143025.fb2
Wpatrywałam się w telewizor, częściowo słuchając, a częściowo bezgłośnie krzycząc, że to jakieś nieporozumienie. Richard jest podejrzany o morderstwo? To się nie działo naprawdę.
Na ekranie mignęło zdjęcie Richarda z firmowego przyjęcia gwiazdkowego. Byłam pewna, że to Jasmine przekazała je dziennikarzom. Teraz całe stado tych pazernych sępów było już zapewne w kancelarii. Oczyma wyobraźni widziałam Jasmine wdzięczącą się do kamery w wiadomościach o osiemnastej. Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Usiadłam na materacu, podczas gdy reporterka robiła stosownie zatroskane miny. Potem weszła reklama doritos.
Ramirez aresztuje Richarda. Znałam go już wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że niewiele mogę zrobić, by go powstrzymać. Jasne, mogłam znowu przebrać się za dziewczynę Bonda i jeszcze raz przeszukać gabinet Richarda, ale co by to dało? Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Byłam najgorszym detektywem w historii. Za każdym razem, kiedy próbowałam pomóc, pojawiał się nowy trup. Chciałam wierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności, ale zapamiętałam sobie, by na wszelki wypadek pójść z babcią na niedzielną mszę.
Zdawałam sobie sprawę, że teraz zacznie się prawdziwe polowanie na Richarda. Będą go szukać wszyscy gliniarze w mieście. Jego, a nie tego, kto naprawdę zabił Greenwaya. W dalszym ciągu nie wierzyłam, że Richard jest zdolny do popełnienia morderstwa.
I właśnie dlatego, choć wiedziałam, że powinnam posłuchać rady Ramireza i zostawić tę sprawę profesjonalistom, złapałam notatnik i zaczęłam pisać.
Na górze strony drukowanymi literami napisałam „Podejrzani”. Zastygłam z długopisem zawieszonym nad kartką, gotowa wpisać na listę Richarda. Ale choć byłam wkurzona na tego kłamliwego drania, nie mogłam się przełamać, by to zrobić. W końcu poszłam na kompromis. Do nagłówka „Podejrzani” dopisałam „inni niż Richard”. No, tak było o wiele lepiej.
Niestety, miałam w głowie pustkę, jeśli chodzi o kandydatów na podejrzanych. Nie miałam żadnych typów. Jedyne, na czym mogłam się oprzeć, to blond włos i ślady szpilek. Byłam prawie pewna, że Ramirez nadal myśli, iż to ja pozostawiłam te ślady. Zapisałam na liście: „blondynka w szpilkach”. Super. To zawężało listę podejrzanych do dziewięćdziesięciu pięciu procent mieszkańców Los Angeles.
Potrzebowałam czegoś więcej. Było dla mnie jasne, że śledzenie Ramireza nie wchodzi dłużej w grę. Po pierwsze, pewnie będzie wyczulony na czerwonego dżipa, po drugie, miałam wrażenie, że wczoraj był zaledwie o krok od przymknięcia mnie. Wolałam go nie prowokować. Zwłaszcza jeśli nie spał. Niewyspany glina to na pewno zły glina.
To oznaczało, że detektyw Maddie była zdana tylko na siebie. Ponownie spojrzałam na notatnik. Moja lista była naprawdę żałosna. Jeśli chciałam przekonać Ramireza, że powinien uwzględnić Tajemniczą Blondynkę jako podejrzaną, potrzebowałam czegoś więcej. Wiedziałam, że muszę wrócić do Moonlight Inn.
Wzięłam komórkę i wybrałam numer Dany, licząc, że jeszcze raz pobawi się ze mną w Cagney i Lacey. (Nieważne, że w rzeczywistości byłyśmy bardziej jak Ethel i Lucy [Bohaterki popularnych amerykańskich seriali, sensacyjnego Cagney i Lacey oraz komediowego Kocham Lucy (przyp. tłum.)]). Niestety, w Domu Aktorów słuchawkę podniósł Gość bez Szyi. Burkliwym głosem jaskiniowca poinformował mnie, że Dana jeszcze nie wróciła. Zapewne nadal pławiła się w jacuzzi z Liao. Poprosiłam, żeby przekazał jej, aby do mnie zadzwoniła, kiedy wróci, i rozłączyłam się.
