143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Rozdział 20

Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w importowaną skórkę cielęcą. Czułam się nagle jak uczestnik „Va Banque”, któremu wyświetlają się po kolei odpowiedzi, a którego mózg nie nadąża z formułowaniem pytań. Blond włosy w motelowym pokoju. Dostęp do komputera Richarda. Jedna kosztowna operacja kosmetyczna za drugą, i to z pensji, przy której moje zarobki wydawały się nieprzyzwoicie wysokie. Boże. Jasmine była kochanką numer 4.

Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że cały czas się gapię. Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że Jasmine również na mnie patrzyła. Nasze spojrzenia się spotkały. Zrobiło mi się zimno.

– Ciągle tu jesteś? – zapytała dziwnie obojętnym głosem.

– Ja? – zapiszczałam. – Nie. Już mnie nie ma. To znaczy, już wychodzę. Widzisz, wychodzę.

Przechyliła głowę na bok, przyglądając mi się dziwnie. Odwróciłam się i prawie biegiem rzuciłam do drzwi. Nie czekałam na windę, tylko pognałam do schodów, gdzie przeskakiwałam po dwa stopnie naraz. Miałam nadzieję, że się nie przewrócę i nie skręcę karku. W mojej głowie kotłowały się teorie. Czy Greenway poznał Jasmine podczas jednej z wizyt w gabinecie Richarda? Czy miał z nią romans? Z jej nawykiem podsłuchiwania na pewno usłyszała coś na temat przekrętów Greenwaya i Richarda. No i miała łatwy dostęp do dokumentów w komputerze Richarda, łącznie z numerami kont bankowych. To Jasmine zastrzeliła Greenwaya, byłam tego pewna.

Ciężko oddychając, wybiegłam na gorącą ulicę i pokonałam połowę drogi do wielopoziomowego parkingu, zanim się zorientowałam, że nie przyjechałam dżipem. Cholera.

Przystanęłam na chodniku między Komisem Berniego a Starbucks. Wyciągnęłam komórkę, gotowa zadzwonić do Ramireza i opowiedzieć mu, co odkryłam, kiedy nagle opadły mnie wątpliwości. Choć byłam pewna, że to Jasmine jest morderczynią, nie miałam nawet grama dowodu. Czułam, że kiedy Ramirez usłyszy o mojej najnowszej butoteorii, po prostu się roześmieje i znowu powie coś, o zostawieniu tej sprawy „dużym chłopcom”. Do tego dochodziła moja obietnica, że odpuszczę sobie dalsze śledztwo (nieważne, że miałam wtedy skrzyżowane palce). Nie, wcale mi się nie uśmiechało kolejne starcie ze Złym Gliną.

Potrzebowałam dowodu. Czegoś, co niezbicie wskazywałoby na powiązania Jasmine z Greenwayem. Czegoś więcej niż markowego buta. Musiałam dobrać się do jej komputera. Zauważyłam, że za każdym razem, kiedy wchodziłam do recepcji, natychmiast zamykała ekran. Byłam gotowa założyć się o moje ulubione klapki, że gdzieś pomiędzy jej pasjansami kryły się numery zagranicznych kont, na których ostatnio przybyło dwadzieścia milionów. Ramirez i jego ludzie bez wahania zabrali twardy dysk Richarda, ale kto by się przejmował komputerem recepcjonistki?

Spojrzałam na zegarek. Piąta piętnaście. Za kilka godzin kancelaria opustoszeje. Będąc z Richardem, nauczyłam się jednego – jeśli prawnicy pracują do późna, to zwykle naciągają klienta na kolację. Po ósmej w kancelarii nikogo już nie będzie. Droga do komputera Jasmine będzie wolna.

Weszłam do Starbucks i kupiłam mochę frappuccino. Usiadłam przy oknie, żeby mieć dobry widok na budynek, w którym mieści się kancelaria. Zaledwie po dwóch minutach z budynku wyszła Jasmine, kierując się w stronę parkingu wielopoziomowego i kłując mnie w oczy swoimi butami. Popijałam frappuccino i patrzyłam, jak z budynku wysypują się kolejni pracownicy kancelarii. Po paru minutach wyszła Althea, z przewieszoną przez ramię patchworkową torbą z wyszytym z przodu kotem, i poszła na stację metra. W końcu kiedy zaczynało się już ściemniać, wyszedł Donaldson, odpalił swojego mercedesa i odjechał.

Zmusiłam się, by zaczekać jeszcze pół godziny, na wypadek gdyby ktoś zapomniał ważnych akt czy jakichś innych dokumentów. Zaczynał się wieczorny ruch, ludzie wychodzili na kolacje, Starbucks wypełniły trzymające się za ręce pary. Zamówiłam kolejne frappuccino i obserwowałam, jak ulica zapełnia się teatromanami i bezdomnymi. Zdrętwiał mi tyłek, a źrenice miałam wielkie jak spodki z powodu końskiej dawki kofeiny, kiedy wreszcie złapałam torebkę i ruszyłam do kancelarii.

