142966.fb2 Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Ksi??ycowa noc - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

ROZDZIAŁ 2

Mali zadziwiająco szybko stanęła na nogi. Niektóre kobiety leżałyby tygodniami po tak ciężkim porodzie. Ona, mimo że nie czuła się jeszcze zupełnie sprawna, wstała po niecałym tygodniu.

Nie mogła już leżeć sama na poddaszu z chudym, niemrawym niemowlęciem przy boku. Czuła, jakby w ścianach wokół nich tkwiła pogarda i potępienie, co powodowało w niej stałe poczucie winy i wstydu. Bo niezależnie od tego, jak bardzo próbowała, nie umiała wywołać w sobie uczuć macierzyńskich. Przeciwnie: z każdym mijającym dniem czuła coraz większą pustkę i rozpacz. Nie miała apetytu i źle spała, co nie wpływało dobrze na jej pokarm.

Gdy się urodził Sivert, jej piersi przepełniało mleko. Teraz było go coraz mniej. W panice próbowała wyciskać mleko z obolałych piersi, by pomóc małemu. Słyszała, że pokarmu jest więcej, gdy piersi są dokładnie opróżniane. Ale mały źle ssał i nie wyglądało, by cokolwiek przybierał na wadze. Mali wydawało się, że wręcz chudł. Z płaczem ugniatała piersi, próbując skłonić syna do ssania. Jeśli ma umrzeć, niech umrze od razu, pomyślała pewnego dnia, gdy był wyjątkowo niemrawy i gdy pierś coraz wysuwała mu się ze słabych ust. Patrzenie na synka, bardziej nieżywego niż żywego, było dla niej torturą, której nie mogła już znieść.

Wieczorem po narodzinach odbył się domowy chrzest. Uznano to za konieczne, skoro mały był tak słaby. Mali domyślała się, że nikt nie dawał mu szansy przeżycia choćby tygodnia. Zwłaszcza Beret nie potrafiła się opanować. Gdy weszła zobaczyć małego, rozpłakała się głośno.

– Zupełnie, jakbym widziała Johana! – szlochała, gładząc noworodka. – Bóg wysłuchał moich próśb!

– Jeśli masz takie dobre stosunki z Panem Bogiem, poproś, by mały przeżył – rzuciła akuszerka. – Ani z nim, ani z jego matką nie jest najlepiej, powinnaś to wiedzieć.

Beret opadła na krzesło i załamała ręce.

– On nie może umrzeć – wyszeptała. – Stornes znów ma Johana w tym dziecku, widzicie przecież? To zupełnie niepojęte, że bracia mogą być aż tak niepodobni – dodała nagle. – Ten jest jak skóra zdjęta z ojca, a Sivert…

Tak, na pewno jeszcze usłyszymy to wiele razy, jeśli on przeżyje, pomyślała Mali zmęczona. Bo słowa Beret były prawdą. Długo można by szukać bardziej niepodobnych do siebie dzieci. Ale teraz nie miała sił na dyskusję. Wymyśli coś na zamknięcie ludziom ust później, jeśli będzie potrzeba.

– Oczywiście dostanie imię ojca – rzuciła Beret w trakcie przygotowań do ceremonii.

Mali spodziewała się, że nie da się tego ominąć. Tak powinno być i w propozycji Beret nie było nic dziwnego. Ale myśl, że miałaby znów jakiegoś Johana przy sobie, była dla Mali nie do zniesienia. Z tym imieniem wiązało się tyle złego. Może łatwiej pokocha syna, jeśli nie będzie nosił imienia ojca? Ale tego nie mogła powiedzieć na głos.

Wpadła na pomysł nadania mu dwóch imion, mimo że było to rzadkością. Poza Brit -Mali w Innstad nie było innych przypadków. Jej narodzinom towarzyszyły szczególne okoliczności. Teraz jest podobnie, pomyślała Mali.

– Oczywiście, że otrzyma imię ojca – rzekła cicho, nie patrząc na Beret. – Ale skoro może być moim ostatnim dzieckiem, chciałabym, by nosił także imię mojego ojca. Chciałabym go nazwać Ola Johan.

