143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Rozdział 19

Powoli, mrugając, otworzyłam jedno oko. Potem drugie. Obraz był zamazany, ale po chwili bolesnego mrugania, wyostrzył się. Szmaragdowy klapek. Fioletowe Paskudztwo po drugiej stronie pokoju. Moje pisaki, szminka, torebka. Powoli zmaterializował się cały pokój. Poruszyłam głową i poczułam pod policzkiem wykładzinę. Co ja robię na podłodze? Usiadłam, przykładając rękę do głowy, w której dudnił młot pneumatyczny.

I nagle sobie przypomniałam. Otwarte drzwi, zniszczony projekt. Cios w głowę. Rozejrzałam się wokół, szukając napastnika. Nikogo nie było.

Złapałam torebkę i szybko zadzwoniłam pod numer alarmowy. Wstałam chwiejnie i w jednym bucie dotarłam do drzwi, a potem do dżipa, gdzie siedziałam zamknięta, dopóki nie usłyszałam wycia policyjnych syren.

Pierwsi zjawili się dwaj umundurowani policjanci. Dotarcie zajęło im zaledwie kilka minut, ale to wystarczyło, bym zdążyła wpaść w histerię. Płakałam i bełkotałam bez składu. Wyglądało na to, że uderzenie w głowę na chwilę pozbawiło mnie resztek rozsądku. Jeden z policjantów zadzwonił po karetkę i wkrótce okolica zaroiła się od błyskających świateł. Byłam pod wrażeniem. Zwykle widywaliśmy tu takie poruszenie tylko przy okazji gangsterskich porachunków.

Policjanci przeszukali moje mieszkanie i – co było do przewidzenia – nikogo nie znaleźli. Sanitariusz dał mi torebkę z lodem i okrył brzydkim zielonym kocem, choć na dworze było ze trzydzieści stopni. Powiedział, że jestem w szoku. Nie spierałam się.

Zanim pojawił się czarny SUV, prawie zdążyłam się pozbierać. Mój oddech się uspokoił, miły policjant przyniósł mi z szafy puchate różowe kapcie i prawie przestało mi ciec z nosa. Prawie.

Wciągnęłam powietrze, kiedy Ramirez wysiadł z samochodu. Znowu miał pokerową minę. Miał na sobie wytarte we właściwych miejscach dżinsy i granatowy T – shirt, który podkreślał jego wyrzeźbioną sylwetkę. Owinęłam się ciaśniej kocem, próbując w ten sposób powstrzymać się przed rzuceniem się w jego ramiona.

Usiadł obok mnie na schodach, ciężko wypuszczając powietrze, jakby był u kresu wytrzymałości.

– Wszystko w porządku?

– Chyba tak.

Dotknął mojej głowy i delikatnie wymacał guza. Jego dłonie były ciepłe, przyjemne i miałam ochotę poddać się im bez reszty.

– Niezły guz.

– Dzięki.

Jego usta zadrżały w kącikach.

– To nie był komplement. Przygryzłam wargę.

– No tak.

Zjechał ręką niżej i pogładził mnie po karku. Zdaje się, że aż westchnęłam z zadowolenia.

– Co się stało? – zapytał.

Zaczerpnęłam tchu i zaczęłam na nowo przeżywać jedne z najstraszniejszych chwil w moim dotychczasowym życiu. Fakt, że zostałam zaatakowana we własnym mieszkaniu, miejscu, które zawsze kojarzyło mi się z bezpieczeństwem i przytulnością, były dla mnie większym wstrząsem niż trzęsienie ziemi o sile siedem stopni w skali Richtera. Kiedy skończyłam, moje oczy znowu wypełniły się łzami i pociągałam nosem jak szalona.

Ramirez przyglądał mi się, nadal delikatnie masując mój kark.

– No powiedz to – rzuciłam. Uniósł brew.

– Co?

– Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby powiedzieć „a nie mówiłem”. Że powinnam była cię posłuchać i nie zajmować się tą sprawą. Że nie mam pojęcia, co robię i przez to wpakowałam się w kłopoty. Po prostu to powiedz. Wiem, że tego chcesz, więc to powiedz i…

Uciszył mnie, kładąc palec na moich ustach.

Znieruchomiałam. Jego dotyk był taki delikatny. A oczy ciemne. Boże, czy on zamierzał mnie pocałować? Tutaj? Teraz? Nie zrobił tego. Powiedział tylko:

– Po prostu obiecaj mi, że dasz sobie wreszcie spokój z tą sprawą.

Z trudem przełknęłam ślinę, kiedy obrysował palcami moje usta. Potem zabrał ręce i oparł je z powrotem na swoich kolanach. Z całej siły broniłam się przed nieprzyzwoitymi myślami.

