Czy ona to nie cud?

– Największy cud, o jakim wiem – potwierdził Aslak grubym ze wzruszenia głosem. – Będziemy o nią dbać jak o skarb, zawsze.

Styczeń zaczął się straszliwą niepogodą. Wiatr gwizdał w kominach i szarpał okiennicami. Śnieg padał nieprzerwanie. Mało kto odważył się wyjść na zewnątrz. Mężczyźni nie jeździli do lasu przez kilka dni, więc wykorzystywali wolne chwile na naprawę narzędzi i inne zajęcia, na które zwykle nie mieli czasu.

W piecu palono na okrągło i Mali musiała ciągle pilnować, by Oja się nie oparzył. Zaczął chodzić w święta, wcześniej, niż oczekiwała. Beret nie posiadała się z dumy i nie szczędziła słów pochwał, jak on jest podobny do ojca i jak to Johan też był mądry i zręczny jako malec. To może wtedy był mądry, pomyślała Mali złośliwie. No, gospodarzem był dobrym, musiała przyznać. Pewnie dlatego, że miał dobry wzór w swoim ojcu.

Oja spał nadal w sypialni Mali i Havarda, ale najczęściej osobno. Mali otulała go dobrze i zostawiała w jednym łóżku, a sama szła do łóżka Havarda. Ale w noce niepogody wstawała nieraz, by sprawdzić, czy mały jest okryty i czy nie marznie.

Zdarzało się, że w tych nocnych godzinach stawała nad nim i wpatrywała się w niego, kucała i odgarniała jasnobrązowe włoski z jego czoła. Wyładniał przez ten niecały rok, zauważyła. Buzia stała się okrągła, a oczy jasnoniebieskie. Gdy się uśmiechał i wyciągał do niej rączki, czuła w sercu ciepło. Przytulała go i całowała w szyję, a on gulgotał z radości. Oczywiście, że go kochała. Choć bardziej kochała tylko pierworodnego…

Pewnego wieczoru, gdy szykowali się spać, ktoś zapukał mocno w drzwi. Mali poderwała się, przestraszona. Kto mógł przybywać w tak straszną niepogodę? Strach ścisnął ją za gardło. Zanim zdążyli otworzyć, do środka wpadł Bengt. Był zaśnieżony od stóp do głów i szczękał zębami z zimna.

– Ależ Bengt! – Mali podbiegła do niego. – Co się stało? Dlaczego przyjeżdżasz tak późno? Nie mogłeś zadzwonić? – Nagle przypomniała sobie o stanie Margre the i pobladła. – Coś z Margrethe, tak? Dlaczego nie dzwoniłeś? – prawie krzyczała.

– Telefon nie działa – odparł. – Wiatr musiał zerwać przewody. Musisz nas uratować i tym razem, Mali. Twoja siostra ma już skurcze, a nie mogę sprowadzić ani akuszerki, ani doktora. Ledwo tu dojechałem…

Mali zrobiło się gorąco. Ech, te porody na Innstad! Czy wszystkie muszą przypadać na najczarniejszą zimę? Odwróciła się do Havarda.

– Muszę…

– Oczywiście, że musisz jechać – powiedział. – Powiem Ingeborg, by czuwała nad dziećmi. Ja jadę z wami. Może się przydam, choć nie wiem, do czego. Ale pojadę.

– Naprawdę? – Bengt uścisnął dłoń szwagra. – To wspaniale. Tym razem będziesz i akuszerką, i doktorem, Mali. Jesteś naszą jedyną nadzieją…

Mali nigdy nie zapomni tej nocy. Margrethe zapłakała z ulgi i wdzięczności, gdy teściowa wprowadziła Mali do jej sypialni.

– O, Mali, Mali – wyszlochała, spocona i blada. – Co zrobimy?

– Co zrobimy? – powtórzyła Mali, przytulając siostrę. – Zrobimy wszystko, by przyszedł na świat nowy mieszkaniec Innstad, o ile wiem.

– Ale akuszerka i doktor…

– Tym razem damy sobie radę bez nich – powiedziała Mali spokojnie, mimo że serce waliło jej ze strachu. Przecież akuszerką nie była, choć pomagała przy kilku porodach.