Beret utkwiła w niej niedowierzające spojrzenie.

– Ola Johan? To nie będzie nazwanie go po Johanie. A z twoim ojcem… – Wstała i podeszła do okna. – Na pewno znów wyjdziesz za mąż – rzuciła po chwili. -Czuję, że będziesz miała więcej dzieci, ale już nie będą naszej krwi. Możesz nazywać je, jak chcesz, ale ten ma mieć imię ojca. Nie uważam, by to podlegało dyskusji.

– Jak możesz wiedzieć, czy będę miała więcej dzieci – odparła Mali cicho. – Jeśli nawet, skąd wiadomo, że to będą synowie? A on przecież nie stanie się mniej synem swego ojca, gdy dostanie jeszcze imię Ola.

– To dziwne nosić dwa imiona, wiesz przecież dobrze – rzuciła Beret ostrym tonem. – Jeśli już, to niech będzie Johan Ola. Imię ojca powinno być pierwsze.

Ale akurat tego Mali chciała uniknąć. Jeśli będzie Ola Johan, będzie mogła nazywać go Ola, choć wiedziała, że nie będzie to mile widziane. Ale tę walkę stoczy we właściwym czasie. Teraz musiała przeprowadzić swoją wolę, zanim nadjedzie Nikolai, by ochrzcić dziecko. Imię, które mu nada, wpisze do księgi parafialnej.

Otrzyma! imiona Ola Johan Stornes. Beret miała zaciśnięte usta, gdy Nikolai polał wodą święconą główkę małego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Możliwe, że w ogóle nie było się o co kłócić, pomyślała Mali. Biedaczek był tak słaby, że mało prawdopodobne, by przeżył noc. Ale dla Beret miało to znaczenie, nawet gdyby umarł. Bo od tej pory będzie miał imię Ola Johan Stornes, a tego Beret nie chciała.

– Cudowne? – powtórzyła Mali z niedowierzaniem. -Dlaczego?

– Ja myślę, że to cud, że ten mały szkrab żyje – odparła Ane. – Miał ciężki poród, twoje życie też było zagrożone. To było straszne. Nawet akuszerka nie dawała mu wiele szans. I sądzę, że się uratował. Naprawdę jest w nim coś niezwykłego, coś… nieziemskiego – rzuciła, rumieniąc się. – Nic złego nie mam na myśli – dodała szybko. – To cud, że żyje.

– Tak, zgadzam się – odparła Mali spokojnie. – To cud, że on żyje, mimo że jeszcze nic nie wiadomo. Ale jest twardy…

Mimo że Mali nie odzyskała jeszcze w pełni sił, wstanie z łóżka dobrze jej zrobiło. Kładła się do karmienia z małym kilka razy w ciągu dnia, ale poza tym było mu dobrze w kołysce stojącej w pobliżu pieca.

Siverta pochłaniał nowy braciszek. Stał często, zapatrzony w stworzenie leżące w kołysce i płaczące od czasu do czasu. Dla Siverta Ola Johan było zbyt długim i trudnym imieniem, wymyślił więc krótsze: „Oja". Mali uznała, że tak było najlepiej, i wkrótce wszyscy na dworze nazywali małego Oja. Wszyscy poza Beret. Ona konsekwentnie mówiła Ola Johan, z naciskiem na drugie imię, co sprawiało, że pierwsze stawało się niemal niesłyszalne. Ale Mali przyjmowała to spokojnie. Sivert nieświadomie rozwiązał za nią ten problem.

Zarówno Ane, jak i Ingeborg często podchodziły do kołyski, by spojrzeć na dziecko. Parobcy zerknęli raz czy drugi, ale bez entuzjazmu. Rzucili tylko, że podobny do ojca. Nawet oni mogli to przyznać, mruknęli.

– Tak, trzeba być ślepym, by tego nie widzieć – powiedziała Ane, pochylając się nad kołyską. – To cudowne dziecko.

Mężczyzną najbardziej zainteresowanym noworodkiem był Havard. Gdy Mali kładła się na kanapie i ktoś miał podać jej syna, często on to robił. Ostrożnie wyjmował Oję z kołyski i przenosił do matki.

