143236.fb2
Szerokie błękitne zakole Missisipi migotało pod jesiennym niebem, w miejscu gdzie rzeka przecinała teren Uniwersytetu Minnesota, dzieląc go na Wschodni i Zachodni Brzeg. Bardziej zalesiony Wschodni Brzeg przybrał barwy uniwersytetu – kasztanowy i złoty, jakby z okazji zbliżającego się roku akademickiego. Stateczne stare klony, całe w kolorze rdzy, rywalizowały z ognistymi wiązami. Wzdłuż Union i Church Street panował już ożywiony ruch. Na cienistym rondzie przed Jones Hall młodzież czekała na autobus. Opadłe liście szeleściły pod kołami rowerzystów. Stopnie starego akademika przy University Avenue i okoliczne trawniki obsiedli rozleniwieni młodzi ludzie, wylegujący się na słońcu niczym jaszczurki. Wszędzie pełno było całujących się par.
Catherine pospiesznie odwróciła wzrok od takiej całującej się pary. W jakiś sposób widok ten sprawił, że trzymane w ręce książki stały się cięższe. Poczuła w sercu ukłucie bólu.
Clay inaczej odbierał widok całujących się młodych ludzi. Idąc teraz The Mall, obserwował przytulające się pary, a jego myśli skierowały się ku Catherine Anderson. Ta dziewczyna idąca przed nim mogłaby być nią. Ten sam złocisty kolor włosów, ta sama długość. Clay jednak zdał sobie sprawę, że może się mylić, gdyż nigdy przedtem nie widział Catherine w pełnym świetle.
Do diabła, Forrester, wybij ją sobie z głowy! To nie ona i dobrze o tym wiesz!
Kiedy tak przyglądał się wysokiej sylwetce o prostych ramionach i biodrom, które się nie kołysały, książkom, opartym na jednym z nich, opanowało go dziwne uczucie, przyprawiające o skurcz żołądka. Miał ochotę zawołać dziewczynę po imieniu, chociaż wiedział, że to nie może być Catherine. Czy nie dość wyraźnie przekazano mu wiadomość? Wyjechała do Omaha.
Z całą świadomością Clay spojrzał na drugą stronę ulicy, by uwolnić swoje oczy i umysł od złudzeń. Na nic jednak to się zdało. Już po chwili zaczął znowu wypatrywać blondynki w niebieskim swetrze. Zniknęła! Absurdalne uczucie paniki sprawiło, że Clay ruszył truchtem. Dostrzegł dziewczynę ponownie i odetchnął z ulgą. Długi krok, pomyślał, idąc za nią. Długie nogi. Czyżby to była ona? Nagle dziewczyna podniosła rękę i odgarnęła włosy z karku, jakby było jej gorąco. Clay wyminął grupkę osób, przyglądając się długim nogom, prostej sylwetce, tak podobnej do sylwetki Catherine. Dziewczyna doszła do przejścia i zatrzymała się. Kiedy spojrzała w bok, Clay przez ułamek sekundy widział jej profil. Serce podeszło mu do gardła.
– Catherine! – zawołał. Nie spuszczał z niej wzroku, przepychając się przez tłum, roztrącając ludzi i rzucając mechanicznie przeprosiny. – Catherine!
Nie usłyszała wołania, szła dalej w narastającym hałasie ruszającego od chodnika autobusu. Clay nie mógł złapać tchu, gdy do niej dobiegł i złapał ją za łokieć. Książki rozsypały się na ziemi, a włosy omiotły usta i przylgnęły do szminki.
– Hej, co… – zaczęła, odruchowo pochylając się nad książkami. Poprzez welon włosów zobaczyła Claya Forrestera, który oddychając z trudem, patrzył na nią z otwartymi ze zdziwienia ustami.
Serce Catherine zabiło gwałtownie, poczuła skurcz żołądka.
– Catherine? Co tutaj robisz? – Pomagał jej wstać, podtrzymując ją za łokieć. Wpatrywała się w niego, próbując opanować przemożną chęć ucieczki, podczas gdy serce biło jej szaleńczo, a książki leżały zapomniane na chodniku. – Czy to znaczy, że byłaś tu przez cały czas i chodziłaś na uniwersytet? – zapytał ze zdziwieniem, nadal trzymając ją za łokieć, jakby się bał, że mu ucieknie.
Clay dostrzegł, że jest zaskoczona. Rozchyliła wargi, a jej wzrok powiedział mu, że czuje się zapędzona w ślepy zaułek i że zaraz ucieknie. Poczuł, jak jej sweter wysuwa mu się z palców.
– Catherine, dlaczego nie zatelefonowałaś? – Włosy nadal miała przylepione do uszminkowanych ust. Jednocześnie pochylili się, żeby podnieść książki. Wyrwała mu je z rąk i odwróciła się, by uciec od niego i od komplikacji, jakie to spotkanie mogło dla niej oznaczać.
– Catherine, poczekaj!
– Zostaw mnie w spokoju – rzuciła przez ramię, starając się nie sprawiać wrażenia, że przed nim ucieka, a jednak uciekając.
– Muszę z tobą porozmawiać. Prawie biegła, chwilami zwalniając, a Clay kilka kroków za nią.
– Dlaczego nie zatelefonowałaś?
– Do licha! Jak mnie znalazłeś?
– Zatrzymaj się, na litość boską!
– Jestem spóźniona, zostaw mnie w spokoju! Szedł za nią krok w krok, teraz już z łatwością, gdyż Catherine zaczęło kłuć w boku i przycisnęła do niego wolną rękę. – Bobbi nie przekazała ci wiadomości ode mnie?
Blond włosy kołysały się na jej dumnej głowie, kiedy tak pospiesznie szła naprzód. Zirytowany, że nie chce się zatrzymać, chwycił ją za ramię, zmuszając, by zrobiła to, czego żądał.
– Dość już mam tego pościgu! Zatrzymaj się! Tym razem książki nie upadły na ziemię, ale Catherine z gniewem potrząsnęła głową, niczym roczny źrebak nie pozwalający założyć sobie uzdy. Stała patrząc na niego z wściekłością, podczas gdy Clay starał się ją okiełznać. W końcu opuścił rękę.
– Czy Bobbi przekazała ci moją prośbę, żebyś do mnie zatelefonowała?
Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, Catherine zaczęła mówić ze złością:
– Jedyna rzecz, jakiej nie byłam w stanie przewidzieć, to że się gdzieś na ciebie natknę. Myślałam, że ten kampus jest dość duży dla nas obojga. Byłabym ci wdzięczna, gdybyś zatrzymał dla siebie informację, że tutaj jestem.
– A ja byłbym ci wdzięczny, gdybyś dała mi szansę wyjaśnienia kilku rzeczy.
– Omówiliśmy już wszystko. Powiedziałam ci, że nie musisz się o mnie martwić.
Zaciekawieni przechodnie spoglądali na nich, zastanawiając się, o co się sprzeczają.
– Posłuchaj, nie róbmy przedstawienia. Mogłabyś pójść ze mną w jakieś ustronne miejsce, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać?
– Powiedziałam, że się spieszę.
– Daj mi tylko dwie minuty i wysłuchaj spokojnie, dobrze? – Nigdy dotąd nie widział kogoś tak buntowniczego. Teraz powodowało nim coś innego niż tylko ultimatum rodziców. Chodziło o to, które z nich okaże się silniejsze.
– Zostaw mnie w spokoju – zażądała.
– Niczego bym bardziej nie pragnął, ale moi rodzice są innego zdania.
– To szkoda. Tym razem sweter omal nie został w jego rękach, gdy Catherine szarpnęła się.
– Wyznacz czas, podaj jakiś numer telefonu, cokolwiek, żebym mógł się z tobą skontaktować.
Zbuntowana, odwróciła się do niego.
– Popełniłam błąd, ale to nie znaczy, że moje życie jest zrujnowane. Wiem, dokąd zmierzam, wiem, co będę robiła, i nie chcę, żebyś miał w tym udział.
– Czy jesteś zbyt dumna, żeby cokolwiek ode mnie przyjąć?
– Możesz to sobie nazwać dumą. Ja wolę to nazywać zdrowym rozsądkiem. Nie chcę ci nic zawdzięczać.
– Załóżmy, że znam takie rozwiązanie naszych problemów, które żadnego z nas nie zobowiąże względem drugiego. Co ty na to?
Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem.
– Ja już rozwiązałam swoje problemy. Jeśli ty jakieś masz, to twoja sprawa.
Ludzie znowu zaczęli się im przyglądać z zainteresowaniem. Claya doprowadzał do wściekłości jej ośli upór. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, objął ją w talii i zepchnął z chodnika w stronę ogromnego wiązu.
