143025.fb2 ?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

?ledztwo wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Rozdział 5

Znieruchomiałam, czując, że spinają mi się wszystkie mięśnie. Boże. Rozmawiam przez telefon z mordercą!

Mordercą, który szukał Richarda. Żołądek zawiązał mi się w supeł. Nie mogłam się dłużej łudzić, że Richard nie siedzi w tym po same uszy. Nie wiedziałam tylko, jaka dokładnie jest jego rola w całej sprawie. Ale to chyba dobrze, biorąc pod uwagę, co spotykało ludzi, którzy wiedzieli! Kończyli, pływając twarzą w dół w swoich eleganckich basenach.

Robiąc wszystko co w mojej mocy, by nie zabrzmieć jak Myszka Minnie w rozmowie z groźnym malwersantem i mordercą odpowiedziałam:

– Maddie Springer.

– Jesteś sekretarką Richarda?

Potraktowałam to jak osobistą zniewagę, bo wiedziałam już, ile zarabiał personel pomocniczy kancelarii.

– Nie. Jego dziewczyną. Chwila ciszy.

– Richard nigdy nie wspominał, że ma dziewczynę.

Poczułam się urażona. Być może noszę jego dziecko, a on nigdy nawet o mnie nie wspomniał.

– Jest pan pewien? Maddie Springer? Czasem mówi do mnie pieszczotliwie „pączuszku”. Jest pan pewien, że nigdy nie wspominał o pączuszku?

Słyszałam, jak Greenway głośno wypuszcza powietrze. Racja. Trochę zeszłam z tematu.

– Nieważne. Tak naprawdę to bez znaczenia. Myślałam tylko, że może coś tam o mnie wspomniał przy okazji jakiejś luźnej rozmowy. To znaczy wiem, że nie spotykaliście się na pogaduchy. Na pewno rozmawialiście tylko o sprawach biznesowych, bez wnikania w życie osobiste drugiego, więc, zdaje się, nie było powodu, żeby Richard o mnie mówił…

– Chryste, czy ty nigdy nie zamykasz jadaczki? – przerwał mi Greenway.

Przełknęłam ślinę. Faktycznie, kiedy się denerwuję, dostaję słowotoku. A rozmowa telefoniczna z facetem, który udusił swoją żonę, a potem wrzucił jej ciało do basenu, sprawiała, że denerwowałam się, i to bardzo. Wzięłam głęboki oddech i wymamrotałam:

– Przepraszam.

– Daj mi Richarda – zażądał.

– Ale… – Rozejrzałam się po splądrowanym przez policję gabinecie. – Richarda tu nie ma.

– A gdzie jest, do cholery? Stary, żebym to ja wiedziała.

Z jednej strony, byłam zawiedziona, że nie nastąpił żaden wielki przełom w sprawie zniknięcia Richarda. Z drugiej strony, jeśli mój chłopak ukrywał się przed Greenwayem (a śmierć żony Greenwaya przekonała mnie, że tak właśnie było), to robił to całkiem skutecznie. Jakaś część mnie chciała, żeby pozostał w ukryciu. Coś w głosie Greenwaya sprawiało, że jeżyły mi się włoski na karku. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma ochotę kogoś udusić.

– Posłuchaj, dziewczyno Richarda. Nie mam czasu na gierki. Gdzie, do diabła, jest Richard?

– Nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie ma go od piątku. Greenway zaklął siarczyście, dysząc ciężko do słuchawki.

– Może zostawi pan wiadomość? – zapiszczałam w nadziei, że jeśli uda mi się go zatrzymać wystarczająco długo przy telefonie, zdołam się uspokoić i wymyślić coś inteligentnego.

– Chcesz mi powiedzieć – powiedział kpiąco – że ten kutas nawiał? I to nie mówiąc nic swojej dziewczynie?

Owszem, Greenway był teraz nieuprzejmy, ale jeśli tak na to spojrzeć, Richard rzeczywiście wychodził na kutasa.

Pomyślałam, że może lepiej nie odpowiadać na to pytanie. Nie zamierzałam być tą, która pomoże Greenwayowi w pozbyciu się świadka numer 2, znanego również jako Kutas. Jednak biorąc pod uwagę, że naprawdę nie wiedziałam, gdzie zadekował się Richard, uznałam, iż nawet jeśli odpowiem, specjalnie mu nie zaszkodzę.

