142966.fb2
Fala upału uderzyła w Mali, jak tylko wyszła z cienia wielkiej góry na otwartą przestrzeń. Mimo to marzła nadal. Szła, potykając się, na ciężkich nogach. Czuła się całkiem pusta, zlodowaciała i śmiertelnie zmęczona. Tak jakby chwila, którą spędziła w miejscu śmierci Jo, wyssała z niej wszystkie siły.
Było zadziwiająco bezwietrznie, nawet najlżejszy powiew nie dochodził z gór. Mali spojrzała na słońce i dostrzegła, że przysłoniła je lekka mgiełka. Wzdrygnęła się, gdy uświadomiła sobie, jak nisko stoi. Musi być co najmniej czwarta, pomyślała w panice i zaczęła biec. Straciła poczucie czasu. Przyszło jej nagle na myśl, że mogą zacząć jej szukać.
Źle stanęła i upadła jak długa. Leżała tak, z twarzą pośród mchów, i czuła, jakby miała ciało z ołowiu. Nie była w stanie się podnieść. Znów opanował ją płacz. Leżała niczym nieżywa i płakała w głos. Nigdy nie przypuszczała, że aż tak mocno to przeżyje. Gdy ujrzała miejsce śmierci Jo, miniona tragedia stanęła jej przed oczami. Blizny po ranach na jej duszy popękały i czuła, że krwawią obficie. Czuła niezmierzony smutek, większy nawet niż wtedy, gdy dowiedziała się o śmierci Jo. Wtedy rozpacz mieszała się z nienawiścią do Johana. Wtedy jakby nie mogła pojąć prawdy, nie chciała jej przyjąć. Musiała chronić siebie i Siverta w czasie dni, które potem nastąpiły. I nocy. Tych straszliwych nocy…
Dopiero dziś dotarł do niej wymiar tragedii, do jakiej doszło w tych górach. Widok ciemnego, kamienistego urwiska wbił jej się w pamięć. Miała nadzieję, że to będzie jak odwiedzenie grobu ukochanego i pożegnanie się z nim na zawsze. Że gdy położy kwiaty i powspomina Jo, zazna ukojenia. Zamiast tego z jeszcze większą mocą wypłynęła na powierzchnię rozpacz. Nie wiedziała, czy będzie w stanie to unieść.
Straciła poczucie, jak długo tak leżała. Powoli wstała, otrzepała się z grubsza i ruszyła dalej. Seterhaugen wydawało się tak odległe, a od niego było daleko do szop. No i jeszcze w dół do Stornes. Czuła przemożną chęć położenia się w mchu i pozostania na miejscu, przespania wszystkiego. Zapomnieć, pomyślała, ocierając łzy. Chciała spać, a przede wszystkim zapomnieć. Ale wspomnienia prześladowały ją niczym koszmar, gdy tak szła przez mokradła, w przemoczonych butach i z coraz cięższym skrajem spódnicy.
Przez cały czas stał jej przed oczami Jo: jego brązowe, szczupłe ciało, iskrzące szarozielone oczy i promienny uśmiech. Jakże go kochałam, pomyślała z bólem, kochałam ponad wszystko. Pozwoliła mu odjechać nie dlatego, że myślała o sobie, wręcz przeciwnie. Przecież poświęciła miłość, by chronić innych! Gdyby to tylko dotyczyło jej samej, więcej niż chętnie wyrzekłaby się wszystkiego. Ale wplątani w to byli jeszcze inni. Babcia też tak powiedziała: że wiele niewinnych osób musiałoby przez nią cierpieć.
To dlatego odmówiłam, myślała, ocierając wciąż płynące łzy, dlatego poświęciłam i Jo, i miłość. Tak, jak się poświęciła, mówiąc „tak" Johanowi. Nie było to zgodne z jej wolą, ale uczyniła to dla rodziny.
Wszystko robiła dla innych i dlatego wszystko straciła. Wszystko oprócz Siverta. Myśl o synu przeszyła ją niczym strzała. Poczuła, że kocha ponad wszystko to dziecko miłości. Tylko on jej pozostał po miłości jej życia. On i pierścionek. A teraz jeszcze scyzoryk, pomyślała, gładząc chłodny metal.