– Chodzi o coś jeszcze – poinformował ją, z twarzą nie dalej niż dwa cale od jej twarzy. – Twój ojciec sprawia kłopoty.
Catherine przełknęła ślinę, odchyliła głowę do tyłu, spojrzała mu w oczy, następnie w bok, bojąc się tego zdecydowania, które tak wyraźnie dostrzegła w jego wzroku.
– Słyszałam o tym i jest mi przykro – przyznała. – Naprawdę myślałam, że da sobie spokój, kiedy wyjadę.
– Do Omaha? – zapytał z ironią. Spojrzała mu w oczy z przestrachem.
– Skąd o tym wiesz? – Dostrzegła bliznę nad jego brwią i pomyślała, że to sprawka jej ojca. Clay patrzył na nią wściekłym wzrokiem i trzymał ją tak blisko, że widziała jedynie jego twarz.
– Nieważne. Jeśli twój ojciec spełni swoje groźby, może to oznaczać koniec mojej kariery prawniczej. Coś z tym trzeba zrobić. Myśl o spłaceniu go jest mi równie niemiła jak tobie. Moglibyśmy więc zastanowić się nad rozsądną alternatywą?
Catherine przymknęła oczy – nie była w stanie myśleć tak szybko.
– Posłuchaj, teraz naprawdę muszę już iść. Zadzwonię jednak do ciebie wieczorem. Wówczas o tym porozmawiamy.
Coś mu mówiło, że nie powinien jej ufać, nie mógł jednak stać tam bez końca i zatrzymywać jej siłą. Na razie pozwolił jej odejść. Znajdzie ją z łatwością skoro wiedział już, że tutaj studiuje. Przyglądał się, jak odchodziła. Czekał, czy się odwróci. Nie zrobiła tego. Weszła do Jones Hall i zniknęła. Clay odwrócił się i poszedł w stronę samochodu.
Następnego dnia Catherine spotkała się z panią Tollefson w jej biurze z sofą i paprocią. Bała się, że będą od początku wałkować ten sam temat. Toteż zdziwiła się, kiedy Tolly zapytała ją o studia i o to, jak jej idzie nauka oraz jak się jej wiedzie w Horizons. Kiedy Catherine powiedziała, że może studiować dzięki małemu stypendium, które uzupełnia przepisywaniem na maszynie i szyciem, pani Tollefson zauważyła:
– Jesteś bardzo ambitna, Catherine.
– Tak, ale od razu muszę powiedzieć, że mam na uwadze własny interes. Chcę czegoś więcej od życia, niż miałam do tej pory.
– Studia są więc dla ciebie biletem do lepszego życia – stwierdziła pani Tollefson.
– Tak, to była dla mnie jedyna szansa.
– Była? – zapytała pani Tollefson. – Dlaczego mówisz o tym w czasie przeszłym?
Catherine otworzyła szeroko oczy.
– Nie zrobiłam tego świadomie.
– Czujesz jednak, że będziesz zmuszona do porzucenia studiów?
Catherine parsknęła kpiąco.
– Kto by tak nie czuł w podobnych okolicznościach? Łagodny wyraz twarzy towarzyszył cichemu głosowi Tolly.
– Może powinnyśmy porozmawiać o tym, skąd przychodzisz, gdzie jesteś i dokąd zmierzasz.
Catherine westchnęła i ze znużeniem opuściła głowę.
– Już nie wiem, dokąd zmierzam. Kiedyś wiedziałam, ale teraz nie jestem pewna, czy tam dotrę.
– Myślisz o tym dziecku jak o przeszkodzie.
– Tak, jeszcze nie potrafię powiedzieć, czy go chcę.
– Może podjęcie decyzji okaże się łatwiejsze, gdy razem przyjrzymy się twojej sytuacji. – Głos pani Tollefson doskonale nadawałby się do recytowania poezji. – Uważam, że musimy się zastanowić, co zrobić, żeby dziecko nie pokrzyżowało twoich planów.
Och, Boże, zaczyna się. Catherine zagłębiła się w poduszki sofy, pragnąc na zawsze zapaść się w jej otchłań.
– W którym miesiącu jesteś, Catherine?
– Trzecim.
– Miałaś więc trochę czasu, by się już nad tym zastanowić.
Łagodnie uśmiechnięta kobieta przyglądała się, jak na szyi Catherine pojawiają się żyły, kiedy dziewczyna, nadal mając zamknięte oczy, z trudem przełyka ślinę.
– Niewystarczająco. Mam trudności… z myśleniem o tym. Stale oddalam to od siebie, jakbym podświadomie liczyła na to, że pojawi się ktoś, kto za mnie podejmie decyzję.
– Wiesz jednak, że tak się nie stanie. Wiedziałaś o tym, kiedy przyjechałaś do Horizons. Od chwili kiedy podjęłaś decyzję o nieprzerywaniu ciąży, wiedziałaś, że musisz podjąć następną decyzję.
Catherine pochyliła się do przodu i upierała się dziecinnie:
– Ale ja chcę obu rzeczy, studiów i dziecka. Nie chcę zrezygnować ani z jednego, ani z drugiego!
– Porozmawiajmy więc na ten temat. Czy sądzisz, że masz dość siły, by być matką i studentką?
Po raz pierwszy Catherine nastroszyła się:
– A skąd mam to wiedzieć? – Wyrzuciła przed siebie ręce, po czym opadła na sofę z głupią miną. – Prze… przepraszam.
Pani Tollefson uśmiechnęła się.
– Nic się nie stało. To normalne i zdrowe, kiedy człowiek się złości. Dlaczego miałabyś się nie złościć? Dopiero co zaczęłaś nadawać sens swojemu życiu, kiedy nastąpiła ta poważna komplikacja. Kto by się nie złościł?
– W porządku, przyznaję, jestem… jestem wściekła!
– Na kogo? Zdziwienie wygięło w łuk jasne brwi Catherine.
– Na kogo? – Pani Tollefson czekała cierpliwie, aż Catherine znajdzie odpowiedź. – N a… na siebie? – powiedziała Catherine sceptycznie, niepewnym głosem.
– I?
– I… – Catherine przełknęła ślinę. Bardzo ciężko przyszło jej to powiedzieć. – I na ojca dziecka.
– Na kogoś jeszcze?
– A kto jest jeszcze? Na długą chwilę zapadła cisza, po czym starsza kobieta podsunęła:
– Na dziecko?
– Na dziecko? – Catherine sprawiała wrażenie wstrząśniętej. – To nie jego wina!
– Oczywiście, że to nie jego wina. Myślałam jednak, że tak czy owak możesz być na nie zła za to, że przez nie musisz myśleć o rzuceniu studiów, a przynajmniej o ich przerwaniu.
– Nie jestem taką osobą.
– Może nie teraz, ale jeśli twoje dziecko uniemożliwi ci dokończenie studiów, co wtedy?
– Zakłada pani, że nie mogę mieć jednego i drugiego?
– Catherine zaczęła popadać we frustrację, podczas gdy pani Tollefson pozostawała spokojna, niewzruszona.
– Wcale nie. Jestem jednak realistką. Mówię ci jedynie, że będzie to trudne. Osiemdziesiąt procent kobiet, które zachodzą w ciążę, zanim ukończą siedemnaście lat, nigdy nie kończy szkoły średniej. T e n procent jest wyższy w przypadku kobiet w starszym wieku, które muszą płacić wysokie czesne za studia.
– Są przecież żłobki – rzuciła Catherine obronnym tonem.
– Które nie przyjmują dzieci, dopóki sikają one w pieluchy. Wiedziałaś o tym?
– Rzeczywiście chce mi pani pokazać same czarne strony, prawda? – oskarżyła Catherine panią Tollefson.
– To są fakty – ciągnęła pani Tollefson. – A ponieważ nie jesteś dziewczyną, która będzie polować na mężczyznę, szukając w tym rozwiązania swojego problemu, czy możemy zastanowić się nad jeszcze jednym wyjściem?
– Tak, proszę – rzuciła wyzywająco Catherine.
– Adopcja. Dla Catherine to słowo zabrzmiało równie przygnębiająco jak marsz pogrzebowy, pani Tollefson ciągnęła jednak dalej.
– Powinniśmy rozpatrzyć taką ewentualność jako bardzo rozsądne i dostępne rozwiązanie twojego problemu. Bez względu na to, jak trudna będzie to dla ciebie decyzja – a po twojej minie widzę, jak cię to denerwuje – na dłuższą metę może to być najlepsza droga zarówno dla ciebie, jak i dla dziecka. – Pani Tollefson mówiła dalej jednostajnym głosem, opowiadając o powodzeniu adoptowanych dzieci, aż Catherine skoczyła na równe nogi i odwróciła się do niej tyłem.
– Nie chcę tego słuchać! – Ściskała mocno dłonie.
– To takie… takie zimne! Bezdzietne pary! Rodzina zastępcza! Te określenia są… – Ponownie odwróciła się twarzą do pani Tollefson. – Czy pani nie rozumie? To tak, jakbym oddała moje dziecko sępom!
Mówiąc to, Catherine czuła, że jej określenie jest niesprawiedliwe. Miała jednak mocne poczucie winy i bała się. W końcu znowu się odwróciła i powiedziała cicho: – Przepraszam.
– Reagujesz naturalnie. Spodziewałam się tego. – Wyrozumiała kobieta pozwoliła Catherine na odzyskanie równowagi, jednak jej obowiązkiem było jasne przedstawienie stojących przed dziewczyną wyborów, dlatego też dalej ciągnęła swój wywód.
Catherine dowiedziała się, że zazwyczaj adoptowane dzieci znakomicie się rozwijają, że są równie dobrze, jeśli nie lepiej, przystosowane do życia jak dzieci, które wychowują się ze swoimi naturalnymi rodzicami, że w rodzinach zastępczych prawie nigdy nie zdarzają się przypadki znęcania się nad dziećmi, że rodzice, którzy adoptują dzieci, mają dochody powyżej średniej, że adoptowane dziecko ma lepszą szansę zdobycia wykształcenia uniwersyteckiego niż dziecko wychowywane przez niezamężną matkę.
Catherine miała uczucie, że na skroniach zaciska się jej ciasna obręcz. Opadła na sofę, odchylając głowę w tył, ogarnięta przemożnym zmęczeniem.
– Sugeruje pani, żebym się poddała – powiedziała Catherine, wpatrując się w migocący refleks na suficie.
– Nie… nie. Jestem tutaj po to, żeby pomóc ci podjąć decyzję, żebyś wybrała to, co jest najlepsze dla ciebie, a w konsekwencji dla twojego dziecka. Jeśli nie pokażę ci wszystkich otwartych dla ciebie dróg i wszystkich, które mogą się przed tobą zamknąć, będzie to znaczyło, że niedokładnie wykonuję swoją pracę.
– Ile mam czasu na podjęcie decyzji? – zapytała Catherine szeptem.
– Catherine, staramy się nie ograniczać czasem, co brzmi trochę paradoksalnie, skoro każda ze znajdujących się tutaj młodych kobiet przebywa przez określony czas. Nie wolno ci jednak podejmować żadnych decyzji, dopóki dziecko się nie urodzi, a ty nie odzyskasz równowagi.
Catherine rozważyła to, po czym wylała swe obawy w potoku słów:
– Czy rzeczywiście tak się stanie? Czy będę żywiła niechęć do dziecka, jeśli przez nie będę zmuszona przerwać studia? Pragnę jedynie dla niego przyzwoitego życia, żeby nie musiało żyć w takim domu, w jakim ja musiałam żyć. Postanowiłam zdobyć wykształcenie uniwersyteckie, żeby to sobie zapewnić. Wiem, że to co pani powiedziała, jest prawdą, i że będzie mi ciężko. Dziecko powinno jednak być otoczone miłością, a nie sądzę, by ktokolwiek mógł je kochać tak bardzo jak matka. Jeśli pieniądze są problemem, oddanie dziecka z tego powodu wydaje mi się potwornością.
– Catherine… – : Pani Tollefson pochyliła się do przodu, a na jej twarzy odmalowała się autentyczna troska. – Nadal używasz wyrażenia „oddanie”, tak jakbyś była właścicielką dziecka. Pomyśl o adopcji jako być może lepszej alternatywie niż samotne wychowywanie dziecka.
Wielkie niebieskie oczy Catherine zdawały się patrzeć na wylot poprzez siedzącą przed nią kobietę. W końcu zamrugała powiekami i zapytała:
– Czy znała pani kiedyś kogoś, komu się udało? To znaczy z dzieckiem.
– Skończyć studia? Samotnie wychowując dziecko? Nie, nie przypominam sobie takiego przypadku, ale to nie znaczy, że ty nie możesz być pierwsza.
– Mogłabym dostać… – Pomyślała o finansowej propozycji Claya Forrestera. – Nie, nie mogłabym – westchnęła. – Byłam głupia, że odrzuciłam myśl o aborcji, prawda?
– Nie, wcale nie – zapewnił ją miły głos pani Tollefson.
Catherine znowu westchnęła i skierowała wzrok ku błękitnemu niebu za oknem. Jej głos przybrał marzycielski ton.
– Wie pani – powiedziała – jeszcze nic nie czuję. To znaczy, dziecko jeszcze się nie poruszyło, ani nic takiego. Czasami trudno mi uwierzyć, że ono jest, mam wrażenie, że to jakiś okropny żart. – Przerwała, po czym szepnęła: – Wrażenia nowicjuszki… – Kiedy jednak ponownie spojrzała na Tolly, na jej twarzy malował się autentyczny smutek i świadomość, że to wcale nie żart. – Jeśli już teraz czuję wobec niego taką opiekuńczość, to co będzie, kiedy zacznie się ruszać, kopać i obracać? – Pani Tollefson nie znalazła na to odpowiedzi. – Wie pani, podobno dziecko miewa czkawkę, zanim się urodzi?
W pokoju przepełnionym popołudniowym słońcem znowu zapanowała cisza. W końcu zapytała:
– Gdybym zdecydowała się oddać… – Powstrzymał ją podniesiony palec wskazujący. – Dobrze, gdybym zdecydowała się na adopcję jako na najlepszą drogę, czy mogłabym je najpierw zobaczyć?
– Namawiamy do tego, Catherine. Stwierdziliśmy, że matki, które nie widzą swoich dzieci, cierpią na potworny kompleks winy, który ma wpływ na całe ich dalsze życie. – Po czym, przyglądając się badawczo twarzy Catherine, pani Tollefson zadała pytanie, które musiała zadać: – Catherine, ponieważ do tej pory nie było o nim mowy i ponieważ nie widzę jego nazwiska na formularzu, muszę cię zapytać, czy ojciec dziecka ma coś do powiedzenia w tej sprawie?
Jasnowłosa młoda kobieta podniosła się gwałtownie i rzuciła:
– Absolutnie nie! Gdyby jej postawa nie zmieniła się tak szybko, być może pani Tollefson uwierzyłaby Catherine.
Uniwersyteckie biuro meldunkowe nie chciało podać Clayowi domowego adresu Catherine, tak więc trzy dni zajęło mu wypatrzenie jej, kiedy przechodziła przez rozległy, wyłożony granitem plac przed Northrup Auditorium. Podążał za nią w dyskretnej odległości, kiedy szła gmatwaniną uliczek, aż w końcu skręciła na północ przy Piątej Alei. Nie spuszczał wzroku z jej niebieskiego swetra i powiewających jasnych włosów, dopóki znowu nie skręciła, tym razem w uliczkę wśród starych domków, które w lepszych czasach były eleganckie, ukrytych za rozłożystymi drzewami. Catherine weszła do przepastnego trzypiętrowego budynku z żółtej cegły, opasanego ogromnym gankiem. Na budynku widniał jedynie numer, a kiedy Clay stał tam zastanawiając się, co zrobić, z domu wyszła kobieta w zaawansowanej ciąży i stanęła na krześle, żeby podlać wiszącą paproć. Nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nagle nie zdał sobie sprawy, że nie jest to kobieta, ale młoda dziewczyna, może czternastoletnia. Kiedy stanęła na palcach, żeby zdjąć roślinę, widok jej rozdętego brzucha wzbudził w Clayu pewne podejrzenia. Ponownie poszukał wzrokiem szyldu, który wskazywałby, że jest to jeden z tych domów, do których udawały się dziewczęta, żeby przeczekać okres ciąży. Zapisał numer tego domu.
Zanim minęło półtora tygodnia, Catherine stwierdziła, że mieszkanki Horizons przyjęły ją bez zastrzeżeń i po raz pierwszy poczuła smak koleżeństwa. Wiele dziewcząt było nastolatkami, szukały więc rady u Catherine, która jako studentka, wydała się im osobą światową. Widziały, jak codziennie wychodzi, by załatwiać swoje sprawy, podczas gdy one żyły jakby w zawieszeniu, i ich podziw wzrastał. Ponieważ Catherine miała maszynę do szycia, często potrzebną, jej pokój stał się miejscem spotkań. Tutaj usłyszała ich opowieści: Kruszynka miała trzynaście lat i nie była pewna, kto jest ojcem jej dziecka. Szesnastoletnia, nieciekawa Vicky nie chciała nic powiedzieć. O rok starsza Marie czule mówiła o swoim Joem i twierdziła, że zamierzają się pobrać, jak tylko on skończy szkołę. Ojcem dziecka niechlujnej Gover jest kapitan szkolnej drużyny futbolowej, który założył się z kolegami z drużyny, że ją zdobędzie. Kilka dziewcząt mieszkających w Horizons starannie unikało zbyt bliskich kontaktów z kimkolwiek; były też takie, które buńczucznie twierdziły, że policzą się z odpowiedzialnym za ich stan chłopakiem. Większość sprawiała wrażenie, że nie tylko pogodziła się z życiem w Horizons, ale że sprawia im ono przyjemność. Szczególnie w takie wieczory, gdy wszystkie razem, w grupie, szyły koszulki dla dziecka Kruszynki na czas jej niezbyt odległego pobytu w szpitalu.
Catherine zdążyła już przyzwyczaić się do ich przekomarzań, które stanowiły połączenie złośliwych żartów i nagiej prawdy.
– Pewnego dnia znajdę sobie faceta i będzie miał włosy jak…
– Nie mów. Niech zgadnę – j a k Rex Smith.
– A co masz do Rexa Smitha?
– Nic. Właśnie usłyszałyśmy, że to ty jesteś kobietą stworzoną dla niego.
– Posłuchaj, dzieciaku, nie zapomnij mu powiedzieć, że już ktoś przedtem na to wpadł. – Po czym nastąpił wybuch śmiechu.
– Chcę mieć taki ślub jak Ali McGraw w Love Story… Wiecie, kiedy młoda para sama układa słowa przysięgi.
– Marne szanse.
– Marne szanse? Czy ktoś tu powiedział „marne szanse”?
– Do licha, nie zawsze będę przypominała gruszkę.
– Chcę chodzić do szkoły i być jedną z tych dam, które myją zęby. Taką, co to przytula faceta do piersi i może się do niego przybliżyć i zauroczyć go.
Ponowny wybuch śmiechu.
– Nigdy nie wyjdę za mąż. Mężczyźni nie są tego warci.
– Daj spokój, nie wszyscy są tacy źli.
– No, dziewięćdziesiąt dziewięć procent!
– Tak, ale warto szukać tego jednego procentu.
– Kiedy byłam mała, a moi starzy byli jeszcze razem, często patrzyłam na ich ślubną fotografię. Stała w ich sypialni na cedrowej komodzie. Ona miała na sobie jedwabną suknię, i obszyty perłami welon, długi do ziemi. Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, chciałabym mieć taką suknię ślubną… tylko że ona ją chyba wyrzuciła.
– Chcesz usłyszeć coś śmiesznego?
– No…
– Kiedy moja mama wychodziła za mąż, była w ciąży… ze mną.
– Tak?
– Tak. Ale już o tym nie pamiętała, kiedy powiedziałam jej, że chcę wyjść za mąż.
I tak zwykle toczyły się te rozmowy. A potem zawsze któraś proponowała, żeby zejść do kuchni po owoce. Tego wieczoru Marie miała dyżur. Człapała właśnie na dół, kiedy zadzwonił telefon.
– Telefon… do Anderson! Kiedy Catherine podeszła go odebrać, Marie opierała się ramieniem o ścianę, z dziwnym uśmieszkiem na ustach.
– Cześć, Bobbi – powiedziała Catherine, spoglądając na Marie.
– Zgadnij kto mówi – odparł głęboki głos po drugiej stronie linii.
Krew odpłynęła z twarzy Catherine. Zaczerpnęła głęboki oddech i przez chwilę stała ze zdziwienia w bezruchu, ściskając słuchawkę, aż jej twarz przybrała naturalny kolor.
– Szedłeś za mną.
Marie ruszyła już w stronę kuchni, usłyszała jednak wszystko, co chciała usłyszeć.
– To prawda. Zajęło mi to trzy dni, ale udało się.
– Czego ode mnie chcesz?
– Czy nie zdajesz sobie sprawy, jaka to ironia, że właśnie ty zadajesz mi to pytanie?
– Czemu mnie śledzisz?
– Mam dla ciebie intratną propozycję.
– Nie, dziękuję.
– Nie chcesz jej nawet usłyszeć?
– Raz już złożyłeś mi propozycję – tak to nazwijmy. Raz wystarczy.
– Nie grasz uczciwie, prawda?
– Czego chcesz?
– Nie chcę rozmawiać o tym przez telefon. Czy masz czas jutro wieczorem?
– Już ci mówiłam…
– Daruj sobie powtórzenia – przerwał jej Clay. – Nie chciałem tak tego załatwiać, ale nie pozostawiasz mi żadnego wyboru. Przyjeżdżam po ciebie jutro wieczorem o siódmej. Jeśli nie wyjdziesz ze mną porozmawiać, powiem twojemu ojcu, gdzie może cię znaleźć.
– Jak śmiesz! – Twarz stężała jej z wściekłości.
– To ważne, nie wystawiaj mnie więc na próbę, Catherine. Nie chcę tego zrobić, ale zrobię, jeśli będę musiał. Mam wrażenie, że on zna sposoby, by cię nakłonić do posłuchania głosu rozsądku.
Catherine poczuła się osaczona, zagubiona, pozbawiona nadziei. Dlaczego jej to robił? Dlaczego teraz, kiedy w końcu znalazła miejsce, gdzie była szczęśliwa, jej życie nie mogło być spokojne?
– Nie pozostawiasz mi dużego wyboru, prawda? – odparła z goryczą.
Na linii na chwilę zapanowała cisza, po czym znów zabrzmiał głos Claya, trochę łagodniejszy, trochę bardziej wyrozumiały:
– Catherine, kilka dni temu próbowałem cię nakłonić, żebyś ze mną porozmawiała. Powiedziałem, że nie chcę tego załatwiać w ten…
Odłożyła słuchawkę, sfrustrowana do granic wytrzymałości. Stała przez chwilę, próbując się opanować przed pójściem na górę. Telefon znowu zadzwonił. Tak mocno zacisnęła szczęki, że zabolały ją zęby, położyła dłoń na słuchawce, poczuła, że znowu drży, podniosła ją i rzuciła:
– Czego chcesz tym razem?
– Siódma godzina – rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Bądź gotowa, bo jak nie, twój ojciec się dowie!
Po czym to on odłożył słuchawkę.
– Coś nie tak? – zapytała Marie, stojąc w drzwiach kuchni.
Catherine podskoczyła przestraszona i złapała się za serce.
– Nie wiedziałam, że jeszcze tu jesteś.
– Usłyszałam tylko ostatni fragment. Czy to był ktoś ważny?
Catherine z roztargnieniem przyglądała się Marie, małej, ciemnej, o lalkowatej urodzie, zastanawiając się, co by Marie zrobiła, gdyby telefonował Joe i chciał z nią porozmawiać jutro wieczorem o siódmej.
– Nie, nikt ważny.
– To był on, prawda?
– Kto?
– Ojciec twojego dziecka. – Twarz Catherine oblała się rumieńcem. – Nie ma sensu zaprzeczać – ciągnęła Marie. – Ja wiem. – Catherine rzuciła jej tylko gniewne spojrzenie i wzruszyła ramionami. – Cóż, nie widziałaś koloru swojej twarzy ani wyrazu oczu, kiedy usłyszałaś jego głos w słuchawce.
Catherine odwróciła się gwałtownie i krzyknęła:
– Nic mnie nie obchodzi ten Clay Forrester! Marie założyła ręce, uśmiechnęła się, uniosła jedną brew.
– A więc tak się nazywa, Clay Forrester? Wściekła na siebie, Catherine rzuciła:
– To nieważne, jak się nazywa. Nie chcę go znać.
– Ale nic na to nie poradzisz. – Marie wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste.
– Och, daj spokój – powiedziała z rozdrażnieniem Catherine.
– Jak już wylądowałaś w tym miejscu, to zdajesz sobie sprawę, że żadna z nas nie jest uodporniona na faceta, który stał się przyczyną naszych kłopotów.
Chociaż Catherine chciała temu zaprzeczyć, nie mogła. Kiedy usłyszała głos Claya Forrestera, coś rozszalało się w jej żołądku. Jednocześnie przeszywały ją zimne i gorące dreszcze, czuła zawroty głowy i zmieszanie. Jak mogłam! – zganiła się w duchu. Jak mogłam tak zareagować na sam głos mężczyzny, który – dwa miesiące po fakcie! – zapomniał, że w ogóle odbył ze mną stosunek?