143025.fb2
Stałam jak sparaliżowana, ze słuchawką przyklejoną do ucha, choć połączenie zostało już przerwane. Boże. Czy to była Bunny? Andi? Kobieta od stringów? Nie wiedziałam. Głos był przytłumiony. Ale zdecydowanie należał do kobiety. Wkurzonej kobiety.
Zadrżałam i szybko odłożyłam słuchawkę, jakby owa tajemnicza kobieta mogła zastrzelić mnie przez telefon. Jeśli potrzebowałam potwierdzenia, że Richard jest niewinny, to właśnie je uzyskałam.
Skąd ona miała mój numer? I skąd w ogóle wiedziała, kim jestem? Czy wiedziała też, gdzie mieszkam?
Pognałam do drzwi, żeby sprawdzić, czy są zamknięte. Były. Dla pewności otworzyłam je i jeszcze raz zamknęłam. Potem sprawdziłam okna i zaciągnęłam żaluzje. W odruchu paniki chciałam schować się pod materacem, ale zamiast tego szybko sprawdziłam szafę, przypominając sobie, jak sama siedziałam w szafie u Richarda. Z ulgą stwierdziłam, że nikt nie ukrywa się wśród moich swetrów.
Po ponownym sprawdzeniu zamka przy drzwiach usiadłam na materacu i włączyłam telewizor – naprawdę głośno – żeby wypełnić złowrogą ciszę powtórkami Kronik Seinfelda. Jednak zupełnie nie zwracałam uwagi na Jerry'ego. Nasłuchiwałam odgłosów dochodzących z zewnątrz. Takich, które mogłyby towarzyszyć skradaniu się szalonej, owładniętej żądzą zemsty blondynki w stringach i szpilkach. Ściszyłam telewizor, żeby lepiej słyszeć.
Naprawdę zaczynałam wariować.
Potrzebowałam broni. Czegoś, na wypadek gdyby Barbie Morderczyni próbowała się do mnie włamać w nocy. Jakiegoś ostrego noża czy klucza francuskiego. Niestety, ponieważ nie gotowałam ani nie naprawiałam gaźników, nie miałam żadnej z tych rzeczy. Błądziłam wzrokiem po pokoju, szukając czegoś wystarczająco ciężkiego, by móc walnąć Barbie w łeb. Porwałam z szafy zakurzonego thighmastera ([highmaster – lekki podręczny przyrząd do ćwiczenia mięśni nóg (przyp. red.)] i wskoczyłam z powrotem na materac.
Kicha. Wcale nie czułam się bezpieczniej.
Niechętnie wyjęłam z torebki wizytówkę Ramireza. Przez chwilę wpatrywałam się w nią. Najrozsądniej było zadzwonić po gliniarza, prawda?
W końcu przed chwilą grożono mi śmiercią. Właśnie takimi sprawami zajmują się policjanci. Reagowała na podobne zgłoszenia.
Tyle że po naszej porannej kłótni zupełnie nie uśmiechało mi się zrobienie pierwszego kroku. Nie chciałam, żeby Ramirez pomyślał, że użyłam tego telefonu jako wymówki, by do niego zadzwonić. Bałam się, że dzwoniąc do niego pierwsza, wyjdę na cieniaskę.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co jest gorsze: wyjść na cieniaskę czy paść ofiarą Barbie. Złapałam telefon i wybrałam numer. Jednak po pierwszym sygnale stchórzyłam i się rozłączyłam. Cholera. Byłam cieniaską.
Telefon zadzwonił w mojej dłoni, a ja podskoczyłam chyba metr w górę. Trzęsącymi się palcami wcisnęłam guzik.
– Halo? – Modliłam się w duchu, żeby to był telemarketer.
– Maddie?
Pobożne życzenie. Dzwonił Ramirez.
– Och, cześć.
– Dzwoniłaś do mnie? Przed chwilą wyświetlił mi się twój numer. Szlag by trafił te nowoczesne wynalazki.
– Och, eee, powiedzmy.
– Co znaczy „powiedzmy”?
– Okay. Dzwoniłam, ale się rozłączyłam. Zadowolony?
