143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Rozdział 16

Maddie? – Richard rozglądał się spłoszony na boki, jakby spodziewał się, że sprowadziłam ze sobą oddział kawalerii. W sumie, jeśli policzyć gości weselnych, właśnie tak było. – Co ty tutaj robisz?

Chciałam odpowiedzieć, ale język stanął mi kołkiem. Czułam się tak, jakbym zobaczyła ducha. Richard miał na sobie idealnie wyprasowane spodnie, koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i gustowną, sportową marynarkę. Wyglądał jak biznesmen, który właśnie wrócił z biura czy spotkania z klientem, a nie jak facet, który się od tygodnia ukrywał. Miałam ochotę go dotknąć, żeby sprawdzić, czy to nie przywidzenie.

Albo strzelić go w tę idealnie ogoloną szczękę.

– Ja? – wydusiłam w końcu. – Co ty tutaj robisz?

– Nic. – Richard przestępował z nogi na nogę, nerwowo zerkając ponad moim ramieniem na pusty korytarz. – To znaczy, eee, mieszkam tu od paru dni. Po prostu potrzebowałem trochę odetchnąć.

Prychnęłam.

– Od Greenwaya czy od policji? Och, a może potrzebowałeś odetchnąć od swojej żony.

Znieruchomiał i spojrzał mi w oczy.

– Wiesz o niej.

– Richardzie, wiem o wszystkim. – Okay, trochę przesadziłam.

– Słuchaj, może pójdziemy do mojego pokoju i pogadamy. – Znowu spojrzał ponad moim ramieniem.

Przygryzłam wargę. Umierałam z niecierpliwości, żeby zapytać Richarda o milion rzeczy, począwszy od tego, o co, u diabła, chodziło z Kopciuszkiem? Ale choć nadal wierzyłam, że Richard nie ma nic wspólnego z dziurą w głowie Greenwaya, miałam pewne opory przed zostaniem z nim sam na sam.

Musiał to wyczuć, bo ujął moją rękę obiema dłońmi i spojrzał na mnie smutnymi oczami małego chłopca, które zawsze mnie wzruszały.

– Proszę, pączuszku? Wzięłam głęboki oddech.

– Okay, chodźmy do twojego pokoju. – Powiedziałam sobie, że robię to, bo nie chcę, żeby Molly Inkubator przypadkiem tu zawędrowała i zobaczyła, jak wymyślam mu za to, że ożenił się z Kopciuszkiem. A nie dlatego, że kiedy nazwał mnie „pączuszkiem”, nagle obudziła się we mnie tęsknota za dawnymi dobrymi czasami, kiedy moim największym zmartwieniem było to, czy powinnam zostawić u Richarda swoją szczoteczkę do zębów. – Ale tylko na chwilę – dodałam. – Muszę wracać na przyjęcie.

– Przyjęcie? – Spojrzał na moją sukienkę, jakby dopiero teraz zauważył, że mam na sobie fioletowe okropieństwo.

– Tak, przyjęcie weselne. Moja mama właśnie wyszła za mąż. Wesele miało się odbyć w Malibu, ale pogoda spłatała nam figla i musieliśmy je przenieść… – Omiotłam wzrokiem fantastyczny wystrój -…tutaj. Miałeś na nie ze mną przyjść, pamiętasz?

– Tak. Przykro mi, pączuszku.

Wcale nie wyglądał, jakby mu było przykro. Wyglądał na zdenerwowanego. Ciągle zerkał w stronę recepcji, jakby spodziewał się, że w każdej chwili może wypaść stamtąd uzbrojony napastnik. Może Ramirez.

Wzdrygnęłam się na tę myśl. Nagle zapragnęłam, żeby Richard zniknął z korytarza równie mocno jak on sam.

Poszłam za nim do wind i wjechaliśmy na piętro. Zatrzymał się przed pokojem numer 214 i otworzył drzwi. Pokój był skromny. Stało tu podwójne łóżko przykryte narzutą z motywami pustynnymi. Na ścianach wisiały dwie akwarele, telewizor, a w rogu małe biurko. Jak to w motelu. Richard natychmiast podszedł do okna i zerknął przez rdzawopomarańczowe zasłony.