– Zgadza się. Nie powiedział ani słowa.

– Sukinsyn. – Greenway się rozłączył.

Stałam nieruchomo przez całą minutę, wpatrując się w słuchawkę, a moje serce waliło jak oszalałe. Wzięłam głęboki oddech. Potem drugi. I jeszcze jeden. W końcu zrobiło mi się słabo i usiadłam w skórzanym fotelu przy biurku, żeby pomyśleć.

Gdybym była Ramirezem, mogłabym sprawdzić, skąd dzwonił Greenway. Wysłałabym do jego kryjówki radiowozy i aresztowała go, żeby Richard mógł wyjść z ukrycia, a ja nasikać na test ciążowy. Niestety, nie byłam Ramirezem. W ogóle marny był ze mnie detektyw. Rozmawiałam przez telefon z głównym podejrzanym w sprawie o morderstwo i nie przyszło mi nawet do głowy, żeby spytać go, gdzie jest! Oparłam głowę na biurku. Nie miałam pojęcia co dalej.

Spojrzałam na zegarek. W pół do pierwszej. Jasmine w każdej chwili mogła wrócić z lunchu.

Wstałam, modląc się, by nie ugięły się pode mną nogi. Nie ugięły się, co uznałam za dobry znak. Szybko wyszłam z gabinetu, pokonałam korytarz i wpadłam do recepcji.

– I jak, znalazłaś to, czego szukałaś? – zawołała Althea do moich pleców.

– Tak. Dzięki! – Machnęłam anemicznie ręką i wyszłam przez zewnętrzne drzwi. Wcisnęłam guzik pierwszej windy z brzegu i zaczęłam nerwowo stukać stopą o podłogę. – Szybciej, szybciej.

Dokładnie w chwili, kiedy wbiegałam do kabiny, drzwi windy po mojej lewej rozsunęły się i wyszła z nich Jasmine. Spuściłam głowę, modląc się, żeby nie obejrzała się w moją stronę.

Nie obejrzała się, tylko kręcąc idealnym tyłkiem w rozmiarze trzydzieści sześć, wróciła do recepcji. Drzwi windy zasunęły się za mną. Uff. Niewiele brakowało.

Dwie minuty później przecięłam biegiem ulicę i schroniłam się w moim małym czerwonym dżipie. Zablokowałam drzwi, włączyłam radio, by rozproszyć przytłaczającą ciszę (puszczali akurat piosenkę Blink 182) i za pomocą specjalnej techniki oddychania poznanej na zajęciach jogi spróbowałam się uspokoić. Choć wiedziałam, że Greenway nie może mnie dopaść i udusić przez łącze telefoniczne, nadal miałam gęsią skórkę po rozmowie z nim. Do niedawna mój największy lęk budziły pająki z włochatymi odnóżami. A dziś rozmawiałam przez telefon z mordercą – nic dziwnego, że na zmianę pociłam się i dygotałam.

Próbowałam się pocieszyć, że Greenway wie o miejscu pobytu Richarda tyle co ja, czyli nic. To oznaczało, że szanse na znalezienie Richarda pływającego twarzą w dół w basenie były raczej znikome. (Cieszyło mnie to, bo im więcej myślałam o opakowaniu po prezerwatywie, znalezionym na jego biurku, tym większą miałam ochotę własnoręcznie go udusić).

No dobrze, ale co dalej?

Ponownie zerknęłam na drugą stronę ulicy, odszukując okna gabinetu Richarda na piątym piętrze. Nie zauważyłam żadnych złowieszczych cieni gliniarzy, których mogłabym śledzić ani podejrzanych typów w czerni.

Potrzebowałam wsparcia.

Złapałam komórkę i wybrałam numer Dany. Odpowiedziała niewyraźnym „Halo?” po czwartym sygnale.

– To ja – powiedziałam. – Jesteś zajęta? Zachichotała. W tle usłyszałam stłumiony męski głos. Przewróciłam oczami.

– Może powinnam raczej zapytać, czy jesteś sama? Dana znowu zachichotała.

– Niezupełnie. A co się dzieje?

– Mam mały kryzys.

– Znowu? Niestety.

– Nieważne, słyszę, że jesteś zajęta.