Przez chwilę milczał. Spodziewałam się, że zaraz wybuchnie śmiechem, ale w jego głosie usłyszałam niepokój.
– Co się dzieje? Nic ci nie jest?
Cholera. Byłam zła, że zachowuję się jak nastolatka, podczas gdy on jest zatroskany i przejęty. Maddie, jesteś naprawdę porąbana, dziewczyno.
– Nie. Wszystko w porządku. Po prostu odebrałam niepokojący telefon.
Znowu zamilkł.
– Opowiedz mi o tym.
Opowiedziałam. Nie trwało to długo. Telefon był krótki, choć pozostawił po sobie niezatarte wrażenie. Kiedy skończyłam, znowu zapadła cisza.
– Chcesz, żebym przyjechał? – zapytał po chwili Ramirez.
Jasne, że tak. I wcale nie myślałam o seksie. No może trochę. Już sama myśl o Złym Glinie z wielką, groźną spluwą, stojącym na straży moich drzwi sprawiała, że czułam się bezpieczniej. Z drugiej strony dzwonienie do Ramireza, a potem odkładanie słuchawki było bardzo dziewczyńskie. Proszenie go, by przyjechał na noc, bo dzwoniła do mnie jakaś kobieta, byłoby jeszcze bardziej dziewczyńskie. Tak więc, choć wszystko we mnie krzyczało: „Tak, przyjedź, weź ze sobą spluwę i wskocz do mojego łóżka”, wykrzesałam z siebie resztki dumy.
– Nie, dzięki. Mam thighmastera. Wszystko w porządku. Naprawdę. Słyszałam, jak westchnął. Zdaje się, że nie uwierzył w moje zapewnienia.
W końcu powiedział:
– Masz mój numer, tak?
– Tak.
– Ustaw go na szybkie wybieranie. – I się rozłączył.
Zrobiłam, jak kazał. Potem w towarzystwie thighmastera ja i moja duma spędziłyśmy długą, wyczerpującą noc, na zmianę czuwając i śniąc sny o lalkach mordercach i nagim Ramirezie. Chyba mam kompletnie spaczoną podświadomość.
Następnego ranka obudziłam się wcześnie i natychmiast sprawdziłam, czy wszystkie drzwi i okna nadal są zamknięte. Były. Powinnam poczuć się lepiej, ale to tylko spotęgowało moją paranoję. Odpuściłam sobie prysznic (przypomniała mi się słynna scena z Janet Leigh w Psychozie), wypiłam dwie filiżanki kawy i szybko się ubrałam.
Sprawdziłam wiadomości na automatycznej sekretarce. Dzwoniła Althea, żeby poinformować, że widzenia odbywają się między drugą a czwartą i że wpisała mnie na listę, abym mogła się zobaczyć z Richardem. Podziękowałam w duchu za to, że choć jedna osoba jest po mojej stronie.
Druga wiadomość była od Dany. Zmieniła zdanie i nie chciała już pożyczać ciuchów. Potrzebowała za to nowych butów. Pytała, czy chcę z nią pojechać na zakupy.
Z jednej strony wydawało się to dość frywolne – robić zakupy, kiedy moje życie jest w rozsypce. Z drugiej strony nowa para butów zawsze pozwalała mi odzyskać jasność myśli…
Szybko oddzwoniłam do Dany i powiedziałam, że spotkamy się w Neimanie Markusie za pół godziny.
Dom towarowy Neiman Marcus znajduje się w Beverly Hills, zaledwie trzy przecznice od sławnego Miracle Mile przy Wilshire, gdzie pełno jest muzeów, restauracji i, co najważniejsze, firmowych butików, kuszących ograniczone finansowo maniaczki mody takie jak ja. Zostawiłam samochód na parkingu wielopoziomowym i odszukałam Danę w dziale z butami. Siedziała obok sterty botków.
– Spóźniłaś się – powiedziała. Dlaczego ludzie ciągle mi to wypominali?
– Przepraszam. To była długa noc.
– Ooo… z twoim detektywem?