Gdy okrążyła Seterhaugen, była tak zmęczona, że się słaniała. Nagle uświadomiła sobie, że ktoś ku niej idzie. Zmrużyła piekące, zapłakane oczy, lecz widziała tylko niewyraźną sylwetkę. Przez chwilę wydawało się jej, że to Jo, i wyciągnęła rękę w jego stronę. Ale Jo przecież nie żyje, nie żyje…
– Co, u licha, wyprawiasz? – spytał Havard z bliska. – Wiesz, która godzina? Nie rozumiesz, że się o ciebie boimy, że już myślałem, że…
Zatrzymał się i wpatrzył w Mali. Dostrzegł, że ma brudną twarz i zapłakane oczy. Włosy się rozpuściły i otaczały złocistą chmurą jej głowę. Bluzkę miała rozpiętą do pasa, a brzeg spódnicy tak ciężki, że ciągnął się po ziemi. Na chwilę pochwycił spojrzenie Mali i aż się wzdrygnął. Nigdy nie widział tak bezdennego smutku. Wyglądało, że w oczach ukochanej nie ma już życia.
– Ależ Mali – powiedział cicho. – Moja Mali, co się stało?
Wściekłość, która się w nim gotowała, wyparowała w sekundę. Wypełniło go współczucie. Wyciągnął do niej ramiona, a ona w nie wpadła. Havard stracił równowagę, nieprzygotowany na taki impet, i upadli, turlając się po mchu. Leżał, obejmując jej szczupłe ciało wstrząsane łkaniem.
– Spotkałaś kogoś? – spytał przestraszony, odgarniając jej włosy z twarzy. – Ktoś zrobił ci krzywdę?
Pokręciła głową przecząco, ale tylko wtuliła się mocniej i nie przestawała płakać.
– Ale co się dzieje? Jesteś całkiem… Powiedz, co się dzieje, Mali, na pewno nikogo nie spotkałaś?
– Tylko dawne duchy – wykrztusiła ledwo dosłyszalnie.
Nie zrozumiał, co ma na myśli, lecz nadal ją obejmował. Mali powoli przestała płakać. Spróbował uwolnić się od jej ramion zaciśniętych na jego karku, lecz nie puszczała.
– Nie zostawiaj mnie, Havardzie – wyszeptała z desperacją. – Nie mam nikogo, i ja… Nie mam nikogo, Havardzie…
Havard poczuł jej miękkie ciało wtulone w jego ciało, jej gorący oddech owiewający mu szyję, jędrne piersi naciskające na jego tors.
– Mali…
Odchyliła głowę i spojrzała na niego. Potem przyciągnęła jego twarz do swojej i pocałowała dziko, z desperacją. Dłonie rozpoczęły wędrówkę pod jego koszulą, gładziły brzuch i plecy, rozpięły pasek i powędrowały w dół, aż stęknął z podniecenia.
Coś się z nią stało w tych górach, pomyślał znów, tylko nie wiedział co. Musiało to być jednak coś, co nią wstrząsnęło, ponieważ zachowywała się jak szalona. Bo ta kobieta, która wczepiła się w niego i niemal prosiła, by ją wziął, nie była tą samą dumną, silną Mali, jaką znał. Tą, która trzymała go na odległość i nigdy nie traciła panowania nad sobą…
Posłał Gudmunda w drogę, gdy wszyscy zjedli, rozładowali ładunek i wnieśli wszystko do szopy. Nadjechali też z Oppstad. Havard zaczął rozważać, czy nie wrócić już z Sivertem, ale ten biegał zadowolony między przybyszami i nie chciał słyszeć o powrocie.
– Przecież nie możemy schodzić, zanim mama nie wróci, prawda? – spytał.
– Ona powiedziała, że powinniśmy tak zrobić – odpowiedział Havard. – Ona ma do przejścia długą drogę. To potrwa, wiesz.
– Przecież możemy tu zostać – Sivert patrzył na niego prosząco. – Mama się strasznie ucieszy, że na nią zaczekaliśmy.
Havard poddał się. Wiedział, że nie zaznałby spokoju, gdyby wrócił. Już wtedy zaczął niespokojnie wypatrywać w górę ścieżki. Sivert tymczasem beztrosko biegał od szopy do szopy, częstowany smakołykami.
W miarę upływu godzin Havard stawał się coraz bardziej niespokojny.
– Mali miała być tak długo? – spytała Ingeborg. – Sądziłam, że tylko zajrzy na pole moroszek…
– Raczej to właśnie robi – odparł Havard szorstko. -Ale miała się nie spieszyć. Nie tak często ma wychodne, prawda?