W budynku panowała niesamowita cisza, kiedy jechałam windą na piąte piętro. Wiedziałam, że drzwi kancelarii nie będą zamknięte ze względu na ekipę sprzątającą. Na szczęście jedynym dźwiękiem, jaki usłyszałam po wyjściu z windy było monotonne buczenie opuszczonych komputerów.

Powoli pchnęłam szklane drzwi, cała nabuzowana nerwową energią. Nie wspominając już o dwóch dużych frappuccino. Szłam na palcach przez ciemną recepcję, bezgłośnie, bo wykładzina tłumiła moje kroki, kierując się w stronę światełka przy monitorze Jasmine.

Wsunęłam się za mahoniowy pulpit. Na szczęście, tak jak pozostali, Jasmine nie wyłączała komputera, kiedy kończyła pracę. Wylogowała się co prawda z systemu, ale z łatwością weszłam z powrotem, korzystając z hasła Richarda. Slipy. Bardzo oryginalnie. Westchnęłam bezgłośnie.

Już po zalogowaniu uświadomiłam sobie, że nie jestem pewna, czego szukam. Wiedziałam, że mam małe szanse na znalezienie pliku o nazwie „numer konta w szwajcarskim banku”, ale zupełnie nie miałam pomysłu, gdzie i czego zacząć szukać. Przyznaję, że nie jestem komputerowym geniuszem. Korzystam z AOL – u i iTunes, ale poza tym niewiele potrafię. Zaczęłam otwierać przypadkowe pliki, z nadzieją, że natrafię na coś użytecznego. Słyszałam tykający za moimi plecami zegar i wiedziałam, że jest tylko kwestią czasu, zanim do kancelarii wejdzie facet z odkurzaczem i zapyta, co tutaj robię.

Otworzyłam przeglądarkę internetową i weszłam w historię. Natrafiłam na plastikowecuda.com, stronę poświęconą operacjom plastycznym. A to ci niespodzianka. Sprawdzałam dalej, aż w końcu natknęłam się na stronę z cyberseksem, kociakinazywo.com. Fuj. Jasmine nie nudziła się w pracy.

Już byłam gotowa się poddać i przyznać, że Ramirez miał rację, mówiąc, że szukam dziury w całym, kiedy zauważyłam pliki, które zamiast nazwami, były oznaczone numerami. Już wcześniej widziałam podobne pliki w komputerze Richarda. Zwykle numery odnosiły się do numeru sprawy, a pliki zawierały różne notatki Richarda. Otwierałam pliki jeden po drugim. Tak jak się spodziewałam, większość zawierała informacje dotyczące świadków, wnioski przeznaczone dla sądu i tym podobne. Jadąc w dół listy, natknęłam się w końcu na pusty dokument. Przyjrzałam się numerom innych plików. Wszystkie były sześciocyfrowe. Ten miał oznaczenie dziesięciocyfrowe. Poczułam przypływ adrenaliny. Czy numery kont w szwajcarskich bankach miały dziesięć cyfr? Złapałam karteczkę post – it i zaczęłam spisywać numer. Ramirez będzie musiał uderzyć się w pierś.

Tak bardzo upajałam się swoim geniuszem, że usłyszałam, co się święci, kiedy było już za późno.

Ktoś odbezpieczał broń.

Znieruchomiałam z długopisem nad karteczką, mając nadzieję, że to tylko moja nadaktywna wyobraźnia spłatała mi figla.

– Brawo, Sherlocku.

Nie. To nie moja wyobraźnia.

Szybko się odwróciłam i spojrzałam prosto w lufę broni kaliber 22. Tylko cudem się nie posikałam, a kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam… Altheę. Co?

– Althea, co ty tutaj robisz? – Po fakcie dotarło do mnie, jak idiotyczne było to pytanie. Pistolet wymierzony w moją głowę nader jasno wyjaśniał, co robi.

– Nie mogłaś sobie odpuścić, co? Wścibska suka. – Potulna, ciapowata dziewczyna zniknęła. Teraz zza grubych szkieł okularów, błyszczącymi oczami wpatrywała się we mnie rozwścieczona kobieta. Zaniepokoiłam się, bo broń trzymała zaskakująco pewnie.

Przełknęłam ciężko ślinę, nagle świadoma swojej kolosalnej pomyłki. Powinnam się domyślić, że Jasmine nie byłaby w stanie uknuć takiej intrygi. Miss Plastik miała inteligencję rzepy. Za to Althea, o czym właśnie się przekonałam, była bystrzejsza, niż sądziłam.