– Nie! – Dzięki mojej głupiej dumie. – On wcale nie jest moim detektywem. Jest po prostu detektywem. – Który pojawia się w moich snach. Nago. Rety.
– Szkoda. Bo… – W oczach Dany pojawił się szelmowski błysk, który, jak wiedziałam po latach przyjaźni, wiązał się z przygodnie poznanymi facetami. – Zapytaj mnie o moją noc z Saszą. – Poruszyła brwiami.
– Będziesz zła, jeśli powiem, że wolałabym nie?
– Było cudownie! Maddie, ten facet jest jak maszyna. – Uniosła cztery palce. – Cztery razy. Cztery oddzielne orgazmy jednej nocy. Możesz uwierzyć?
Ze wstydem przyznałam, że z trudem.
– Mówię ci, on jest jak króliczek Energizera. Jest nienasycony, jest…
– Okay, rozumiem.
– A najlepsze jest to… – Nachyliła się do mnie, zniżając głos. – Że ma przyjaciela. Miszę. – Puściła do mnie oko. – Co powiesz na podwójną randkę dziś wieczorem?
Przyznaję, że perspektywa bliższej znajomości z króliczkiem Energizera była kusząca.
– Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję, jest inny facet. Dana przechyliła głowę.
– Nie mówiłaś przypadkiem, że Richard jest żonaty? I że siedzi w areszcie?
– Możemy o tym teraz nie rozmawiać? Wzruszyła ramionami.
– Jak chcesz. Ale dobrze to przemyśl. – Ponownie uniosła cztery palce. Przewróciłam oczami, szybko zmieniając temat.
– To Prada?
– Aha. Podobają ci się? – Dana poruszyła palcami w jasnobrązowych kozaczkach z cielęcej skórki.
– Czy mi się podobają? Są boskie. Stać cię na Pradę? – zapytałam.
– Chciałabym. Ale przymierzenie nic nie kosztuje.
Jakby na komendę z zaplecza wyszedł sprzedawca, niosąc trzy kolejne pudełka z butami. Postawił je obok Dany.
– Dziękuję, Davidzie – powiedziała, odczytując jego imię z plakietki. – Jesteś cudowny. – Posłała mu swój najszerszy, najbardziej zalotny uśmiech. – Mógłbyś sprawdzić, czy macie takie – wskazała na szpilki od Gucciego – w czarnym kolorze?
– Nie ma problemu – powiedział, po czym spojrzał pytająco na mnie.
– Eee, ja, eee… – Patrzyłam to na kozaczki od Prady, to na Davi – da. A co tam. – Sprawdź jeszcze, czy macie takie w rozmiarze trzydzieści osiem.
Dwadzieścia minut później sprzeczałam się sama ze sobą, czy istnieje cień szansy, żebym mogła sobie pozwolić na Pradę. Może gdybym sprzedała samochód i nie jadła przez pół roku, mogłabym je kupić. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, byłam prawie zdecydowana. Miękka, jasnobrązowa skórka otulała moje nogi niczym jedwab, a podeszwy były tak idealnie wyprofilowane, że czułam się, jakbym chodziła po chmurach. Nie wspominając już o tym, że dzięki ponadsiedmiocentymetrowym obcasom moje łydki wyglądały prawie jak u Dany. Drobniutki, precyzyjny ścieg, doskonała sylwetka i mały błyszczący dzyndzelek suwaka z logo Prady. Panie i panowie, właśnie tak powinny wyglądać buty. Obróciłam się przed lustrem i westchnęłam.
Niestety, kiedy obliczyłam, ile dziecięcych bucików musiałabym zaprojektować, żeby pozwolić sobie na tę jedną parę, poddałam się. Wynik był porażający. Niechętnie włożyłam z powrotem swoje szmaragdowe czółenka z odkrytą piętą. Opuściłyśmy królestwo Prady z białymi kozaczkami tancerki go – go dla Dany. Była to jej własna interpretacja stylu lat sześćdziesiątych.
Powędrowałyśmy w dół ulicy do Leon's, gdzie zamówiłam frytki z chili i dodatkowym serem, zaś Dana wciągnęła niskokaloryczną pitę z ogórkiem i kiełkami. Wtedy opowiedziałam jej o telefonie, jaki odebrałam poprzedniego dnia wieczorem.