– Byle tylko coś się jej nie stało – powiedziała Ingeborg z troską w głosie. – Nie powinna iść sama…
Havard pomógł przybyszom rozładować wozy, wypił dużo kawy i usiłował zachowywać spokój. Ale jego wzrok coraz to biegł ku wzgórzu Seterhaugen. To stamtąd powinna się zjawić, pomyślał po raz kolejny.
W końcu nawet Sivert się zmęczył.
– Dlaczego mama nie wraca? – spytał, wdrapując się na kolana Havarda i wkładając kciuk do ust. Już dawno tego nie robił.
– Tego nie wiem – odparł Havard, targając mu czuprynę. Chciał go uspokoić. – Ale wyjdę jej naprzeciw. Ty zostań z Ingeborg, a ja zaraz ją znajdę. Na pewno nie jest daleko.
I poszedł, z bijącym sercem, tak zaniepokojony i rozgniewany, że aż z trudem oddychał. Jak ona mogła tak zapomnieć o czasie! Do tego stopnia nie przejmować się innymi! Przecież musiała rozumieć, że Sivert zacznie o nią pytać. No i dawno już powinna być w Stornes i nakarmić Oję.
A może coś się stało… Sama myśl go osłabiła. Kochał ją już od tylu lat. Pragnął jej od czasu, gdy wyszła za Johana. Odchodził od zmysłów z zazdrości, widząc tego mężczyznę obejmującego ją z miną właściciela i patrzącego na nią z pożądliwością. Tego, który mógł wziąć ją do sypialni, kiedy tylko chciał. Mógł jej dotykać, posiadać, mógł ją mieć nagą przy sobie…
Myśl o nich dwojgu w łóżku niejednej nocy odbierała mu sen. Długi czas trzymał się od Mali z dala, dopóki nie dostrzegł, że pomiędzy małżonkami nie układa się najlepiej. Odgrywali swoje role dobrze, ale Havard domyślał się prawdy po fragmentach pijackiej gadki Johana w czasie wieczorów z jego ojcem.
– Jest babą z piekła rodem – słyszał Johana użalającego się nad sobą. – Tej dziewczyny nigdy nie dostajesz, Oddleivie, ją musisz brać siłą, żeby coś z tego było. Jest zimna jak lód, mimo że dałem jej wszystko: wspaniałe gospodarstwo, dobrobyt, nazwisko. Wariuję, boją mam, mogę z niej zerwać ubrania i ją wziąć, ale nie mogę jej mieć. Nigdy jej mieć! Nigdy, słyszysz? Leży tylko pode mną jak kłoda drewna…
Havard słyszał potem „dobre" rady ojca i czerwienił się ze wstydu. Jeśli Johan poszedł za tymi radami, Havard mógł dobrze zrozumieć chłód w spojrzeniu Mali, gdy patrzyła na męża, i oczywistą niechęć wobec jego dotyku. Myślał przez jakiś czas, że ona tego nie wytrzyma, ale dała radę: dumnie wyprostowana i z uniesionym czołem. Tylko jej oczy stawały się mroczniejsze z każdym rokiem, ciemne i pełne czegoś, co przypominało nienawiść. No i on sam zaczął jej dotykać w przelocie, gdy spotykali się gdzieś na zewnątrz w czasie przyjęć. Trzymała go na dystans, ale czuł, że ceni go jako przyjaciela. Ale on nie chciał nim być. I powoli dochodziło do sytuacji, które dawały mu nadzieję… Gdy ona też oddychała szybciej…
Szedł przez mokradła, przypominając sobie każdą z tych scen. Mógł wtedy jej dotknąć, przytulić, dotknąć jej piersi i nawet całować. Po czymś takim leżał długo w nocy i wyobrażał sobie, że ją bierze, czuł jej delikatne ciało, bujne piersi… Ale nigdy nie wydarzyło się nic więcej.
Gdy Johan zmarł, ucieszył się. Teraz mogła nadejść jego kolej. Pochodził z dobrego rodu i miał jej co zaoferować. Poza tym nie czuł do niej tylko pożądania. Kochał ją aż do bólu. Gdy otrzymał propozycję pracy w Stornes, był przekonany, że była to możliwość konkurów, zanim inni dostaliby szansę. Zamiast tego otrzymał kontrakt i informację, że Mali nie zamierza wychodzić za mąż ani za niego, ani za nikogo innego. To go prawie przerosło.
