143025.fb2
Śniło się wam kiedyś, że jesteście pod wodą i brak wam powietrza, a kiedy udaje wam się wypłynąć, coś wciąga was z powrotem pod powierzchnię? Nagle zdajecie sobie sprawę, że może już nigdy nie będziecie mogli odetchnąć pełną piersią? Mniej więcej tak właśnie się czułam, stojąc z rozdziawionymi ustami przed Ramirezem. Z trudem łapałam powietrze, próbując coś odpowiedzieć.
– Swojej… swojej… żony? – Przecież Richard nie jest żonaty. To nie może być prawda. To jakaś pomyłka. Na pewno chodzi o innego Richarda. Niemożliwe, żeby mój chłopak był żonaty i mi o tym nie powiedział. Znam go. Okay, przyznaję, może nie wiem o nim wszystkiego. Ale znam go na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest żonaty z jakąś Amy.
– To pomyłka. Richard nie jest żonaty. Przykro mi, ale masz złe informacje.
Ramirez zmrużył lekko oczy. Jego mina nadal była nieprzenikniona.
– Nie wiedziałaś, że jest żonaty?
Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i oparłam dłonie na biodrach. Wysokim głosem, tonem, który moja babka, irlandzka katoliczka, uznałaby za wielce nieodpowiedni w salonie z sukniami ślubnymi, zapytałam.
– Czy wyglądam na dziewczynę, która umawia się z żonatymi facetami? Ramirez zmierzył mnie wzrokiem. Przezornie nie odpowiedział.
– Słuchaj, nie wiem, kim jest Amy, ale Richard nie jest żonaty – powtórzyłam.
Rysy Ramireza trochę złagodniały. Można by to uznać za wyraz współczucia, ale podejrzewałam, że jest ono obce twardym gliniarzom, takim jak on.
– No więc kim jest Amy? – zapytałam. Przyznaję, odczuwałam chorą ciekawość.
– Naprawdę chcesz wiedzieć? Nie.
– Tak.
Westchnął, jakby nie miał ochoty o tym mówić.
– Jej panieńskie nazwisko brzmi Amy Blakely. Mieszka w Anaheim, w domu, którego właścicielem jest twój chłopak. Pracuje jako Kopciuszek w Disneylandzie.
Czułam, że zaczynają mi drgać powieki. Richard był żonaty z cholernym Kopciuszkiem? Ramirez mówił dalej.
– Pobrali się nieco ponad dwa lata temu w Orange County.
– Może się rozwiedli? Może to jego była żona? – odparłam zdesperowana jak gracz w ruletkę, któremu został ostatni żeton. Jeśli tym razem kulka wyląduje na czerwonym polu, Richard będzie wolny, Amy okaże się jedynie wytworem wyobraźni Ramireza i wszystko będzie w porządku.
Ramirez pokręcił głową.
– Nie znaleźliśmy żadnych dokumentów, które świadczyłyby o tym, że którekolwiek z nich wniosło sprawę o rozwód. A biorąc pod uwagę, że w zeszłym miesiącu Richard kupił żonie bmw Z3, nie sądzę, żebyśmy takowe znaleźli.
Z3? Kupił cholernemu Kopciuszkowi cholernego roadstera? Nagle przestałam mieć wyrzuty sumienia, że naciągnęłam go na platynowe kolczyki. Zaczęłam się zastanawiać, ile mogłabym za nie dostać na e – Bayu. Może wystarczy na broń. Bo zamierzałam zastrzelić tego drania.
– Zakładam, że ona też nie widziała go ostatnio? – powiedziałam.
– Na to wygląda. Pani Howe jest właśnie przesłuchiwana.
Pani Howe. I pomyśleć, że jeszcze kilka minut temu widziałam w tej roli siebie. A ona była już obsadzona.
Nie, śmierć od kuli jest zbyt szybka i bezbolesna. Może powinnam Richarda powoli podtruwać. Ciekawe, czy mama wie, gdzie w Internecie znaleźć arszenik.