Kiedy skończyłam, Dana z zamyśloną miną przeżuwała kiełki.
– Jak myślisz, kto to był?
– Nie wiem. Może Bunny. Była nieźle wkurzona, kiedy wpadłam na nią w agencji Charliego Platta.
– Aha. – Potakując, Dana włożyła do ust ogórek.
– Albo Andi. Odniosłam wrażenie, że jest zdolna do tego typu akcji.
– Zastanawiam się – powiedziała Dana, oblizując palce – czemu nie bierzesz pod uwagę żony?
– Celii? – zapytałam. – Ona nie żyje.
– Nie, mówię o żonie Richarda. Znieruchomiałam z frytką uniesioną do ust.
– Zdaje się, że miałyśmy nie rozmawiać o jego stanie cywilnym.
– Przepraszam, przepraszam – powiedziała, wymachując serwetką. – Ale po prostu… – Urwała, przygryzając wargę.
Poddałam się.
– Mów. O co chodzi z żoną Richarda?
– Cały czas trzymamy się teorii, że morderca ma związek z niewiernością Greenwaya. A co z niewiernością Richarda?
Wzdrygnęłam się.
– Mów dalej.
– Może jego żona dowiedziała się o tobie i jej odbiło. Może wykorzystała Greenwaya, żeby wrobić Richarda? Posłanie niewiernego mężulka do celi śmierci to niezła zemsta.
Włożyłam frytkę do ust, zastanawiając się nad teorią Dany. Musiałam przyznać, że bardzo mi się spodobała.
– Jeśli planowała rozwód, to dwadzieścia milionów byłoby idealnym prezentem pożegnalnym. A będąc żoną Richarda, miała dostęp do jego dokumentów.
– Dokładnie. Czasami kobietom nieźle odwala, kiedy się dowiadują, że są zdradzane.
Mnie nie musiała tego mówić. Dana wzruszyła ramionami.
– W każdym razie nie zaszkodzi wziąć tego pod uwagę.
Miała rację. Pytanie brzmiało, czy Kopciuszek rzeczywiście była zdolna zabić z zimną krwią dwoje ludzi, żeby odegrać się na Richardzie? Wzdrygnęłam się. Zawsze uważałam, że te disnejowskie postacie są jakieś podejrzane.
– Okay – powiedziała Dana, zgniatając serwetkę – było fajnie, ale za dwadzieścia minut muszę być w Hollywood. – Uniosła swoje kozaczki tancerki go – go. – Życz mi powodzenia.
– Połamania nóg – powiedziałam, a ona posłała mi buziaka i wyszła. Patrzyłam, jak idzie w dół Wilshire i znika za rogiem, wracając po samochód. Ciągle przetrawiałam najnowszą teorię z Kopciuszkiem w roli głównej. Rozmiękłą frytką nabrałam resztkę chili i włożyłam do ust. Muszę przyznać, że im dłużej o tym myślałam, tym bardziej chciałam, żeby to Kopciuszek okazała się morderczynią. Dlaczego nie? Ramirez powiedział, że to ona jest właścicielką broni. Jeśli tak, to na pewno umiała się nią posługiwać. Blond włosy w pokoju Greenwaya też mogły należeć do niej. Kto wie, może Kopciuszek miała nawet romans z Greenwayem? W końcu co tak naprawdę o niej wiedziałam? Niewiele. Tylko tyle, że jeździ nowiutkim roadsterem.
I że jest żoną Richarda. Suka.
Spojrzałam na zegarek. Druga dziesięć. Dziesięć minut temu zaczęła się w areszcie pora widzeń. Najwyższy czas, żeby wyciągnąć z Richarda parę odpowiedzi. Szybko wyrzuciłam pozostałości po moim kalorycznym lunchu i wróciłam do dżipa.