– To nie jest plik Jasmine, prawda? – zapytałam, wskazując na pusty dokument. – Tylko twój. To ty buchnęłaś pieniądze. I – dodałam, zdziwiona spokojem mojego głosu, bo nogi zamieniły się już w galaretę – to ty włamałaś się do mojego mieszkania.

Althea uśmiechnęła się, odsłaniając krzywawe zęby.

– A ja myślałam, że jesteś jeszcze jedną głupią blondynką w szpilkach.

Spojrzałam na pistolet wycelowany w moją pierś i przełknęłam ślinę.

– To tym zabiłaś Greenwaya? – zapytałam.

Althea znowu się uśmiechnęła, jednak jej oczy pozostały niewzruszone. Nadal dziko się we mnie wpatrywały.

– Greenway był egoistycznym dupkiem – powiedziała.

– I dlatego go zabiłaś? – Pytałam bardziej ze strachu o własne życie niż z ciekawości. Jeśli mam być szczera, nic mnie nie obchodziło, co ta uzbrojona wariatka myśli o Greenwayu. Chciałam tylko jak najdłużej grać na zwłokę – dopóki nie pojawią się sprzątacze.

– Zasłużył na śmierć. Każdy facet, który kocha się z kobietą, a potem ją porzuca, zasługuje na śmierć.

– Miałaś romans z Greenwayem? – zapytałam z niedowierzaniem. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Althei w stringach w cętki.

Althea zmrużyła oczy, ściągając niewyregulowane brwi.

– Co, myślałaś, że Greenway nie mógłby się zainteresować kimś takim jak ja? Myślisz, że był dla mnie za dobry? Że nikt nie mógłby pokochać małej, nieatrakcyjnej Althei? – Jej głos był coraz wyższy, aż przeszedł w piskliwy skrzek. Cofnęłam się, napierając na krzesło Jasmine.

– Nie, nie, jestem pewna, że byłaś dokładnie w jego typie. Althea się zaśmiała.

– Oczywiście, że byłam w jego typie. Miałam puls. Ten facet uważał, że tylko dlatego, iż ma penisa, kobiety powinny padać mu do stóp. Uważał, że żadna mu się nie oprze. Pewnego razu zapomniałam torebki, więc się wróciłam. W kancelarii nikogo już nie było. Tylko Devon w gabinecie pana Howe'a. Poprosił, żebym weszła i pomogła mu się dostać do systemu. Odparłam, że nie powinnam tego robić. Wtedy powiedział, że jestem inteligentna. Zbyt inteligentna, by być młodszą kancelistką. Mówił, że jestem ładna i słodka. Podałam mu hasło, a on mnie uwiódł, na biurku pana Howe'a.

Wzdrygnęłam się w duchu. To wyjaśniało opakowanie po prezerwatywie.

W miarę jak Althea mówiła, jej oczy robiły się coraz większe, coraz bardziej szkliste. Wcale nie mrugała. Wyglądała jak ktoś z bardzo wysoką gorączką. Mimo to nadal pewnie celowała do mnie z pistoletu. Cofnęłam się jeszcze bardziej i wsunęłam dłoń do torebki, szukając czegoś, co mogłabym wykorzystać jako broń. Szminka, drobne, tampon. Cholera.

– Kiedy się ubraliśmy, zapytałam, kiedy go znowu zobaczę – ciągnęła Althea, z nieobecnym wzrokiem. – I wiesz, co zrobił?

Bałam się odpowiedzieć. Pokręciłam przecząco głową. Althea zbliżyła się tak, że poczułam zapach jej szamponu.

– Roześmiał się. Powiedział, że już mnie nie potrzebuje, i zaczął się śmiać. Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś, kogo kochasz, śmieje ci się w twarz?

Znowu pokręciłam głową. Wtedy moje palce natrafiły w torebce na podłużny, ostro zakończony przedmiot. Pilnik do paznokci!

– Postanowiłam wyrównać rachunki. Dowiedziałam się, co knują z panem Howe'em, i dałam cynk urzędnikowi z Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Wyczyściłam konta Devona. Udusiłam jego idealną, chudą żonę. A potem – mówiąc to, spojrzała mi w oczy, jednocześnie kładąc oba palce wskazujące na cynglu – zabiłam go. Ale nie od razu. Najpierw kazałam mu błagać, prosić mnie o życie na kolanach. Posłuchał mnie. I wiesz, co wtedy zrobiłam?

Pokręciłam głową, zaciskając palce na pilniku. Nachyliła się do mnie.

– Roześmiałam się.

Myślałam, że zaraz zwymiotuję. Zupełnie ześwirowała. Nie wiem, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam. Każdy, kto nosi kraciaste blezery do sztruksowych spódnic, musi być szurnięty. A ona była szurnięta na maksa. Jej usta uśmiechały się, ale spojrzenie było nieobecne, zupełnie jakby widziała przed sobą błagającego o litość Greenwaya.