– Przykro mi – odezwał się Ramirez. Miał niepewną minę, jakby się obawiał, że za chwilę przyjdzie mu uspokajać zanoszącą się histerycznym płaczem kobietę.
Co było możliwe. Szybko zaliczałam kolejne z pięciu faz przeżywania żalu. Miałam już za sobą zaprzeczanie (przecież Ramirez nie popełniłby takiego błędu) i teraz byłam gdzieś pomiędzy gniewem (cholerny Z3!?) a negocjacjami (Boże, spraw, żeby Amy była jego eks, a obiecuję, że bez słowa skargi włożę Fioletowe Paskudztwo na wesele matki).
Mogłam przymknąć oko na defraudację. Byłam skłonna uwierzyć, że opakowanie po prezerwatywie znalazło się na biurku Richarda przypadkiem. Może nawet wybaczyłabym, że ścigają go zabójcy. Ale żona? To już było przegięcie.
Nagle wizja Richarda skutego kajdankami wydała mi się całkiem pociągająca. Nawet spodobała mi się myśl, że być może będzie gnić w więzieniu przez resztę swojego nędznego, zakłamanego życia. Zasłużył sobie. Właściwie to zasłużył sobie na coś znacznie gorszego. Był żonaty z Kopciuszkiem! Powinni go posłać na krzesło elektryczne.
W tym momencie byłam gotowa wyśpiewać Ramirezowi wszystko. Opowiedzieć o telefonie Greenwaya i moich podejrzeniach odnośnie do udziału Richarda w całej sprawie. Jednak po chwili przypomniałam sobie zdjęcie zniekształconego mupeta, to znaczy dziecka, z USG Molly. Rosło właśnie w jej wnętrzu. Ciekawe, czy w moim też coś rosło? Spojrzałam w dół, na swój brzuch wciśnięty w Fioletowe Paskudztwo. Być może. A jeśli tak, był to mupet Richarda. Niezależnie od tego, co Richard zrobił, musiałam się poważnie zastanowić, czy naprawdę chcę, by ojciec mojego dziecka gnił w więzieniu?
Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech i stłumiłam gniew, szykując się do wykonania pierwszego w moim życiu gestu altruistycznej matczynej miłości.
– Bardzo chciałabym ci pomóc, ale powiedziałam już wszystko, co wiem. – Jezu, bycie matką altruistką jest do bani. Ani się umywa do dobrej staromodnej zemsty.
Ramirez ponownie westchnął. W jego oczach dostrzegłam rozczarowanie.
– Jesteś pewna?
Oboje wiedzieliśmy, że nie byłam. Ale w ostatnim czasie uciekłam się już do tak wielu kłamstw, iż uznałam, że jedno więcej nie zrobi różnicy.
– Absolutnie.
– Okay. – Wyjął z kieszeni swoją wizytówkę i podał mi ją. – Zadzwoń do mnie, gdyby coś ci się nagle przypomniało.
Wzięłam od niego kartonik. Myślę, że oboje wiedzieliśmy, iż trafi w najgłębsze czeluście mojej torebki i nigdy więcej nie ujrzy światła dziennego.
– Przykro mi, że straciłeś czas, przyjeżdżając tutaj.
W milczeniu uniósł brew i jeszcze raz omiótł mnie wzrokiem. Mimo złości i frustracji, które czułam, wyraźne uznanie, jakie dostrzegłam w jego oczach, gdy zatrzymały się na moich piersiach, spowodowało, że zrobiło mi się gorąco.
Jego spojrzenie powędrowało w górę i napotkało moje. Miałam nadzieję, że nie wyczyta z wyrazu mojej twarzy kosmatych myśli, które nagle napłynęły mi do głowy.
Jego usta znów uniosły się w kącikach.
– Och, nie powiedziałbym, żeby była to totalna strata czasu.
Cholera. Chyba jednak umiał czytać w myślach.
Zanim zdążyłam wymyślić jakąś inteligentną odpowiedź, odwrócił się i wyszedł.