– Nie, nie. Sasza właśnie wychodzi. Musi ćwiczyć piramidę. – Ponownie zachichotała, a ja pomyślałam, że zaraz puszczę pawia. – Słuchaj, po południu mam casting, ale może spotkamy się za jakieś dwadzieścia minut w Fernando's? Przydałby mi się pedikiur.

Mnie też.

– Będę tam za dziesięć minut.

Salon Fernando's znajdował się w środku złotego trójkąta Beverly Hills, na rogu Brighton i Beverly Boulevard, zaledwie przecznicę na północ od Rodeo Drive. Podrabiany Tatuś vel Fernando rozpoczął karierę w niedużym centrum handlowym w Chatsworth, ale dzięki poczcie pantoflowej i kilku nader pochlebnym wzmiankom w „ LA Timesie ” szybko obrósł w nowe piórka i przeniósł się do królestwa bogatych i zbotoksowanych.

Oprócz tego, że jest prawdziwym czarodziejem, jeśli chodzi o włosy, Podrabiany Tatuś ma również wrodzony talent do dekorowania wnętrz. (Okay, powiedzmy, że mam siedemdziesiąt pięć procent pewności, że nie jest gejem). Wnętrza Fernando's co roku przechodziły metamorfozę, zgodnie z najnowszymi trendami. W tym roku na topie był styl industrialny. Ściany salonu pokrywała metaliczna glazura z rdzawymi akcentami, połyskująca w świetle wpadającym przez całkowicie przeszkloną ścianę frontową. Stylizacji dopełniały wyeksponowane pod sufitem miedziane rury, współczesne malowidła bez ram i betonowa podłoga. Może i wystrój przypominał trochę magazyn, ale w tej części miasta był synonimem szyku.

– Maddie, skarbeńku! – Marco, recepcjonista, wyszedł do mnie i cmoknął powietrze przy obu moich policzkach. Był szczupłym Latynosem, który używał więcej eyelinera niż tancerka rewiowa. – Jak się masz?

– Bywało lepiej – odparłam szczerze. – Jest Ralph?

– Fernando – poprawił mnie Marco. – Przedłuża właśnie włosy pani Spears. – Już szeptem dodał: – Matce Britney.

– Och – odszepnęłam, udając stosowne zainteresowanie. Spojrzałam w głąb salonu, gdzie Podrabiany Tatuś dosztukowywał rude pasma pięćdziesięciolatce w ciuchach od Chanel. Zauważył mnie i pomachał.

– Słuchaj – powiedziałam, zwracając się do Marco. – Mam naprawdę kiepski dzień. Czy mógłbyś mnie jakoś wcisnąć na pedikiur?

– Dla ciebie wszystko, skarbie. – Marco złapał wielką czarną księgę z biurka, które wyglądało, jakby zostało zrobione z aluminiowej okładziny ścian domów. Przerzucił parę kartek.

– Myślisz, że dałbyś radę wcisnąć jeszcze Danę? Marco zmarszczył brwi.

– Ślicznie cię proszę.

– Maddie, musisz z tym skończyć, skarbeńku. Robisz mi chaos w grafiku.

Zatrzepotałam rzęsami.

– Och, ślicznie, ślicznie proszę.

– Grasz nie fair… No dobrze. Chia zajmie się wami za piętnaście minut. Możesz iść moczyć stópki.

– Jesteś aniołem, Marco.

Marco posłał mi w powietrzu buziaka.

– Wiem!

Podeszłam do ściany w głębi salonu, gdzie znajdowały się stanowiska do pedikiuru, znalazłam pusty fotel, ściągnęłam buty i zanurzyłam stopy w ciepłej wodzie z bąbelkami. Poczułam przyjemne odprężenie.

Zamknęłam oczy, próbując uspokoić rozhuśtane emocje. Prawie mi się udało, kiedy na sąsiedni fotel klapnęła zasapana Dana.

– Sorry za spóźnienie. Był straszny tłok na stodziesiątce. Otworzyłam oczy i zamrugałam. Dwa razy.