– Richard, może powiesz mi, co się dzieje.

– Nic się nie dzieje. Już ci mówiłem, że po prostu potrzebowałem odetchnąć.

– Jasne. Jesteś na wczasach. Przestań mi wciskać kit, Richard. Przeciął pokój i usiadł na łóżku. Nadal był podenerwowany.

– Okay, Maddie. Powiem ci. Tylko się na mnie nie wściekaj. Małe szanse. Ale skinęłam głową.

Richard westchnął.

– Nie sądziłem, że wszystko wymknie się spod kontroli. Przepraszam, że zniknąłem bez słowa, ale nie mogłem ryzykować, że ktoś będzie mnie śledził. Musiałem się ukryć.

– Z powodu Greenwaya?

– Tak.

Usiadłam obok niego. Wyglądał tak żałośnie, że prawie było mi go szkoda.

– Może zacznij od początku.

Richard znowu westchnął. A potem opowiedział mi mniej więcej to samo, co wiedziałam już od Ramireza. Miał długi. Kiedy Devon Greenway postanowił wyprowadzić z firmy trochę pieniędzy, Richard zgodził się pomóc zarejestrować fikcyjne przedsiębiorstwa na nazwisko Greenwaya w zamian za niewielki udział w zyskach. Niewielki, czyli dwa miliony dolarów. (Był mi winien parę naprawdę drogich szpilek od Manolo Blahnika, kiedy to wszystko się skończy). Plan był taki, że dwadzieścia milionów Greenwaya trafi na konta w szwajcarskim banku. Bardzo dobry plan, tyle że nadgorliwy księgowy z Komisji Papierów Wartościowych i Giełd dopatrzył się drobnego błędu w dokumentach księgowych. Wtedy wszystko zaczęło się gmatwać.

Co gorsza, podczas zacierania śladów dwadzieścia milionów gdzieś przepadło. Greenway podejrzewał, że podprowadził je Richard, zaś Richard uważał, że Greenway chce go zrobić w konia. Żaden z nich nie chciał wyjechać z miasta bez pieniędzy, ale kiedy rozpoczęło się oficjalne dochodzenie, obaj musieli się ukryć.

– Jak można zgubić dwadzieścia milionów? – zapytałam, kiedy Richard skończył.

– Nie wiem, jak to się stało. Pieniądze były przelewane na kolejne konta, żeby zatrzeć ślady na papierze. Ale wszystkie konta są puste.

– Kto miał do nich dostęp?

– Tylko Greenway, jego żona i ja. – Richard urwał. Musiał poznać po mojej minie, co o tym wszystkim myślę, bo słabym, płaczliwym głosem dodał: – Wiem, jak to wygląda, ale musisz mi uwierzyć. Nikogo nie zabiłem. Cały czas siedziałem tutaj. Pączuszku, przysięgam, nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego.

Choć nowe płaczliwe oblicze Richarda zaczynało działać mi na nerwy, wierzyłam mu. Nie sądziłam, by odważył się strzelić do człowieka, nie wspominając już o wyprawie do Północnego Hollywood.

Kiedy Richard wstał i znowu podszedł do okna, coś sobie przypomniałam. Bunny przyznała, że uczestniczyła w jednym ze spotkań Greenwaya z Richardem. A jeśli Greenway był tak samo nieostrożny w przypadku innych swoich przyjaciółek? Co jeśli któraś z blondynek była mądrzejsza, niż się wydawało? Niestety, lista kochanek Greenwaya była równie długa jak vintage'owy tren mamy.

Już miałam zapytać Richarda, co wie na temat pozamałżeńskich rozrywek Greenwaya, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Żołądek podszedł mi do gardła.

Ramirez.

Richard odskoczył od okna, nerwowo zerkając to na mnie, to na drzwi.

– Kto to? Przygryzłam wargę.

– Cóż, musiałam zorganizować za ciebie jakieś zastępstwo.

– Zastępstwo?

– Właściwie, on mnie tylko przywiózł. – Mniejsza o ściskanie mojego kolana pod stołem i pocałunek z języczkiem.

Richard zamachał rękami.

– Pozbądź się go.

– Otwierać, policja – usłyszałam zza drzwi donośny głos Ramireza.