Niepewnym krokiem podeszłam do jednej z białych sof i usiadłam. A raczej próbowałam siedzieć, bo moja sukienka nie była zbyt elastyczna w okolicach pasa. Zamknęłam oczy i wzięłam tyle głębokich oddechów, ile śmiałam, nie obawiając się, że sukienka popęka w szwach. Niestety głębokie oddechy na nic mi się nie zdały, bo im dłużej siedziałam, tym więcej miałam czasu na myślenie. A im więcej myślałam o tym, co powiedział Ramirez, tym bardziej byłam wściekła. Richard miał żonę. Boże. To znaczyło, że byłam tą drugą kobietą. Richard zrobił ze mnie chodzący stereotyp!
Kiedy mama, Molly i pani Rosenblatt wróciły z tacą kolorowych paciorków, jednym okiem zerkałam na sukienkę, a drugim na zegar. Jeśli chciałam dowiedzieć się czegoś o telefonie od Greenwaya, musiałam dotrzeć do kancelarii Richarda w czasie przerwy Jasmine. A bardzo chciałam się dowiedzieć. Miałam do wypełnienia misję. Postanowiłam wykurzyć Richarda z ukrycia, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. A kiedy wychyli z kryjówki swoją zakłamaną twarz, będę go torturować dopóty, dopóki nie sprawię, że zacznie śpiewać sopranem.
Okay, tak naprawdę nie zamierzałam nikogo torturować. Prawda jest taka, że nigdy w życiu nawet nikogo nie uderzyłam i nie przepadam za widokiem krwi. Nawet kiedy oglądam programy o operacjach plastycznych, robi mi się niedobrze. Tak więc tortury odpadały. Mimo to przyjemnie było o tym pofantazjować. Na razie z uśmiechem czekałam, aż mama wybierze idealne koraliki, a Jasmine wyjdzie na lunch.
Było kilka minut po dwunastej, kiedy mama zdecydowała się na sztuczne perły, a ja mogłam wreszcie ulotnić się z salonu Bebe's. Modliłam się, żeby stojedynka nie była zakorkowana. Ten jeden raz bogowie ruchu ulicznego okazali się dla mnie łaskawi – nie wydarzył się żaden wypadek i w zasięgu wzroku nie było ani jednego radiowozu. Zaparkowałam pod kancelarią na dziesięć minut przed przewidywanym powrotem Jasmine z lunchu. Wbiegłam do budynku, wjechałam windą i zdyszana stanęłam przed stanowiskiem recepcjonistki.
– Dzięki bogu, że tu jesteś, Altheo – wysapałam.
Althea spojrzała na mnie zza okularów oczami okrągłymi ze zdziwienia.
– J – ja? Dlaczego?
Fakt, zrobiłam mocne wejście. Zaczerpnęłam tchu i zaczęłam od początku, tym razem normalnym głosem.
– Chciałam cię prosić o drobną przysługę. Recepcjonistka cofnęła się o krok.
– Jakiego rodzaju przysługę? – zapytała ostrożnie.
Oho. Być może zastępczyni Jasmine była mądrzejsza, niż sądziłam.
– Wczoraj ktoś dzwonił do gabinetu Richarda. Miałam nadzieję, że będziesz mogła sprawdzić rejestr połączeń i podać mi numer.
Althea przygryzła wargę.
– No nie wiem – odpowiedziała powoli. – Nie powinnam ujawniać tego typu informacji. Zwłaszcza teraz, kiedy, no wiesz… – Urwała, czerwieniąc się. Jakkolwiek na to patrzeć, to trochę krępujące, kiedy twój pracodawca daje nogę.
– Och, nie przejmuj się tym. Widzisz, tak właściwie to ja współpracuję z policją, żeby odnaleźć Richarda. – Drobne kłamstewko. Ja szukam Richarda. Policja szuka Richarda. To prawie tak jakbyśmy szukali go razem.
Althea nie wydawała się przekonana.
– Naprawdę?
– Tak. – Pokiwałam głową tak energicznie, że aż zafalowały mi włosy.