Obok mnie siedziała Morticia Adams. A dokładniej skrzyżowanie Morticii Adams z Króliczkiem Playboya. Dana miała na sobie czarny winylowy kostium z olbrzymim dekoltem, ledwie zakrywający tyłek. Jej włosy były schowane pod czarną peruką, która była bardziej natapirowana niż moje włosy w 1985. Blady podkład, czarny eyeliner i burgundowa konturówka dopełniały wizerunek rodem z halloweenowej imprezy. Tyle że mieliśmy dopiero lipiec.

– Aż boję się zapytać, co jest grane – powiedziałam.

– Chodzi ci o to? – Dana spojrzała po sobie. – Mówiłam ci, że mam casting. Na sobowtóra Elwiry, Władczyni Ciemności. A co, rzucam się w oczy?

Rozejrzałam się po salonie. Właściwie to nie odstawała specjalnie od ogółu. W końcu to Los Angeles.

– No dobra – powiedziała – mów, co to znowu za kryzys? Najszybciej jak się dało, streściłam jej wydarzenia dwóch ostatnich dni. Opowiedziałam o wizycie Ramireza w mieszkaniu Richarda, pływającej twarzą w dół rudowłosej kobiecie, wreszcie o mojej improwizowanej pogawędce z Greenwayem. Kiedy skończyłam, nasze paznokcie u nóg zdążyły się już namoczyć, zostały nawilżone i opiłowane, a Dana siedziała z rozdziawioną buzią.

– To lepsze od Rodziny Soprano! Naprawdę rozmawiałaś z mordercą? Jaki miał głos?

– Prawdę mówiąc, był wkurzony.

– Boże. Mogłaś stracić życie!

Czy wspominałam już, że Dana ma skłonność do dramatyzowania?

– To była tylko rozmowa telefoniczna. – Postanowiłam nie mówić, jak bardzo sama dramatyzowałam z powodu tej rozmowy.

– I co zrobiłaś?

– Nic. On się rozłączył.

Dana popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Jak to „nic”? Nie zapytałaś go, gdzie jest? Powoli pokręciłam głową.

– Może słyszałaś w tle jakieś charakterystyczne dźwięki? Sprawdziłaś numer na wyświetlaczu? Zadzwoniłaś do identyfikacji numerów?

Znowu pokręciłam głową. Ze wstydem musiałam przyznać, że żadna z tych rzeczy nie przyszła mi do głowy.

– Kretynka ze mnie, co?

Dana była dobrą przyjaciółką, dlatego darowała sobie odpowiedź na to pytanie. W zamian ściągnęła w skupieniu przyczernione brwi.

– Słuchaj, chodziłam kiedyś z kolesiem z firmy telekomunikacyjnej. Mówił, że niektóre małe firmy prowadzą rejestr wszystkich rozmów przychodzących i wychodzących. Może w kancelarii Richarda też mają coś takiego?

Przypomniałam sobie uwagę w aktach Jasmine odnośnie do jej zamiejscowych telefonów.

– Tak! Mają! Boże, Dana, jesteś genialna.

Dana siedziała rozparta w fotelu z miną osoby, która właśnie ułożyła kostkę Rubika.

Oczywiście wiedziałam, że nie wydobędę od Jasmine żadnych informacji dotyczących kancelarii, ale czułam, że jeśli zaczekam, aż wyjdzie jutro na lunch, mam szanse przekonać Altheę, by sprawdziła dla mnie ten numer. Miałam wrażenie, że nawet współczuje Richardowi. A jeśli się myliłam, zawsze mogłam ją przekupić darmowym manikiurem.

– Ale super – powiedziała Dana, ruszając odpacykowanymi palcami u stóp. – Zupełnie jak w pilocie, w którym zagrałam wiosną, Detektywi w szpilkach. Tropimy prawdziwego zabójcę.

Co?

– Chwileczkę. Co znaczy „tropimy”?

Dana udała urażoną, wydymając mocno umalowane wargi.

– Hej, nie ma mowy, żebyś bawiła się w Aniołki Charliego beze mnie. Choć doceniałam dobre chęci Dany, to błysk w jej oku, kiedy mówiła Aniołki Charliego, sprawił, że trochę się zaniepokoiłam. Zaraz każe mi założyć perukę i spodnie dzwony.

– To nie jest zabawa, Dano. Myślę, że Richard ma poważne kłopoty.