Najpierw chciał odmówić. Ale pomyślał, że jeśli będzie na miejscu, to ona właśnie do niego przyjdzie, gdy będzie potrzebowała czułości od mężczyzny. Kochał ją już od tak dawna, że nauczył się cierpliwości. Jego ojciec tłumaczył mu, że nie może pracować jako parobek u tej „zarozumiałej wdowy". Musi myśleć o tym, kim jest!
Ale dla niego nie miało to znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to Mali. Na początku myślał o małżeństwie z nią, potem już rzadziej. To przyjdzie samo, myślał, jeśli w końcu będzie mógł obdarzyć ją tą bezgraniczną miłością, którą czuł. Bo jeśli da jej czułość, ciepło i przyjaźń, możliwe, że z czasem ona go też pokocha. Ta nadzieja sprawiła, że został w Stornes.
– Marznę – wyszeptała Mali, pociągając go na siebie. -Marznę i nie mam nikogo – powtórzyła ze szlochem.
– Masz mnie – odpowiedział, gładząc ją po policzku. – Ile razy ci już mówiłem, że jestem twój?
– Kochasz mnie?
– Tak ~ potwierdził, dotykając ustami jej policzka. -Zawsze kochałem. Dla mnie nie ma nikogo innego poza tobą, ale ty nie chciałaś…
Nie pamiętał, kto zaczął pierwszy ściągać ubranie, pamiętał tylko, że oboje szybko oddychali. Jej usta były uchylone, miękkie i chętne, a gdy pochylił się ku jej piersiom, wygięła się ku niemu.
Gdy podciągnął jej spódnicę, Mali nie protestowała. Pozwoliła, by zdjął jej bieliznę, i nawet pomogła mu w tym. Havard puścił ją i ukląkł. Zdarł z siebie koszulę i rozpiął spodnie. Przez chwilę zatrzymał się i patrzył na nią, półnagą, leżącą przed nim. Łzy wypełniły mu oczy. To było wspaniałe. Tyle marzył o tej chwili, śnił i niemal stracił nadzieję, że ona nadejdzie…
– Mali…
– Nic nie mów! – powiedziała, pociągając go na siebie. – Bierz mnie! Kochaj…
Spojrzała na niego i dostrzegła jego wypełnione łzami oczy. Przez chwilę myślała, że to źle, że go wykorzystuje. Lubiła go, zawsze go lubiła, ale go nie kochała. To nie było w porządku. Ale odsunęła od siebie tę myśl. Mówiła prawdę: nie miała nikogo. To, co przeżyła tego dnia na dnie urwiska, gniotło ją niczym ciężki głaz. Nie miała nikogo. Nie sądziła, że będzie kogokolwiek potrzebować, ale tęsknota za Jo i utracona miłość pozostawiły w niej przeogromną pustkę; pustkę, którą ktoś musiał zapełnić. Nadarzył się Havard…
Wszedł w nią z jękiem rozkoszy. Była wilgotna i gładka, oddychała szybko. Jej dłonie objęły jego pośladki i docisnęły, jakby chciała, by wszedł jak najgłębiej. Zbliżenie nie miało w sobie nic ze słodyczy i delikatności, tak jak marzył. Zamiast tego rozwinęło się w szalony galop ukrywanych, gorących pragnień, nad którymi żadne z nich nie miało kontroli. Mali pospieszała go jeszcze bardziej, jej paznokcie orały mu plecy, a podbrzusze unosiło się ku niemu wygięte w łuk. Było w tym coś z desperacji, pomyślał, ale to była jego ostatnia myśl. Wszystko zniknęło poza intensywnym uczuciem żądzy i miłości, dziwnej wdzięczności, która wyciskała mu łzy z oczu. Z przytłumionym stęknięciem i iskrzącym światłem pod powiekami eksplodował w niej.
Przez długą chwilę tylko leżeli, on nadal uniesiony nad nią. Wreszcie podparł się na jednym łokciu i spojrzał na nią. Mali leżała z zamkniętymi oczami i spod powiek płynęły jej łzy.
– Czemu płaczesz, kochanie? – spytał, całując jej miękkie usta. – Nie możesz teraz płakać. Coś cię bolało?
Pokręciła powoli głową. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Aż się wzdrygnął, gdy zobaczył wyraz jej oczu.
– Nie chciałaś tego?
Mali pogładziła go po twarzy i przyciągnęła do siebie.
– Chciałam – szepnęła mu do ucha. – To ja tego chciałam.
– Ja zawsze tego chciałem – odpowiedział. – Ciebie chciałem. I że mogłem…
Odsunęła go i usiadła. Obciągnęła spódnicę i zaczęła zapinać bluzkę. Włosy zasłoniły jej twarz.
– Kocham cię – wyszeptał, obejmując dłońmi jej twarz. – To nie tylko dlatego, że cię pragnąłem… Kocham cię, Mali.
– Wiem – odparła, unikając jego spojrzenia. – Jesteś dobrym człowiekiem, Havardzie, o wiele lepszym niż ja. Boja… nie sądzę, żebym mogła kogoś jeszcze pokochać.
Odczuł te słowa jak uderzenie w brzuch. Wpatrzył się w nią, całkiem zaskoczony.
– To dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, bym…
– Potrzebowałam cię – odpowiedziała cicho.
– Potrzebowałaś mnie – powtórzył. – Co masz na myśli? Że ja… że to nic dla ciebie nie znaczyło, poza tym, że…
Wzięła go za dłoń, przyłożyła ją do ust i ucałowała gorącymi wargami. Jej oczy płonęły czymś, czego nie rozumiał.
– To znaczyło dla mnie więcej, niż możesz pojąć – zapewniła cicho. – Ale wiem, co do mnie czujesz, i może to nie było właściwe, że ci pozwoliłam… Ale tak cię potrzebowałam – powtórzyła powoli. – Czy nie możemy zostawić tego na jakiś czas, Havardzie? Nie pytaj mnie o nic, bo nie mam dla ciebie odpowiedzi.
Wstała, uporządkowała ubranie, na wpół odwrócona. Zebrała włosy i upięła kilkoma szpilkami, które udało jej się znaleźć w gęstwinie włosów. Powoli zaczęła schodzić w dół.
Havard stał i patrzył za nią. W sercu czuł chaos. Dopiero co był szczęśliwy, sądził, że ona wreszcie zrozumiała, że go kocha. Że dlatego mu się oddała. Ale teraz rozumiał, że to nie miłość nią powodowała, że to coś innego. Czy kobiety mogą być takie? Porządne, darzone szacunkiem kobiety? Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdy dogonił Mali, wziął ją za rękę.
– Nie będę o nic pytał – powiedział. – Rozumiem, że mnie nie kochasz, ale że mimo to mnie potrzebujesz. Stało się tak, bo nawet ty potrzebujesz teraz ciepła, bo inaczej byś zamarzła. Nie pytam – powtórzył. – Po prostu sądzę, że tak jest.
– Jesteś mi najbliższy zaraz po Sivercie – szepnęła, gładząc go po policzku. – Rozumiem, że możesz sądzić, że cię wykorzystałam, że ja… że jestem…
Zerknęła na niego, rumieniąc się. Nie odpowiedział jej od razu. Ona nie chce za niego wyjść, tyle rozumiał. Ale nie rozumiał tego, że kobieta taka jak Mali mogła się oddać z takim zapamiętaniem, ale bez miłości. Lecz najwyraźniej tak było. Spojrzał na nią. Poczuł ssanie w podbrzuszu i przemożną chęć położenia jej znowu w mech, czy chciała, czy nie. Ale wiedział, że tego nie zrobi. Nie wbrew jej woli. Nie tak, jak robił to Johan. Jednocześnie wiedział, że jeśli będzie go jeszcze chciała – czy potrzebowała, jak mówiła – to on ją przyjmie.
To na pewno nie było w porządku dla żadnego z nich. Czuł, że to niegodne, że ona go wykorzystuje bez miłości. Ale on ma czas, bo nie pragnie żadnej innej. Nawet okruchy od Mali były lepsze od czegokolwiek innego, choć czul, że to trochę zawstydzające. Niegodne. Dla nich obojga…
Nagle uderzyła go myśl, że ona mogła zajść w ciążę. Co wtedy zrobi? Chyba nie zabije nienarodzonego dziecka, poczętego z rozkoszy?
Spojrzał na nią i uświadomi! sobie, że wcale jej nie zna.