– Ale czy to, że ktoś się do mnie włamał, nie jest dowodem niewinności Richarda? – zaprotestowałam. – Że prawdziwy zabójca jest na wolności? – Wiedziałam, że zaczynam niebezpiecznie przypominać O.J. Simpsona.

Ramirez tylko pokręcił głową.

– Nie, Maddie, to tylko dowodzi, że kogoś wkurzyłaś. Co, szczerze mówiąc, wcale mnie nie dziwi. Jeśli ktoś wtyka nos w prywatne sprawy innych ludzi, zawsze istnieje ryzyko, że kogoś tym zdenerwuje.

Z niechęcią musiałam przyznać, że to, co mówi, ma sens. Każda z osób, z którymi zetknęłam się w minionym tygodniu, z łatwością mogła się dowiedzieć, gdzie mieszkam. Nie byłam najlepszą tajną agentką na świecie.

– Nie chcę więcej słyszeć twojego nazwiska przez radio policyjne. Obiecujesz, że przestaniesz zajmować się tą sprawą?

Potulnie skinęłam głową, jednocześnie krzyżując palce pod zielonym kocem.

– Dobrze. – Zamilkł na chwilę. – Sanitariusz mówi, że możesz mieć lekki wstrząs mózgu. Nie powinnaś zostawać sama. – Jego ciemne oczy wpatrywały się w moje. – Masz kogoś, u kogo mogłabyś przenocować?

Przełknęłam ślinę. Ramirez wpatrywał się we mnie. Może to przez szok, jakiego doznałam, ale w myślach zaczęłam go rozbierać, tu, na klatce schodowej.

Jeszcze raz przełknęłam.

– Eee, zadzwonię do Dany.

Wydawało mi się, że dostrzegłam w jego oczach cień zawodu, ale wszystko działo się tak szybko, że nie miałam pewności.

– Dobrze. – Wstał, żeby pomówić z umundurowanym policjantem, który rozmawiał ze mną pierwszy. Funkcjonariusz gwałtownie gestykulował, obrazując histerię i wskazując na mnie. Super. To tylko utwierdzi Ramireza w jego przekonaniach co do mnie. Jedno uderzenie w głowę i zamieniałam się w rozhisteryzowaną panienkę.

Wyjęłam z torebki komórkę i wybrałam numer Dany, modląc się, żeby odebrała. Odebrała i szybko wyjaśniłam jej sytuację. Powiedziała, że zaraz przyjedzie.

Dziesięć minut później jasnobrązowy saturn zatrzymał się z piskiem opon tuż za radiowozem. W moją stronę rzuciła się koleżanka Twiggy. Miała na sobie kozaczki tancerki go – go i różowo – zieloną sukienkę, która ledwo zakrywała jej tyłek – zwłaszcza kiedy biegła do mnie co sił w nogach. Widziałam, jak dwaj policjanci gapią się na nią z wywieszonymi językami.

– O Boże, Boże, nic ci nie jest? – Dana dopadła do mnie i tak mocno ścisnęła w pasie, że oczy prawie wyszły mi na wierzch.

– Nie mogę oddychać.

– Przepraszam. – Odsunęła się. – Co się stało?

– Ktoś się do mnie włamał. Zdemolował mieszkanie, a na koniec walnął mnie w głowę.

– Ooooch, skarbie – jęknęła, znowu mnie ściskając.

– Nic mi nie jest – powiedziałam, uwalniając się z jej żelaznego uścisku. – Tylko potrzebna mi meta na dzisiejszą noc. Mogę pojechać do ciebie?

– Jasne! Rozłożymy sofę. Zrobimy drinki. To będzie prawie jak pidżama party.

– Żadnych drinków. – Ramirez stanął tuż za nami. Trzeba mu przyznać – nawet nie spojrzał w rejony, gdzie kończyła się króciutka sukienka Dany. No, prawie. – Ma podejrzenie wstrząsu mózgu, więc żadnego alkoholu.

– Okay. Rozumiem. – Dana kiwała głową, jakby w myślach robiła notatki. – Żadnych procentów.

– I nie powinna jednorazowo spać dłużej niż dwie godziny. Trzeba ją budzić i sprawdzać, czy nie ma mdłości i nie jest zdezorientowana.

– Okay. Żadnego spania.

Ramirez spojrzał na mnie z ukosa.

– I koniec z wtykaniem nosa w prywatne sprawy innych ludzi. Oparłam się pokusie pokazania mu języka. Uważam, że zważywszy na okoliczności, było to bardzo dojrzałe z mojej strony.

– Żadnego wtykania – powtórzyła Dana.

– Dopilnuję, żeby zamknęli drzwi, kiedy skończą. – Ramirez wskazał w stronę mojego mieszkania. – Powiedz, gdzie będziesz, to wyślę kogoś, żeby ci podrzucił klucze.