Choć obawiałam się wrócić sama w czeluści Północnego Hollywood, miałam do wyboru to albo projektowanie dziecięcych bucików. Zdecydowanie nie byłam teraz w nastroju do pracy.
Złapałam kluczyki, torebkę i zeszłam do dżipa, by zmierzyć się z popołudniowymi korkami.
Na czterystapiątce przewróciła się wielka ciężarówka, a na stojedynce trwał policyjny pościg, tak więc kiedy w końcu dotarłam na Vanowen, w Moonlight Inn nie było już ani reporterów, ani techników kryminalistycznych. Właściwie poza żółtą taśmą policyjną na drzwiach dwudziestki, wszystko wyglądało zwyczajnie. Grały radia, kobiety w spandeksowych wdziankach żegnały się ze swoimi klientami, a na parkingu znowu kwitł handel narkotykami. Północne Hollywood szybko wracało do siebie po drobnej strzelaninie.
Zaparkowałam dżipa i unikając wzrokiem zielonych kontenerów na śmieci, skierowałam się do r c pcji.
Pchnęłam brudne szklane drzwi i zobaczyłam, że na posterunku znowu jest Metallica. Przebrał się w koszulkę AC/DC, ale jego przetłuszczone włosy zdradzały, że nie zawracał sobie głowy prysznicem przed przyjściem do pracy. Przyglądał mi się przez chwilę, aż w końcu zaskoczył.
– O cholera. To ty! – Kucnął za biurko. – Proszę, nie strzelaj. Przewróciłam oczami.
– Czy wyglądam, jakbym była uzbrojona?
Wystawił głowę zza blatu z formiki. Zmierzył mnie wzrokiem, zatrzymując się na piersiach. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
– Nie. Wyglądasz miiilusio. – Pokiwał z uznaniem głową, przeciągając ostatnie słowo.
Hm… Może powinnam zacząć nosić broń?
– Wyluzuj. To tylko gruczoły mleczne.
– Stara, chyba szukają cię gliny. Załatwiłyście tego gościa na amen.
– To nie my go zabiłyśmy. Zmrużył oczy.
– Na pewno?
– Na pewno!
– Bo jakby co, to ja nikomu nie powiem. Właściwie to całkiem seksowne. Laski ze spluwami. Jak Lara Croft. Lara Croft to dopiero dupa.
Podejrzewałam, że dla Metalliki seksowna jest każda kobieta z pulsem.
– Sorry, że cię rozczaruję, ale to nie my go zabiłyśmy. Chociaż policja myśli, że zabił go mój chłopak.
– Stara!
– Wiem!
Metallica nachylił się do mnie. Starałam się nie skrzywić, czując jego nieświeży oddech; zalatywało trawką plus burritem ze śniadania.
– Twój chłopak go zabił, bo gościu był twoim klientem?
– Nie! Boże. Tak naprawdę nie jestem dziwką. Metallica znowu zmierzył mnie wzrokiem.
– Na pewno?
– Tak, na pewno.
Uśmiechnął się, odsłaniając rząd zębów, które aż prosiły się o wybielenie.
– Ale mogłabyś być. Byłabyś naprawdę seksowną dziwką. Czułam, że znowu zaczyna mi drgać lewa powieka. Ta rozmowa prowadziła donikąd.
– Widziałeś, żeby wczoraj wieczorem ktoś jeszcze wchodził do dwudziestki?
– Nie. Tylko ty, twoja przyjaciółka i gość, którego znaleźli w śmietniku.
Cholera. No, ale przynajmniej nie widział prawnika w spodniach szytych na miarę.
– Czy jest możliwe, żeby ktoś tam wszedł, kiedy nie patrzyłeś? Może kiedy zrobiłeś sobie przerwę? – Przyłożyłam do ust kciuk i palec wskazujący, jakbym trzymała skręta.
Roześmiał się.
– Wszystko jest możliwe, skarbie.
– A co z parkingiem? Widziałeś, żeby kręcił się tam ktoś podejrzany? Metallica wyszczerzył zęby. Racja. Głupie pytanie.
– Nie widziałeś nikogo, kto by tu nie pasował? Kogoś… nadzianego? – Albo kogoś, kto przywiązuje choć odrobinę wagi do higieny osobistej.
Metallica przygryzał spierzchnięte wargi, mrużąc oczy.
– Nie.
Zaczynałam myśleć, że przyjechałam tu na próżno. Spróbowałam jeszcze raz.
– A nie widziałeś tu wczoraj jakiejś blondynki? W szpilkach?
– Stara, to by była bomba.
Super. Był jak Beavis i Butthead w jednym. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Jego mózg wyglądał pewnie jak ser szwajcarski.
I nagle doznałam olśnienia. Chcąc się dowiedzieć pod jakim numerem mieszkał Greenway, musiałyśmy z Daną wymaglować Metallicę. Jeśli Metallica nie widział żadnej blondynki, znaczyło to, że wiedziała, pod którym numerem zatrzymał się Greenway. Tak więc albo go śledziła, co uznałam za mało prawdopodobne (Greenway na pewno był ostrożny – w końcu to miała być jego kryjówka), albo Greenway ufał jej na tyle, by zdradzić numer swojego pokoju. W myślach wpisałam nową informację na listę podejrzanych. „Blondynka w szpilkach – zaufana powiernica Greenwaya”. Może kochanka? Całkiem możliwe. Kiedy rozmawiałam z Greenwayem przez telefon, odniosłam wrażenie, że nie był facetem, który stroniłby od pozamałżeńskich przygód.
A więc szukałam blond kochanki w szpilkach. Okay, może nie odkryłam Ameryki, ale przynajmniej coś miałam.
– Dzięki – powiedziałam do Metalliki.
– Za co?
– Że niczego nie widziałeś.
– Stara, nie zawsze widzę gówno. Zapewne.
Kiedy wsiadłam do dżipa, rozdzwoniła się moja komórka. Otworzyłam ją, wyjeżdżając na Vanowen.
– Halo?
– Mads, tu Ralph.
– Cześć, Ralph. Jak mama?
– Lepiej. Nadal próbuje ściągnąć katolickiego księdza, żeby poświęcił hotelowy ogródek przed uroczystością, ale przynajmniej przestała odmawiać różaniec.
To już coś.
– Słuchaj – ciągnął – dzwonię tylko po to, żeby ci przypomnieć o dzisiejszym wieczorze panieńskim. Nie, żebym uważał, że zapomnisz, ale, cóż, po prostu pomyślałem, że ci przypomnę.
– Pamiętam.
– Tak. Jasne, że tak. – Podrabiany Tatuś odchrząknął. – Wiedziałem, że przyjedziesz. Chciałem się tylko upewnić.
Okay, zapomniałam. Czemu zapominałam o wszystkim, co dotyczyło ślubu mojej matki?
– Nie martw się, Ralph. Będę. Obiecuję.
Rozłączyłam się, ignorując dreszcz, jaki mnie przebiegł na myśl o mamie i striptizerach, po czym zadzwoniłam pod swój domowy numer, żeby jeszcze raz sprawdzić wiadomości. Dzwoniła tylko Dana, informując, że wróciła już z królestwa jacuzzi. Nie było nic od Ramireza. Ani od Richarda.
Zadzwoniłam do Dany, zjeżdżając do In – N – Out Burger, i zapoznałam ją z najnowszymi wiadomościami, zajadając podwójnego hamburgera i frytki. Kazałam jej też obiecać, że wieczorem pójdzie ze mną do Beefcakes. Bałam się, że sama tego nie zniosę.
Rozłączyłam się, papierową serwetką starłam musztardę z sukienki (to i owo wyciekło mi z hamburgera, ale warto było) i wyciągnęłam moją listę podejrzanych. Kim była ta blondynka? Problem w tym, że nie wiedziałam o Greenwayu nic, oprócz garstki informacji, które podał mi Ramirez. Potrzebowałam więcej brudów z osobistego życia faceta. Soczystych plotek, które znają wścibscy sąsiedzi lub o których można poczytać w brukowcu. A ponieważ jakoś nie wyobrażałam sobie sąsiadów Greenwaya plotkujących z główną podejrzaną numer 2 (czyli mną! Rety!), postanowiłam wybrać się do biblioteki. Jeśli Greenway miał na koncie jakieś skandale, byłam pewna, że dowiem się o nich z tabloidów.
Wróciłam na czterystapiątkę i pojechałam na chwilę do domu, żeby przebrać się z upaćkanej musztardą sukienki w strój odpowiedni do biblioteki. Narzuciłam tweedową spódniczkę, białą jedwabną bluzkę, mokasyny na płaskim obcasie i ruszyłam do biblioteki w Santa Monica. Zamierzałam obejrzeć wszystkie mikrofilmy, jakie mieli na temat Devona Greenwaya.
Okazało się, że mieli ich bardzo dużo. Greenway pojawiał się regularnie nie tylko w kolumnach z plotkami, ale także w wiadomościach biznesowych, w związku z innowacjami wprowadzanymi w jego firmie Newtone Technologies. Projektor buczał jednostajne, a ja mozolnie przeglądałam stronę za stroną zapisaną na mikrofilmie. Tej części pracy detektywistycznej nie pokazywali na HBO. Nie było to ani efektowne, ani fascynujące. Nawet projektowanie dziecięcych bucików wydawało się przy tym interesujące.
Jeśli miałam nadzieję trafić na nagłówek „Greenway z jasnowłosą kochanką o morderczych skłonnościach na gali charytatywnej”, to srodze się zawiodłam. Oglądałam tylko kolejne zdjęcia z przecinania wstęg i czytałam artykuły o przygotowaniach do wejścia firmy na giełdę i tym podobne.
Dwie godziny później bolały mnie oczy i kręciło mnie w nosie od kurzu, ale znałam wszystkie najważniejsze fakty zarówno z towarzyskiego, jak i zawodowego życia Greenwaya. Niestety, w jego życiu aż roiło się od blondynek. Zafascynowana Greenwayem prasa wyniuchała, że w ciągu ostatnich dwóch lat miał co najmniej trzy kochanki: Andi Jameson, Carol Carter i, uwaga, Bunny Hoffenmeyer. Wszystkie były blondynkami. (Obstawiałam Bunny. Czy można dorastać z takim imieniem i nie mieć morderczych skłonności?)
Wpisałam wszystkie trzy nazwiska na listę podejrzanych, ignorując fakt, że ani trochę nie przybliżyło mnie to do celu, czyli uchronienia Richarda przed więzieniem. Owszem, miałam nazwiska znanych prasie kochanek Greenwaya, ale kto wiedział, o ilu prasa nie wiedziała? Gdy rozmawiałam z Greenwayem przez telefon, odniosłam wrażenie, że niezły z niego spryciarz.
Mimo to, zanim wróciłam do domu, sprawdziłam namiary do wszystkich trzech blondynek w książce telefonicznej. Z Andi Jameson poszło łatwo, mieszkała w Encino. Zadzwoniłam do niej, ale nikogo nie zastałam. Zostawiłam jej wiadomość, że jestem znajomą Greenwaya i chciałam jej zadać kilka pytań.
W książce było jakieś pięćdziesiąt kobiet o nazwisku Carol Carter, tak więc niechętnie zapisałam jej adres jako „nieznany”.
Bunny Hoffenmeyer okazała się gwiazdą filmów dla dorosłych i jej numer telefonu był zastrzeżony. Udało mi się jednak znaleźć adres wytwórni, dla której pracowała. Big Boy Productions w Sherman Oaks. Super. Znowu wracamy do Valley.
Było późne popołudnie i upał właśnie sięgał zenitu – jeśli wierzyć wyświetlaczowi na rogu Westwood i National, było trzydzieści pięć stopni. Rozkręciłam klimę na maksa, wjechałam na czterystapiątkę i niechętnie wróciłam za wzgórza. Nad Valley unosiła się gęsta warstwa smogu, wszystko było przygnębiająco szare. Zaczęłam się zastanawiać, kto chciałby tu mieszkać z własnego wyboru. Z drugiej strony to tylko umacniało motyw Bunny. Dwadzieścia milionów dolarów spokojnie wystarczyło, żeby zmienić adres zamieszkania na Beverly Hills.
Po dziesięciu minutach wjechałam na Sepulveda, ulicę, przy której pełno było magazynów reklamowanych jako studia filmowe do wynajęcia. Wielkie, szare i zardzewiałe ani trochę nie przypominały studiów Universalu. Śmiałam przypuszczać, że filmy w nich kręcone także nie przypominały tych z powstających w wielkich wytwórniach. Większość trafiała prosto na DVD lub rynki zagraniczne. Albo, jak w przypadku Big Boy Productions, była przeznaczona dla bardziej dojrzałych (czytaj: wyuzdanych) widzów. Studio Big Boy Productions mieściło się w budynku pokrytym stalowoszarą blachą falistą. Zatrzymałam się na parkingu obok przyczepy, w której znajdował się barek z jedzeniem, i przyjrzałam się budynkowi.
Przyznam, że nie jestem miłośniczką porno. Nie, żebym nigdy nie widziała pornosa. Widziałam. Raz. Jeszcze w college'u mój ówczesny chłopak usiłował mnie przekonać, że patrzenie na zbliżenia intymnych części ciała obcych osób, kiedy się kochamy, jest podniecające. (Chyba nie muszę dodawać, że szybko zerwałam z Panem Podglądaczem). Po tym doświadczeniu moim najbliższym kontaktem z kulisami branży pornograficznej było Boogie Nights z Marky Markiem w roli Dirka Digglera. I na tym chciałam poprzestać.
Cholerny Richard. To wszystko jego wina.
Wzięłam głęboki oddech i zmusiłam się do opuszczenia samochodu, i przejścia parkingiem do nieoznakowanych drzwi Big Boy Productions. Zwalczyłam pokusę, by przed wejściem do środka zasłonić oczy.
Jeśli spodziewałam się orgii lamp z lawą, to się rozczarowałam. Pomieszczenie, w którym się znalazłam, przypominało większość innych recepcji, w których byłam. Właściwie jeśli nie liczyć czerwonej lampki pulsującej nad drzwiami, niepokojąco przypominało recepcję Dewey, Cheatem i Howe. Tyle że zamiast jednej Jasmine były trzy. Wszystkie wyglądały jak klony Anny Nicole Smith, a ich biusty w rozmiarze podwójne D ledwie mieściły się pod skąpymi topami z napisem „Big Boy” rozciągniętym w poprzek ich implantów. I wszystkie wpatrywały się we mnie.
Przełknęłam ślinę, czując się jak świętoszka w swoim ubraniu z biblioteki.
– Hm, dzień dobry – powiedziałam do Podwójnego D najbliżej drzwi. – Szukam Bunny Hoffenmeyer.
Podwójne D poruszyła się na swoim siedzeniu, a ja oparłam się chęci odwrócenia wzroku, na wypadek gdyby spod jej skąpego topu wymsknął się implant.
– A z kim mam przyjemność? – zapytała głosem a la Marilyn Monroe.
– Eee. Jestem Maddie.
Spojrzała na moją skromną tweedową spódniczkę i zmarszczyła brwi.
– Kręcicie razem scenę?
– Nie! – powiedziałam trochę głośniej, niż zamierzałam. Jeszcze raz omiotła mnie wzrokiem.
– Tak myślałam.
Nie byłam pewna, czy powinnam czuć ulgę, czy się obrazić.
– Chciałam z nią porozmawiać o naszym wspólnym znajomym. Devo – nie Greenwayu.
Twarz Podwójnego D złagodniała.
– Och. To ten facet, z którym się spotykała. Widziałam w wiadomościach, co mu się przytrafiło. To takie smutne.
– Tak, bardzo – zgodziłam się, kiwając głową i naśladując jedną z zatroskanych min Energicznej Reporterki. – Przychodził tu czasem z Bunny?
Podwójne D uśmiechnęła się, odsłaniając nieco krzywe zęby.
– Naprawdę ma na imię Myrtle. Bunny to jej pseudonim artystyczny. Myrtle Hoffenmeyer? Już chyba wolałam Bunny.
– I tak, jasne, był tu kilka razy. Prawdziwy przystojniak. Bogaty. – Blondynka westchnęła. – Myrtle miała farta, że go poznała.
Jasne. Miała farta, że nie pływała teraz w basenie twarzą do dołu. Co mi przypomniało, że interesuje mnie jej obecne miejsce pobytu…
– Czy Bu… to znaczy Myrtle, jest tu dzisiaj?
– Tak. Właśnie kończy scenę w studiu numer 2. – Blondynka wskazała drzwi po swojej prawej stronie.
Zerknęłam tam. A więc to tu odbywają się orgie, pomyślałam skrępowana.
– Hm, czy mogłabym tu zaczekać, aż Myrtle skończy swoją… scenę? – zapytałam.
– Jasne, nie ma problemu. – Podwójne D uśmiechnęła się i wskazała krzesła z obiciami stojące pod ścianą. Usiadłam, dziękując Bogu, że w studiu są dźwiękoszczelne ściany.
Dziesięć minut później czerwone światło nad drzwiami zgasło i rozległ się głośny sygnał, przypominający alarm pożarowy. Zdaje się, że podskoczyłam, bo Podwójne D uspokoiła mnie, mówiąc:
– To znaczy, że skończyli nagrywać. Jeśli chcesz, możesz teraz wejść.
– Dzięki. – Wstałam i weszłam za podwójne drzwi, mając nadzieję, że Bunny zdążyła narzucić szlafrok.
Budynek, w którym mieściły się studia Big Boy Productions, był typowym surowym magazynem jakich wiele w Valley. Metalowe ściany pokrywała rdza (i nie był to elegancki, celowy efekt jak w Fernando's, tylko skutek prawdziwej korozji), pod sufitem biegły olbrzymie rury, betonowa podłoga była popękana. Jedynym wyłomem w tym industrialnym otoczeniu były otwarte z jednej strony pokoje, które miały udawać sypialnie. W każdym razie tak przypuszczałam, zważywszy na olbrzymie łóżka, jakie stały między prowizorycznymi ścianami z dykty.
Przy jednym z łóżek stała grupka ludzi. Na szczęście wyglądało na to, że już się rozchodzą. Faceci zwijali kilometry kabli, kobiety miały na sobie jedwabne szlafroczki i lekko potargane włosy. Odwróciłam wzrok, czułam, że się czerwienię.
Od razu rozpoznałam Bunny ze zdjęcia z Greenwayem w jednym z brukowców. Siedziała na stołku, paliła papierosa i patrzyła, jak technicy sprawdzają kamery. Była mojego wzrostu, ale jakieś dwa kilo szczuplejsza i tak napompowana silikonem, że w każdej chwili mogła stracić równowagę i runąć do przodu. Nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie zwlec ciało Greenwaya na dół i upchnąć je w kontenerze na śmieci. Musiałam jednak sprawdzić wszystkie możliwości.
– Bunny Hoffenmeyer? – zapytałam. Spojrzała na mnie obojętnie.
– Tak?
– Witam. Nazywam się Maddie… Ramirez. – Nie mam pojęcia, dlaczego podałam akurat to nazwisko. Chyba nie chciałam, żeby wiedziała jak naprawdę się nazywam. Przynajmniej dopóki się nie upewnię, że nie posiada broni.
– Cześć – powiedziała Bunny, wypuszczając dym w kierunku sufitu.
– Miło mi. Eee, czy mogłabym zadać ci kilka pytań na temat Devona Greenwaya?
– Dlaczego? – spytała podejrzliwie. No właśnie. Bardzo dobre pytanie.
– Jestem reporterką lokalnego magazynu plotkarskiego, przygotowujemy materiał o śmierci Greenwaya. Chcemy zamieścić wywiady z ludźmi, którzy byli mu bliscy.
Bunny nadal patrzyła na mnie z powątpiewaniem, więc spróbowałam ją zachęcić.
– Planujemy też zamieścić zdjęcia. Miałabyś idealną okazję, żeby się pokazać.
Na wzmiankę o zdjęciach Bunny się wyprostowała.
– Co chcesz wiedzieć?
Zabiłaś go? Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że to zbyt bezpośrednie pytanie. W Prawie i porządku zawsze najpierw urabiali podejrzanych. Skupiłam się.
– Słyszałam, że byłaś blisko z Greenwayem. Na jej usta wypłynął kpiący uśmieszek.
– Można tak powiedzieć.
Miałam przeczucie, że pożałuję następnego pytania.
– Jak blisko? Bunny uniosła brew.
– Od czasu do czasu chodziłam z nim do łóżka, jeśli o to pytasz. Przynajmniej nie owijała w bawełnę.
– Okay. Kiedy ostatni raz się z nim… widziałaś? Zaciągnęła się papierosem.
– W zeszły czwartek.
Ożywiłam się. W czwartek Richard odwołał kolację ze mną, żeby spotkać się z Greenwayem. Ciekawe, czy Bunny z nim była.
– Co robiliście?
– Zjedliśmy kolację w La Petite's, tej potwornie drogiej francuskiej restauracji na Ventura. Potem musiał się spotkać ze swoim prawnikiem. Takim Kenem w garniturze.
Hej! Ten Ken, jak go nazwała, był moim facetem. Chociaż musiałam przyznać, że Richard rzeczywiście trochę przypominał chłopaka Barbie. Idealna, plastikowa powierzchowność, a w środku pustka. Och.
– Wiesz, po co się spotkali?
Przechyliła głowę, przyglądając mi się uważnie.
– Nie wiem. Jakieś spotkanie w interesach. Nie moja broszka. Czułam, jak z balonika mojej nadziei schodzi powietrze. Nawet jeśli Barbie – Gwiazda Porno była obecna na spotkaniu Richarda z Greenwayem, to pewnie i tak nic nie dotarło do jej wypełnionego silikonem mózgu.
– I nie widziałaś się z nim więcej od czwartku? Powoli wypuściła dym w kierunku sufitu.
– Nie. Skończyłam z nim.
– Naprawdę? Dlaczego? – Poważnie, Greenway i Bunny wydawali się dla siebie stworzeni.
– Znalazłam u niego w kieszeni stringi jakiejś laski.
– Żony?
Bunny znowu uśmiechnęła się kpiąco.
– Skarbie, żony nie noszą takich rzeczy. To były prześwitujące stringi w lamparcie cętki. Spał z jakąś cizią.
Jestem prawie pewna, że bezwiednie skierowałam wzrok na łóżko, w którym przed chwilą Bunny nagrywała scenę. Jakoś trudno mi było uwierzyć, że jest zwolenniczką monogamii.
– Hej, to tylko praca – powiedziała wzbraniająco. – W pracy udaję. To, co było między mną a Devonem, było na poważnie. A skoro zadawał się z inną, nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
Byłam skłonna jej wierzyć.
– Wiesz, czyje mogły być te stringi?
Na ustach Bunny znów zagościł drwiący uśmieszek.
– Jakiejś zdziry. Myślę, że bzykał się z nią podczas lunchu, bo wtedy nigdy nie odbierał telefonu.
– Ostatnie pytanie. Gdzie byłaś wczoraj wieczorem? – Choć Bunny błyskawicznie przesuwała się w dół mojej listy podejrzanych, uznałam, że nie zaszkodzi zapytać.
– Tutaj. Kręciliśmy scenę z Lasek w wielkim mieście.
– W porządku, nie chcę zabierać ci więcej czasu. – Już miałam uścisnąć jej rękę, gdy nagle uświadomiłam sobie, że nie wiem, co przed chwilą ta ręka robiła. Tak więc tylko jej pomachałam, odwróciłam się i skierowałam z powrotem do recepcji.
– Hej, czekaj! Odwróciłam się.
– Tak?
– A co ze zdjęciami? Racja, zdjęcia.
– Fotograf wpadnie tu jutro – skłamałam. Rety, byłam w tym coraz lepsza. – Jeszcze raz dziękuję.
Kiedy znalazłam się w dżipie, wyciągnęłam swoją listę podejrzanych. Nie miałam stuprocentowej pewności, że Barbie – Gwiazda Porno nie jest moją blondynką, ale ciężko mi było wyobrazić sobie, jak włamuje się na konta Greenwaya i podprowadza dwadzieścia milionów dolarów. Nie wyglądała na zbyt mądrą. Pod „blondynka w szpilkach” dopisałam „stringi w cętki, seks podczas lunchu”. Hm… Bunny miała rację. Zalatywało zdzirą.
Wracałam właśnie czterystapiątką, patrząc, jak słońce chowa się powoli za wzgórzami, kiedy zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz. Podrabiany Tatuś. Cholera, o czym znowu zapomniałam?
– Halo?
– Gdzie jesteś?
– Jadę czterystapiątką. Dlaczego pytasz?
– To dobrze. Twoja mama jest już w Beefcakes i zaczyna się o ciebie martwić.
Cholera! Pacnęłam się dłonią w czoło. Beefcakes.
– Właśnie tam jadę. Podrabiany Tatuś odetchnął z ulgą.
– To dobrze. Przez chwilę myślałem, że znowu zapomniałaś.
– Kto, ja? Nigdy. Milczał chwilę.
– Mads, jesteś ostatnio roztargniona. Masz jakieś problemy? Oparłam się pragnieniu wybuchnięcia maniakalnym śmiechem.
– Wszystko w porządku, Ralph. – Jasne! – Okay, muszę kończyć. Jadę przez kanion.
Rozłączyłam się, szybko zmieniłam pas na prawy i zjechałam z autostrady, kierując się do Beefcakes.
Co za tydzień. Dziwki, gwiazdy porno, a teraz jeszcze striptizerzy. Rety!