Budynek aresztu okręgu Los Angeles wygląda jak podobne obiekty w filmach. To ciąg posępnych betonowych brył, pomalowanych na kolor ciemnopomarańczowy pewnie gdzieś w latach siedemdziesiątych. W środku jest niewiele lepiej: migoczą jarzeniówki, wszędzie unosi się zapach detergentów i dymu papierosowego. No i jeszcze napięcie i ludzie, którzy nie patrzą ci w oczy.
Musiałam zgodzić się na rewizję torebki, z której usunięto wszystko, co mogłoby posłużyć jako broń (mój pilnik do paznokci został uznany za niebezpieczny), a potem zostałam dwukrotnie obmacana przez kobietę, która wyglądała jak John Goodman. W końcu skierowano mnie do pomieszczenia przypominającego salę gimnastyczną, pełnego stolików, przy których zapłakane kobiety siedziały naprzeciwko mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach. Jak na moje oko, wszystkim przydałaby się porządna kąpiel z dużą ilością mydła antybakteryjnego.
Obecność stojących pod ścianami strażników o kamiennych twarzach trochę mnie uspokoiła, zajęłam więc miejsce przy stoliku w pobliżu drzwi. Pięć minut później przez samozamykające się drzwi na drugim końcu sali wprowadzono Richarda. Prawie zrobiło mi się go szkoda, kiedy usiadł naprzeciwko mnie. Miał podkrążone oczy, jakby w ogóle nie spał. Brodę porastała mu jasna szczecina, z tym że wcale nie przypominał faceta z reklamówki maszynek do golenia. Jeśli już, to Nicka Nolte z policyjnej fotografii.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział. Skinęłam głową, niepewna co powiedzieć.
– Chesterton mówił ci, że nie wypuszczą mnie za kaucją? Ponownie skinęłam.
– Przykro mi.
– Mnie też. – Rozejrzał się, jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że tu trafił.
Przyznaję, że mnie samej ciężko było w to uwierzyć. Wzięłam się jednak w garść, przypominając sobie, po co przyszłam.
– Richard, musimy porozmawiać o twojej żonie. Wpatrywał się w swoje dłonie, unikając kontaktu wzrokowego.
– Przepraszam, że ci o niej nie powiedziałem, Maddie. Nie chciałem cię skrzywdzić.
– Nigdy nie zamierzałeś mi o niej powiedzieć, prawda?
– Nie. Słuchaj… jesteśmy w separacji. – Westchnął, nadal nie podnosząc oczu. – Ja mieszkam tutaj, ona w Orange County. Nie wniosłem jeszcze sprawy o rozwód, bo nie chciałem, żeby jej prawnik węszył teraz w moich aktywach.
Przygryzłam wargę. Nie byłam pewna, czy mu wierzę.
– A co z roadsterem?
– Boże, skąd o tym… – Urwał, w końcu unosząc wzrok. Pokręcił głową i przeczesał ręką sterczące włosy. Zdaje się, że żel do włosów nie znajdował się na wyposażeniu celi. – Kupiłem Amy samochód, żeby ją trochę udobruchać. Ona już chciała składać pozew rozwodowy, a ja nie mogłem ryzykować. Jej prawnik zażądałby wglądu w moje rachunki, wytropiłby każdego centa, jaki przeszedł przez moje ręce. Biorąc pod uwagę moje interesy z Greenwayem… cóż, nie uważałem, żeby to był dobry pomysł.
– Czyli chodzi jej o twoje pieniądze? – Teoria z Kopciuszkiem wyglądała coraz lepiej.
– Nie. Amy nie jest taka. Nie chodzi jej o pieniądze. Tak, jasne.
Richard pokręcił głową.
– Roadster był moim pomysłem.
– Richard, czy Amy wiedziała, że się ze mną spotykasz? Zmieszany, odwrócił wzrok, unikając mojego spojrzenia.
– Nie. Nie powiedziałem jej.
Co nie znaczy, że nie dowiedziała się tego sama. I wpadła w szał. Byłam ciekawa, co Richard myślałby o Kopciuszku, gdyby okazało się, że jest morderczynią. Czy wtedy wniósłby sprawę o rozwód? Odebrał roadstera? Szczerze mówiąc, trochę niepokoił mnie fakt, że jej broni, choć jak sam przyznał, byli w separacji. I co to za brednie, że Kopciuszkowi nie chodzi o pieniądze? Wszystkim chodzi o pieniądze.