– No… nie wiem. – Wpatrywała się w biurko, unikając kontaktu wzrokowego. – Jasmine to się nie spodoba.
Starałam się nie wywrócić oczami na wzmiankę o Miss Plastik.
– Słuchaj, naprawdę potrzebuję tego numeru. – Nachyliłam się do niej, okraszając swoją opowieść szczyptą dramatyzmu. – Myślę, że Richardowi grozi niebezpieczeństwo.
Schowane za grubymi oprawkami okularów oczy Althei zrobiły się szerokie ze zdumienia.
– Niebezpieczeństwo? Jakie?
Gdyby pytała mnie o to Jasmine, kazałabym jej spadać. Nie wiem czemu, ale czułam, że dziewczyna o naturalnie kręconych włosach, nosząca rozpinane swetry, dochowa tajemnicy. Powiedziałam jej o telefonie Greenwaya i swoich obawach, że Richard się przed nim ukrywa. Albo, co gorsza, pływa w jakimś basenie.
Althea słuchała z rozdziawioną buzią, która z każdą sekundą robiła się coraz większa. Kiedy skończyłam, zamrugała parę razy oczami, wpatrując się we mnie w osłupieniu, jakby nasza rozmowa była najbardziej ekscytującym wydarzeniem w jej życiu od czasu, kiedy firma Post – it wprowadziła na rynek kolorowe karteczki.
– Zupełnie jak w filmie o Jamesie Bondzie. Ale czy jesteś pewna, że powinnyśmy się do tego mieszać? Czy nie lepiej zostawić tę sprawę policji?
Owszem, tak byłoby lepiej. Ale dopóki nazwisko Richarda znajdowało się na szczycie listy podejrzanych Ramireza, nie mogłam sobie pozwolić na ten luksus. Nadszedł czas wyciągnąć asa z rękawa.
– Mogę ci załatwić darmowy pedikiur w Fernando's. Bingo.
– Zaraz wracam – powiedziała Althea, po czym zniknęła za szklanymi drzwiami.
Stałam przy pulpicie, bębniąc nerwowo paznokciami w mahoniowy blat. Zerknęłam na mosiężny zegar powyżej. Dwunasta dwadzieścia trzy. Miałam nadzieję, że Althea się spręży.
Niecałe dwie minuty później wróciła z wydrukiem komputerowym.
– Tu jest wykaz wszystkich wczorajszych rozmów przychodzących. Nie było ich wiele, bo, no wiesz. – Znowu zrobiła się czerwona jak burak. – O której dzwonił tamten pan?
Wzięłam od niej wydruk i jechałam palcem w dół strony. Odebrałam telefon od Greenwaya tuż przed powrotem Jasmine z przerwy na lunch. Jest. O dwunastej dwadzieścia siedem dzwoniono do kancelarii z numeru o prefiksie 818. Moje serce waliło tak szybko, że mogłoby się ścigać z autobusem z filmu Speed. Był to kierunkowy Północnego Hollywood. Greenway ciągle był w mieście.
– To chyba ten. Myślisz, że mogłabyś się dowiedzieć, czyj to numer? Althea wcisnęła kilka klawiszy na klawiaturze Jasmine.
– Zaraz go sprawdzę. – Najwyraźniej zaczynała się jej podobać ta zabawa. Jej oczy błyszczały za grubymi oprawkami okularów, a palce śmigały po klawiaturze z prędkością światła. – Mam.
Starałam się nie okazywać zbytniego podniecenia.
– Czyj to numer?
– To telefon do motelu Moonlight Inn w Północnym Hollywood. Myślisz, że Greenway naprawdę się tam ukrywa?
Miałam ochotę ją wycałować.
– Mam nadzieję. Dzięki, Altheo.
– Dzięki za co?
Znieruchomiałam. Znałam ten energiczny głos. Jasmine.
Althea również go znała. Uniosła gwałtownie głowę. Wyglądała jak sarna, którą oślepiły reflektory samochodu.
Zaczęłam zaklinać ją w myślach, żeby nic nie mówiła. Udawaj głupią!
Musiała odebrać mój przekaz, bo szybko zamknęła okno na ekranie komputera, zacierając ślady naszych poczynań. Nie, żebym się obawiała Jasmine. Biorąc pod uwagę, że jej dieta składała się ze środków przeczyszczających i wody witaminizowanej, pewnie ważyła tyle co wykałaczka. Podejrzewałam jednak, że sprawiłoby jej dużą przyjemność, gdyby mogła na mnie donieść Ramirezowi.
– Dzięki za co? – zapytała ponownie. – Co się tutaj dzieje? Przybrałam minę totalnego niewiniątka. Otworzyłam usta w nadziei, że wyjdzie z nich jakieś zgrabne kłamstwo, ale Althea była szybsza.
– Obiecałam, że prześlę rachunki Richarda do jego księgowego. Maddie nie chce, żeby zalegał z opłatami.
Stałam i wpatrywałam się w nią. Wow. Była całkiem niezła w te klocki.
Jasmine patrzyła na mnie, mrużąc oczy. (A przynajmniej starała się to robić – po liftingu powiek w maju miała drobne problemy z mimiką). Nie byłam pewna, czy to kupuje, ale co miała powiedzieć?
– No cóż, jeszcze raz dzięki – powiedziałam do Althei, po czym odwróciłam się i najszybciej jak mogłam oddaliłam do drzwi. Przez całą drogę do windy czułam na plecach zimne spojrzenie Jasmine. Czułam się okropnie nieswojo, zupełnie jakby nakładała na mnie jakąś klątwę Barbie. Ucieszyłam się, kiedy przyjechała winda, i szybko wsiadłam do środka, wciskając guzik parteru.
Zaraz po wyjściu z budynku, wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Dany.
– Halo? – odebrała.
– Zdobyłam ten numer. Greenway dzwonił z Moonlight Inn w Północnym Hollywood.
Dana zapiszczała z przejęcia. Musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć.
– Okay – powiedziała. – Co teraz?
– Wpadnę po ciebie za dwadzieścia minut. Wskakuj w ciuchy a la Aniołek Charliego.
Dziewiętnaście minut później zatrzymałam się przed bliźniakiem Dany w Studio City. Był to skromny, otynkowany budynek, który dzieliła z czwórką innych aspirujących aktorów dorabiających jako trenerzy fitnessu. Zawsze pachniało tam kosmetykami do makijażu scenicznego, sportowymi skarpetami i zupą w proszku (przysmakiem początkujących aktorów).
Zapukałam do drzwi. Po kilku uderzeniach otworzył mi Gość bez Szyi. Już dawno odpuściłam sobie próby zapamiętania imion współlokatorów Dany. Aktorzy rzadko mogą liczyć na stałe dochody i dlatego mieszkańcy tego domu ciągle się zmieniali. Mieszkali tam już: Zakręcona Blondynka, Gość z Wybielonymi Zębami, Mistrz Tańców Latynoamerykańskich, i, mój ulubiony, Włoch, Który Nie Umiał Trzymać Rąk przy Sobie (fuj!). Gość bez Szyi pracował w Sunset Gym razem z Daną i przypominał mi Niesamowitego Hulka, tyle tylko że nie był zielony.
– Jest Dana? – zapytałam.
Gość bez Szyi wzruszył ramionami i ryknął w głąb domu: „Dana!”
– Idę – rozległ się stłumiony krzyk.
Gość bez Szyi pożegnał mnie skinieniem głowy i ulotnił się na piętro. Nie był zbyt rozmowny.
Trzy sekundy później Dana wypadła w podskokach na zewnątrz. Kiedy zobaczyłam jej strój, kompletnie mnie zamurowało.
– Co to jest? – Wpatrywałam się w nią, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
– Podoba ci się? – zapytała, obracając się wokół własnej osi. Miała na sobie jaskrawobłękitną króciusieńką minispódniczkę ze sztucznej skóry i skąpy top ze spandeksu, który był o co najmniej dwa rozmiary za mały, by pomieścić jej obfity biust w rozmiarze D (jej boskie piersi to jeszcze jeden powód, dla którego jej nienawidzę). Do tego włożyła długi sznur sztucznych pereł (wiedziałam, że są sztuczne, bo były żarówiastozielone), a całość zwieńczyła kruczoczarną peruką w kształcie pazia. Już nie wspomnę o makijażu. Miałam nadzieję, że to pomyłka i że prostu wróciła przed chwilą z nagrania programu Jerry'ego Springera.
Zdaje się, że nie odpowiedziałam, bo Dana wydęła wiśniowoczerwone usta, a dłonie oparła na odsłoniętych biodrach.
– Nie podoba ci się mój kostium szpiegowski?
– Nie przypomina stroju Aniołka Charliego.
– Chciałam wyglądać jak call girl.
– Hm, może to głupie pytanie, ale dlaczego przebrałaś się za call girl?
– Posłuchaj, co wymyśliłam. Będziemy musiały zdobyć numer pokoju Greenwaya, tak? Jeśli tak po prostu zapytamy o to recepcjonistę, na pewno każe nam spadać. Ale w takim stroju… – Jeszcze raz się obróciła, aż perły odbiły się od jej piersi. – Pomyśli, że jesteśmy dziwkami.
– Ale ja nie chcę być dziwką. – Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi powiedzieć coś takiego.
Dana zignorowała mnie.
– Wszystko zaplanowałam. Przerabialiśmy kiedyś scenę z Pretty Woman na zajęciach z aktorstwa i doskonale wiem, jak powinna zachowywać się dziwka. Powiemy recepcjoniście, że jesteśmy umówione na spotkanie z klientem, ale nie pamiętamy numeru jego pokoju. Nie martw się, ludzie na ogół myślą, że dziwki są głupie.
Przewróciłam oczami.
– Tak czy owak, nie będzie chciał, żebyśmy pukały do każdych drzwi po kolei, szukając naszego klienta. Wierz mi, jeśli będziemy tak ubrane, faceci będą o wiele bardziej pomocni.
Co do tego akurat nie miałam wątpliwości.
– Dana, spędziłam przedpołudnie przebraną za fioletową drag queen. I nie zamierzam, podkreślam, nie zamierzam spędzić wieczoru przebrana za dziwkę.
Dana ponownie oparła dłonie na biodrach. Przechyliła głowę na bok i zmrużyła oczy. Potem wytoczyła ciężką artylerię.
– Nasikałaś już na test ciążowy? Westchnęłam. Znowu zaczęły drgać mi powieki.
– W porządku. Będę dziwką.
Piętnaście minut później Dana uczyła mnie języka dziwek (głównie odzywek typu „hej, skarbie” i „co jest, koleś?”) i wyciągała z szafy kolejne sukienki, z których każda była mniejsza od poprzedniej. W końcu zdecydowała się na żarówiastoróżową ze spandeksu, bez ramiączek, tak małą, że wyglądała na rozmiar minus trzydzieści sześć. Dobrała do niej czerwoną perukę, która sięgała mi aż do tyłka, i buty na ponaddziesięciocentymetrowym, grubym akrylowym obcasie.
Kiedy usadziła mnie na łóżku, żeby zrobić mi stosowny makijaż, opowiedziałam jej o najnowszych rewelacjach na temat Richarda, o których wiedziałam od Ramireza.
Prawdziwa przyjaciółka często wpada w taką samą, jeśli nie większą wściekłość niż ty, kiedy twój chłopak robi coś naprawdę głupiego. Na przykład się żeni.
– Co za drań. Kłamliwa szuja. Cholerny sukin…
– Dokładnie to samo pomyślałam. – Przerwałam jej, żeby się za bardzo nie rozkręciła. W końcu jest aktorką i właśnie wcielała się w rolę dziwki.
– Jakim cudem Richard może być żonaty? Przecież poznałaś jego cholerną matkę!