– Policja! – Głos Richarda podniósł się o dwie oktawy. Wyglądał, jakby oblazły go mrówki, bo przeskakiwał z nogi na nogę. – Spotykasz się z gliniarzem?

Nie wiem, jakim cudem Panu Zapomniałem Wspomnieć że Jestem Żonaty udało się wzbudzić we mnie poczucie winy.

– Niezupełnie. To detektyw, z którym rozmawiałeś w kancelarii. Ramirez.

– Detektyw Ramirez? Przywiozłaś go tutaj?

– Nie przywiozłam. Sam się przywiózł. – To akurat była prawda.

– Spław go jakoś. Ramirez nadal walił w drzwi.

– Richard, nie możesz uciekać w nieskończoność. – Odwołałam się do rozsądku Richarda. – Powinieneś się oddać w ręce policji.

Ruszyłam do drzwi.

Richard powstrzymał mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu.

– Nie rób mi tego. Proszę, pączuszku. Zaczynałam mieć dosyć tego „pączuszka”.

Nawet gdybym mu uległa i tak nic by to nie dało, bo nim zdążyłam strącić rękę Richarda, do pokoju wpadł uzbrojony Ramirez. Byłam pod wrażeniem jego akcji w stylu Bruce'a Willisa.

– Cholera. – Richard odskoczył do tyłu, unosząc ręce nad głowę. – Nie strzelaj, nie mam broni. Znam przepisy. Nie możesz strzelić do bezbronnego człowieka.

Ramirez patrzył to na mnie, to na Richarda. Uniósł brwi, jakby chciał zapytać, czy serio jest coś pomiędzy mną a tym klownem. W tej chwili sama miałam wątpliwości.

– Nic ci nie jest? – zapytał mnie Ramirez.

– Nie, wszystko w porządku. – Zamilkłam na moment. – On tego nie zrobił. – Wiedziałam, że moje zapewnienie nie na wiele się zda, ale musiałam spróbować. Szczerze wierzyłam w to, co powiedziałam. Było teraz dla mnie absolutnie jasne, że Richard nie ma dość odwagi, żeby zastrzelić kogokolwiek.

Oczywiście Ramirez natychmiast pozbawił mnie złudzeń. Rysy jego twarzy się wyostrzyły. Znowu stał się Złym Gliną o nieprzeniknionym spojrzeniu. Przesadził pokój jednym susem i nim zdążyłam wyrecytować prawa aresztowanego, odgiął ręce Richarda do tyłu i skuł je kajdankami.

Czułam ucisk w gardle, dłonie zwinęłam w pięści. Sama nie wiedziałam, na kogo jestem bardziej wściekła – na Richarda za to, że wpakował się w tę idiotyczną historię, na Ramireza za to, że aresztował ojca mojego potencjalnego dziecka, czy na siebie za to, że doprowadziłam Ramireza prosto do Richarda. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy Ramirez nie planował tego od samego początku. Bo niby czemu miałby siedzieć na kiczowatym weselu mojej matki, próbując zaprzyjaźnić się z moją babcią.

– Nie możesz tego zrobić – zaprotestowałam. – On jest niewinny. Nikogo nie zabił.

Ramirez nie zareagował. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko wyciągnął komórkę, żeby zadzwonić po wsparcie.

– Cały czas był tutaj. Proszę, nie rób tego. – Boże, moje błagania były równie żałosne jak te, które przed chwilą zanosił Richard.

Tyle że w przeciwieństwie do mnie Ramirez był nieugięty.

– Mam nakaz – odparł sucho. – Richard Howe jest podejrzany o popełnienie morderstwa. Muszę go aresztować.

– Ale, ale… całowałeś się ze mną!

Ramirez i Richard jednocześnie odwrócili się w moją stronę. Potem spojrzeli na siebie nawzajem. Niemal czułam, jak w powietrzu podnosi się stężenie testosteronu.

– To był tylko malutki pocałunek – zapiszczałam.

Chciałabym wierzyć, że gdyby Richard nie był skuty kajdankami, znokautowałby Ramireza. Prawda była jednak taka, że Ramirez rozpłaszczyłby go, zanim Richard zdążyłby się zamachnąć. Tak czy siak, ich wzajemna niechęć nie znalazła potwierdzenia w czynach, Richard bowiem nie miał zbyt wielkiego pola do popisu – mógł co najwyżej rzucać nienawistne spojrzenia.

Ramirez ujął ramię Richarda i poprowadził go do drzwi, zatrzymując się na chwilę przy mnie.

– Zakładam, że znajdziesz kogoś, kto cię podrzuci do domu. I wyszli.

Cholera. Złapałam z biurka lampę i z całej siły cisnęłam nią o podłogę. O zgrozo, lampa była plastikowa i zamiast rozbić się z satysfakcjonującym trzaskiem, tylko odbiła się od wypłowiałej wykładziny. Do oczu napłynęły mi łzy, ale stłumiłam je. Ostatnio napłakałam się dość, by starczyło mi do końca życia. A już na pewno nie zamierzałam płakać z powodu takich dwóch idiotów jak Richard i Ramirez.

Nienawidziłam ich obu. Gdyby to ode mnie zależało, Richard mógłby zgnić w więzieniu, a Ramirez… Cóż, Ramirez mógł mnie cmoknąć w tyłek. Niecały kwadrans wcześniej wpychał język do mojego gardła, a teraz nawet nie chciał mnie słuchać. Typowy facet. Miałam tego dosyć. Miałam dosyć ich wszystkich. Całego rodzaju męskiego. Może, pomyślałam, mimo wszystko przysporzę babci powodu do dumy i wstąpię do zakonu.

Skoro o babci mowa…

Byłam pewna, że jeśli nadal będę tu siedziała i użalała się nad sobą, któryś z moich krewnych zacznie mnie szukać i, co gorsza, znajdzie. Wolałam tego uniknąć. Nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć się z tego, co się tutaj wydarzyło, mojej rodzinie. Ile Zdrowaś Mario dostaje się do odmówienia w ramach pokuty za sypianie z przestępcą?

Bo właśnie dotarło do mnie, że Richard jest przestępcą. Nawet jeśli nie miał nic wspólnego z morderstwem, otwarcie przyznał się do udziału w defraudacji. W białych rękawiczkach czy nie, było to przestępstwo.

Nieświeże burrito w moim żołądku zamieniło się w ołowianą kulę.

Wyszłam z pokoju Richarda, zamknęłam za sobą drzwi i wróciłam windą na dół. Byłam pewna, że za kilkanaście minut w hotelu zjawią się policyjni technicy i zaczną przeczesywać pokój Richarda w poszukiwaniu obciążających dowodów. Zdecydowanie nie byłam w nastroju na kolejne spotkanie z rolką.

Wróciłam do sali bankietowej akurat w chwili, gdy mama rzucała swój bukiet. Zobaczyłam, jak nurkują za nim Dana i pani Rosenblatt. Od sukni pani Rosenblatt oderwało się kilka paciorków, ale ostatecznie to Dana pochwyciła kwiaty. Potem rozmarzonym wzrokiem spojrzała na Gościa bez Szyi. Biedak nie wiedział, w co się wpakował.

Myślę, że udało mi się ukryć emocje, by wszyscy myśleli, że w świecie Maddie wszystko jest w najlepszym porządku. Na szczęście babcia oszczędziła mi mało subtelnych uwag o tym, że mój zegar biologiczny tyka, a Ramirez, bądź co bądź katolik, jest odpowiednim materiałem na męża. Udało mi się też przetrwać ściąganie podwiązek, co, jak teraz wiem, powinno być zakazane w przypadku panien młodych powyżej czterdziestki. Rety.

Zanim przeszliśmy do puszczania baniek mydlanych na pożegnanie mamy i Podrabianego Tatusia, którzy wskoczyli do swojego mercedesa rocznik 1974, ze słowem „Nowożeńcy” wypisanym kremem do golema na tylnej szybie, czułam się, jakbym przebiegła maraton. Pomyślałam, że gdybym musiała spędzić choć chwilę dłużej z plastikowym uśmiechem przyklejonym do ust, na zawsze zamieniłabym się w Energiczną Reporterkę.

Kiedy patrzyłam, jak mama i Podrabiany Tatuś odjeżdżają, nagle poczułam się straszliwie samotna. Richard był w drodze za kratki, cokolwiek łączyło mnie z Ramirezem, było skończone, Dana i Gość bez Szyi, trzymając się za rączki, udali się do Domu Aktorów na kolejną noc wspaniałego seksu, a mama i Podrabiany Tatuś czmychnęli na dwutygodniowy miesiąc miodowy na Hawajach. Zostałam tylko ja i Fioletowe Paskudztwo. Westchnęłam ciężko.

Pani Rosenblatt zgodziła się podrzucić mnie do Beefcakes, pod którym poprzedniej nocy zostawiłam mojego małego czerwonego dżipa. Kiedy w końcu dotarłam do domu, było już ciemno. Byłam rozstrojona i nieludzko zmęczona. Wdrapałam się po schodach, otworzyłam drzwi i, nawet nie zapalając światła, rzuciłam się na materac.

Dałam sobie pięć minut na wypłakanie. Tylko pięć. Postanowiłam, że potem będę ponad to. Zapomnę o tym nędznym draniu. I nieważne, że sama nie byłam pewna, o którego drania mi chodzi.

Zapewne chodziło o Richarda. A ściślej mówiąc o to, że powinnam dać sobie z nim spokój. To w końcu z nim chodziłam całe pięć miesięcy, nieświadoma faktu, że na boku jest w najlepsze żonaty z Kopciuszkiem.

Oczywiście Ramirez też nie miał u mnie teraz zbyt wysokich notowań. Tyle że kiedy zamknęłam oczy, jedyne, o czym mogłam myśleć, to, jak smakowały nasze pocałunki. Jak małe kanapeczki i szampan.

Boże, byłam żałosna.

Przekręciłam się na brzuch i ukryłam twarz w poduszce, pocieszając się tym, że następny dzień nie może być gorszy od dzisiejszego.

Obudziły mnie promienie słońca tańczące po mojej twarzy. Bałam się otworzyć oczy, nie wiedząc, jakie nowe nieszczęście może mnie spotkać. Tornado? Huragan? Zaraza? Nic by mnie już nie zdziwiło. Zważywszy na to, co działo się ostatnio w moim życiu, moja aura musiała być sraczkowofioletowa.

Zebrałam się na odwagę i uchyliłam jedno oko.

Obok mnie nie spał żaden detektyw. Telefon nie dzwonił. Nie zawodziły żadne panny młode ani najlepsze przyjaciółki. Na razie wszystko było okay.

Ostrożnie wstałam i włączyłam ekspres do kawy. Po dwóch wzmacniających filiżankach włączyłam telewizor, żeby zobaczyć, czy mój chłopak został bohaterem porannego wydania wiadomości.

Energiczna Reporterka poświęciła aresztowaniu Richarda całe dziesięć sekund. Sprawa traciła już na aktualności, więc została wciśnięta między informację o zamknięciu szkoły w jednej z ubogich dzielnic miasta a materiał o psie, który wykrył na lotnisku heroinę. Życie toczyło się dalej.

Też powinnam ruszyć naprzód. Richard miał pewnie do dyspozycji całą armię prawników, którzy wyciągną z kapeluszy wszystkie dozwolone z prawem króliki, by mógł z powrotem wrócić do swojego wymuskanego mieszkania. Niby co takiego mogłam zrobić ja, czego nie mogli oni? I co ważniejsze, dlaczego w ogóle miałabym coś robić?

Westchnęłam. Mój wzrok powędrował na test ciążowy na blacie.

Właśnie dlatego.

Wpatrywałam się w niewielkie różowe pudełeczko.

– Okay, zrobię ten cholerny test! – obwieściłam głośno całemu światu. Złapałam pudełeczko i pomaszerowałam do łazienki. Po zaledwie trzykrotnym przeczytaniu instrukcji (trochę trzęsły mi się ręce) wiedziałam, że powinnam przez całe pięć sekund sikać na specjalny wacik. Pięć sekund? Musiałam się przygotować.

Wróciłam do kuchni i wyjęłam z lodówki dwulitrową dietetyczną colę. Duszkiem wypiłam połowę; nosem poszły mi bąbelki, ale niedużo. Odczekałam dziesięć minut, po czym zabrałam colę ze sobą do łazienki. Teraz albo nigdy, pomyślałam.

Zebrałam włosy do tyłu, upinając je spinką, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam sikać. Okazało się to znacznie bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać. Kiedy skończyłam, odłożyłam test na bok i czekałam. Jedna kreska – wynik negatywny. Dwie kreski… i będę musiała poprosić mamę, żeby kupiła jeszcze jeden kosz pełen bucików i smoczków. Pociągnęłam pokrzepiający łyk coli, przyglądając się wędrówce wskazówek na moim zegarku. Jeszcze trzy minuty.

Spoko, dam radę. Jestem twardą laską. Niezależnie od wyniku jakoś sobie poradzę. Okay, może będę musiała wozić małego Richiego juniora do więzienia, żeby mógł się zobaczyć z ojcem, i może już nigdy nie włożę tego ślicznego topu od Dolce & Gabbana, ale jakoś to przeżyję. Oczywiście będę też musiała znaleźć dodatkową pracę. Wynagrodzenie z Tot Trots ledwie wystarczało na zupki w proszku i czółenka. Nie było mowy, żebym dała radę za takie pieniądze utrzymać dziecko. Rozejrzałam się po swoim małym mieszkanku. Pewnie będę musiała przeprowadzić się do mamy i Podrabianego Tatusia. No i pozbyć się dżipa. Dżip cabrio nie był bezpiecznym środkiem transportu dla dziecka. Chyba będę musiała kupić minivana, Boże. Oczyma wyobraźni ujrzałam siebie w ciuchach a la moja mama, jeżdżącą beżowym nissanem odyssey i mieszkającą nad garażem rodziców.

Nic dziwnego, że znowu zaczęłam się hiperwentylować. Usiadłam na płytkach, wsadzając głowę między kolana. Pech chciał, że kiedy pochylałam głowę, moja spinka do włosów rozpięła się i wystrzeliła przez niewielką łazienkę, trafiając w butelkę z colą. Plastikowa butelka niebezpiecznie się zachwiała, po czym, ku mojemu przerażeniu, przewróciła się, a brązowy gazowany płyn zalał mój test ciążowy.

– Cholera! – Zerwałam się, złapałam ręcznik i zaczęłam osuszać test. Spojrzałam na niego. Był przemoczony, wacik na końcu nasiąknął jak gąbka, a okienka przybrały mętny, brązowy kolor. Zmrużyłam oczy, próbując zobaczyć jakieś kreski. A najchętniej tylko jedną.

Nic.

– Cholera jasna!

Opadłam z powrotem na podłogę. Super. I co teraz?

Wpatrywałam się w zniszczony test ciążowy. Miałam dwie możliwości. Mogłam pojechać do apteki, kupić nowy test i powtórzyć całą procedurę albo wrócić do taktyki zaprzeczania i wmawiać sobie, że mój spóźniający się okres to wina stresu (stres potrafi sprawić, że hormony głupieją, a ja żyłam ostatnio w naprawdę dużym napięciu). W tym drugim przypadku mogłabym na powrót zająć się odhaczaniem kolejnych blondynek z mojej listy podejrzanych, aby uratować tyłek mojego chłopaka przed więzieniem.

Jeśli do tej pory nie mogłam zdecydować, co przeraża mnie bardziej – mordercy czy testy ciążowe – po wyobrażeniu sobie siebie jadącej minivanem już znałam odpowiedź.

Wyrzuciłam zalany colą test do kosza, wciągnęłam obcisłe dżinsy i ukochane czerwone klapki, kolejny raz przeanalizowałam w myślach swoją listę podejrzanych. Została mi już tylko Carol Carter. Jedyne, czego dowiedziałam się o niej z materiałów w bibliotece, to to, że była aspirującą aktorką. Jeśli była choć trochę podobna do Dany, to pewnie spędzała niedziele na siłowni, rzeźbiąc swoje ciało i przygotowując się na kolejny tydzień przesłuchań. Owszem, strzelałam w ciemno, ale i tak wskoczyłam do dżipa i ruszyłam do Sunset Gym.

Dwadzieścia minut później okazałam swoją kartę członkowską sterydowcowi z recepcji, starając się nie wdychać zbyt głęboko stęchłego zapachu potu, i omiotłam wzrokiem nabitą salę, w poszukiwaniu blond kucyka Dany. Siłownia pełna była producentów filmowych, którzy próbowali wypocić to, co przybrali w ciągu tygodnia na diecie złożonej z pączków, i początkujących aktorek, które chętnie raczyły ich silikonowymi wdziękami, w nadziei że zostaną zauważone i obsadzone w kolejnym sezonie Słonecznego patrolu. W końcu wypatrzyłam Danę, która trenowała ciemnowłosego mięśniaka na atlasie w rogu.

Czując, że bardzo rzucam się w oczy w swoich klapkach na obcasie, przemknęłam do nich obok piłek lekarskich i materaców.

– Trzynaście, czternaście, piętnaście… i odpoczynek. Okay, sprawdź sobie tętno, Sasza. Nie może przekroczyć stu sześćdziesięciu uderzeń na minutę.

Sasza skinął głową, po jego czole ściekał pot. Przyłożył sobie dwa palce do szyi.

– Dana? – Skinęłam na nią palcem. Zobaczyła mnie i pomachała.

– Hej, jak tam? – Dostrzegła moje buty i zmarszczyła czoło. – Nie możesz w nich ćwiczyć.

Przewróciłam oczami.

– Możemy chwilę pogadać?

– Wal. Zerknęłam na Saszę.

– Och, wybacz – powiedziała Dana. – Maddie, to jest Sasza. Opowiadałam ci o nim. Jest podstawą ludzkiej piramidy w Cirque Fantastique. Sasza, przedstawiam ci moją najlepszą przyjaciółkę Maddie.

– Miło ciebie mnie poznać – powiedział Sasza z wyraźnym obcym akcentem.

– Wzajemnie. Eee, Dana, możemy pogadać?

– Jasne. Sasza, zrób jeszcze dwie serie, a potem zajmiemy się czymś innym.

Sasza skinął głową i wrócił do wyprostów nóg. Odeszłyśmy z Daną na bok.

– O co chodzi z tym Rosjaninem? – zapytałam.

– Przystojny, nie?

Spojrzałam na niego. Na karku wychodziły mu żyły, kiedy unosił nogami metalowe ciężarki.

– Jak na sterydowca, może być. A co z twoim współlokatorem?

– Mówisz o tym dupku? Oho. Problemy w raju.

– Co się stało? Jeszcze wczoraj wszystko było pięknie. Dana prychnęła.

– Też tak myślałam. Ale kiedy wróciliśmy do domu i włożyłam bukiet do lodówki, on zaczął świrować. Powiedział, że nie rozumie, dlaczego chcę zatrzymać te kwiaty. Na co ja, że przecież je złapałam. Na co on, że co w tym takiego niezwykłego. Wyjaśniłam, że to znaczy, iż jako następna wyjdę za mąż. Wtedy totalnie mu odbiło. A przecież nie powiedziałam, że chcę wyjść za niego, i to najchętniej zaraz. Wściekł się i powiedział, że się dusi. I że nie jest gotowy na kulę u nogi. Czy ja wyglądam jak kula u nogi?

– Typowy facet. – Naprawdę zaczynałam mieć dość całego męskiego rodzaju.

– Nic mi nie mów. W końcu zaczęłam płakać, a potem zadzwonił Sasza i zaprosił mnie na drinka, no i skończyło się na tym, że wylądowaliśmy u niego.

Dana była jedyną znaną mi kobietą, która potrafiła rozpocząć opowieść od tego, że rzucił ją facet i skończyć ją tym, że wylądowała w łóżku z innym.

– A co u ciebie? – zapytała. – Jak tam postępy w śledztwie?

Najwidoczniej Dana bez reszty zaabsorbowana rosyjskim gimnastykiem nie oglądała jeszcze wiadomości. Streściłam jej katastrofalne wydarzenia wczorajszego wieczoru, podczas gdy ona gestem nakazała Saszy, by zrobił jeszcze dwie serie. Wszystko to trwało trochę dłużej, niż się spodziewałam, bo napięte mięśnie Saszy trochę rozpraszały Danę. Kiedy w końcu przenieśliśmy się wszyscy do wioślarza, wyciągnęłam wydruk zdjęcia Carol Carter, który zrobiłam w bibliotece, i podsunęłam go Danie.

– Kojarzysz ją? – zapytałam. – Jest aktorką. Pomyślałam, że może przychodzi tu ćwiczyć.

Dana i Sasza nachylili się nad zdjęciem. Sasza zagwizdał.

– U niej cycki duże jak melon.

– Są sztuczne – powiedziałam. Dana zmrużyła oczy.

– Jeszcze raz powiedz, jak ona się nazywa?

– Carol Carter.

– Nigdy nie widział takich cycków. Cycki w domu płaskie. Jak naleśnik. Jak deska. – Sasza obrzucił mnie wzrokiem. – Jak twoje.

Tak. Zdecydowanie nienawidziłam wszystkich facetów.

– Coś mi mówi to nazwisko – powiedziała Dana, ciągle wpatrując się w zdjęcie. – Och! Już wiem. Obie ubiegałyśmy się o rolę dziewczyny w bikini w jednym filmie dla nastolatków, w zeszłym miesiącu.

– Ty byś była dobra dziewczyna w bikini. – Sasza przyjrzał się uważnie Danie. – Bardzo dobra.

– Dzięki! Też tak uważam. Niestety, nie oddzwonili do mnie.

– Reżyser musieć być ślepy. Ty mieć bardzo dobre ciało. Cycki jak balony.

– Och, jesteś taki słodki! – Dana nachyliła się i pocałowała Saszę. Odwróciłam wzrok, niespecjalnie zainteresowana oglądaniem rosyjskiego języka.

– Wracając do Carol Carter – powiedziałam po chwili. – Nie masz może jej numeru telefonu?

– Nie, niestety. Ale wiem, kto jest jej agentem. Charlie Platt. Jego agencja mieści się w takim dużym budynku na rogu La Brei i Hollywood.

– Dana, jesteś aniołem. – Gdyby nie była taka spocona, wyściskałabym ją.

– Ty pewna, że te cycki sztuczne? – Sasza ciągle wpatrywał się w zdjęcie Carol Carter. – One wyglądać bardzo miło.

– Wierz mi, w naturze nie występują takie rozmiary – powiedziałam. Skinął głowę.

– Może ty mieć racja. One nie tak zgrabne jak Dany.

Dana zachichotała i znowu pocałowała Saszę. Tym razem nie ominął mnie widok języka. Fuj.

– No cóż, zostawię was samych, wracajcie do treningu… – powiedziałam, wycofując się, choć byłam prawie pewna, że mnie nie słyszą.

Pognałam do dżipa i zadzwoniłam do informacji, aby uzyskać numer do Agencji Platta. Niestety, kiedy tam zadzwoniłam, włączyło się nagranie, że nikogo nie będzie aż do czwartej. Zerknęłam na zegar na desce rozdzielczej. Dwunasta. Uznałam, że McDonald's jest dobrym miejscem jak każde inne, żeby zaczekać. Odpaliłam silnik i obrałam kurs na McDrive'a. Piętnaście minut później wcinałam już big maca, duże frytki i truskawkowego shake'a, który niestety przypomniał mi o kolekcji Strawberry Shortcake [Strawberry (ang). – truskawka (przyp. tłum.)].

I o tym, że moja dalsza współpraca z Tot Trots stoi pod coraz większym znakiem zapytania. Nadal do nich nie oddzwoniłam i miałam przeczucie, że jeśli szybko nie dostarczę im projektów butków za kostkę, brak pracy będzie kolejną pozycją na liście moich problemów.

Z westchnieniem dokończyłam frytki i ruszyłam ku domowi. Jeśli poświęcę godzinkę na projektowanie, zanim udam się na poszukiwania Carol Carter, przynajmniej będę mogła zadzwonić do Trot Tots z czystym sumieniem. Po drodze wstąpiłam jeszcze do apteki po nowy test ciążowy. Tym razem kupiłam wypasiony elektroniczny model. Farmaceutka zapewniła mnie, że jest praktycznie niezniszczalny.

Tyle że kiedy dotarłam do domu, moim oczom ukazał się jedyny widok, którego obawiałam się bardziej niż dwóch różowych kresek. Ramirez.