142966.fb2
Wraz z kwietniem nadeszło upragnione ciepło i słońce. Półsenne muchy tłukły się o szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leżało rozłożone do wybielenia na resztkach śniegu niczym spadłe z nieba anioły. Lód i śnieg topniały w oczach. Pod nasłonecznionymi ścianami budynków bywało tak ciepło, że i okrycia głowy, i wierzchnie warstwy ubrania lądowały na ławce.
Mali siedziała przy spiżarni z twarzą zwróconą ku słońcu. Oparta o ścianę, rozkoszowała się ciepłem, które wypełniało jej ciało. I zranioną, samotną duszę, dodała w myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od czasu urodzenia Oi, sama nie wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że nadal miała wyrzuty sumienia, że nie dość kocha tego malca. Kochała go, oczywiście. Już urósł i nabrał ciała, uśmiechał się do niej. Czuła coś do niego, to pewne. Ale nie dawało się tego porównać z wszechogarniającą, nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie.
Długo sobie powtarzała, że miłość nadejdzie sama, że – jak mówiła akuszerka – nie było jej łatwo po tak ciężkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, że Oja jest bardziej synem Johana niż jej, zwłaszcza ze względu na podobieństwo. Przecież nic na to nie mógł poradzić, biedaczek. Byle nie stał się do niego podobny z charakteru! O to Mali chciała najbardziej zadbać. Wydobędzie z niego najlepsze cechy, weźmie go pod swoje skrzydła, będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać go tak naprawdę, bez żadnych zastrzeżeń, jak Siverta, nigdy nie potrafi. Ta świadomość ją prześladowała.
Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. Aż podskoczyła, gdy dobiegł ją odgłos sań zajeżdżających na dziedziniec. Gdy przymrużyła oślepione światłem oczy, rozpoznała Margrethe i Olausa. Sivert też ich dostrzegł z okna izby i słyszała, że Ane z trudem udaje się go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry.
– Ależ miło, że przyjechaliście – powiedziała, zsadzając Olausa. – Biegnij do domu, Sivert już się ubiera!
Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia.
– Nie chcesz wprowadzić go do środka? – spytała Mali.
– Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi – odparła Margrethe, zeskakując z sań. – Nie zostaniemy zresztą długo. Jest już kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo mają urodziny. Pomyślałam, że możemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze mama. W maju skończy pięćdziesiąt lat!
Mali przyjrzała się siostrze. Już minął miesiąc, od kiedy tak nieoczekiwanie urodziła nieżywą córkę. Mali dowiedziała się dopiero następnego dnia, a pojechała do niej po kilku dniach. Margrethe leżała w łóżku, oczywiście bardzo przygnębiona. Wszyscy pogrążeni byli w smutku, że dziecko, na które tak czekali, nie żyło. Ale tak już się działo w życiu. Do rzadkości należały przypadki, gdy wszystkie urodzone dzieci przeżywały. Mali powiedziała to siostrze. Chciała też napomknąć, że powodem mogło być zbyt szybkie zajście w ciążę po bliźniaczkach, lecz dała spokój. Dołożyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecież nie była tego tak pewna. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.
– Jak się masz? – Mali objęła siostrę. – Czujesz się już lepiej?
– Trochę tak – przyznała Margrethe powoli. – Ale co noc śni mi się córeczka, której nie dane było żyć. Czy to moja wina…?
– Twoja wina? – Mali przytuliła ją. – Oczywiście, że nie twoja, co za głupstwa! Tak się czasem zdarza, i już. Tak naprawdę obie jesteśmy szczęściarami. Przecież to istny cud, że bliźniaczki przeżyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie powinnaś tak myśleć ani przez chwilę!
– Ale to było… Powinniśmy dłużej odczekać z Bengtem…
– Przecież są takie, które zachodzą w ciążę co roku -rzuciła Mali. – Może nie wszystkie dzieci przeżywają, to prawda. Nawet gdybyś urodziła tylko jedno dziecko, też nie byłoby pewne, że dorośnie. To zależy od wielu rzeczy, wiesz.
Margrethe spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
– Tak chciałam z tobą o tym porozmawiać – szepnęła. – Było mi potem tak źle…
– Ale Bengt chyba nic ci nie powiedział…
– O nie, Bengt był dla mnie bardzo dobry, powiedział, że najważniejsze, że ja przeżyłam. Że może z dzieckiem było coś nie tak, i może lepiej, że nie żyło. Że możemy mieć więcej dzieci.