Też się nad tym zastanawiałam. Szczerze mówiąc, moją pierwszą myślą po tym, jak Ramirez powiedział mi o Kopciuszku, było zadanie sobie pytania, czy rodzina i przyjaciele Richarda okłamywali mnie przez ostatnie pięć miesięcy? Czy zostali wcześniej poinstruowani, żeby trzymać Maddie w nieświadomości? Poczułam się jak uczestnik jakiegoś kiepskiego reality show. Tyle że za udział w tej farsie nie czekała mnie nagroda w postaci gotówki.
Chociaż zgadzałam się z Daną, jakaś maleńka cząstka mnie wciąż miała nadzieję, że Richard potrafi to wszystko sensownie wytłumaczyć. I że nie okłamuję samej siebie. Znam Richarda. Okay, były w jego życiu rzeczy, o których mi nie powiedział, ale wiedziałam, jaki jest w głębi duszy. Nie był zdolny do prowadzenia podwójnego życia, tak samo jak nie był w stanie podrosnąć dwadzieścia centymetrów i grać w Lakersach. Przekręty po prostu nie były w jego stylu. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że istnieje logiczne wytłumaczenie całej tej historii. Nie potrafiłam znienawidzić Richarda (choć powinnam), dopóki nie wysłucham jego wersji wydarzeń. Zwyczajnie nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jest żonaty.
Z drugiej strony ciężko mi było wyobrazić sobie, że mógłby zadawać się z mordercą, a tu proszę bardzo.
– Okay, skończyłam. – Dana zamknęła szminkę i przesunęła drzwi szafy, odsłaniając duże lustro. Stanęłyśmy obok siebie i Dana objęła mnie ramieniem. – Och, ale będzie zabawa! – zapiszczała.
Znowu to słowo. „Zabawa”. Dlaczego wszyscy uważali, że przebieranie się w okropne kiecki jest zabawne?
Peruka drapała mnie w głowę, a sukienka ze spandeksu już podjeżdżała w górę. Musiałam jednak przyznać, że przebranie było świetne. W ogóle nie przypominałam siebie. Na szczęście.
– Skarbie, wyglądamy bajecznie – powiedziała Dana. – Idziemy.
Nie wstydzę się przyznać, że czułam ucisk w żołądku przez całą jazdę czterystapiątką. To oraz irytację, ponieważ niewiarygodnie obcisła sukienka ze spandeksu sprawiała, że moje babcine majtki wpijały mi się w tyłek. Poruszyłam się w fotelu, obiecując sobie, że jutro zrobię pranie.
Postanowiłyśmy, że pojedziemy moim dżipem. Dana uznała, że jest bardziej „dziwkarski” od jej wozu. Nie byłam pewna, czy powinnam się za to obrazić, czy nie. Wlokąc się w żółwim tempie w godzinach szczytu, nie mogłam się powstrzymać i co dwie sekundy zerkałam we wsteczne lusterko, szukając czarnego SUV – a. Miałam lekką paranoję, że Ramirez mógłby wypatrzyć mój tkwiący w korku samochód. To, że widział mnie we Fioletowym Paskudztwie, było wystarczająco upokarzające. Gdyby przyłapał mnie w stroju Wesołej Dziwki, pewnie umarłabym ze wstydu. Nie wspominając już o tym, że nasz plan wziąłby w łeb. A skoro o tym mowa…
– Może opowiesz mi, na czym polega twój genialny plan. Mamy po prostu wejść do motelu i zapytać, w którym pokoju mieszka Greenway?
– Nic się nie martw – powiedziała Dana, opuszczając osłonę przeciwsłoneczną, żeby sprawdzić makijaż. – Gadkę zostaw mnie.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy ktoś mówi mi, żebym się nie martwiła, automatycznie denerwuję się jeszcze bardziej niż przedtem.
– Dobra – rzuciła Dana, ucinając temat. – Gdzie to dokładnie jest? Zerknęłam na mapkę, którą wydrukowałam z Yahoo, zanim wyszłyśmy od Dany.
– Skrzyżowanie Lankershim i Vanowen w Północnym Hollywood. Powinnyśmy tam być za jakieś dwadzieścia minut.
Dana skinęła głową, wyciągnęła szminkę i w milczeniu nałożyła na usta kolejną warstwę krwistej czerwieni.
Jechałyśmy na północ czterystapiątką, przez malownicze wzgórza, aż dotarłyśmy do stojedynki i odbiłyśmy do Valley. Zbliżając się do zjazdu na stotrzydziestkęczwórkę, zwolniłam, a następnie skręciłam na Lankershim, wjeżdżając do Północnego Hollywood.
Nazwa tego miejsca jest niezwykle zwodnicza. Jak powszechnie wiadomo, w Hollywood znajduje się wiele sławnych budynków, odciski dłoni i stóp gwiazd, wyczesane sklepy z pamiątkami. Północne Hollywood to zupełnie inny świat. Okna domów są tu okratowane, na pożółkłych trawnikach, na cegłówkach stoją oldsmobile rocznik 79, a na gankach domów siedzą starzy, bezzębni mężczyźni wszystkich ras, wykrzykując rzeczy w stylu: „To moje cholerne śmieci. Tylko je tknij, a pożałujesz”.
Kiedy mijałyśmy bezzębnego mężczyznę numer 3 (wrzeszczącego coś o cholernym psie na cholernym trawniku), odruchowo zablokowałam drzwi. To nie samo Północne Hollywood budziło moje przerażenie – w końcu dorastałam w LA i trzeba czegoś więcej niż okratowanych okien, żeby mnie przestraszyć. Chodziło o lubieżny sposób, w jaki ten bezzębny starzec gapił się na mnie. Zaczęłam się martwić tym, jakiego rodzaju propozycje mogą spotkać dwie młode, ubrane jak dziwki kobiety w tej części miasta. Na samą myśl poruszyłam się niespokojnie w fotelu. Fuj.
– To powinno być zaraz po prawej – stwierdziła Dana, przyglądając się numerom na mijanych budynkach: sklepie monopolowym, dyskoncie meblowym i Pałacu Porno Desiego.
Zemdliło mnie, kiedy, już prawie u celu, zobaczyłam kobietę w identycznej jak moja spandeksowej sukience, negocjującą cenę za swoje usługi z kierowcą powgniatanego volkswagena caddy. W przeciwieństwie do Dany nie jestem aktorką. Co prawda ostatnimi czasy dość intensywnie ćwiczyłam moje umiejętności mijania się z prawdą (słowo kłamstwo brzmi strasznie nieprzyjemnie), ale nie byłam pewna, czy dam radę odegrać rolę prostytutki.
Było już jednak za późno, żeby się wycofać.
– To tutaj. – Dana wskazała lichy motel po prawej, składający się z dziesięciu pokoi na dole, dziesięciu na piętrze i metalowej klatki schodowej. Recepcja znajdowała się z przodu niewielkiego budynku; na tyłach zauważyłam przepełnione zielone kontenery na śmieci. Beżowy tynk motelu pokrywały liczne graffiti informujące, do którego gangu należy teren. Te trzykolorowe symbole nic mi nie mówiły, ale w South Central można by pewnie zarobić za nie kulkę. Domyślałam się, że w oknach są kraty, a dach przecieka, to znaczy przeciekałby, gdyby w Los Angeles czasem padało.
Zaparkowałam pod anemiczną palmą. Dana wysiadła i natychmiast poprawiła swój top. Poszłam w jej ślady, ostatni raz próbując, obciągnąć majtki. Daremny trud.
– Nie wiem, czy dam radę to zrobić. – Zerknęłam nerwowo na recepcję. Czy, jak głosił napis: r c pcję. Wyglądało to, tak jakby ktoś odstrzelił oba e.
Dana spojrzała w boczne lusterko i poprawiła perukę.
– Spoko, będzie dobrze. Po prostu zostaw gadkę mnie. Jestem mistrzynią kadzenia. – Puściła do mnie oko.
Wzięłam głęboki oddech. Okay, nie ma sprawy. W końcu jestem Maddie Springer, Wesoła Dziwka Extraordinaire.