Jeśli ma się udać, wszystko musi pójść normalnie, a dziecko musi być silne i zdrowe. Żaden słabeusz nie przetrwa tak ciężkiej zimy. Bo jak Margrethe przeżyłaby śmierć jeszcze jednego dziecka, Mali wolała nie myśleć.

Jedna ze służących weszła dołożyć drew do pieca i uciekła, rzuciwszy przerażone spojrzenie na Margrethe wyjącą z bólu podczas kolejnego skurczu.

– Nie dam rady – wyszeptała Margrethe, ściskając dłoń Mali. – Nie dam rady…

– Bzdury – ucięła Mali, odchyliła kołdrę i zbadała siostrę. – Wszystko idzie, jak należy, zaraz powinny przyjść skurcze parte. Wtedy nie możesz mówić, że nie dasz rady. Musisz dać radę! Słyszysz, musisz!

Nie wiadomo, czy faza rozwarcia przebiegła zbyt szybko, czy dziecko było większe niż zwykle, w każdym razie skurcze parte niczego nie dały poza nowymi krzykami Margrethe.

– Sprowadź Bengta, Halldis – rzuciła Mali, odgarniając włosy i prostując obolałe plecy.

Zauważyła, jak starsza pani skurczyła się w sobie, i przypomniała sobie ostatni raz, gdy o to poprosiła. Wtedy Bengt miał się pożegnać z rodzącą Eline.

– Nie chodzi o jej życie, Halldis – powiedziała spokojnie. – Potrzebuję Bengta, by dodał jej odwagi. Ona się poddaje, a tego jej nie wolno.

Wkrótce nadszedł Bengt, blady i spięty.

– Damy radę, Bengt – powiedziała Mali uspokajającym tonem i poklepała go po ramieniu. – Usiądź za Margrethe w łóżku i obejmij ją. Gdy nadejdą skurcze, pomóż jej przeć. Rozumiesz? Ona potrzebuje twojej siły. Pomocy…

Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóżka żony. Margrethe spojrzała na niego nieprzytomnie.

– Przecież nie uchodzi, by mąż był przy…

– Nieważne, co uchodzi – odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego czoła. – Zrobimy tak, jak Mali każe, i na pewno będzie dobrze.

Mali zerknęła na niego i uśmiechnęła się przelotnie. Dorósł z latami ten Bengt, musiała przyznać. Nie był już tym samym przerażonym biedakiem, którego wezwała do umierającej Eline. Teraz zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła, byle uratować Margrethe. Taka była siła miłości…

Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe urodziła syna. Mali schwyciła go, zacisnęła pępowinę i szybko przecięła. Zaniosła dziecko na stolik przy piecu i wytarła ze śluzu i krwi, po czym uniosła za nóżki głową do dołu i dała klapsa w pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk.

– Dziecko żyje – wyszeptał Bengt i przytulił twarz do twarzy Margrethe. – Słyszysz, dziecko żyje!

– Tak, żyje – zaśmiała się Mali w glos. – Macie dużego, zdrowego chłopaka z silnymi płucami. Złośnik z niego, przekonacie się!

Owinęła noworodka w ciepły kocyk i położyła w ramiona Margrethe, której łzy spływały po policzkach.

– O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować – wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. – Bez ciebie…

– To ty wykonałaś całą robotę – odparła Mali z uśmiechem. – No i ty też byłeś bardzo potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata.

Ich oczy spotkały się na chwilę ponad głową położnicy. Pomyśleli o tym samym. Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich oczach.

– Dziękuję – wyciągnął dłoń do jej dłoni. – Z ciebie też wspaniała kobieta, Mali. Już wielu w naszej wiosce ma za co ci dziękować. Przybyłaś do nas jako obca i na pewno nie było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak mówią wszyscy.

Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione prześcieradła. Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie już jedną z nich. Odwrócą się do niej plecami i zaczną gadać, że wreszcie dostała to, na co zasługuje. W każdym razie większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich.

Zadrżała i odsunęła strach od siebie.

Nagle wyprostowała się i położyła dłoń na brzuchu. Stała tak, z niewidzącym spojrzeniem skierowanym jakby w głąb siebie, nasłuchując czegoś, co tylko ona mogła usłyszeć.

Dziecko, które nosiła, poruszyło się.