Dana podała mu swój adres i numer telefonu, które zapisał w swoim małym notatniku. Potem wsiadł do SUV – a i odjechał, a ja i Dana musiałyśmy się wachlować, po tym jak odprowadziłyśmy wzrokiem jego odziany w dżins tyłek.

– Ten facet jest gorący jak Alabama w sierpniu – orzekła Dana. – Widziałaś ten tyłeczek?

Westchnęłam.

– Wiem.

– Jesteś pewna, że nie chcesz, żeby był twoim detektywem?

Nie. Nie byłam tego pewna. Tak samo, jak nie byłam pewna, czy mam prawdziwe poranne mdłości, czy mój organizm po prostu odreagowuje chaos, jaki zapanował teraz w moim życiu. Jedyne, co wiedziałam, to to, że potencjalny wstrząs mózgu równa się upiornemu bólowi głowy.

– Dana, masz może w torebce ibuprom?

Dana sięgnęła do swojej podróbki torebki Kate Spade, jednocześnie przyglądając się mojej skroni. Czułam, że wyrasta mi tam gęsie jajo.

– Wiesz, niechętnie to przyznaję – powiedziała – ale może Ramirez ma rację. Może powinnaś zostawić tę sprawę policji?

Et tu, Dana?

Po części się z nią zgadzałam. Miałam całe mnóstwo podejrzanych, tyle samo motywów i więcej niesamowitych teorii od fana Z Archiwum X. Nie miałam za to żadnych dowodów na to, że to ktoś inny niż Richard zabił Greenwaya i jego żonę. Zaczynałam myśleć, że może Chesterton ma rację i że jedynym sposobem na uwolnienie Richarda jest wykorzystanie luk w prawie. Być może swoimi działaniami tylko pogarszałam sprawę. Może nadszedł czas, żeby na poważnie rozważyć karierę cheerleaderki.

Starając się nie popaść w zbyt duże przygnębienie, łyknęłam dwa ibupromy, pozbyłam się zielonego koca i wsiadłam do saturna Dany. Większość drogi do Studio City spędziłam z zamkniętymi oczami, próbując nie zastanawiać się, jakim cudem moje życie zamieniło się nagle w scenariusz filmu klasy B.

Kiedy zatrzymałyśmy się przed Domem Aktorów i otworzyłam oczy, zobaczyłam zaparkowanego przed budynkiem niebieskiego pontiaka trans am.

Dana postawiła saturna za pontiakiem.

– Rety.

– Rety? Co miało znaczyć „rety”? Przygryzła wargę i spojrzała na mnie.

– To ci się nie spodoba. Super.

– To lepiej powiedz mi to szybko, zanim przestanie mnie boleć głowa i będę mogła cię udusić.

Dana patrzyła to na pontiaka, to na mnie.

– Zdaje się, że powiedziałam Saszy i Miszy, że spotkamy się z nimi na podwójnej randce.

– Dana! Przecież mówiłam ci, że nie chcę.

– Wiem, wiem. Ale myślałam, że może zmienisz zdanie. W końcu Richard siedzi w areszcie.

Jakby musiała mi o tym przypominać.

– Przepraszam. Tak się przestraszyłam, kiedy zadzwoniłaś, że zupełnie zapomniałam, żeby zadzwonić do Saszy i to odkręcić.

– Naprawdę nie jestem teraz w nastroju na zabawę z króliczkiem Energizera.

– Po prostu tam wejdziemy i wyjaśnię im, że nie czujesz się dobrze, w związku z czym musimy przełożyć naszą podwójną randkę.

Spiorunowałam ją wzrokiem.

– Okay, okay. Żadnych podwójnych randek. Jezu. Przecież wiesz, że chodziło mi tylko o twoje dobro. Kiedy ostatni raz uprawiałaś seks?

Nie zaszczyciłam jej odpowiedzią. Głównie dlatego, że nie pamiętałam.

Kiedy weszłyśmy, Sasza i drugi ciemnowłosy mężczyzna siedzieli na sofie w salonie. Gość bez Szyi siedział w fotelu naprzeciwko i z rękami skrzyżowanymi na piersi rzucał im groźne spojrzenia.

– Przepraszamy za spóźnienie – zaćwierkała Dana, odkładając torebkę na blat kuchni. Rzuciła okiem na Gościa bez Szyi i pocałowała Saszę w policzek.

Gość bez Szyi zmrużył oczy.

– Czekamy z twój współlokator. Wpuścić nas. Długo czekamy – odparł z wyrzutem Sasza. Ale kiedy przyjrzał się króciutkiej sukience Dany, dodał: – Ale warto czekać.

Oczy Gościa bez Szyi zwęziły się jeszcze bardziej.

– Przepraszam, ale zdarzył się mały wypadek. Maddie – powiedziała Dana, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą. – To jest Misza, przyjaciel Saszy.

Misza wstał, żeby uścisnąć moją rękę. Mimowolnie parsknęłam. Czubek jego głowy znajdował się na wysokości mojego podbródka. Misza wyciągnął rękę, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Robię to na górze.

Zamrugałam oczami. Okay, trochę za dużo informacji jak na pierwszą randkę. Przeniosłam wzrok z nadmiernie przyjaznego karła na Danę.

– Proszę, powiedz mi, że on nie powiedział tego, co myślę, że powiedział.

– Misza jest czubkiem piramidy – wyjaśniła szybko Dana.

– Tak – przytaknął Misza. – Robię to na górze. Jasne. W myślach pacnęłam się w czoło.

Misza usiadł, poklepując miejsce obok siebie. Usiadłam tak daleko od niego, jak tylko mogłam.

– Podobać mi się twoja nowa sukienka – powiedział Sasza, wpatrując się w sukienkę Dany, jak człowiek na diecie Atkinsa w pączka.

– Och, dzięki, skarbie. – Dana zerknęła w stronę Gościa bez Szyi. – Kula u nogi fajnie się ubiera, prawda?

Sasza pokiwał głową. Na szyi wystąpiły mu żyły.

– Bardzo dobra sukienka. Robi bardzo ładne cycki. Oczy Gościa bez Szyi zmieniły się w maleńkie szparki.

– Maddie projektuje buty – poinformowała Miszę Dana, najwyraźniej ciągle próbując wyswatać moje niezaspokojone libido.

Misza spojrzał na moje puchate kapcie.

– Nie, nie takie – wyjaśniłam. – Buty dla dzieci.

– Aha. – Skinął głową.

– Tyle że na tych nowych za kostkę jest teraz wszędzie napis „dziwka”, bo włamała się do mnie kochanka Greenwaya i walnęła mnie w głowę, więc właściwie niezbyt nadają się dla dzieci. – Okazuje się, że skłonność do paplania występuje u mnie nie tylko wtedy, kiedy jestem zdenerwowana, ale również kiedy mam wstrząs mózgu.

Misza spojrzał na mnie niespokojnie i odsunął się w kąt sofy.

– Chyba miałaś im o czymś powiedzieć? – przypomniałam Danie, wskazując na piramidowych bliźniaków.

– Racja. – Odchrząknęła. – Chłopaki, Maddie nie czuje się dzisiaj zbyt dobrze, więc musimy odwołać naszą randkę. Przykro mi.

Sasza posmutniał, za to Miszy, który nadal zerkał na moje puchate kapcie, chyba ulżyło.

– Kiedy my się znów zobaczyć? – zapytał Sasza. – Ty spotkać się ze mną jutro? Może randka w elegancka restauracja?

– Och, jakie to urocze – powiedziała Dana. – To miło, że niektórzy mężczyźni – znowu spojrzała na Gościa bez Szyi – nie boją się zobowiązań.

– Ja nie bać się niczego – powiedział Sasza. Mało brakowało, a zacząłby się walić pięściami w klatę jak Tarzan. – Uwielbiać randki z Dana. Uwielbiać swoja mała cycatka.

– Dość tego! – Gość bez Szyi poderwał się z fotela. Jego gwałtowna reakcja po tak długim milczeniu zszokowała wszystkich. – Dana, jak możesz traktować tego gościa poważnie! Przecież on przed chwilą nazwał cię małą cycatką?

Dana oparła dłonie na biodrach.

– Lepsze to niż kula u nogi.

– Ale to pacan!

– A ty jesteś związkofobem!

– Ciszej – powiedziałam błagalnie. – Mam wstrząs mózgu. Niestety, oboje mnie zignorowali.

– Ja? – odparował Gość bez Szyi. – To ty wskakujesz do łóżka każdemu, kto ci się nawinie. Może i nie rozumiem, po co trzymasz w lodówce cholerne kwiaty z cholernego wesela, ale przynajmniej mam dość przyzwoitości, żeby zaczekać z gadaniem o twoich cyckach, aż pójdziemy do łóżka.

Sasza wstał.

– Ty chodzić do łóżka ze współlokator? – zapytał, patrząc to na Danę, to na Gościa bez Szyi.

Przyłożyłam dłoń do skroni. Miałam wrażenie, że moja głowa za chwilę eksploduje.

Dana zerkała od jednego amanta do drugiego.

– Eee, nie. Tak. To znaczy, może raz. Albo dwa.

– Pięć razy – poprawił ją Gość bez Szyi. – Pięć razy w ciągu jednej nocy. I co ty na to, Panie Piramidko?

– Ty wyzywać Sasza? – Sasza zwinął dłonie w pięści, robiąc krok w stronę konkurenta.

Gość bez Szyi zmrużył oczy.

– Może i wyzywam.

Dana popatrzyła na ich rozszerzone nozdrza, po czym posłała mi błagalne spojrzenie.

– Maddie?

Westchnęłam, podniosłam się i stanęłam za Saszą.

– Chyba wszyscy powinniśmy się trochę uspokoić – zasugerowałam.

Oczywiście, obaj panowie, znajdujący się już w stanie pełnej gotowości bojowej, całkowicie mnie zignorowali. Sasza zrobił kolejny krok w stronę Gościa bez Szyi, który zacisnął pięść, szykując się do zadania ciosu. Od tej pory wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Misza poderwał się z sofy, Dana wrzasnęła, Sasza uchylił się, a pięść Gościa bez Szyi przeżyła spotkanie bliskiego stopnia z moim prawym okiem.

– Och. – Jęknęłam, lecąc do tyłu, prosto na karła.

– Boże! Patrz, co zrobiłeś, ty… ty… neandertalczyku! – ryknęła Dana, rzucając mi się na pomoc, kiedy Misza częściowo przenosił, częściowo ciągnął mnie na sofę.

Obraz zrobił się zamazany, ale chyba widziałam, jak Gość bez Szyi stoi z rozdziawioną buzią, gwałtownie mrugając oczami.

– Facet się uchylił. Nie chciałem jej uderzyć. Do diabła, przecież nie uderzyłbym dziewczyny.

– Nieładnie bić dziewczyny. Ty nie mieć honor. – Sasza pokręcił głową, cmokając przy tym z dezaprobatą.

– To twoja wina! – wrzasnął Gość bez Szyi. – Uchyliłeś się.

– Zaniknijcie się, obaj – ryknęła Dana, posyłając obu mordercze spojrzenia.

– Czy ktoś mógłby przynieść mi lodu? – zaskrzeczałam, czując, jak zaczyna mi puchnąć oko. Przy odrobinie szczęścia spuchnie tak bardzo, że nie zostanie nawet szparka i nie będę się musiała jutro oglądać w lustrze. Miałam przeczucie, że nie jest to przyjemny widok.

Gość bez Szyi wyjął z zamrażarki paczkę japońskiego groszku. Dana przyłożyła mrożonkę do mojego oka. Wzdrygnęłam się, żałując, że nie wzięłam czegoś mocniejszego niż ibuprom. Albo nie strzeliłam tequili.

Dana odesłała Gościa bez Szyi do jego pokoju, a Rosjan wystawiła za drzwi. Sasza popatrzył tęsknym wzrokiem na sukienkę Dany (lub raczej brak), ale dał za wygraną, kiedy niezbyt subtelnie zatrzasnęła za nim drzwi.

Zamknęłam oczy i położyłam głowę na oparciu sofy, zastanawiając się, co takiego zrobiłam, żeby sobie na to wszystko zasłużyć. Czy chodziło o to, że nie byłam w kościele od Wielkanocy? O to, że pragnęłam Ramireza? Może moja matka miała rację? Może Bóg postanowił mnie ukarać?

Dana usiadła obok mnie na sofie i wypuściła głośno powietrze.

– Jak twoje oko?

– Boję się spojrzeć.

Dana zabrała mrożonkę, żeby sprawdzić. Skrzywiła się.

– Nie jest tak źle.

– Kłamczucha. – Ponownie zakryłam oko groszkiem, zastanawiając się, czy nie mogłabym hibernować przez resztę lata w pokoju Dany.

– Tak mi przykro z powodu twojego oka – powiedziała w końcu Dana.

– Faceci są do bani.

– Co ty powiesz.

– Dosyć tego, kończę z nimi. Wszystkimi. Od tej pory wystarczy mi wibrator.

W tamtej chwili musiałam się z nią zgodzić. Życie z wibratorem wydawało się o wiele prostsze. Przynajmniej wibrator nigdy ci nie przyłoży.

Przez całą noc Dana budziła mnie dokładnie co dwie godziny. Był to świetny sposób na upewnienie się, że nie zapadłam w śpiączkę, ale kiepski na to, żeby się wyspać. Zanim poczułam się względnie wypoczęta, poranek zamienił się w popołudnie. Podniosłam się, obolała i zupełnie zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Koc, pod którym leżałam, nie był mój, tak samo poduszka. Do diabła, zdaje się, że nawet T – shirt, który miałam na sobie, należał do kogoś innego.

Wszystko mi się przypomniało, kiedy zobaczyłam Gościa bez Szyi, w bokserkach, nalewającego sobie sok. Dana stała sztywno wyprostowana i robiła tost. Nie odzywali się do siebie.

Powoli wstałam i wzięłam prysznic, wzdrygając się na widok swojego oka w lustrze. Było bardziej niebieskie od cieni mojej matki i, trzeba to przyznać, jeszcze mniej atrakcyjne. Darowałam sobie makijaż, uznając, że i tak nie na wiele się zda, i pożyczyłam od Dany czyste dżinsy i top. Niestety, jedynymi butami, jakie miała w moim rozmiarze, były różowe szpilki, które pasowały bardziej do Bunny Hoffenmeyer, ale nie mogłam wybrzydzać. Kiedy wyszłam z łazienki, w Domu Aktorów nadal wiało chłodem. Dana piła kawę i czytała „Variety”, zaś Gość bez Szyi jadł płatki prosto z pudełka i rozglądał się wściekłym wzrokiem.

– Dzień dobry – powitała mnie Dana. Spojrzała na zegar na ścianie.

– Ranny ptaszek z ciebie.

– Gdzie kawa? – wychrypiałam.

– W dzbanku.

– Dzięki. – Wyminęłam Gościa bez Szyi i nalałam sobie pełen kubek, na którym widniał napis: „Instruktorzy aerobiku robią to aż do bólu”.

– Ramirez podrzucił klucze do twojego mieszkania – poinformowała Dana, odkładając gazetę. – Są na blacie.

– Był tu? – Przeraziłam się na myśl, że widział mnie chrapiącą i śliniącą się na sofie.

– Wpadł tylko na chwilę. Jezu, ten facet jest tak gorący, że mógłby stopić lodowiec.

Gość bez Szyi ze złością zmiażdżył płatki, które miał w buzi. Dana upiła łyk kawy, zupełnie go ignorując.

– Mówił coś jeszcze? – zapytałam. Na przykład, że pojmał Tajemniczą Morderczynię i mogę wrócić do mojego mieszkania bez obawy, że zarobię kulkę w głowę?

– Nie, przykro mi. Tylko zostawił klucze. A niech to.

– Okay, muszę lecieć na siłownię. O pierwszej mam zajęcia ze spinningu. Chcesz pojechać ze mną czy wolisz zostać tutaj?

Hm… zabrać moją obolałą głowę na półtoragodzinną sesję pocenia się i pedałowania donikąd czy siedzieć na sofie Dany i oglądać telewizję?

– Dzięki, zostanę tutaj.

Dana skinęła głową, dopiła kawę i złapała torbę. Uściskała mnie, a potem posłała jeszcze jedno złowrogie spojrzenie Gościowi bez Szyi. Facet tylko coś burknął i wrócił do swojego pokoju.

Nalałam sobie drugi kubek kawy i zabrałam go ze sobą do salonu.

Zastanawiałam się co teraz?

Chociaż wczoraj podjęłam decyzję o zostaniu cheerleaderką, siedzenie z założonymi rękami i czekanie, aż Ramirez da znak, że jest już po wszystkim i mogę wrócić do normalnego życia, wcale mi się nie uśmiechało. Poza tym byłam teraz pewna, że prawdziwa morderczyni nie tylko jest na wolności, ale że zbliżyłam się do niej na tyle blisko, by ją zdenerwować.

Świetnie, tylko co dalej? Skończyły mi się kochanki Greenwaya. Zamknęłam oczy, ponownie studiując w myślach swoją listę.

Czy było możliwe, żeby Carol Carter wynajęła kogoś do sprzątnięcia Greenwaya? Wątpiłam, żeby wiedziała, gdzie szukać gagatka, jeśli naprawdę spędziła ostatni tydzień w Kanadzie. Podobnie Andi Jameson. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby po incydencie z „małym fiutkiem” Greenway zaprosił ją na przyjacielską pogawędkę do Moonlight Inn.

Zostawała Bunny. Miałam tylko jej słowo, że ona i Greenway się rozstali. Oczywiście, był jeszcze Kopciuszek. Jeśli zabawiała się na boku z Greenwayem, miała taką samą możliwość jak Bunny, żeby się go pozbyć.

Pytanie brzmiało, która z tych kobiet włamała się na lipne rachunki i wyprowadziła z nich dwadzieścia milionów dolarów? Która miała dostęp do komputera Richarda? Jak zdążyłam się przekonać, przedarcie się za stanowisko Jasmine nie wymagało umiejętności agenta CIA. Każda blondynka z namiastką mózgu mogła dostać się do gabinetu Richarda, kiedy Jasmine wyszła na lunch. Na szczęście moja jedyna sojuszniczka w kampanii o uwolnienie Richarda doskonale orientowała się w tym, kto bywał w jego gabinecie. Althea.

Spojrzałam na zegar. Było już za późno na wstrzelenie się z moim śledztwem w przerwę na lunch Jasmine, więc postanowiłam zaczekać do piątej. Znając Jasmine, pierwsza biegła do wyjścia, kiedy dzień pracy dobiegł końca. Jeśli zjawię się o odpowiedniej porze, uda mi się złapać Altheę przed wyjściem, bez ryzyka, że nasza rozmowa zostanie podsłuchana przez Barbie Plotkarę.

Zadowolona ze swojego planu, usadowiłam się wygodnie na sofie i przez resztę popołudnia oglądałam telewizję. Niestety, pierwszym programem, na jaki trafiłam był talk – show, w którym wałkowano temat skutków niespodziewanego rodzicielstwa. Spojrzałam na swój brzuch. Ciekawe, czy kryła się w nim jakaś niespodzianka?

Rozważałam kupno nowego testu ciążowego, ale biorąc pod uwagę fakt, że byłam bez samochodu, na zewnątrz panował upał, najbliższa apteka była oddalona o jakieś trzy kilometry marszu, a ja już i tak wyglądałam jak po dwóch rundach z Oscarem De La Hoyą, uznałam, że to nie najlepszy pomysł.

Nagle przypomniałam sobie, że Dana mówiła coś o awaryjnym teście ciążowym…

Ściszyłam telewizor i poszłam do łazienki. Grzebałam w szafkach, dopóki nie znalazłam znajomo wyglądającego pudełeczka wciśniętego za torebkę wacików kosmetycznych. Wpatrywałam się w pudełko. Doszłam do wniosku, że dużo gorzej już być nie może. Jeśli miałam czemuś stawić czoło, równie dobrze mogłam to zrobić teraz.

Rozdarłam pudełko, na wszelki wypadek jeszcze raz przeczytałam instrukcję, a potem puściłam pięciosekundowy strumień moczu. Usiadłam na brzegu wanny i czekałam, zapamiętale obgryzając paznokcie. Wiedziałam, że Marco wrzaśnie z przerażenia, kiedy następnym razem przyjdę na manikiur. Obserwowałam wskazówki wodoodpornego zegara z Betty Boop, które powoli odmierzały trzy minuty dzielące mnie od chwili, kiedy zobaczę kreski. Albo jedną kreskę. Boże, pomyślałam, mam nadzieję, że zobaczę tylko jedną. Kiedy w końcu czerwona wskazówka zakończyła trzecie okrążenie, podskoczyłam jak oparzona. Opierając się pragnieniu zakrycia mojego jedynego sprawnego oka, spojrzałam na małe okienka. Nic. Co jest?

Jeszcze raz przeczytałam instrukcję. Nasikać na płytkę z wacikiem, położyć test na płaskiej powierzchni i czekać na wynik. Wszystko zrobiłam, jak należy. Znowu spojrzałam w puste okienka. Co jest, do cholery? Wzięłam pudełko i obróciłam je, szukając daty ważności. 15 styczeń 2002. Grrr. W myślach walnęłam się ręką w czoło.

Wyrzuciłam bezużyteczną płytkę do kosza, zbyt wyczerpana emocjonalnie, żeby przekląć Danę za trzymanie przeterminowanego testu, po czym wróciłam do salonu i klapnęłam z powrotem na sofę. Żałowałam, że nie znalazłam u Dany niczego lepszego od niskowęglowodanowych ciastek i dietetycznej iced tea, czym mogłabym się pocieszyć. W tej chwili oddałabym wszystko za paczkę markiz z podwójnym nadzieniem czekoladowym. No cóż. Pozostało jedynie oglądanie powtórek Ophry.

Do czwartej wiedziałam, jak nadziać kurczaka, poznałam sześć oznak, które mówią, że potrzebna ci seksowna metamorfoza oraz dowiedziałam się, że brat Boego jest sekretnym kochankiem Hope. Czułam się wystarczająco odmóżdżona. Wyłączyłam telewizor. Jasmine pewnie zbierała się już do wyjścia, w związku z czym przyszła pora na kolejny etap operacji o kryptonimie „Uwolnić Richarda”. Złapałam torebkę i zadzwoniłam po taksówkę. Miałam nadzieję, że dobrze oszacowałam czas potrzebny na dotarcie do centrum i że nie napatoczę się na Jasmine.

Niestety, na stojedynce nie było żadnych wypadków, a mój kierowca w niebieskim turbanie okazał się nader gorliwym taksówkarzem, w związku z czym pierwszą osobą, jaką zobaczyłam po wejściu do kancelarii, była Jasmine.

Uniosła głowę, a jej oczy zwęziły się jak u kota.

– Czego chcesz?

– Zawsze jesteś tak przyjaźnie nastawiona? Zmarszczyła nos, patrząc na mnie przez zmrużone oczy.

– Co ci się stało w oko?

– Jedna recepcjonistka była dla mnie niemiła. Pobiłyśmy się. Jeśli myślisz, że wyglądam kiepsko, powinnaś zobaczyć ją.

Jasmine oparła dłoń na biodrze.

– Nie mam czasu na te bzdury. Jestem umówiona. Najlepiej umów się na jutro na spotkanie z Chestertonem i wracaj do domu.

– Właściwie to przyszłam się zobaczyć z Altheą. Jasmine znowu zmrużyła oczy.

– Altheą? Czego od niej chcesz?

– To już sprawa pomiędzy mną i Altheą. – Obdarzyłam ją swoim najlepszym, plastikowym uśmiechem.

Skrzywiła się. To znaczy, próbowała. Skończyło się na krzywym spojrzeniu. Wow, botoks naprawdę działa.

– Okay. Zawołam ją. Ty tu czekaj. – Obeszła pulpit, kręcąc swoim małym, poliposukcyjnym tyłkiem w mikroskopijnej spódniczce. Nie wiem, jakim cudem noszenie takich ciuchów w pracy uchodziło jej na sucho. Z powodzeniem mogłabym pożyczyć od niej strój, gdybym szykowała się na kolejną akcję w Moonlight Inn. Jedyną przyzwoitą rzeczą, jaką miała na sobie, były podróbki kozaczków Prady, idealne tajwańskie repliki pary, którą wczoraj przymierzałam. Fajne, ale podobnie jak wszystko inne w przypadku Jasmine, nieprawdziwe.

Wróciła parę minut później, prowadząc za sobą Altheę. Altheą miała na sobie pasiasty pulower, który kojarzył mi się z mundurkiem prywatnej szkoły. Był absolutnie bezkształtny. Podeszła do mnie, szurając nogami, i ściszonym, choć nie tak przejętym jak zawsze głosem zapytała:

– Maddie, co się dzieje? Coś z Richardem? – Zamilkła na chwilę. – Co ci się stało w oko?

– Nic. Bójka w barze. Potknęłam się. Nieważne. – Zbyłam jej pytanie. – Richardowi nic nie jest. Przyszłam, bo chciałam cię zapytać… – Urwałam, zerkając przez ramię na Jasmine.

Miałam nadzieję, że pójdzie na swoją randkę, ale nagle przestało się jej spieszyć. Wyjęła pilnik do paznokci, udając, że wcale nas nie słucha.

Westchnęłam, pogodzona z faktem, że będzie podsłuchiwać, i wyciągnęłam z torebki kserówki prasowych zdjęć Bunny i Andi Jameson.

– Chciałam cię zapytać, czy nie widziałaś tutaj którejś z tych kobiet. Altheą wzięła ode mnie zdjęcia i przyglądała się im, zaciskając usta.

Kątem oka widziałam, jak Jasmine wychyla się zza pulpitu, żeby lepiej widzieć.

– Nie. – Altheą pokręciła głową. – Przykro mi, ale nie poznaję żadnej z nich. Kim są te kobiety?

Starałam się, by w moim głosie nie było słychać zawodu.

– Kochankami Greenwaya. Pomyślałam, że któraś z nich mogła się tutaj wśliznąć i dobrać do komputera Richarda.

Altheą spojrzała na mnie przepraszająco.

– Żałuję, że nie mogę jakoś pomóc panu Howe. Nam wszystkim tutaj bardzo go brakuje. – Przygryzła wargę, odwróciła się i szurając nogami, zniknęła z powrotem za drzwiami z matowego szkła.

Schowałam zdjęcia do torebki, starając się nie poddawać uczuciu porażki. To, że Althea nikogo nie widziała, nie oznaczało, iż nikt się nie zakradł. Spojrzałam na Jasmine, która nadal udawała, że jest zajęta swoimi sprawami. Wahałam się, czy ją zapytać?

Przez chwilę obserwowałam, jak piłuje paznokcie. Jedna z jej założonych noga na nogę kończyn wystawała zza pulpitu, tak że widziałam podróbkę Prady. Musiałam przyznać, że była to wyjątkowo dobra podróbka. Zwalczyłam pokusę, by zapytać ją, gdzie je kupiła. Przyjrzałam się uważniej kozaczkowi, skupiając się na detalach. W odróżnieniu od większości podróbek, te na metalowych dzyndzelkach od suwaków miały wytłoczone logo Prady. Ścieg był drobniutki, precyzyjny. A kiedy Jasmine wyprostowała nogi, zobaczyłam, że buty są idealnie dopasowane i poddają się jej płynnym ruchom, w odróżnieniu od sztywnych podrób. Zbliżyłam się o krok, otwarcie gapiąc się na kozaki.

Boże. To nie były podróbki. To były najprawdziwsze buty Prady za pięćset dolców.

I nagle mnie olśniło. Niby jakim cudem Jasmine było stać na Pradę?