– Można by pomyśleć, że nic innego nie robiłeś, tylko opiekowałeś się takimi maluchami – rzuciła z uśmiechem Mali pewnego razu. – Rzadko mężczyźni mają odwagę wziąć na ręce noworodka. Może masz gdzieś takiego na boku? – zażartowała.

Havard nie odpowiedział, przekazał tylko małego Mali i patrzył na nich poważnymi oczami.

– Też uważam, że to mały twardziel – powiedział cicho. – Uparty jak ojciec, i tak podobny, że… – Przerwał i przeczesał dłonią włosy. – Jesteś teraz szczęśliwa, Mali? – spytał, przysiadając na skraju kanapy, tak blisko, że Mali z wrażenia poczuła pot spływający po plecach. – Cieszysz się, że masz coś po mężu?

Mali zerknęła na niego.

– Miałam już Siverta – rzuciła. – Więc i tak mam coś po Johanie, nawet jeśli ten mały…

Havard spojrzał na Mali i pogłaskał Oję po główce tak, że jego ciepłe palce dotknęły jej dłoni.

– Sivert… zupełnie nie jest podobny do Johana. Zapominam, że to jego syn! Ale ten tutaj… Zupełnie niczym wcielenie Johana. Myślałem, że może ty…

Mali nerwowo otuliła małego kocykiem, unikając spojrzenia Havarda. On zbyt wiele rozumie, pomyślała z lekką paniką. Przypomniała sobie, że kiedyś mu powiedziała, że wystarczy jej jedno małżeństwo, że nie zniesie, by znów kolejny mężczyzna nad nią panował. Havard najwyraźniej o tym nie zapomniał i zapewne rozumiał, że Oja nie był owocem miłości. Ale Sivert… Co miał na myśli, mówiąc to o Sivercie? Sugerował, że Sivert nie jest dzieckiem Johana?

– Jestem wdzięczna za obu synów, których mam z Johanem – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. – Są niepodobni, to prawda, ale krew w nich płynie ta sama.

Havard uśmiechnął się i pogładził ją przelotnie po policzku.

– Nie miałem nic innego na myśli – zapewnił. – Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteś teraz szczęśliwa. Czy to ważne dla ciebie, że ten malec jest tak podobny do swego ojca, gdy jego już nie ma na świecie?

– Wygląd nic dla mnie nie znaczy – odparła Mali cicho. – Do kogo jest podobny albo nie. Wszystkich innych niezwykle to zajmuje. Ale może to normalne, gdy rodzą się synowie na dworach, wtedy ma to znaczenie. To bzdury – dodała. – On jest tym, kim jest!

– Ale czy jesteś szczęśliwa?

Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł.

Gdy Mali mogła już usiąść do jedzenia razem z innymi przy stole, wszystko zaczęło jej bardziej smakować. Jednak nadal chudła. Havard nie spuszczał z niej zaniepokojonego spojrzenia, ale Mali nic nie mówiła. Siedziała w kącie kanapy z szalem owiniętym wokół siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom.

Nadal mówiono ó pożarach, które dotknęły w styczniu Bergen i Molde. Gorsza sytuacja była w Bergen, ale i tak w Molde ponad tysiąc osób pozbawione zostało dachu nad głową. Ogień w Bergen zaprószyli dwaj mężczyźni, idący z zapaloną świeczką przez podcienie oberży Berstad. W Molde przyczyną był piorun. Gudmund powyrywał z gazet zdjęcia i artykuły. Sivert nie mógł się nimi nasycić, choć zdjęcia oglądał z ukrytym lękiem. Policzki mu pałały.

– Nie wolno chodzić z nieosłoniętym ogniem – powiedział pewnego popołudnia, gdy rozmowa ponownie zeszła na pożary. – Tak mówi mama.

– No i widzisz, ile mama miała racji – odparł Havard, biorąc chłopca na kolana. – Pomyśl, jaki to był pożar, i to przez tych dwóch panów ze świeczką.

Unikał tematu pioruna, który spowodował pożar w drugim mieście, pewnie po to, by Sivert nie zaczął się bać burzy, myślała Mali. Ale Sivert jednak to pamiętał.