Patrząc w jej szalone oczy, nagle coś sobie uświadomiłam.

– Doprowadziłam cię prosto do niego. Althea się uśmiechnęła.

– Muszę ci za to podziękować. Domyślałam się, że nadal jest w mieście, ale dopiero dzięki tobie odkryłam, że zaszył się w Moonlight Inn. Ten zarozumiały dupek myślał, że chcę się z nim jeszcze raz przespać. Był przekonany, że sobie pobzyka. Postanowiłam się zabawić. Włożyłam cholernie niewygodne szpilki i obcisłą spódniczkę. – Jej oczy znowu zaszły mgłą. – A potem go zastrzeliłam. Wpakowałam mu dwie kulki.

Spojrzałam na pistolet.

– Z pistoletu Richarda? Skinęła głową.

– Znalazłam go w jego biurku, kiedy w zeszłym tygodniu był w sądzie. Pomyślałam, że najlepiej będzie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie zamierzałam dzielić się moimi ciężko zarobionymi pieniędzmi z takim idiotą i cudzołożnikiem, jak pan Howe. Nie patrz tak na mnie. Wiem, że jest żonaty.

Wzruszyłam ramionami. Co do Richarda, mogłam jej przyznać rację.

– I co teraz? – zapytałam z wahaniem. Już się nie uśmiechała.

– Teraz pozbędę się ostatniej przeszkody, pojadę na lotnisko i przejdę na wcześniejszą emeryturę z dwudziestoma milionami w kieszeni. To powinno mi wynagrodzić fakt, że spałam z Greenwayem.

Z trudem przełknęłam ślinę, w uszach czułam pulsowanie. Nie podobało mi się, że nazwała mnie „ostatnią przeszkodą”. Zwłaszcza że trzymała mnie na muszce. Mocniej zacisnęłam palce na pilniku. Wzięłam głęboki oddech.

– Żegnaj – szepnęła Althea.

Wiedziałam, że jeśli się zawaham, wkrótce wyląduję w kontenerze na śmieci. Pochyliłam głowę i rzuciłam się na Altheę z pilnikiem w ręce. Mimowolnie się skrzywiłam, kiedy poczułam, że wbiłam go w jej ciało.

Usłyszałam jej krzyk oraz wystrzał. Kula roztrzaskała monitor Jasmine. Poczułam na dłoni ciepły płyn i zdaje się, że też krzyknęłam.

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że ciecz nie jest czerwona, tylko przezroczysta. Popatrzyłam na Altheę. Jedna strona jej klatki piersiowej była mokra. I mniejsza od drugiej.

– Ty suko! Zniszczyłaś mi implant! – wrzasnęła.

W myślach pacnęłam się w czoło. Althea miała implanty? Czy moje cycki były najmniejsze w LA?

Althea stała z opuszczoną bronią. Jej jedna pierś wyglądała, jakby uszło z niej powietrze. Uznałam, że to odpowiednia chwila, by rzucić się do ucieczki. Obróciłam się i pognałam przez recepcję. Byłam już prawie przy drzwiach, kiedy usłyszałam drugi wystrzał. Kula roztrzaskała szklane drzwi. Padłam na wykładzinę. Rozległ się kolejny wystrzał i moje ramię przeszył ostry ból. Sięgnęłam dłonią do źródła bólu. Tym razem moje palce były czerwone.

Pomyślałam, że za chwilę puszczę pawia.

Zgubiłam jeden z butów Dany, pełznąc na czworakach za donicę z palmą. Usłyszałam jeszcze trzy wystrzały. Kule utkwiły w ścianie wyklejonej elegancką tapetą. Potem usłyszałam dźwięk, który był dla moich uszu jak muzyka – szczęk pustego magazynku.

– Cholera! – wrzasnęła Althea. Skończyły się jej naboje. Zerwałam się z podłogi i popędziłam w stronę wind. Nie ubiegłam daleko po tłuczonym szkle. Althea szarpnęła mnie do tyłu za włosy.

Obróciłam się, starając się przypomnieć sobie coś z zajęć tae – bo, na które Dana zaciągnęła mnie w zeszłym roku. Wypad, obrót i cios? A może obrót, cios i wypad? A niech to. Szkoda, że nie zwracałam większej uwagi na kroki, zamiast gapić się na wyrzeźbiony tyłek instruktora. Nie miałam wyjścia. Zaczęłam kopać, wrzeszczeć i młócić rękami. Wiedziałam, że walczę jak dziewczyna, ale miałam to gdzieś.

Althea z łatwością powaliła mnie na podłogę. Była strasznie silna jak na kobietę. Najwyraźniej pod bezkształtnymi ciuchami ukrywało się ciało kulturystki.

