143025.fb2
W milczeniu gapiłam się na niego. Cholera, zainstalował mi w samochodzie urządzenie naprowadzające, czy co?
Ramirez rozsiadł się swobodnie na sąsiednim stołku. Nadal się uśmiechał, kiedy barman podsunął mu butelkę coorsa.
– Fajny strój – rzucił.
– Dzięki. – Pociągnęłam za dół sukienki, przypominając sobie nagle o majtkach wpijających mi się w tyłek.
Uśmiechnął się szerzej, ukazując swój cholernie seksowny dołeczek.
– Nie wiem dlaczego, ale spandeks strasznie mnie kręci.
– Nabijasz się ze mnie?
– Tylko trochę.
– To jest kamuflaż.
– Przed kim?
Przez moment milczałam.
– Nikim.
– Hm. – Przyglądał mi się uważnie, bezwiednie wyjmując z pojemnika na barze pałeczkę do mieszania koktajli i kreśląc nią niewielkie kółka.
– Co? – zapytałam.
– Całkiem niezła ta peruka.
– Prawda?
– Ale chyba wolę cię jako blondynkę.
Byłam wściekła na uradowany głosik w mojej głowie, który krzyczał: „Podobają mu się twoje włosy!”
– Co tu robisz? – zapytałam, ignorując rozradowany głosik.
– Pracuję. – Teraz patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie prześwietlić. – A co ty tutaj robisz?
Przygryzłam wargę. Nie byłam pewna, ile mogę mu powiedzieć. W dodatku już tyle razy ściemniałam tak wielu osobom, że nie pamiętałam, co ostatnio ściemniłam Ramirezowi. Jednak biorąc pod uwagę, że Greenway był prawdopodobnie w drodze do aresztu, w związku z tym lada dzień spodziewałam się powrotu Richarda, uznałam, że nie mam wiele do stracenia.
– Szukałam Greenwaya, ale strzelali do mnie, więc musiałam się napić. – Miałam nadzieję, że Ramirez pomyśli, że w mojej coli jest rum.
– Okay – powiedział, kręcąc głową. – Ponieważ cię lubię i nie mam czasu na papierkową robotę, udam, że nie słyszałem o żadnej strzelaninie.
Czy właśnie powiedział, że mnie lubi? Cholera, radosny głosik znowu krzyczał wniebogłosy.
– Słuchaj, Maddie – ciągnął. – Tu chodzi o morderstwo. O złych facetów z wielkimi spluwami. To zupełnie inna bajka niż projektowanie dziecięcych bucików. Nie sądzisz, że już najwyższy czas, żebyś wróciła do domu i pozwoliła zająć się tą sprawą dużym chłopcom?
Miał rację. Denerwowałam się na samą myśl o facetach ze spluwami i ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, to, żeby znowu ktoś do mnie strzelał. Zaniedbałam pracę, zaciągnęłam najlepszą przyjaciółkę do podejrzanej dzielnicy, przeze mnie Althea prawie została wylana, a teraz siedziałam w barze odstrojona w żarówiastą sukienkę ze spandeksu. Szczerze mówiąc, zamierzałam po prostu dopić colę, wrócić prosto do domu, zaleć na materacu i wypatrywać w wiadomościach materiału o aresztowaniu Greenwaya.
Jednak ton, jakim Ramirez zasugerował, żeby zostawić tę sprawę „dużym chłopcom”, sprawił, że wyprostowałam się, zacisnęłam szczęki, zmrużyłam oczy i odrzuciłam swoje sztuczne włosy na ramię.
– Posłuchaj, „duży chłopcze”: może i mam jajniki, ale to nie oznacza, że będę siedzieć w domu i robić na drutach, kiedy Richarda ściga morderca. Nawet jeśli mój cholerny chłopak jest żonaty z Kopciuszkiem.
Wiem, pyskowanie policjantowi to nie najlepszy pomysł. Ramirez wpatrywał się we mnie z miną Złego Gliny. W duchu modliłam się, żeby nie sięgnął po kajdanki. Nie należę do osób, które uważają spędzenie nocy w areszcie za dobrą zabawę. A zważywszy mój obecny strój, byłoby to chyba nawet gorsze od przejścia się po wybiegu w Mediolanie w Fioletowym Paskudztwie.
Już byłam gotowa oddać się w ręce sprawiedliwości, kiedy przy oczach Ramireza pojawiły się zmarszczki, a usta uniosły w kącikach.
Po chwili roześmiał się na głos.
Powinnam się obrazić, ale zamiast tego poczułam, jak znika mój bojowy nastrój. Rety, facet cudownie się śmiał. Jego śmiech był głęboki, serdeczny i całkowicie odmieniał mu twarz. Przez chwilę wyglądał zupełnie jak model z okładki kolorowego czasopisma.
– W porządku – powiedział, dochodząc do siebie. – Mam dla ciebie propozycję. – Nachylił się, tak że poczułam zapach jego mydła. Ivory. Zaciągnęłam się. Zawsze lubiłam tę markę.
– Jaką propozycję?
Spojrzał mi prosto w oczy i poufałym, może nawet zbyt poufałym, tonem powiedział:
– Pokażesz mi, co masz, a ja zrewanżuję ci się tym samym.
Rety. Miałam nadzieję, że mówi o prowadzonej sprawie. No może nie w stu procentach – przyznam, że w mojej głowie na ułamek sekundy rozbłysła poddana przez Danę myśl o „zwierzęcym seksie”.
– Co chcesz wiedzieć? – zapiszczałam. Nawet nie drgnęła mu powieka.
– Wszystko.
Wszystko to dość szerokie pojęcie. Postanowiłam podzielić się z nim skróconą wersją wydarzeń.
– Okay. Kiedy byłam wczoraj w gabinecie Richarda, zadzwonił Greenway. Udało mi się ustalić, że dzwonił z Moonlight Inn, więc razem z moją najlepszą przyjaciółką Daną przebrałyśmy się za dziwki, żeby wyciągnąć od recepcjonisty numer pokoju. Kiedy byłyśmy już pod drzwiami, ktoś zaczął strzelać, więc dałyśmy nogę.
Ramirez uniósł brwi.
– Udało ci się namierzyć, skąd dzwonił?
– Przekupiłam recepcjonistkę Richarda darmowym manikiurem, żeby to dla mnie sprawdziła.
– Jezu. – Przewrócił oczami.
– Co?
– Prawdziwie dziewczyńskie metody. Zmrużyłam oczy.
– Ale zadziałało, prawda? Okay, powiedziałam ci już wszystko, co wiem, teraz twoja kolej. Co tutaj robisz?
Ramirez pociągnął łyk piwa i spojrzał na mnie. Przez chwilę bałam się, że zechce się wycofać z umowy.
– W porządku. Dostaliśmy anonimowy telefon, że Devon Greenway ukrywa się w Moonlight w Północnym Hollywood. Sprawdziliśmy, skąd dzwonił informator – okazało się, że z twojej komórki. A kiedy mówię sprawdziliśmy, mam na myśli użycie technologii, nie manikiur.
Teraz ja przewróciłam oczami.
– Wysłałem paru ludzi, żeby to sprawdzili. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy jadąc do motelu, zauważyłem zaparkowanego na ulicy twojego czerwonego dżipa.
Zignorowałam sarkazm w jego głosie.
– Aresztowali Greenwaya?
– Nie.
– Jak to „nie”? – Poczułam dławienie w gardle i mój głos znowu zrobił się piskliwy. Nagle bezpieczne, anonimowe wnętrze Mulligan's zmieniło się w pomieszczenie pełne obcych ludzi, z których każdy mógł być uzbrojony.
– To znaczy, że pokój był pusty. Nikogo tam nie było.
Po raz drugi w ciągu dwóch dni bałam się, że zaraz zhiperwentyluję. Drżącymi dłońmi chwyciłam szklankę i wychyliłam resztkę coli. Za szybko. Napój wpadł do złej dziurki i zaczęłam się dławić, wydając przy tym dźwięki hieny w rui. Ramirez uderzył mnie w plecy, do oczu napłynęły mi łzy, ale sytuacja została opanowana.
Ramirez pokręcił tylko głową i z leciutkim uśmieszkiem upił kolejny łyk piwa.
– Był tam – powiedziałam. – Przysięgam, że tam był. Dzwonił stamtąd wczoraj. Możesz to sprawdzić w rejestrze połączeń. Odbyliśmy długą rozmowę o tym, że Richard nazywa mnie Pączuszkiem.
– Pączuszkiem? – Ramirez uśmiechnął się drwiąco.
– Tak mnie pieszczotliwie nazywa. Ja tego nie wymyśliłam.
– I Pączuszek to wszystko, na co go stać?
– To słodkie! – Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadałam za Pączuszkiem. W dzieciństwie dziadek nazywał mnie jakoś podobnie. Nie zamierzałam jednak przyznać się do tego Ramirezowi.
– Moim zdaniem bardziej pasuje do ciebie fregadita.
– Co?
Ramirez się uśmiechnął.
– Na pewno dojdziesz, co to znaczy. Chyba go nienawidziłam.
– Jesteś pewien, że Greenwaya nie ma w motelu?
– Nawet jeśli tam był, to się zmył. A jeśli jest mądry, właśnie leci na Karaiby. W tej chwili technicy przeczesują motel, na wypadek gdyby zostawił tam coś interesującego.
Mój znajomy technik z haczykowatym nosem był pewnie w swoim żywiole, rolkując Metallicę.
– Myślisz, że coś znajdą? Ramirez wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Moim zdaniem dawno się ewakuował.
Świetnie. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Tyle że teraz odczuwałam irracjonalną potrzebę, by co trzy sekundy zerkać przez ramię, sprawdzając, czy w pobliżu nie czai się uzbrojony psychopata. A Richarda ciągle nie było. Ciągle się ukrywał. Nadal nie odpowiadał na moje telefony i nadal był żonaty z Kopciuszkiem.
Zdecydowanie potrzebowałam czegoś mocniejszego od dietetycznej coli.
– No dobrze – powiedział Ramirez, dopijając piwo. – Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, chyba już czas, żebyś wróciła do domu.
– Powiesz mi jeśli znajdziecie coś w motelu? Ramirez spoważniał.
– Zrozum, to dochodzenie w sprawie morderstwa. Nie zakupy. Wracaj do domu.
– Ale… – Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale Ramirez uciszył mnie, kładąc dłoń na mojej.
– Wyłowiłem już z basenu ciało jednej kobiety, nie chcę wyławiać drugiego. Proszę. Wracaj do domu.
Znieruchomiałam. Nie tyle z powodu ostrzeżenia, co pod wpływem ciepła jego dłoni na mojej. Przełknęłam ślinę, próbując wytłumaczyć sobie, że nie mam trzynastu lat, a on nie jest szkolnym przystojniakiem.
– Nie mogę tak po prostu tego olać. – Nie dodałam, że to dlatego, iż mogę nosić dziecko Richarda.
Łagodniejsze oblicze Ramireza zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Ponownie przybrał minę Złego Gliny. Potrząsnął głową i mruknął coś po hiszpańsku, po czym wtopił się z powrotem w tłum.
I zniknął.
Wpatrywałam się w swoją szklankę. To była dobra rada. Wrócić do domu. Ramirez miał rację: to nie była moja bajka. Może Greenway rzeczywiście był już w samolocie lecącym na Karaiby. A jeśli nie? Może właśnie tropił Richarda, zbliżał się, gotów do oddania strzału. Bardziej bohaterska część mnie, ta, która dorastała w bieliźnie z logo Wonder Woman, chciała chwycić złote lasso i ocalić Richarda przed marnym końcem w kryształowo czystej wodzie basenu. Ta bardziej tchórzliwa, która uciekała w popłochu spod drzwi pokoju numer 20, wiedziała, że Ramirez ma rację. Jeśli będę nadal węszyć, w końcu mogę się napatoczyć na lufę pistoletu. Czy Richard był w ogóle wart takiego poświęcenia?
Jeszcze tydzień temu odpowiedziałabym głośno, że tak. Teraz miałam poważne wątpliwości. Jednak choć nie mogłam zignorować istnienia Kopciuszka, nie mogłam też tak po prostu skreślić Richarda, bez wysłuchania jego wersji wydarzeń. W końcu byliśmy razem pięć miesięcy. I przez większość tego czasu było nam ze sobą naprawdę dobrze. Okay, może nie odbyliśmy jeszcze poważnej rozmowy o tym, że spędzimy resztę życia razem, wpatrując się sobie w oczy, ale przynajmniej trzy razy w tygodniu nocowałam u niego, a piątkowy wieczór zawsze mieliśmy zarezerwowany na randkę.
Pytanie brzmiało: co dalej? Potrząsnęłam kostkami lodu na dnie szklanki. Nie miałam tropu, broni ani chłopców z policyjnego laboratorium. Nie miałam nawet kieszonkowego gazu pieprzowego.
Miałam za to coś innego. Test ciążowy. A ponieważ miejsce pobytu mojego chłopaka pozostawało nieznane, perspektywa stanięcia twarzą w twarz z mordercą była mniej przerażająca niż perspektywa zobaczenia różowej kreski.
Zrobiłam więc jedyną słuszną rzecz. Rzuciłam na bar dziesiątkę, złapałam torebkę i popędziłam do samochodu, żeby nie pozwolić Ramirezowi za bardzo się oddalić.
Przyznaję, że kiedy ostatnim razem śledziłam Ramireza, nie skończyło się to najfajniej. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać kolejnych trupów w basenie, dlatego obiecałam sobie, że tym razem zostanę w samochodzie. Na przekór seksistowskim poglądom Ramireza nie zamierzałam jednak czekać z założonymi rękami, aż sytuacja jeszcze bardziej się zagmatwa. A miałam przeczucie, że tak właśnie będzie, zanim w końcu wszystko się wyprostuje. Jasne, byłoby super, gdyby policyjni technicy wpadli na trop prowadzący prosto do Greenwaya, ale nie sądziłam, żeby facet był aż tak głupi. Ani żebym ja miała aż takie szczęście.
Tak więc zamiast siedzieć w domu i słuchać energicznych reporterów wiadomości, informujących, że policja nie ma żadnych nowych śladów, postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce. Postanowiłam być aktywna. Tak, aktywna. Brzmi to o niebo lepiej niż „upierdliwa baba, przeszkadzająca w śledztwie”. Poza tym jeśli zostanę w samochodzie, nie będę w niczym przeszkadzać. Będę po prostu szpiegować.
Musiałam też przyznać, że nadal byłam urażona słowami Ramireza o moich dziewczyńskich metodach. I co u diabła znaczyło fregadita!
Włączyłam się do ruchu na Van Nuys i na następnych światłach dogoniłam czarnego SUV – a Ramireza. Trzymałam się w odległości dwóch samochodów za nim, na sąsiednim pasie, żałując, że mój dżip nie jest mniejszy i mniej rzucający się w oczy. Tak jak się spodziewałam, skręcił w Vanowen, kierując się do motelu. Zwiększyłam dystans między nami jeszcze o parę samochodów, bo czułam się dość pewnie, wiedząc, dokąd zmierzał. Później na chwilę go zgubiłam, ale kiedy powoli mijałam Moonlight Inn, zobaczyłam jego SUV – a zaparkowanego pod tą samą wątłą palmą, pod którą zaledwie godzinę wcześniej stał mój dżip.
Okrążyłam przecznicę i zatrzymałam się kilkadziesiąt metrów od motelu, pod słabo świecącą uliczną latarnią. Choć na dworze nadal było ponad dwadzieścia pięć stopni, siedziałam z zamkniętymi oknami i zablokowanymi drzwiami. Już wcześniej Moonlight Inn wzbudzał mój niepokój. Teraz przywodził na myśl hollywoodzkie horrory. Przypomniała mi się scena z Ulic strachu, w której niczego nie podejrzewająca kobieta siedzi w swoim samochodzie, gdy nagle z tylnego siedzenia wyskakuje morderca z siekierą i zaczyna nią wymachiwać. Cały samochód spływa keczupem. Wzdrygnęłam się. Chciałam, żeby mój keczup pozostał na swoim miejscu.
Mrużąc oczy, by lepiej widzieć w ciemności, patrzyłam, jak Ramirez wysiada z auta. Na parkingu stały dwa wozy policyjne; jeden funkcjonariusz rozmawiał przez radio w samochodzie, drugi oświetlał latarką tablice rejestracyjne samochodów stojących na parkingu. Ramirez podszedł do gliniarza z latarką i rozmawiał z nim przez chwilę, podczas gdy tamten cały czas wskazywał na pokój numer 20.
Podążyłam za wzrokiem Ramireza na piętro. Drzwi pokoju były teraz otwarte, w środku paliło się światło. Za lichymi zasłonami dostrzegłam zarys sylwetki, należącej zapewne do znajomego technika. Na wpół ubrani sąsiedzi dwudziestki wypełźli ze swoich pokojów, gromadząc się przy otwartych drzwiach niczym ćmy przy lampie.
Ramirez zostawił gliniarza, pokonał schody, przeskakując po dwa stopnie naraz i zdecydowanym krokiem ruszył do pokoju Greenwaya. Zniknął w środku, ale dosłownie po chwili wynurzył się z powrotem. Zszedł na dół, przeciął popękany asfalt i wszedł do recepcji. Uśmiechnęłam się na myśl o Metallice, trzęsącym się ze strachu pod groźnym spojrzeniem Ramireza.
Pięć minut później Ramirez wyszedł z recepcji i wsiadł do SUV – a. Włączył światła, wyjechał z parkingu i ruszył Lankershim, kierując się ku autostradzie. Zmusiłam się, by policzyć do pięciu, i puściłam się za nim w pogoń.
Byłam prawie pewna, że po prostu wraca na komisariat. Ale istniała nikła szansa, że Metallica podzielił się z nim informacją na temat nowego miejsca pobytu Greenwaya. Uznałam więc, że nie zaszkodzi, jeśli się trochę przejadę. Poza tym, choć niechętnie to przyznawałam, moje mieszkanie wydało mi się nagle strasznie puste. Wcześniejsza mrożąca krew w żyłach akcja w motelu oraz świadomość, że Greenway nadal jest na wolności, sprawiały, iż myśl o siedzeniu samej w domu była dla mnie nie do zniesienia. Nawet nie miałam do kogo zadzwonić, by dotrzymał mi tej nocy towarzystwa. Dana szalała gdzieś w jacuzzi, Richard, oczywiście, nadal się ukrywał. Pewnie mogłabym zadzwonić do mamy, ale wtedy musiałabym przez cały wieczór słuchać o jej zbliżającym się wieczorze panieńskim w Beefcakes i o tym, ile weźmie ze sobą dwudziestek. Co było niemal tak samo odstręczające.
Wiem, że to głupie, ale dopóki miałam Ramireza w zasięgu wzroku, czułam się bezpieczna. Zabawne, że tylne światła SUV – a mogą być tak kojące.
Jechaliśmy Lankershim do stotrzydziestkiczwórki. Ramirez podążał na wschód, w stronę Pasadeny, a potem skręcił w piątkę, odbijając na południe. Jechał szybko, jakby był spóźniony, klucząc umiejętnie między innymi autami, aż dotarł do sześćdziesiątki, i skierował się na Pomonę. Nagimnastykowałam się, żeby za nim nadążyć, cały czas starając się, by była między nami przynajmniej jedna ciężarówka. Nie zamierzałam pozwolić, by znowu mnie przyłapał.
Zegar na desce rozdzielczej wskazywał wpół do ósmej, kiedy Ramirez zjechał w końcu z autostrady w Azusa, zdążając w stronę dzielnicy mieszkalnej Hacienda Heights. Tutejsze domy jednorodzinne były skromne i wyglądały, jakby wyfrunęło z nich już niejedno pokolenie młodzieży. Wytyczone w latach pięćdziesiątych ulice, z identycznymi, produkowanymi masowo domkami, zmieniły się. Tu i ówdzie garaż zaadaptowano na powierzchnię mieszkalną, pojawiły się okładziny z Searsa i nadbudówki. Na równo przyciętych trawnikach leżały wielkie opony i piłki.
W ślad za Ramirezem minęłam dom z dziecięcą huśtawką zawieszoną na drzewie i trawnikiem otoczonym płotkiem. Nagle przed oczami błysnęła mi moja ewentualna podmiejska przyszłość. Ogarnęła mnie panika. Czy to właśnie oznaczała różowa kreska?
Na szczęście nie jestem aż tak neurotyczna, by przeżyć załamanie nerwowe na samą myśl o osiedleniu się w krainie mamusiek. Jednak kiedy pomyślałam, że miałabym opuścić moje mieszkanie (co z tego, że piekielnie ciasne), zamieszkać z Richardem (tak, wypierałam istnienie Kopciuszka) i zamienić się w przykładną panią domu, aż spociły mi się ręce. Czy z powodu jednej wadliwej prezerwatywy miałam porzucić moje dotychczasowe życie i zapuścić korzenie na przedmieściu?
Niechętnie przyznaję, że jakaś niewielka (maciupka, maciupeńka) część mnie tego chciała. Za tę nagłą ciągotę do macierzyństwa winiłam moje lalki. Programowałam się na sielankę na przedmieściu, od kiedy kupiłam Barbie jej wymarzony dom, łącznie z idealnym dodatkiem, czyli Kenem. Mimo to, skonfrontowana z taką ewentualnością, oblewałam się zimnym potem.
Pogrążona w rozmyślaniach, nagle uświadomiłam sobie, że zgubiłam Ramireza.
Cholera.
Objechałam przecznicę i wróciłam po swoich śladach. Podczas drugiej rundki w końcu wypatrzyłam jego SUV – a, zaparkowanego pod okazałym dębem, po drugiej stronie ulicy.
Zatrzymałam się na rogu, z dala od wątłego światła ulicznych latarni, i zsunęłam się na siedzeniu. Ze swojego punktu obserwacyjnego dostrzegłam, że SUV jest pusty. Ramirez zapewne wszedł do jednego z pobliskich domów, kiedy ja objeżdżałam przecznicę. Cholera.
Szybko przyjrzałam się dwóm domom, pomiędzy którymi stał jego samochód. Jeden był pogrążony w kompletnej ciemności. Drugi, zbudowany w stylu ranczerskim, miał żółte okiennice, a w jednym z okien od frontu migotało niebieskie światło telewizora. Na podwórku rosły jukki, ścieżka była obsadzona krzakami róż. Na trawniku walały się hula – hoopy, rękawice bejsbolowe, ciężarówki zabawki i szmaciana lalka. Nie wyglądało mi to na kryjówkę zbiegłego przestępcy. Zastanawiałam się, co w takim razie robi tutaj Ramirez.
I wtedy nasze kosmiczne szlaki znowu się przecięły.
– Mnie wypatrujesz? – Ramirez przyglądał mi się przez boczną szybę.
Zaskowyczałam jak terier, podskakując na siedzeniu.
– Jezu, ale mnie przestraszyłeś.
Miał rozbawione spojrzenie, zupełnie jakby o to mu chodziło.
– Zaczynasz być naprawdę upierdliwa, wiesz?
– My, upierdliwe dziewczyny, już tak mamy.
– Pewnie nie uda mi się ciebie namówić, żebyś wróciła teraz do domu? Przybrałam pozę twardzielki.
– Masz rację, nie uda ci się. Nie wiem, dlaczego ci się wydaje, że możesz mi rozkazywać. To dlatego, że jestem kobietą, tak?
Uśmiechnął się szeroko.
– Nie, dlatego że mam odznakę.
No cóż, zdaje się, że tu miał trochę racji. Zmieniłam temat.
– Gdzie właściwie jesteśmy? – zapytałam, wskazując senną okolicę. Zerknął na dom z hula – hoopami.
– W żadnym istotnym miejscu.
Jasne. Chyba nie spodziewał się, że w to uwierzę?
– Czyj to dom? – zapytałam, wyciągając szyję, jakbym dzięki temu mogła zobaczyć, co się dzieje w środku.
Ramirez pokręcił głową.
– Wierz mi, nie chcesz wiedzieć.
– Znowu to samo. Mówisz mi, czego chcę, a czego nie chcę. Czy kobiety naprawdę lecą na tę twoją seksistowską gadkę? – Nie musiał odpowiadać – wiedziałam, że tak.
W oku Ramireza błysnęło ostrzeżenie.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
Zawahałam się. Nie po to tyle jechałam, żeby teraz dać się zastraszyć facetowi, który uważał, że może mnie rozstawiać po kątach tylko dlatego, że jest seksowniejszy od Brada Pitta w todze. Wyprostowałam się.
– Tak.
– Dobra. To chodź.
Za łatwo poszło. Gdzieś musiał kryć się haczyk. Ale po tym jak narobiłam dymu, nie mogłam się teraz tak po prostu wycofać. (Poza tym wyprawa w nieznane z Ramirezem była lepsza od samotnego siedzenia w domu i czekania, aż zjawi się Greenway i upuści mi keczupu). Złapałam więc torebkę, zamknęłam dżipa i pospieszyłam za Ramirezem, który przeciął ulicę i szedł różaną ścieżką.
Drzwi wejściowe były intensywnie czerwone z pomarańczowymi szybkami. Ramirez zastukał energicznie, po czym, nie czekając na odpowiedź, pchnął je do środka, puszczając mnie przodem.
W środku było cieplej niż na dworze, pachniało tamalami, płynem do mycia podłóg i ciasteczkami z cukrową posypką. Gdzieś w głębi grała muzyka, usłyszałam też chór dziecięcych głosów, rywalizujących ze sobą o zainteresowanie dorosłych. Ramirez poprowadził mnie do przytulnego salonu, który zdawał się pękać w szwach od najrozmaitszych bibelotów. Były tu wazony z kolorowego szkła, kolekcja figurek bejsbolistów z kiwającymi się głowami, szklane świeczniki ozdobione wizerunkami Dziewicy Maryi i ręcznie dziergane jaskrawozielone i różowe narzuty. W rogu, w dużym, rozkładanym fotelu w przydymionym pomarańczowym kolorze, drzemał mężczyzna w znoszonej roboczej koszuli i dżinsach. Obok niego, na stoliku do kawy, leżał czarny kowbojski kapelusz. W telewizorze, który widziałam z ulicy, leciał właśnie western z Johnem Wayne'em, ale dźwięk był ściszony.
Kuchnia za salonem była urządzona w jasnym odcieniu błękitu. Krzątały się w niej krągłe kobiety, nawijające szybko po hiszpańsku.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, przychodząc tu z Ramirezem. Wyobrażałam sobie, że będziemy przesłuchiwać podejrzanego w oślepiającym świetle lamp, zrobimy nalot na podmiejską kryjówkę handlarzy narkotyków albo spróbujemy wyciągnąć informacje od sąsiada dalekiego krewnego Greenwaya. Teraz miałam przeczucie, że wpakowałam się w coś znacznie gorszego.
– Halo? – zawołał Ramirez.
Szwargotanie ucichło i z kuchni wychyliło się pięć twarzy. Wszystkie w przyjemnym jasnobrązowym kolorze, z czarnymi, gęstymi włosami. Jedna z kobiet była mniej więcej w moim wieku, pozostałe miały delikatne zmarszczki i siwe pasma we włosach.
Najniższa z nich (a żadna nie miała więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu) na widok Ramireza klasnęła w ręce.
– Mijo, przyszedłeś!
– Oczywiście, że przyszedłem. – Ramirez podszedł do kobiety i pocałował ją w policzek. – Chyba nie myślałaś, że opuszczę twoje urodziny, mamo?
Mamo? No to wszystko jasne.
Pociągnęłam za dół sukienki, zastanawiając się, czy uda mi się ją wydłużyć o dziesięć centymetrów, jeśli będę tego wystarczająco mocno pragnąć. Nie miałam ochoty poznawać w tym stroju niczyjej matki, a zwłaszcza takiej, która piekła ciasteczka z cukrową posypką. Może gdybym zaczęła się powolutku cofać, udałoby mi się zniknąć z powrotem za drzwiami, ocalając resztki godności.
Jakby czytając w moich myślach, Ramirez powiedział:
– Mamo, to jest Maddie.
Znieruchomiałam, kiedy pięć par ciemnobrązowych oczu skierowało się na mnie. To by było na tyle, jeśli chodzi o dyskretną ucieczkę.
Mama zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, a potem spojrzała na Ramireza, unosząc gęstą brew. Pozostałe kobiety zwyczajnie gapiły się na mnie, a ich oczy były okrągłe jak spodki. Tylko najmłodsza przyglądała mi się spod zmrużonych powiek, zaciskając usta.
– Maddie, poznaj moją siostrę BillieJo i ciotki Swoozie, Cookie i Kiki.
Ciotki nadal się na mnie gapiły. BillieJo piorunowała mnie wzrokiem.
– Witam – powiedziałam i nawet leciutko machnęłam jednym palcem. Żadna mi nie odpowiedziała.
Czułam się, jakbym miała na czole wielki neon ze słowem „dziwka”.
– Eee, zwykłe się tak nie ubieram – wyjaśniłam szybko, z policzkami czerwieńszymi od nosa Rudolfa.
Mama jeszcze raz omiotła mnie wzrokiem, zatrzymując się na dole sukienki. Odruchowo pociągnęłam ją w dół.
– Ładne nogi – powiedziała.
– Och… – Spojrzałam na Ramireza, licząc na jakąś pomoc. Nic z tego. Kołysał się na piętach z rękami skrzyżowanymi na piersi, a złośliwy uśmieszek na jego twarzy mówił, że zostałam ukarana za to, że go śledziłam.
– Dziękuję – wydusiłam w końcu.
– Kiedyś też miałam takie nogi – ciągnęła mama. – Zanim urodziłam dzieci. Dzieci rujnują nogi. Żylaki, cellulit. Niezbyt ładnie to wygląda. Masz dzieci?
– Nie. Nie mam. – Jeszcze.
– I dobrze. Zachowaj te nogi tak długo, jak się da. Ja urodziłam pierwsze dziecko, kiedy miałam siedemnaście lat. A ty ile masz?
– Eee, dwadzieścia dziewięć – odpowiedziałam, z tym że zabrzmiało to bardziej jak pytanie. Jakbym zgadywała w teleturnieju i liczyła, że odpowiedź będzie poprawna.
– Och. – Mama nachyliła się do mnie i pseudoszeptem zapytała: – Jesteś bezpłodna?
Zdaje się, że słyszałam, jak Ramirez parsknął.
– Nie! Nie jestem bezpłodna. Po prostu… poświęcam się pracy.
– O, brawo! Bardzo dobrze. Dziewczyna, która robi karierę zawodową. Zawsze chciałam zrobić karierę zawodową. Myślę, że byłabym naprawdę dobrym strażakiem.
Starałam się nie roześmiać, kiedy wyobraziłam sobie, jak korpulentna mama Ramireza wyciąga kogoś z płonącego budynku.
– Czym się zajmujesz? – zapytała.
– Projektuję buty.
Mama spojrzała na moje potężne akrylowe obcasy.
– Nie, nie takie – dodałam szybko. – Projektuję buty dla dzieci. Mama się ożywiła.
– A więc lubi dzieci. Bardzo dobrze. Podoba mi się ta dziewczyna. – Mama klepnęła Ramireza w policzek.
– Cieszę się – odparł. Dobrze się bawił. Za dobrze.
Mama klepnęła w policzek także mnie. Potem wskazała na syna.
– Pilnuj, żeby używał kondomów. Musisz zachować te nogi tak długo, jak tylko się da.
Zatkało mnie. Spojrzałam na Ramireza, licząc, że wyjaśni matce, że nie łączą nas stosunki wymagające używania kondomów, ale on robił wszystko, żeby nie parsknąć śmiechem.
– No dobrze – powiedziała mama do wszystkich. – Tamale są już gotowe, jedzmy.
Oszołomiona mrugałam oczami, patrząc, jak mama człapie z powrotem do kuchni. Ciotki ruszyły za nią, BillieJo zamykała pochód. Na odchodne posłała mi przez ramię jeszcze jedno groźne spojrzenie.
Rozważałam, czy nie jest za późno, by ratować się ucieczką, kiedy poczułam na szyi ciepły oddech Ramireza.
– Mówiłem, że nie chcesz tu przychodzić – mruknął, po czym błysnął uśmiechem, który zawstydziłby samego Kota z Cheshire. Złapał mnie za rękę i pociągnął do kuchni.
Obiecałam sobie, że mi za to zapłaci.