– Czy piorun jest niebezpieczny? – spytał, bawiąc się włosami Havarda. – Często widziałem pioruny. I słyszałem grzmoty.

– Nie, nie powinieneś bać się ani pioruna, ani grzmotu – odpowiedział mężczyzna. – Rzadko powodują pożar. Oczywiście, czasem się zdarza, ale nie możemy bać się wszystkiego, co może być niebezpieczne. Zapomnimy wtedy, jak to dobrze jest żyć.

– Uważasz, że dobrze jest żyć? – upewniał się chłopiec poważnym tonem.

– Tak, najczęściej tak uważam – uśmiechnął się Havard, burząc czuprynę małego. – Teraz na przykład uważam, że to wspaniale, że twoja mama już się dobrze czuje i może siedzieć z nami w pokoju, jak kiedyś.

Sivert uśmiechnął się szeroko, zeskoczył z kolan mężczyzny i podszedł do matki półleżącej na kanapie. Położył się blisko niej, przytulił buzię do becika braciszka i poklepał go. Nagle spojrzał na Mali.

– Ale kochasz mnie jeszcze, mamo? – spytał powoli. – Nie kochasz tylko Oi, prawda?

Mali objęła syna i przytuliła go, chowając twarz w jego ciemnych lokach. Jej serce przepełniała miłość, którą jakże pragnęła odczuwać także wobec młodszego syna. A nadal nie czuła nic i to ją przygnębiało.

– No co ty, Sivercie Stornes? – Uśmiechnęła się i pocałowała krągły policzek pierworodnego. – Kocham cię tak bardzo, że nie wiem. Nie jest tak, że możemy kochać tylko jedną osobę. W naszym sercu jest miejsce dla wielu. Ty zawsze będziesz w nim miał miejsce tylko dla siebie, którego ci nikt nie odbierze. A teraz Oja ma też swoje miejsce – dodała, nie patrząc na Havarda.

– Czy tata miał też swoje miejsce? – spytał Sivert, owijając wokół palca pasmo jej włosów.

Mali tak zaskoczyło to pytanie, że prawie się wzdrygnęła. Zadziwiające, nad czym ten mały się zastanawiał, pomyślała, ukrywając płonące policzki we włosach syna.

– Tak, miał – odparła cicho.

– Ale teraz to miejsce jest wolne – zastanawiał się Sivert – bo on nie żyje. Powinniśmy znaleźć kogoś na to miejsce, nie uważasz?

Na krótki moment Mali napotkała iskrzące spojrzenie niebieskich oczu Havarda i poczuła dziwną słabość. Czuła, że nadal płoną jej policzki z dziwnego zażenowania. Gdy Sivert się rozkręci… Potargała mu włosy i odparła z uśmiechem:

– Gdy kogoś takiego znajdziesz, daj mi znać. Ale wiesz, nie zapomina się tak łatwo tych, którzy odeszli. W jakiś sposób zawsze mamy ich w swoich sercach, tak jak babcię. Nie zapomniałeś jej, prawda?

Sivert pokręcił głową w zamyśleniu i spojrzał na matkę.

– Nie, ale myślę, że mam całkiem duże serce, bo mam w nim wiele osób – oświadczył z powagą.

– Wierzę ci – uśmiechnęła się Mali. – Tacy dobrzy chłopcy jak ty zwykle mają duże serca.

– Ty też masz duże serce, Havard? – zainteresował się Sivert.

– Tak, chyba też mam – potwierdził mężczyzna. – Od kiedy przybyłem do Stornes, ty masz w nim całkiem spore miejsce. Ale jeszcze zostało trochę miejsca, co najmniej na jedną osobę – dodał, zerkając na Mali.

Ona nie odwzajemniła jego spojrzenia, przygładziła tylko nerwowym ruchem włosy.

– Zaraz nam znikniesz – rzucił pewnego dnia Havard, obejmując Mali w talii. – Mogę cię objąć w pasie dwiema dłońmi. Powinnaś jeść, skoro karmisz jeszcze kogoś.

Mali aż drgnęła pod dotykiem jego ciepłych, silnych dłoni. Obawiała się też, że ktoś ich zobaczy.