Wbiłam paznokcie w jej skórę, zatapiając je coraz głębiej i głębiej, póki nie wrzasnęła. Niestety, na niewiele się zdało. Jej dłonie nadal zaciskały się na moim gardle i powoli zaczynałam widzieć gwiazdy. Gorączkowo macałam podłogę, szukając czegoś, czym mogłabym jej przywalić. Obraz robił się zamazany. Jedyne, co dobrze widziałam, to szalone oczy Althei, utkwione we mnie. Podczas szamotaniny spadły jej okulary. Jej gęste brwi były ściągnięte, a usta wykrzywione w makabrycznym uśmiechu rodem z filmów Wesa Cravena. Zachciało mi się płakać, kiedy pomyślałam, że ostatnią rzeczą, jaką ujrzę przed śmiercią, będą zarośnięte brwi i potargane włosy jakiejś wariatki? To było niesprawiedliwe.

Nagle moje dłonie coś znalazły. Zgubioną szpilkę Dany. Wyciągnęłam palce najdalej, jak mogłam, zaciskając je na bucie. Coraz gorzej widziałam, nie mogłam oddychać. Wijąc się pod cielskiem Althei, skupiłam resztkę siły w lewej ręce. Uzbrojona w dziwkarską szpilkę Dany, zamachnęłam się w kierunku szyi Althei.

Usłyszałam krzyk. Sama nie wiem czyj – jej czy mój. Ręce Althei oderwały się od mojej szyi. Zamrugałam, gwałtownie łapiąc powietrze. Althea zsunęła się ze mnie, jej szyja, w której tkwiła szpilka, była cała w keczupie. Wzrok miała szklisty, z jej ust dobiegało rzężenie.

Tym razem nie miałam wątpliwości, kto krzyczał. Ja.

Nadal wrzeszczałam w niebogłosy, kiedy przez rozbite drzwi wpadł Ramirez, a za nim paru umundurowanych policjantów. Jeden z nich zaczął robić Althei sztuczne oddychanie, wołając, by ktoś wezwał pomoc. Kiedy przyjechali sanitariusze, założyli Althei maskę tlenową i podłączyli masę rurek. Potem zjawili się kolejni gliniarze. Rozmawiali głośno przez radio. Wszystko wydawało się takie surrealistyczne. Cały czas nie mogłam oderwać wzroku od kałuży krwi, w której leżała Althea.

W końcu przestałam krzyczeć i uświadomiłam sobie, że jestem w ramionach Ramireza. Trzymał mnie mocno.

– Nic ci nie jest? – szepnął w moje włosy. Przełknęłam ślinę.

– Chyba mnie postrzeliła. Czy ona… – Urwałam, nakazując sobie wziąć głęboki oddech, zanim znowu zacznę krzyczeć.

– Nie, żyje. Na razie. – Ramirez odsunął się, żeby obejrzeć moje lewe ramię, gdzie żywy ogień przeszedł w tępy ból. – Wygląda na ranę powierzchowną – powiedział, ostrożnie odsuwając moją zniszczoną bluzkę.

Przywołał jednego z zajmujących się Altheą sanitariuszy, który potwierdził jego diagnozę. Powiedział, że trzeba to zszyć, więc Ramirez zapakował mnie do swojego SUV – a i zawiózł do szpitala.

Trzy godziny później moje ramię wyglądało, jakby należało do jakiegoś zombie, a szyja była w kolorze Fioletowego Paskudztwa. Mogłam to ukryć, nosząc przez kolejnych parę dni golfy, ale nadal pozostawała kwestia mojego oka. Ramirez zawiózł mnie na komisariat, gdzie złożyłam zeznania, czemu towarzyszył ledwo tłumiony śmiech policjantów, gdy opowiadałam, jak przebiłam Althei implant. Zanim skończyłam, zeszły ze mnie resztki adrenaliny i zupełnie oklapłam. Jedynym, co utrzymywało mnie w pionie, był Ramirez, który przez całą noc nie odstępował mnie na krok.

Słońce zaczynało wychylać się już zza horyzontu, kiedy Ramirez w końcu odwiózł mnie do domu. Kiedy zatrzymał samochód i wyłączył silnik, zadałam na głos pytanie, które dręczyło mnie od momentu, gdy zobaczyłam Altheę celującą do mnie z pistoletu.

– Skoro to Althea podprowadziła dwadzieścia milionów, to jakim cudem Jasmine stać na botoks i Pradę?

Ramirez przechylił głowę, jakby nie do końca rozumiał, o co chodzi z Pradą, ale odpowiedział.

– Nadal sprawdzają komputer Jasmine, ale z tego, co znaleźliśmy do tej pory wynika, że ktoś o nicku SexyJas pracował na seks czacie.

W myślach pacnęłam się w czoło. Kociakinazywo.com.