– Nagle pomysł z odszukaniem Greenwaya przestał mi wydawać się taki genialny. Bo co zrobimy, jeśli rzeczywiście go znajdziemy? Jak Dana entuzjastycznie zauważyła, facet był mordercą. A jeśli miał broń? I będzie próbował nas zabić? Nie byłam gotowa na pożegnanie z życiem, tak samo jak nie byłam gotowa na zrobienie testu ciążowego.

– Może jednak powinnam zostawić tę sprawę policji – stwierdziłam.

– Mają odpowiedni sprzęt i w ogóle. Nie wspominając już o doświadczeniu z podobnymi przypadkami.

Dana spojrzała na mnie, mrużąc oczy.

– Jak myślisz, co zrobią, kiedy znajdą Richarda?

Przygryzłam wargę.

– Odwiozą go do domu?

– Och. – Dana zaimprowizowała dźwięk gongu. – Zła odpowiedź. Odczytają mu jego prawa, a potem założą kajdanki. Skarbie, oni przetrząsnęli jego gabinet, przeszukali mieszkanie. Nie robią takich rzeczy bez powodu. Nie oglądasz telewizji?

Poczułam ucisk w żołądku. Oglądam. Dana miała rację. Kiedy Ramirez mnie wczoraj przesłuchiwał, odniosłam wrażenie, że Richard nie jest już uważany wyłącznie za świadka.

– Ale Richard jest niewinny – zaprotestowałam. Tyle że zabrzmiało to dziwnie niepewnie, nawet w moich uszach. – Jest jeszcze coś – przyznałam.

– To znaczy?

Nachyliłam się do niej, ściszając głos do szeptu, żeby nie wychwycił go plotkarski radar Marca.

– Kiedy przeszukiwałam gabinet Richarda, znalazłam coś, czego nie powinno tam być.

Przysunęła się na tyle blisko, że poczułam w jej oddechu beztłuszczowe bezkofeinowe latte, które wypiła rano.

– Co takiego?

Z trudem przełknęłam ślinę.

– Saszetkę po prezerwatywie. Zamrugała oczami, jakby czekała na puentę.

– No i?

– Nigdy nie robiliśmy tego w jego gabinecie. Właściwie to robiliśmy to tylko w jego sypialni. Albo w mojej.

– Czekaj, chcesz powiedzieć, że nigdy nie kochałaś się z Richardem poza łóżkiem?

Nie jestem wstydnisią. Oglądam HBO, rozmawiam szczerze z moim ginekologiem, posługując się językiem anatomii i mam na swoim koncie przeciętną liczbę seksualnych doświadczeń. Jednak pobłażliwe spojrzenie Dany sprawiło, że moje policzki zaczęły płonąć żywym ogniem.

– Nie. Richard lubi, kiedy jest wygodnie – odparłam na swoją obronę.

Dana jęknęła z niedowierzaniem.

– Seks nie ma być wygodny. Ma być dziki, namiętny, zwierzęcy…

– Okay, rozumiem. – Zdaje się, że pani Spears zaczęła się nam przyglądać.

– Wow. Żyjesz naprawdę bezpiecznie.

Bałam się, że jeśli temperatura moich policzków jeszcze się podwyższy, eksploduję. Owszem, Richard lubił, żeby było wygodnie. Nie widzę w tym nic złego. To dobrze, kiedy jest wygodnie. W plecy nie wbija ci się drążek zmiany biegów, w oczach nie masz mydła. Może Richard i ja nie byliśmy seksualnymi kaskaderami jak Dana, ale naszemu pożyciu nic nie brakowało. I przysięgam: ani przez chwilę nie pomyślałam o Ramirezie, kiedy Dana mówiła o dzikim, zwierzęcym seksie. Nawet przez sekundę.

– Nie rozumiesz, w czym rzecz. Ta prezerwatywa nie była moja.

– Okay, ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Może nie była jego, tylko któregoś z jego przyjaciół.

Tak, jasne. Tej samej wymówki użyłam w ostatniej klasie liceum, kiedy byłam na tyle głupia, żeby spróbować trawki, i mama przyłapała mnie na gorączkowym wywietrzeniu pokoju. Nie zabrzmiało to wtedy przekonująco. Teraz też nie.

Byłam jednak zdesperowana.

– Myślisz?

– Jasne. Albo po prostu opróżnił kieszenie na biurko po tym, jak spędził noc u ciebie.