– Jakoś to będzie – odparła, wywijając się z jego rąk.

– O co chodzi? Boisz się mnie?

Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Unikała jego wzroku.

– Nie, nie boję się – zapewniła. – Ale nigdy nie wiadomo, co inni pomyślą…

– Ty się tego boisz? – spytał żartobliwie, ujmując ją pod brodę i obracając jej twarz ku swojej. – Nie wierzę ci.

Przytrzymał jej spojrzenie na krótką chwilę, w czasie której Mali czuła, jakby tonęła w jego błękitnych oczach. Znów ogarnęła ją przedziwna potrzeba przytulenia się do niego, do jego szczupłego, silnego i ciepłego ciała. Zapragnęła poczuć obejmujące ją ramiona Havarda i uwierzyć, że ktoś się nią zaopiekuje.

Bez słowa odwróciła się gwałtownie, ale serce biło jej mocno, a nogi miała dziwnie słabe. Havard zajmował spore miejsce w jej sercu, przyznawała, ale przecież już od dawna. Jednak coś zaczynało się zmieniać, musiała to przyznać, choć za bardzo nie rozumiała co. Przerażało ją to. Pewnie dlatego, że czuła się ogólnie osłabiona i wyzuta z sił. Wtedy łatwo pomylić przyjaźń z innymi uczuciami, pomyślała. Tak się nie powinno stać. Tak się nie może stać…

Chudy, drobny Oja trzymał się życia. Stopniowo zaczął lepiej ssać, co spowodowało, że Mali miała więcej pokarmu. Gdy kalendarz wskazywał marzec, wszyscy zauważyli, że mały przybrał na wadze. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale Mali zaczęła wierzyć w słowa akuszerki, że mały da sobie radę. Zasinienie, które utrzymywało się całkiem długo, znikło i Oja stał się różowy jak inne niemowlęta. Nawet wyrosło mu więcej włosów. Miał duże, ciemne oczy, których spojrzenie przenikało Mali na wskroś. Widziała w nim wyrzut, że nie kocha go jak Siverta. W takich chwilach, gdy leżała z synkiem na poddaszu, a on wpatrywał się w nią, płakała z ustami przy jego główce.

– Przecież kocham cię, Oja – szeptała. – Będę cię kochać. Jesteś niewinnym biedactwem, a ja twoją mamą. Jeśli się tylko lepiej poznamy…

Jego małe paluszki złapały kosmyk jej włosów i pociągnęły. Naprawdę jest silniejszy, pomyślała, rozluźniając jego chwyt. Otarła łzy, które spadły na jego główkę, i z westchnieniem opadła na posłanie. Jakoś to będzie, pomyślała. Akuszerka miała rację, powrót do siebie po tak gwałtownym porodzie wymaga czasu. To normalne, powiedziała. Mimo to Mali odczuwała zawsze jakiś niepokój, że nie kocha Oi wystarczająco mocno. Leżała, obserwując światło księżyca na belkach sufitu, i zastanawiała się, za co może być to kara.

Wreszcie mogli zacząć przyjmować gości w Stornes. Sąsiedzi czekali z niecierpliwością, by zobaczyć nowe dziecko. Jednak ani Mali, ani Oja nie byli dostatecznie silni, by przyjąć wszystkich naraz. Najpierw przybyli najbliżsi z Buvika i Innstad, pozostali mieli jeszcze poczekać.

Matka Mali wzruszyła się, gdy usłyszała, że wnuka nazwano także na cześć dziadka ze strony matki. Mali poprosiła ją jednak, by nie mówiła o tym w obecności Beret.

– Kochanie – przestraszyła się matka. – Nie podobało jej się to?

– Chciała, by chłopiec nosił tylko imię Johana – odparła Mali. – Niczego innego nie można było oczekiwać.

– No to powinnaś tak zrobić. – Matka rozejrzała się wokół z obawą, czy nikt ich nie słyszy. – Nie warto drażnić Beret, tyle przeszła…

– Ale ja chciałam, by mały nosił także imię mojego ojca – powiedziała z naciskiem Mali. – I tak jest za późno, już jest po domowym chrzcie i już ma imię, z którego będzie dumny, gdy dorośnie. – Mali miała na myśli głównie „Ola"… – Już się zresztą ułożyło, bo od kiedy Sivert zaczął na niego mówić Oja, wszyscy tak mówią. Oprócz Beret, ale na to nic nie poradzę. Matka stała, patrząc na małego w kołysce.