– Uprawiała cyberseks w pracy?

– Działa to mniej więcej tak, że logujący się faceci płacą trzy dolce dziewięćdziesiąt dziewięć centów za minutę czatowania z wybraną kobietą. Taki nowocześniejszy odpowiednik numerów 0700.

Przewróciłam oczami.

– Wygląda na to – ciągnął Ramirez – że w ciągu paru ostatnich miesięcy SexyJas spędziła zalogowana na tej stronie ponad tysiąc godzin.

Przeprowadziłam w myślach szybkie obliczenia i wyszło mi, że $3.99 pomnożone przez tysiąc dawało… całe mnóstwo butów Prady. Zapamiętałam sobie, żeby koniecznie trochę bardziej zaprzyjaźnić się z komputerem.

Ramirez obrócił się na siedzeniu w moją stronę.

– To była ciężka noc, co? – Jego dłoń otarła się o mój policzek, kiedy zakładał mi za ucho zabłąkany kosmyk włosów. – Śmiało – dodał łagodnie. – Powiedz to.

– Co? Uśmiechnął się.

– Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby powiedzieć „a nie mówiłam”.

Nie mogłam się powstrzymać. Też się uśmiechnęłam.

– A nie mówiłam.

Uśmiechnął się szerzej, aż na jego policzku pojawił się ten seksowny dołeczek. Potem wychylił się zza kierownicy i mnie pocałował. Miękko, delikatnie, jakby się bał, że może mi coś zrobić. I w sumie się nie pomylił – czułam, że dosłownie topię się na skórzanym siedzeniu.

Odsunął się. Zdaje się, że trochę poleciałam w jego stronę.

– Chcesz, żebym wszedł? – zapytał. Jego oczy były ciemne i niebezpieczne, jak pantera wytatuowana na jego ramieniu.

Tak, tak, tak! Wzięłam głęboki oddech.

– Nie. – Boże, czy byłam tak samo stuknięta jak Althea? Co znaczyło „nie”?

W jego oczach było widać zawód.

– Racja. To była długa noc. Na pewno jesteś zmęczona.

Jasne. Zmęczona. Tak naprawdę byłam zagubiona. Rozwiązałam co prawda sprawę zabójstwa Greenwaya, ale ani trochę nie przybliżyło mnie to do odpowiedzi na pytanie, co mam zrobić z własnym zagmatwanym życiem.

Ramirez odprowadził mnie do drzwi i pocałował w czubek głowy. Patrzył w moje oczy i dokładnie widziałam, o czym myśli. Czułam, że mięknę.

– Może innym razem – szepnął i wrócił do samochodu.

Stałam na ciemnych schodach i patrzyłam za nim. Z całego serca pragnęłam, żeby wszedł. Przyznaję, że dziko go pożądałam. Jednym spojrzeniem wyrabiał z moim ciałem rzeczy, o jakich mi się nawet nie śniło.

Ale był jeszcze Richard. Dałam mu do zrozumienia, że jestem po jego stronie. I choć nasze pojmowanie, co to właściwie znaczy, trochę się różniło, na pewno nie obejmowało spędzenia nocy z seksownym gliniarzem. Uznałam, że dopóki nie postanowię co dalej z Panem Przestępcą w Białych Rękawiczkach ani nie rozwiążę problemu niewykonywalnego testu ciążowego, nie powinnam zapraszać Ramireza na noc. To byłoby nie w porządku. Zwłaszcza że na własne oczy widziałam, do jakiego stanu może doprowadzić człowieka czyjaś niewierność.

Moje libido nadal prowadziło polemikę z rozsądkiem, kiedy otworzyłam drzwi.

Krzyknęłam zaskoczona.

Na materacu, pośród mojego porozrzucanego dobytku, siedział Richard.

– Co tu robisz? – zapytałam, mrugając oczami.

Wstał. Znowu miał na sobie eleganckie spodnie i koszulę. Poza tym ogolił się i nażelował włosy a la Ken. Musiałam przyznać, że wygląda dobrze. Nawet bardzo dobrze. Jak dawny Richard. Jak Richard, w którym się kiedyś zakochałam.

– Dałaś mi klucz – powiedział. Pokręciłam głową.

– Nie o to mi chodzi. Nie jesteś w areszcie? Boże. Chyba nie uciekłeś?

Richard się uśmiechnął.

– Nie, nie uciekłem. Prokurator okręgowy wycofał zarzut morderstwa, po tym jak aresztowali Altheę. Wyszedłem za kaucją.

Pokręciłam głową. Chesterton nie tracił czasu. Przeszłam ostrożnie między potłuczonymi naczyniami i rozrzuconymi ciuchami i usiadłam na materacu. Richard usiadł obok mnie.

– Co ci się stało w rękę? – zapytał, szczerze przejęty.