Tak, na pewno możecie, pomyślała Mali, ale lepiej trochę z tym poczekać. Powiedziała to Margrethe ostatnio, ale to przecież było ich życie i ich wybór.
Sivert i Olaus wybiegli z impetem na dwór.
– Ulepimy bałwana przy spiżarni! – zawołał Sivert. -Ane powiedziała, że da nam marchew na nos, jak będzie gotowy!
– My siedzimy przy pralni! – krzyknęła za nimi Mali. – Jeśli nas nie będzie, znaczy, że weszłyśmy do środka. O ile chcesz posiedzieć trochę na słońcu – zwróciła się do siostry. – Znajdę jakiś pled, żebyś nie zmarzła.
– Chętnie posiedzę na słońcu – odparła Margrethe. -To wspaniałe, że wreszcie jest ciepło. I jasno.
– Właśnie o tym samym myślałam – rzekła Mali. -To była długa i ciężka zima.
– Tak, ja nie powinnam pewnie narzekać w porównaniu z tym, co ty przeszłaś, Mali – powiedziała Margrethe. – Najpierw stary Sivert, potem Johan. Ja nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła Bengta. Chyba bym też umarła!
Mali nie odpowiedziała, wyjęła pledy i rozłożyła przy nasłonecznionej ścianie pralni.
– Ty zawsze byłaś najsilniejsza z nas sióstr – mówiła dalej Margrethe. – No, Eli jest silna, na pewno, ale ty… Jakbyś wszystko potrafiła znieść. Jak to robisz?
– Ty też jesteś silna – zaprotestowała Mali. – Pewnie nie znalazłaby się druga dziewczyna, która jak ty wyjechałaby z domu, gdyby odkryła, że jest w ciąży. To musiał być dla ciebie straszny rok, ale przetrwałaś! Więc nie opowiadaj mi, kto tu jest najsilniejszy, dobrze?
Margrethe odgarnęła włosy.
– Tak, nie chciałabym, żeby taki rok się powtórzył – westchnęła. – Gdy o tym myślę, sama nie rozumiem, jak temu podołałam. Wiesz, chodziło o wstyd, który przyniosłabym ojcu i matce… Nie widziałam innej drogi. Ale w końcu wróciłam do domu, bo już nie mogłam dalej. No i teraz jest mi cudownie, ale ty…
Odwróciła się w stronę siostry, która siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o ścianę.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale zaczęłam się zastanawiać… Ten twój ślub z Johanem został tak szybko postanowiony. Czy ty… byłaś z nim szczęśliwa?
Mali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Im mniej mówiło się o dawnych czasach, tym lepiej, pomyślała.
– Masz całkowitą rację, że to nie twoja sprawa – odparła, nie otwierając oczu – tylko moja. Wyszłam za niego z własnej woli i pozostałam jego żoną aż do jego śmierci. Czy byłam z nim szczęśliwa, dotyczyło tylko jego i mnie. Czym właściwie jest szczęście? Można być szczęśliwym, mimo że nie jest się tak szaleńczo zakochanym jak ty i Bengt. Nie żałuję wam tego szczęścia, ale uważam, że nie każdemu jest przeznaczone, sama wiesz. Miałam dobrego męża, jestem panią dużego dworu, mam syna, którego kocham ponad wszystko. To też jest szczęście…
– Masz dwóch synów…
Mali poczerwieniała i, zakłopotana, poprawiła włosy.
– Tak, nie zapomniałam o Oi – zaśmiała się nerwowo. – Oczywiście, że nie. Ale był tak słaby i mały, źle ssał… Starałam się za bardzo do niego nie przywiązywać, bo nie byłam pewna, czy przeżyje. Pewnie wytworzyłam jakiś dystans wobec niego, na wypadek gdyby umarł. Byłoby mi ciężko, tak szybko po śmierci jego ojca… – dodała, czując, jak płoną jej policzki od własnego kłamstwa.
– Ja tak nie czułam przy bliźniaczkach – zamyśliła się Margrethe. – Wiedziałam, że mogą umrzeć, mimo to kochałam je aż do bólu. Nie mogłam nic poradzić, tak było. Nie umiem wytworzyć dystansu jak ty.