– Co słychać u ojca? – spytała Mali. – Jak się wam mieszka w nowym domu?

Nowy dom w Buvika skończono przed jesienią i rodzice przeprowadzili się przed Bożym Narodzeniem. Odremontowano też i zmodernizowano stary dom, i najstarszy brat Mali wprowadził się tam z żoną, Anną. Wzięli ślub tydzień po porodzie Mali, więc oczywiście nie była na weselu, ale cieszyła się na myśl, że pojedzie złożyć życzenia nowożeńcom i obejrzy nowe porządki w obejściu.

– Jeszcze to do nas nie dociera – odparła matka z uśmiechem. – Nie można tak po prostu odzwyczaić się od życia w starym domu. Ale mamy teraz łatwiej, no i tak blisko do swoich. Anna Bjarnego jest dla nas taka miła! Naprawdę Bjarne znalazł dobrą żonę. Myślę, że wszystko będzie dobrze.

– A ojciec? – powtórzyła Mali, zerkając na ojca, który rozmawiał z Havardem. – Jak się ma?

Zauważyła od razu po ich wejściu, że ojciec schudł i nie wydawał się zdrowy. Jego twarz przybrała jakiś szarawy odcień i Mali słyszała, że szybko oddycha. Wspomniała swoją wizytę przedświąteczną w zeszłym roku, gdy ojciec z takim zapałem pokazywał jej, gdzie zbuduje ich nowy dom. Już wtedy domyśliła się, że ma problemy z sercem. Dotrzymała jednak obietnicy i nic nikomu nie powiedziała. Jego stan raczej się nie pogorszył, przynajmniej nic takiego nie słyszała. W tym roku nie była u nich przed świętami z powodu mrozu i swojej ciąży. Ciekawa była, czy ojciec dotrzymał obietnicy i poszedł do lekarza.

– Tak jak zwykle – odparła matka, gładząc wnuczka po policzku. – Może za dużo pracuje. Mówiłam mu, że nie jest już młody, ale on nie słucha. Wiesz, jaki jest. Ale niepokoi mnie to, że często jest zmęczony i zdyszany.

– Był u lekarza?

– Kto, ojciec? – Matka zaśmiała się cicho. – Słyszałaś, by ojciec kiedykolwiek poszedł do lekarza? Nie, ojciec nie ma zaufania do wiedzy lekarskiej. Mówi: „Ten, kto idzie do doktora, za dwa tygodnie nie żyje". Jest o tym przekonany, więc nie da się go zmusić…

Nie poruszały więcej tego tematu, lecz Mali lękała się o ojca. Niepokoiła ją też Margrethe. Siostra wydawała się wesoła i w dobrej formie, ale jak na kobietę, która za kilka tygodni ma termin porodu, miała zbyt mały brzuch. Ale może to dlatego, że pamiętała ją z ostatniej ciąży, gdy jej brzuch mieścił bliźnięta. Może oznacza to tylko, że będzie miała jedno dziecko?

– Jak się masz po tym wszystkim? – spytała Margrethe, pomagając w sprzątaniu stołu po kawie. – Jesteś za szczupła. Czy w ogóle coś jesz?

– Oczywiście, że tak – uśmiechnęła się Mali. – Już mi o wiele lepiej. Ale tym razem nie było łatwo, o nie. Nikt nie ma apetytu, gdy chodzi i się zamartwia, czy dziecko przeżyje. Znasz ten stan? Oja naprawdę był w słabej formie, bałam się o niego.

– A jest już taki słodki – odrzekła siostra. – Ale doprawdy, jakże podobny do ojca! Aż przeszedł mnie dreszcz, gdy go zobaczyłam.

Ja tak mam ciągle, pomyślała Mali, zmywając filiżanki.

– Jak się czujesz? – spytała, spoglądając na młodszą siostrę. – Wkrótce twoja kolej, co?