– Twoja pracownica mnie postrzeliła.

– Och, pączuszku, tak mi przykro. – Objął mnie ramieniem. Byłam zbyt zmęczona, żeby zaprotestować. Nawet kiedy zaczął mnie całować w policzek.

– Bardzo za tobą tęskniłem – szepnął.

Westchnęłam. Choć wszystko byłoby prostsze, gdybym go nienawidziła, musiałam przyznać, że sama też trochę się za nim stęskniłam.

– Maddie, posłuchaj. Wiem, że wiele się wydarzyło – ciągnął Richard, biorąc mnie za rękę. – Ale chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Chesterton powiedział mi, że to ty zdemaskowałaś Altheę. Ja… – Urwał, a jego oczy zaszły łzami. – Nikt inny we mnie nie wierzył, tylko ty.

Przygryzłam wargę, powstrzymując się od wyjaśnienia, że chodziło nie tyle o wiarę, co o obawę, że moje dziecko będzie miało ojca kryminalistę.

– Maddie, wiem, że w przeszłości zrobiłem parę głupich rzeczy. Poprawka – bardzo głupich rzeczy.

– I chcę ci to wynagrodzić. Chesterton mówi, że może uda mu się wywalczyć dla mnie wyrok w zawieszeniu, jeśli zgodzę się zeznawać przeciwko Althei. Proces może trochę potrwać, ale kiedy to wszystko się skończy, wynagrodzę ci to. Chcę, żebyś się do mnie wprowadziła. Nasza rozłąka uświadomiła mi, jak bardzo cię potrzebuję w moim życiu. Nie chcę się z tobą nigdy więcej rozstawać.

Uniosłam ręce.

– Zaraz, mam się do ciebie wprowadzić? Nie uważasz, że to trochę za szybko.

– Za szybko? – Patrzył na mnie oczami szczeniaka.

– Richard, jesteś żonaty!

– Podpisałem już papiery rozwodowe. Au. Biedny Kopciuszek.

– Maddie, wiem, że to, co się ostatnio działo, to czyste szaleństwo. Ale wierz mi, że jesteś jedyną kobietą w moim życiu.

Pokręciłam głową, czując nadchodzącą migrenę.

– Richardzie, ja… ja… potrzebuję trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić.

Zwiesił ramiona, ale skinął głową.

– Oczywiście. Zastanawiaj się tak długo, jak chcesz.

Wstałam i odprowadziłam go do drzwi, uważając, żeby się o coś nie potknąć. Pożegnaliśmy się i wyszedł, znikając w świetle wczesnego poranka. Zamknęłam za nim drzwi i oparłam się o nie, wzdychając.

Zły Glina czy Ken?

Richard znowu był sobą. Jak już będzie miał z głowy proces o defraudację oraz rozwód, był idealnym kandydatem na męża i ojca. Ramirez z kolei był podniecającą przygodą. Spojrzenie, jakim mnie dzisiaj obdarzył, gwarantowało, że z łatwością pobiłabym cztery razy Dany. Tylko co potem?

Była jeszcze jedna sprawa, o której nie mogłam zapominać.

Spojrzałam na swój brzuch. Czy w środku rzeczywiście ktoś był? A jeśli nawet, to czy był to wystarczający powód, żeby zostać z Richardem?

– Jak myślisz – zapytałam swój płaski brzuch – co powinnam zrobić? Zero odpowiedzi. Cholera. Gdybym nie brała udziału w strzelaninie, może miałabym dość energii, żeby pojechać po nowy test. Obiecałam sobie, że jutro będzie Dzień Prawdy. Do diabła, jeśli potrafiłam stawić czoło morderczyni, to mogłam także stawić czoło małej różowej kreseczce. Albo dwóm.

Z tym postanowieniem wróciłam na materac. Zasnęłam, gdy tylko moja głowa spoczęła na poduszce.

Obudziłam się wśród pokrzykiwań wysiadających ze szkolnego autobusu wyrzucającego dzieciaki przy końcu przecznicy i dźwięków telenoweli, którą oglądała sąsiadka na dole. Uchyliłam jedno oko. Trzecia po południu. Rety. Wstałam i wzięłam najdłuższy prysznic w życiu, pozwalając, by ciepły, kojący strumień wody obmył moje obolałe mięśnie. Włożyłam bezrękawnik z golfem, żeby ukryć fiolet na szyi, dżinsową spódniczkę i wysokie szpilki, które miały mi zrekompensować wielki brzydki bandaż na ramieniu. Niestety, niewiele mogłam zrobić z podbitym okiem. Pomalowałam drugie niebieskim cieniem, żeby moja kontuzja mniej rzucała się w oczy.