Mali nie odpowiedziała. Odwróciła płonącą wstydem twarz od siostry. Nie miałaby żadnego problemu z miłością do Oi, gdyby był synem Jo, myślała często. Nie przynosiło to ulgi jej wyrzutom sumienia… Traktowała Oję jako dziecko poczęte przez gwałt. Pewnie tak było. Jednak nie rozumiała, dlaczego czuje wobec niego tak mało. Przecież w pierwszym okresie życia w Stornes marzyła o dziecku z Johanem!
Jednak nienawiść do Johana rosła w niej wraz z upływem lat. Pogarda wobec niego, poniżenie, któremu ją poddawał, to wszystko coś w niej zmieniło. Gdyby jednak to było tylko to, może by bardziej kochała jego dziecko. Ale Johan zabił Jo i jednocześnie zabił coś w niej. Ona zawsze będzie kochała Jo i jego dziecko. Ich troje: Jo, Sivert i ona, stanowiło całość. Tak często myślała tej zimy. Wiedziała, że to źle wobec Oi, ale nie mogła na to poradzić: on nie należał do nich…
– Może tak się stało, bym dała radę przez to przejść -powiedziała Mali cicho, odwracając się do siostry. – Dopiero teraz mogę odważyć się myśleć, że Oja przeżyje. Ale jest coś szczególnego przy pierworodnym – dodała. – Ja w każdym razie tak czuję bez względu na to, czy to źle, czy dobrze.
– A może? – zamyśliła się Margrethe. – Ja chyba też czuję do Olausa coś szczególnego. Oczywiście, kocham też dziewczynki, ale Olaus, tak… – Oczy siostry przybrały marzący wyraz i Margrethe posłała Mali nieśmiały uśmiech. – Prawie zawsze przychodzi mi na myśl…
Poczerwieniała gwałtownie. Mali poklepała ją po policzku.
– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Margrethe – rzekła. -Że się odnaleźliście z Bengtem. Mało kto tak do siebie pasuje jak wy.
– Ale ty nie chcesz wyjść znów za mąż…
– W każdym razie nie spieszy mi się – odparła Mali. -Teraz mam tak dobrą pomoc w gospodarstwie, że nie potrzebuję męża. Ale co się kiedyś zdarzy, nie wiem. Nie myślę o tym.
– Wielu myśli o tobie, wiem – rzuciła Margrethe, zerkając szelmowsko na siostrę. – Słyszałam o takim i innym…
– Na razie ja nikogo nie chcę – ucięła Mali. – Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, by mieć męża. Bo i po co?
– Nie, ty nie – odpowiedziała siostra, wstając. – Ale ty nie jesteś jak inne kobiety. Jesteś niemal zbyt silna, Mali. Nikogo nie potrzebujesz.
Mali także wstała i zaczęła strzepywać pledy. Rzuciła je na ławkę w pralni i zamknęła drzwi. Objęła siostrę za ramiona.
– Potrzebuję moich dzieci, ciebie i mojej rodziny. Nie możesz w to nigdy wątpić, Margrethe – oświadczyła z powagą. – Ale może nikogo więcej, to prawda. W każdym razie na pewno nie męża.
Lubię być wolna, chciała dodać, i nie chcę męża, który może mi rozkazywać, wyżywać się i dręczyć. Ale nie dodała. Siostrę by to zszokowało i zrozumiałaby, że Mali było źle z Johanem, w łóżku i poza nim. Najlepiej, jak o tym nie wspomni.
W niedzielę czternastego maja Brit Buvik skończyła pięćdziesiąt lat. Dzień ten obchodziła w Buvika cała rodzina, dorośli i dzieci. Eli i Johannes przyjechali z małym Martinusem, pyzatym chłopczykiem podobnym do matki. Miał już dziesięć miesięcy i był mistrzem raczkowania. Eli po ciąży nie straciła dodatkowych kilogramów, ale nie wydawało się, by to jej przeszkadzało. Sprawiała wrażenie zrównoważonej i spokojnej.
Z Innstad przyjechali Bengt z Margrethe ze swoją trójką. Pękali z dumy, patrząc na swojego ruchliwego trzylatka i śliczne dziewczynki. Mali przyjechała z synami i Havardem.
Nie chciała jechać taki kawał drogi sama. Havard zaofiarował się, że ją podwiezie. Nie zostanie na przyjęciu, lecz przyjedzie po nich wieczorem. Ale oczywiście Brit nie zgodziła się na to i zaprosiła Havarda, by został. Mali nie podobało się to. Wolała, by nikt nie pomyślał, że Havard uzyskał inną pozycję w Stornes niż przewidziana w umowie. Jednak jej mama była zachwycona. Nie ukrywała, że cieszyłaby się, gdyby Mali wyszła za tego przystojnego, porządnego i czarującego zarządcę.
– Ojej, jaki on miły, ten Havard – szepnęła do Mali z uśmiechem. -1 jaką ma rękę do twoich dzieci! Jeszcze nie widziałam mężczyzny, który by…
Mali uściskała matkę, powstrzymując w ten sposób jej dalsze słowa.
– Znam jego zalety, mamo – powiedziała. – Jestem wdzięczna, że pracuje w Stornes. Ale nic poza tym.
– Ale może będzie – odparła matka, wodząc spojrzeniem za Havardem. – Potrzebujesz męża, dziecko.
Mali nie odpowiedziała, nie chciała psuć świątecznego nastroju.
W Buvika zrobiło się bardzo porządnie po rozbudowie i remoncie. Matka z dumą pokazała jej ich nowy dom, a ciężarna Anna oprowadziła po reszcie domu. Że też w Buvika zapanował taki dobrobyt, pomyślała Mali, rozglądając się wokół. Bardzo się cieszyła, zwłaszcza ze względu na matkę i ojca. Nigdy nie zapomni czasów, gdy ojciec znalazł się na skraju bankructwa, a matka, wychudła, z niepokojem wypatrywała nowego dnia. Długi, niepewność jutra… Nie, nie mogła wtedy podjąć innej decyzji, bo pewnie miałaby więcej istnień ludzkich na sumieniu.
Po obiedzie Mali wzięła wózek z Oja i ruszyła w dół ścieżką, by uśpić małego. Oja poza domem, gdy nie miał swojej kołyski, najlepiej spał w wózku. Majowy dzień był cichy i ciepły. Pszczoły brzęczały, rumianki bielały na łące. Gdy dotarła na koniec zbocza, zawróciła, bo zobaczyła nadjeżdżający wóz konny z powożącym mężczyzną.
– Czyżby to… Mali?
Odwróciła się. Ten głos… Spojrzała na mężczyznę. Ciemnowłosy, przystojny, z opadającą na czoło grzywką, którą odgarniał w sposób, który zaczął jej kogoś przypominać.
– To ty, Magnar! – powiedziała, zatrzymując się. – Minęło tyle lat…
Zeskoczył z kozła. Gdy się zbliżył, Mali dostrzegła, że lata pozostawiły ślad na jego przystojnej twarzy. Sprawiał wrażenie przyciężkiego, uwydatnił mu się brzuch. Ale jego oczy były prawie takie same, te same, które wywoływały u niej zmysłowe sny. Teraz jego spojrzenie było wilgotne i nieco nieostre.
Kiedyś chciała mu się oddać, w każdym razie marzyła, by zrobił coś jeszcze poza pocałunkami i niezgrabnymi, zbyt mocnymi pieszczotami. On jako pierwszy dotknął i całował jej nagie piersi…
Gdy zbliżył się, poczuła jego wódczany oddech.
W samym środku niedzieli! Co się z nim stało, skoro robił coś takiego, i to pewnie nie po raz pierwszy, sądząc po wyglądzie. Odsunęła się, złapała za rączkę wózka i chciała iść dalej.
– Nie spiesz się tak bardzo, skoro spotykamy się po latach, Mali – powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Myślałem dużo o tobie…
Mali spojrzała mu w oczy. Nie wyglądał na szczęśliwego, choć miał żonę i dzieci.
– Ja też o tobie myślałam – rzuciła lekkim tonem. – Tak już jest, gdy jest się młodym i zakochanym. Ale tak nagle odszedłeś. Nie byłam wystarczająco dobra dla twoich rodziców, prawda? Albo znalazłeś inną?
Magnar kopał kamyki leżące przy drodze i odgarnął nieposłuszną grzywkę.
– Raczej… rodzice – mruknął. – Twojemu ojcu się wtedy nie wiodło i powiedzieli, że…
– Ależ Magnar – powiedziała Mali spokojnie. – To było tak dawno temu. Wszystko już zapomniane!
Spojrzał na nią. Słońce sprawiło, że jej jasne włosy zaświeciły niczym złoto, a oczy wydawały mu się większe i ciemniejsze, niż pamiętał. Była tak ładna, że aż przeszedł go dreszcz. Spojrzał na jej bluzkę, na wypełniające ją piersi, przypomniał sobie, że kiedyś ich dotykał i całował. Poczuł fizyczne podniecenie i postawił stopę na kamieniu, by je ukryć.
– I tak dobrze wyszłaś za mąż, Mali – rzucił. – Pani w Stornes… Tak, mogę zrozumieć, dlaczego Johan cię chciał, nawet bez posagu. Ale miałaś być moja… – dodał z błyskiem w oku.
– Słyszałam, że masz żonę i kilkoro dzieci – zauważyła lekkim tonem. – Więc też nieźle ci się ułożyło. A może nie, skoro czuć od ciebie wódkę w niedzielne przedpołudnie?
– Ja chciałem ciebie – powtórzył, nie zważając na jej słowa, nie spuszczając z niej spojrzenia. – Ale nie jest za późno, Mali. Jeszcze czas, by dostać to, czego wtedy nie dostałem. Słyszałem, że owdowiałaś, a ja…
– A ty jesteś żonaty – ucięła Mali chłodno. – Poza tym wszystko się zmieniło. Czas zrobił swoje. Ale miło było cię zobaczyć. Powodzenia – powiedziała, odwracając się.
Nagle poczuła, że chwycił ją wpół. Puściła wózek, bo Magnar uniósł ją z ziemi i pociągnął za kwitnący krzak głogu przy drodze. Rzucił na ziemię i przygniótł sobą. Czuła jego gorące, żądające usta, podczas gdy dłonie rozrywały jej bluzkę, aż guziki pryskały na boki. Przez chwilę Mali jakby sparaliżowało. Lekki wiatr owiał jej nagie piersi, poczuła usta Magnara wokół jednego sutka. Przez sekundę przeszedł ją słodki dreszcz, jednak nagle ocknęła się i wbiła kolano między jego nogi. Magnar jęknął i zsunął się z niej. Zerwała się, zebrała bluzkę w garść i przejechała drżącą dłonią przez włosy.
– Ty wstrętna świnio – zasyczała, kopiąc go. – Co z ciebie za człowiek? Co ty sobie myślisz, że tak po prostu możesz…
– Sama tego chciałaś – wyszlochał. – Czułem to!
– Chyba masz zbyt bujną wyobraźnię, Magnar – rzuciła Mali lodowatym tonem. – Nie chciałabym cię, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na ziemi. Nic o tym nie mów, to i ja nie powiem. Ale jeśli usłyszę jakieś plotki, wiedz, że cię usadzę. Pamiętaj, że nie jestem już biedną Mali Buvik. Jestem panią w Stornes! Więc uważaj, ty obrzydliwcze.
Złapała za wózek i zaczęła szybko iść w górę. W połowie drogi usłyszała za sobą tętent kopyt. Zwolniła i obejrzała się powoli. Serce czuła w gardle, biło jak szalone. Co on sobie wyobraża? Czy ona w jakiś sposób go zachęciła? Nie, wiedziała, że nie. On musiał postradać rozum! Wiedziała z gorzkiego doświadczenia, że pijani tracą hamulce…
Próbowała przygładzić włosy i dokładniej zasłonić piersi, jednak zbyt wiele guzików odpadło. Musi poprosić Annę, by pożyczyła jej bluzkę. Powie jej, że… Właśnie, co jej powie?
– Bałem się o ciebie. Długo cię nie było. Mali wzdrygnęła się. Był to głos Havarda.
– Co się stało? – spytał, obróciwszy ją ku sobie. Otworzył szeroko oczy, gdy dostrzegł jej zniszczoną bluzkę i rozczochrane włosy.
– Co się stało? – powtórzył zmienionym głosem, pełnym niedowierzania, strachu i jakby gniewu.
– Ja… spotkałam dawnego znajomego – wyjąkała Mali. – Znałam go, gdy byłam młoda, i… – I co, wróciliście do dawnych sztuczek? Mali wymierzyła mu policzek.
– Co ty sobie myślisz! – rzuciła wściekła. – Był całkiem… Zresztą, nieważne, to nie twoja sprawa. Idź sobie, nie chcę cię widzieć! – dodała drżącymi ustami.
Nagle wybuchła płaczem. Była w szoku, czuła się zbrukana. Wszystkie wspomnienia nocy z Johanem stanęły jej przed oczami. Padła na kolana, zanosząc się płaczem.
– Mali, Mali, wybacz mi – wyszeptał Havard, podnosząc ją i przytulając. – Ja tak nie myślałem, tylko… straciłem głowę, gdy zrozumiałem, że ktoś mógłby…
Mali oparła się o niego i płakała.
– Zrobił ci coś?
Pokręciła głową, co sprawiło, że warkocz całkiem się rozluźnił i włosy rozsypały się złocistą kaskadą po jej plecach. Havard dostrzegł jej półnagie piersi i ostrożnie położył na jednej dłoń.
– Nie, Havard – szepnęła Mali. – Nie…
Pochylił się i wziął w usta jej sutek, a dłonie zatopił w jej włosach. Mali stała na drżących nogach. Wsparła się o Havarda. Ktoś musi się mną zaopiekować, pomyślała otępiała, ktoś taki jak on, dla kogo coś znaczę i kto chce mojego dobra. Jego usta odnalazły jej usta, ciepłe dłonie pieściły jej piersi. Jak dobrze, pomyślała, dobrze i bezpiecznie. Dlatego, że to Havard.
Odstawił wózek ze śpiącym Oja pod drzewo, wziął ją na ręce i ruszył w kierunku łąki. Niech to się stanie, pomyślała Mali zmęczona i zamknęła oczy. Czuła pulsowanie podbrzusza i rozchodzącą się stamtąd falę ciepła. Nagle Oja zaczął rozdzierająco płakać. Podziałało to na Mali jak kubeł zimnej wody. Wysunęła się z ramion Havarda i podbiegła do wózka. Drżącymi rękami wyjęła dziecko i zaczęła kołysać. Oja uspokoił się szybko i Mali ostrożnie go odłożyła. Nadal drżącymi, lodowatymi dłońmi Mali poprawiła włosy i bluzkę, spinając ją srebrną broszą, którą miała przy szyi. Cały czas czuła obecność Havarda za swoimi plecami, jednak jej nie dotykał. W końcu wzięła szal z wózka i otuliła się nim. Wystarczy. Poprosi Annę o pożyczenie bluzki, choć nadal nie wiedziała, jak wytłumaczy swój wygląd. Ale coś jeszcze wymyśli. Schwyciła rączkę wózka i zaczęła pchać go pod górę.
– Daj mi – rzucił Havard cicho. – Przykro mi, że… Ale jest mi trudno, Mali. Jesteś taka…
Spojrzała mu w oczy. Były pełne skruchy.
– Nie powinieneś tego robić – powiedziała. – Mam do ciebie zaufanie, Havard. Jeśli nie dajesz rady, powinieneś się wyprowadzić ze Stornes.
Pokiwał głową powoli. Spojrzeniem prosił o wybaczenie.
– Ja… Jesteś najładniejsza na świecie… Ale nie powinienem tego robić. Obiecałem…
Mali patrzyła na niego. Miała świadomość, że wina nie leży tylko po jego stronie, choć bez wątpienia wykorzystał fakt, że była w szoku, przestraszona i zrozpaczona. Nie wie, co by się stało, gdyby Oja nie zaczął płakać. Oboje byli winni. Nie uspokoiło jej to, wręcz przeciwnie: zaniepokoiło bardziej, niż chciała przyznać. Jej ciało nie było tak nieczułe, jak myślała.
– Mogę popchać wózek? – spytał.
– Dobrze – powiedziała, ujmując rączkę po swojej stronie. -1 zapomnijmy o tamtym…
Pokiwał głową, unikając jej wzroku. Przebywanie z nią tak blisko okazało się dla niego trudniejsze, niż myślał, gdy godził się na pracę w Stornes. Czuł się chory z tęsknoty i pożądania, z miłości, o której nie sądził, że nim zawładnie. Mali była tak blisko, a jednak nieosiągalna. Jak długo zdoła tak żyć? Może naprawdę będzie musiał opuścić Stornes, jeśli tak będzie najlepiej dla nich obojga?
Mali jakby czytała w jego myślach. Zatrzymała się nagle i spytała:
– Zostaniesz w Stornes, Havardzie? Potrzebuję cię, wiesz przecież.
Havard pokiwał głową. Tak, zostanie, skoro ona go o to prosi. Nie zawiedzie jej i nie pozwoli, by inny mężczyzna zajął jego miejsce. Ale ona nie rozumiała chyba, jakiej ofiary wymagała. Dziwiło go to, bo przecież nie była złym człowiekiem.
– Dziękuję – powiedziała i poklepała go po przyjacielsku po dłoni.
Poszli dalej.