Przez twarz Margrethe przebiegł cień. Nerwowym ruchem przygładziła włosy.

– Co się dzieje? – Mali objęła ją.

– Nie, pewnie nic takiego… ale trochę krwawiłam w zeszłym tygodniu. Myślałam, że to znak zbliżającego się porodu, ale nic się nie działo. Pewnie to nic takiego? – spytała, patrząc na starszą siostrę z nadzieją.

Mali zrobiło się gorąco. Krwawienia zawsze oznaczały coś poważnego, tyle wiedziała.

– Czujesz ruchy? – spytała, kładąc dłoń na brzuchu siostry.

– Ja… tak sądzę – szepnęła Margrethe, zwracając na nią oczy pełne łez. – Ale nie jestem pewna. Wcześniej było bardziej ruchliwe, ale może teraz ma mniej miejsca, nie uważasz?

– Może i tak – odparła Mali, choć wiedziała, że to nieprawda. – Sądzę, że Bengt powinien zawieźć cię do akuszerki. Badanie pod koniec ciąży nie zawadzi.

– O nie, nie chcę go niepokoić! – zaprotestowała siostra. – On i tak się boi, że coś ze mną może się stać, wiesz, jaki on jest…

– Tak, wiem. Dlatego powinien jeszcze chętniej cię do niej zawieźć – powiedziała Mali spokojnym tonem. -Prawdopodobnie wszystko jest w porządku, ale warto sprawdzić. Jeśli coś się dzieje, lepiej to wiedzieć wcześniej niż…

– Coś się dzieje… – powtórzyła Margrethe, wpijając wzrok w Mali. Oczy jej błagały o pocieszenie, lecz Mali nie umiała kłamać. Zycie siostry znaczyło dla niej więcej, niż gdyby miała odjechać stąd z fałszywą nadzieją.

– Nie mówię, że coś się dzieje złego – powiedziała, gładząc siostrę po policzku. – Chcę tylko, żebyś się zbadała. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Bengta i trójki dzieci, które już macie. Oni cię potrzebują, wiesz przecież.

– O czym tak szepczecie?

Żadna nie zauważyła, że podszedł do nich Bengt. Margrethe aż podskoczyła i zaczerwieniła się po czoło. Patrzyła na Mali błagalnym spojrzeniem, by nic nie mówiła.

– Chciałabym, byś zawiózł Margrethe do akuszerki, Bengt – rzekła Mali.

Margrethe jakby zapadła się w sobie.

Bengt spojrzał na żonę z przestrachem i objął ją.

– Co takiego? – spytał cicho. – Coś się dzieje złego? Nic nie mówiła…

– Zapewne nie – odparła Mali. – Ale mówię właśnie Margrethe, że najwyżej przejedziecie się na próżno. Przecież to nic takiego, prawda, Bengt?

– Oczywiście, że pojedziemy, skoro Mali tak mówi. Ale nic nie mówiłaś, że…

– To nic takiego – zapewniła Margrethe cicho. Mali czuła, że jest na nią zła. – To Mali uważa…

– Mali nam zawsze pomagała – rzekł Bengt spokojnie. – Zrobimy tak, jak mówi. Ona chce naszego dobra, przecież wiesz, moja Margrethe. Ja też tego chcę. Jesteś dla mnie najdroższą osobą na całym świecie – powiedział, przytulając mocno żonę.

Margrethe uśmiechnęła się i spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.

– Skoro tak chcesz – powiedziała cicho.

Mali była spocona i wymęczona, gdy już wszyscy odjechali. Zostawiła sprzątanie i zmywanie w rękach Ane i Ingeborg i podeszła do stołu, przy którym siedział Sivert i Havard. Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, którego wystrugał dla niego Gudmund.

– Czas do łóżka – powiedziała, targając włosy synkowi. – Chodź, pójdę z tobą.

Ale Sivert nie chciał się jeszcze kłaść.

– A jeśli cię zaniosę na górę razem z konikiem? – spytał Havard. – Moglibyśmy zrobić mu stajnię pod kołdrą, żeby spał dziś z tobą.