Zrobiłam dzbanek mocnej kawy i odsłuchałam wiadomości na automatycznej sekretarce. Pierwsza była od Tot Trots. Grozili, że wstrzymają mi pensję, jeśli do czwartku nie dostaną projektu. Dzwonił też Marco, żeby powiedzieć, że widział mnie wczoraj w wiadomościach i że wszyscy w Fernando's są żądni szczegółów. Pani Rosenblatt dzwoniła z informacją, że Albert zobaczył w mojej przyszłości czarną panterę i że powinnam szybko przyjść na oczyszczenie aury. Dana zostawiła histeryczną wiadomość, że ona i Gość bez Szyi się pogodzili i że w trakcie godzenia zobaczyła mnie w wiadomościach. Piskliwym głosem pytała, czy nic mi nie jest.

Najpierw oddzwoniłam do Dany. Odebrała już po pierwszym sygnale.

– Halo? – powiedziała zdyszana.

– Cześć. To ja.

– Boże! Nic ci nie jeeeeest?

Odsunęłam telefon od ucha, nie mogąc znieść jej upiornego pisku.

– Nie, wszystko w porządku. – Tak jakby. Szybko opowiedziałam jej o butach od Prady, plikach w komputerze Jasmine i zapasach z uzbrojoną wariatką. Kiedy skończyłam, miałam wrażenie, że po drugiej stronie Dana aż cała trzęsie się z podniecenia.

– Wow, Maddie, dałaś czadu, dziewczyno. Uśmiechnęłam się. Rzeczywiście byłam całkiem niezła.

– Ale super – ciągnęła Dana. – Mówią o tobie w wiadomościach. Jesteś prawdziwą bohaterką.

– Och, no nie wiem…

– Nie bądź taka skromna, skarbie. Sama rozwiązałaś sprawę dwóch morderstw.

Przygryzłam wargę, powstrzymując się od przypomnienia Danie, że podejrzewałam złą blondynkę.

– Cóż, miałam szczęście.

– Ba. Mogłaś zginąć.

Spojrzałam na bandaż na ramieniu. Nie musiała mi o tym przypominać.

– Ale nie zginęłam. Nic mi nie jest.

– Na razie. Ale co będzie następnym razem?

– Następnym razem? – Sorry, ale wcale nie paliłam się do powtórki z tej wątpliwej rozrywki. – Zapewniam cię, że to była jednorazowa akcja. Nie będzie następnego razu.

– Skąd możesz wiedzieć, Maddie? To było ostrzeżenie. Rozejrzyj się, wariaci są wszędzie.

Przewróciłam oczami.

– Nic mi nie jest, Dana.

– Jeden gość na siłowni prowadzi zajęcia z samoobrony dla kobiet. Powinnyśmy się zapisać. W następnym tygodniu zaczyna się kurs o nazwie „Nowoczesna kobieta kontra wielkomiejskie zagrożenia”. Co ty na to?

– Rozłączam się, Dana.

– Może powinnaś zacząć nosić ze sobą broń? Albo chociaż gaz pieprzowy. Przynajmniej zastanów się nad kupnem gazu.

Tym razem prawie wywróciłam oczy na drugą stronę.

– Na razie, Dana. – Rozłączyłam się, zostawiając Danę samą z jej listą niezbędnych militariów.

Modląc się, by moi pracodawcy byli w dobrym humorze, wykonałam drugi pilny telefon – do Tot Trots. Wyjaśniłam sytuację i poprosiłam, żeby dali mi jeszcze trochę czasu. Nie byli zachwyceni, że jedna z ich projektantek wplątała się w aferę dotyczącą defraudacji i morderstwa, ale zgodzili się przedłużyć mi termin do końca lipca. Potem oddzwoniłam do Marca i obiecałam, że wpadnę jutro na pedikiur i ploteczki. Zadzwoniłam też do pani Rosenblatt, żeby umówić się na oczyszczanie aury w przyszłym tygodniu.

Pozostał mi już tylko jeden telefon, którego obawiałam się od chwili, gdy zobaczyłam Richarda siedzącego na moim materacu.

Nalałam sobie kolejną filiżankę kawy.

Mój palec zawisł nad przyciskami szybkiego wybierania. Richard był zakodowany obok Ramireza. Boże, jak ja nienawidzę podejmować decyzji. Zamknęłam oczy i zabawiłam w małą wyliczankę. Nie spodobał mi się wynik, więc powtórzyłam ją. Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.

– Halo? – powiedział.

– Cześć, tu Maddie. Może skoczymy dziś na drinka? Powiedzmy, o siódmej. Co powiesz na Casa Madera na Wilshire?

– Nie mogę się już doczekać. – W jego głosie słychać było podniecenie.

Kiedy się rozłączyłam, uświadomiłam sobie, że ja także nie mogę się doczekać tego spotkania. Byłam pewna, że w końcu znalazłam odpowiedź na dręczące mnie pytania.