Chciałam go wymaglować, wypytać o każdy szczegół dotyczący jego potencjalnie niebezpiecznej dla otoczenia żony. Postanowiłam trzymać emocje na wodzy, skupiając się na faktach. Zamierzałam ją pogrążyć. Jednak im dłużej myślałam o idealnym Kopciuszku i jej roadsterze, tym większa ogarniała mnie niepewność. Może to przez moje rozregulowane hormony, ale zamiast rzucić: „Myślisz, że twoja żona jest zdolna do popełnienia morderstwa?”, zapytałam:
– Ciągle ją kochasz? – Przygryzłam wargę, próbując nie okazać, ile znaczy dla mnie jego odpowiedź.
– Nie. Boże, nie. Naprawdę myślisz, że zrobiłbym ci coś takiego, Maddie? – Zajrzał mi głęboko w oczy, jednocześnie sięgając przez stół po moją rękę. Zaczął rysować kciukiem niewielkie kółeczka po wewnętrznej stronie mojego nadgarstka. – Przysięgam, pączuszku, że jesteś jedyną kobietą w moim życiu.
Przyznaję, że zaczynałam się wahać. Brzmiało to naprawdę szczerze.
– A co powiesz o opakowaniu po prezerwatywie na twoim biurku?
– Co? – Był auntentycznie zaskoczony.
– Przeszukiwałam twój gabinet i przy okazji natknęłam się na opakowanie po prezerwatywie wetknięte pod biurkowy kalendarz.
Richard rozdziawił usta, zszokowany, że miałam czelność myszkować w jego gabinecie.
Uniosłam wyzywająco brwi, czekając na odpowiedź. No dalej, wytłumacz się.
– Nic nie wiem na ten temat.
– Nie uprawiałeś w pracy seksu ze swoją żoną?
– Nie. – Pokręcił głową i zmarszczył nos, jakby sam pomysł wydał mu się odpychający. – Słuchaj, wiem, że masz wszelkie powody, żeby mi nie wierzyć po tym, co przeze mnie przeszłaś, ale przysięgam ci, że nie wiem, o czym mówisz. Pączuszku, nie ma nikogo poza tobą. Przysięgam. Proszę, uwierz mi. Potrzebuję cię.
Potrzebuję cię. Nie kocham cię, tęskniłem za tobą. Potrzebuję cię.
Nagle dotarło do mnie, że Richard naprawdę mnie potrzebuje. Siedział w gównie po szyję, a ja byłam jedyną osobą na świecie, która mogła go z tego wyciągnąć.
Pytanie brzmiało jednak, czy ja potrzebuję jego? Przyjrzałam się siedzącemu naprzeciwko mnie facetowi. Nie wyglądał już jak Ken. Lśniąca, zewnętrzna powłoka zniknęła. Pozostał człowiek, którego być może nie poznałabym do końca jeszcze przez wiele lat, gdyby nie bałagan, w który nas wpakował. Odnosiłam niepokojące wrażenie, że pod zewnętrzną warstwą Richarda, ważnego prawnika, niewiele się kryje.
Przez ostatni tydzień rozpaczliwie pragnęłam go odnaleźć. Sądziłam, że kiedy mi się to uda, nie będę już musiała sama borykać się z problemem mojej ewentualnej ciąży. Że jeśli zobaczę różową kreskę i spanikuję, przynajmniej będę miała oparcie w Richardzie. Kiedy teraz patrzyłam na mężczyznę, z którym spędziłam ostatnich pięć miesięcy, uświadomiłam sobie, że nawet gdyby się starał, mógłby okazać się nie dość silny, by mnie wspierać. Być może zamiast znaleźć w nim oparcie, musiałabym być silna za nas oboje?
Nagle jedyne, czego chciałam, to mu dowalić. Chciałam wrzeszczeć, wyładować na nim wszystkie swoje frustracje za to, że w pojedynkę zrujnował mi życie. Chciałam dać upust emocjom, poddać się typowo kobiecej histerii, załamać się i oczyścić właśnie tutaj, w sali widzeń aresztu.
Richard milczał, czekał, aż się odezwę.
– Musisz mi uwierzyć. – Uniósł moje dłonie do ust i delikatnie całował moje kostki. – Proszę, pączuszku, mam tylko ciebie.
Wzdrygnęłam się. Pomyślałam, że jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie mi do głowy związać się z facetem, powinnam się zastrzelić.
– Okay. Wierzę ci. – Może.
Uśmiechnął się słabo, nie uwalniając moich dłoni.
– Dziękuję, pączuszku. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Wychodząc, czułam w żołądku dziwną pustkę połączoną z mdłościami i bólem. Zdaje się, że moja cholerna duma znowu dawała o sobie znać.
Po wizycie w areszcie wstąpiłam do Taco Bell, gdzie zamówiłam wielką, tłustą porcję nachos z ciągnącym serem i papryczkami jalapeno. Tak dla poprawienia nastroju. Zjadłam wszystko i pojechałam do siebie.
Jadąc do domu, starałam się nie myśleć o rozmowie z Richardem. Najgorsze było to, że naprawdę mu wierzyłam. Nie uważałam, by był zdolny do prowadzenia podwójnego życia, chociaż aż za dobrze mogłam sobie wyobrazić, jak przekupuje Kopciuszka samochodem. Kiedy w zeszłym miesiącu chciałam, żeby poszedł ze mną na bierzmowanie mojej kuzynki Shannon, zbył mnie parą błyszczących dwudziestoczterokaratowych kolczyków. Tak, historia jego życia idealnie przystawała do jego moralności. Tylko co to oznaczało dla mnie? Nadal miałam chłopaka czy nie? Nie byłam pewna. Nie wiedziałam też, czy tu jeszcze chodzi o mnie. Zerknęłam na swój brzuch. Obiecałam sobie, że rano pójdę do apteki po nowy test ciążowy.
Powoli wspięłam się po schodach, tak zatopiona w myślach, że nie zauważyłam niczego podejrzanego, dopóki nie stanęłam przed swoim mieszkaniem.
Drzwi były otwarte.
Przeszedł mnie zimny dreszcz, a stopy przyrosły do podłogi. Może to tylko Dana. Może pokłóciła się z Saszą i przyjechała się wypłakać. Albo wrócił Ramirez. Może nie chciało mu się czekać i po prostu wszedł do środka.
Tyle że na ulicy nie widziałam ani jego czarnego SUV – a, ani jasnobrązowego saturna Dany.
Powoli podeszłam do drzwi, uważnie nasłuchując. Jedyne, co słyszałam, to włączony telewizor u sąsiadów i odgłosy ruchu ulicznego. Ostrożnie pchnęłam drzwi.
– Halo? Dana?
Głośno wciągnęłam powietrze na widok swojego mieszkania. Wyglądało jak po przejściu tornada. Wszystkie szafki były otwarte, moja skromna zastawa kuchenna leżała potłuczona na podłodze. Materac był przewrócony na bok, a poduszki rozrzucone po całym pokoju. Po podłodze walały się moje pisaki, wraz z butami, ubraniami i kosmetykami do makijażu.
Obawiając się najgorszego, podeszłam do stołu kreślarskiego. Zassałam powietrze, walcząc ze łzami. W poprzek projektu buta z kolekcji Strawberry Shortcake ktoś napisał grubym, czarnym markerem: „Odpuść sobie, dziwko”.
Zakręciło mi się w głowie, słowa rozmywały mi się przed oczami. Wpatrywałam się w zniszczony projekt, wiedząc, że będę musiała zacząć wszystko od nowa. Nagle za plecami usłyszałam dźwięk.
Odwróciłam się.
Niestety, nie byłam dość szybka. Nim zdążyłam zobaczyć, co mnie zaalarmowało, poczułam eksplozję za skronią. Potem mój stół kreślarski, zniszczony projekt i wszystko inne zniknęło, zasnuwając się czernią.