Taka propozycja spotkała się z lepszym przyjęciem. Mali czuła, że to ona powinna położyć Siverta, jednak nie zaprotestowała. Była tak zmęczona… Nogi miała niczym z ołowiu. Dlatego siedziała tylko na stołku przy oknie, podczas gdy Havard zdjął z Siverta odświętne ubranie i okrył go kołdrą. Gdy usłyszała, że konik ma już stajnię i że powiedzieli mu dobranoc, wstała sztywno i podeszła do łóżka.

– Śpij dobrze – powiedziała cicho i pocałowała syna. – Dobrej nocy tobie i konikowi.

– Czy Havard może mnie jeszcze kiedyś położyć spać? – spytał Sivert, nadal obejmując ją za szyję. – Ja lubię Havarda, mamo.

– Tak, wszyscy go lubimy – odparła Mali. – Ale Havard…

– Chętnie położę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert – powiedział mężczyzna – o ile twoja mama też tu będzie.

Mali odwróciła się i spojrzała na niego, na iskrzące spojrzenie niebieskich oczu, na miły uśmiech, mocne białe zęby. Boże, dopomóż, pomyślała, wspierając się na oparciu łóżka, on staje się zbyt bliski… Ale nic nie powiedziała.

– Mamo, czy on może…

– Tak, chyba tak – odrzekła cicho. – Ale teraz już śpij, synku.

Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno.

– Nie chcesz, bym kładł go spać?

– To nie to, Havard – odpowiedziała. – Ja się bardzo cieszę, że on… że ty… Aleja się…

– Boisz się, tak? Boisz się, że zbyt się tu zadomowię?

Mali nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, stała tylko, mnąc palcami kołnierzyk. Możliwe, że nie jego się bała, ale siebie samej. Ostatnio czuła się tak słaba i pozbawiona woli… Gdy uniósł jej twarz ku górze, chciała uciec. Ale nogi miała niczym przyklejone do podłogi.

– Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w życiu, Mali – wyszeptał. – Nawet ty. Możliwe, że ty nawet więcej niż inni, bo nie sądzę, żebyś otrzymywała je ostatnio. Nie będę się narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, że jesteś zmęczona i samotna, i że potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama tak powiedziałaś.

Mali chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Jej oczy wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, że rozumiał więcej, niż powinien. Gdy jego usta dotknęły miękko jej ust, wsparła się o niego. Zamknęła oczy i napawała się ciepłem jego ciała. Jego dłonie objęły ją w talii i przytuliły mocniej. Przez chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie żądały więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała się uwolnić z uścisku.

– Mali, Mali – wyszeptał z ustami przy jej włosach. – Czego się tak obawiasz? Ja chcę tylko twojego dobra.

Chciała mu odpowiedzieć, ale gdy uniosła twarz, jego usta znów znalazły jej usta. Tym razem żądały więcej, tak samo jak dłonie. Gładziły ją po plecach, po głowie, mocniej przycisnęły. Mali nagle poczuła, że Havard jest podniecony, i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Drżące ciepło rozeszło się po jej podbrzuszu i poczuła, że mleko płynie jej z piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona…

– Tego nie było w umowie, Havard – rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i odsuwając się.

Nie odpowiedział, przeczesał tylko włosy palcami. Patrzył na nią. Nadal jest zbyt szczupła, pomyślał, lecz poza tym jeszcze piękniejsza niż wcześniej: prosta i giętka niczym trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami.

– Czy będę mógł to powtórzyć? – spytał cicho.

Odwróciła się gwałtownie, chciała mu ostro odpowiedzieć. Jej uczucia były jednym wielkim chaosem.

– Mam na myśli, czy będę mógł położyć Siverta spać – dodał z uśmiechem.

Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyższym stopniu, i dotknął lekko jej ramienia.

– Jesteś na mnie zła? – rzucił cicho.

Odwróciła się i spojrzała na niego. Pogłaskała go po policzku i powoli pokręciła głową.

– Pewnie powinnam, ale nie jestem – powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się na ciebie, Havard. Ale my…

– Mamy umowę – dokończył za nią. – Nie zapomniałem o niej, mimo że najchętniej…

Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę.