143237.fb2
Niedostrzegalnie dla innych skrzywił się i podał prodiż Piotrowi.
– Rozpoznaję bazylię, czosnek, ziemniaki. – Piotr wąchał zawartość. – Nie rozpoznaję tego czerwonego i zielonego.
– Czerwone są krasnoludki. – Buba podsunęła swój talerz.
– Nie jedz, jak nie lubisz.
– A zielone?
– Ufoludki – parsknęła Róża.
– Różyczka, czego nie łączysz? – Basia patrzyła na nią prosząco. – Powiedz.
– Najogólniej rzecz biorąc, ta dieta polega na tym, żeby do dwunastej jeść owoce…
– Dlaczego akurat owoce?
Krzysztof starannie wybrał paprykę i cebulę, bakłażany i pomidory.
Ziemniaków nienawidził. Róża wyśmienicie gotowała.
Niestety, następny święty piątek wypadał u niego, a on potrafił ugotować co najwyżej wodę na herbatę, i to w czajniku elektrycznym, bo zapominał, że coś postawił na gazie.
– O rany, Krzysiu, dla ciebie mam makaron, zapomniałam przynieść. – Róża ruszyła do kuchni i wróciła z małym naczyniem i puszką wątróbek dorszowych. – Masz, lubisz. – Postawiła naczynie obok Krzysztofa. – A niełączenie polega na tym, że jesz najpierw tylko owoce, a dopiero potem resztę, i nie kwaśnieje ci w żołądku – wyjaśniła Róża mgliście.
– Jezu, nie przy jedzeniu – jęknął Sebastian.
Basia z uwagą spojrzała na Różę.
– Do której jem owoce? – Do dwunastej.
– O rany, aż do dwunastej? – Buba wyciągnęła rękę po wino, Piotr się zerwał i z miną znawcy nalewał do wszystkich kieliszków. – No, ale jeśli wstaniesz wcześniej, to dwunastą masz już o dziesiątej.
Piotrowi zadrżała ręka.
– No, chyba że tak. – Basia podstawiła swój kieliszek. – Wezmę od ciebie tę dietę, najwyżej będę wstawać o szóstej. – Co tak na mnie patrzysz? Nalej!
Otóż Piotr nie rozumiał, że o dziesiątej może być dwunasta dla kogoś, kto zwykle zaczynał dzień o ósmej, a przy diecie o szóstej. Nie mógł tego pojąć.
Wiedział, że elektryczny przepływ zapewniał stałą pracę jego synapsom, ale czasem miał wrażenie, że Basia misternie niszczy odebrane wykształcenie i inteligencję.
Był bezbronny wobec kobiecej logiki i nie rozumiał, że południe może nastąpić przed południem, a wieczór rano, w zależności od tego, kiedy się człowiek położy.
Kątem oka zauważył, że nie tylko on ma problem z druzgocącą logiką Basi, bowiem Krzysztof, Roman i Sebastian również zamarli nad swoimi talerzami, a potem spojrzeli po sobie, jakby szukając potwierdzenia, że wszystko z nimi w porządku.
Sebastian mrugnął lekko, Piotr opuścił butelkę i udało mu się wylać parę kropli na obrus.
– Co się tak gapicie? – Basia podniosła wzrok i popatrzyła na mężczyzn. – Co oni tak się gapią, dziewczyny?
– Może nie potrafią nic innego – zaszczebiotała Buba. – Ryby też się gapią. A propos gapienia się… Romek co z twoimi obrazami? W końcu powinieneś uwierzyć, że ktoś się na tobie pozna.
– Mam nadzieję, że nie post mortem.
– Co to znaczy? – Basia nachyliła się do Piotra.
– Pośmiertnie – wyjaśnił Piotr.
Buba skrzywiła się.
– Jeśli w coś głęboko wierzysz, to dostajesz to. Naprawdę.
– Jakieś przykłady? – Krzysztof spojrzał na Bubę i starał się, żeby w jego głosie nie było słychać kpiny.
– Ja dam wam przykład. – Sebastian się podniósł i zastukał widelcem w kieliszek. – Otóż wierzę, że jak ktoś ma mnie kopnąć w tyłek, to na pewno kopnie. Innej możliwości nie ma. Przerabiałem to tysiące razy na własnej skórze i z całą odpowiedzialnością twierdzę, że tak jest.
– Jesteście niepoważni, a ty, Buba, myślisz magicznie, i to często. Otóż na świecie nie jest tak, jak chcesz, żeby było, tylko tak jak jest. I to wszystko. Należy się pogodzić z rzeczywistością.
– Nie mam zamiaru się godzić z takimi rzeczami.
– Bo nie chcesz być dorosła.
– Bo nie chcę być zmurszałym trupem za życia. – I całą swoją energię pakujesz w odmienianie się. Lepiej ci było w blond włosach. Buba, nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak będziesz cierpieć, kiedy ci wylezą.
– Teraz są świetne farby, naprawdę nie niszczą włosów.
– Masz skarb na głowie i niszczysz go. Wiesz, ile osób oddałoby dużo, żeby mieć tak piękne włosy?
– Mogę sprzedać – Buba potrząsnęła swoją rudą czupryną – komuś potrzebującemu.
– Chwila moment, panowie i panie – Piotr postanowił wziąć dyskusję w swoje ręce – chwila. Są rzeczy, które od nas nie zależą. Pamiętacie Jamesa? Otóż on przeżył huragan Andrew. Opowiadał mi, jak siedzieli trzynaście godzin w wannie razem z żoną i synem, przykryci kocami, nie wiedzieli co robić, bo nic nie było do zrobienia, i wierz mi, Buba, bardzo chcieli, żeby to się skończyło, a z nimi tego samego chciało tysiące innych osób w pogodnej Kalifornii, o której marzymy. Otóż w tym raju huragany i trzęsienia ziemi są na porządku dziennym, a my narzekamy na nasz cudowny klimat, choć nam się nic nie trzęsie, najbliższy wulkan we Włoszech, wiatry umiarkowane, jadowite węże, słownie jeden gatunek, i to pod ochroną…
– Ad rem, Piotruś!
– Nic. Po prostu chcę powiedzieć, że na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, tak jak James nie miał. A jak już wyleźli z tej wanny, to w salonie zobaczyli traka, razem z częścią olbrzymiej naczepy… No i tyle. Ale przeżyli, w przeciwieństwie do innych, którzy nie przeżyli.
Piotr zamilkł.
– A dlaczego w wannie? – spytała Róża.
– Nie mam pojęcia. Bo najbezpieczniej. Chyba dlatego. A huragan podchodził do nich i huk był nie do wytrzymania, potem wszystko umilkło i to znaczyło, że są w oku huraganu, a potem znowu…To jest skrajne przeżycie. Jamesowi światopogląd od tego czasu się całkiem zmienił, wierzcie mi.
Milczenie, które zapadło, przerwała Basia.
– A skąd wiedział, kiedy wyjść z tej wanny?
– Bo woda wystygła – Buba weszła jej w słowo i roześmiała się serdecznie.