O, to wytłumaczenie nie było takie najgorsze.

– Pewnie masz rację.

– Oczywiście, że mam. Richard za tobą szaleje. Nie uwierzę, że zabawia się z recepcjonistką czy coś takiego.

Richard i Jasmine? Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Musiałabym kupić broń i skończyć ze sobą, bo nie chciałabym żyć w świecie, gdzie panny pokroju Miss Plastik są w stanie odbić chłopaka takiej bogini jak ja. Nie, żebym była zarozumiała, ale Jasmine stała o stopień wyżej od brudu z pępka.

– Masz rację. Richard na pewno mi to jakoś logicznie wyjaśni. Gdy tylko go znajdę.

Z paznokciami u stóp połyskującymi już Fuksjową Fuzją i Inwazją Różu udałyśmy się z Daną na lunch do Brown Bag Deli na Wilshire Boulevard. Po drodze Elwira, Pani Ciemnych Cieni do Powiek, rozdała aż trzy autografy, mrucząc z nadzieją: „Mogłabym się do tego przyzwyczaić”. Kiedy w końcu napchałyśmy się koszernymi kanapkami z ogórkiem konserwowym i indykiem (Dana dodała do swojej niskotłuszczowy majonez i kiełki, ja zamówiłam porcję z ekstraserem i frytkami – no co, prawdopodobnie jadłam teraz za dwoje, nie?), zrobiło się późno. Uświadomiłam sobie, że od paru dni nawet nie tknęłam butków ze Strawberry Shortcake. Obiecałam Danie, że zadzwonię do niej, jak tylko załatwię sprawę z Altheą, podrzuciłam ją na casting, a sama wróciłam do domu.

Zmusiłam się do dokończenia projektu mieniących się sznurówek i zapięć na rzepy, w które miały być wyposażone buciki, po czym zamówiłam jedzenie z wietnamskiej knajpy. Byłam zbyt zmęczona, żeby zawracać sobie głowę talerzami, więc zjadłam makaron ryżowy plastikowym łyżkowidelcem, stojąc przy kuchennym blacie. Cały czas starałam się unikać kontaktu wzrokowego z małym różowym pudełeczkiem, które stawało się moją obsesją.

Wiedziałam, że zachowuję się jak tchórz. Powinnam zrobić ten cholerny test i już. Ale już wcześniej miałam wątpliwości, a teraz miałam ich jeszcze więcej. A jeśli Richard jest zaangażowany w sprawę Greenwaya bardziej, niż myślałam. A jeśli wcale nie jest kryształowo czysty. Co jeśli Ramirez – albo, co gorsza, Greenway – znajdą go przede mną.

Co jeśli Richard nie ma przekonującego wyjaśnienia, skąd na jego biurku wzięło się opakowanie po prezerwatywie.

Tak więc zamiast otworzyć pudełko jak normalna, rozsądna kobieta, postanowiłam trzymać się teorii, że problem, którego nie zauważamy, nie istnieje. Klapnęłam na materac i włączyłam telewizor. Wyparcie jest najlepszym przyjacielem dziewczyny.

Nie uwierzycie, ale na pierwszym kanale, jaki włączyłam, nadawali właśnie materiał z energiczną reporterką z fryzurą a la Tipper Gore, stojącą nad basenem Celii Greenway. Pojawił się Ramirez (w dopasowanych lewisach i prostej skórzanej kurtce wyglądał bardzo apetycznie) i poinformował reporterkę o postępach śledztwa. Z grubsza powiedział jej to samo, co mnie wczoraj. Biuro koronera nadal nie wydało oświadczenia w sprawie przyczyny śmierci Celii Greenway.

Poczułam, że makaron bulgocze mi w żołądku, kiedy na ekranie ukazały się kolejne obrazy. Uśmiechnięta, rudowłosa Celia siedzi na ławce. Devon Greenway z włosami elegancko zaczesanymi do tyłu, w smokingu, wymienia uścisk dłoni z jakimś politykiem. Reporterka podała, że Newtone Technologies Corporation jest obecnie objęte dochodzeniem dotyczącym oszustw, defraudacji i wielu innych nieprawidłowości. Jej wyregulowane brwi były ściągnięte w udawanej trosce.

Na szczęście nie pokazali żadnych zdjęć Richarda.

Jeszcze.