143237.fb2
Tego dnia w klasie zauważyła, że dziewczynki patrzą na nią inaczej niż zwykle. Na lekcji wychowania fizycznego nie chciała się przebrać, skłamała, że nie ma kostiumu.
Siedziała na ławce i przyglądała się swoim koleżankom.
Były zgrabne, długonogie, niektóre miały piersi. Coraz bardziej kuliła się na ławce pod drabinkami i coraz większą widziała różnicę między sobą a innymi.
Wracała do domu sama, z kluczami w zaciśniętej dłoni.
Potem czytała „Hrabiego Monte Christo” przy biurku, na książce leżał zeszyt do języka polskiego, wystarczająco duży, żeby przykryć rozłożoną książkę.
– Uczysz się, córeczko? – Mama wsadziła głowę w drzwi.
– Jadłaś zupę? – zapytała, nie czekając na odpowiedź na pierwsze pytanie.
– Jadłam – skłamała Basia.
Ojciec wrócił z pracy po południu, skruszony, z różami, przepraszał mamę, obiecywał coś ściszonym głosem, a hrabia Monte Christo mścił się i mścił.
– Basiulek, jesz z nami kolację? – Matka z mokrymi oczami zajrzała do jej pokoju, kiedy było już ciemno.
– Nie, dziękuję – powiedziała Basia.
I hrabia Monte Christo zemścił się jednak.
Ale nikt nic nie zauważył i Basia zrozumiała, że nie je i nie pije na próżno.
Następnego dnia na śniadanie zjadła cztery kromki chleba z kiełbasą i ogórkami kiszonymi.
Po których zwymiotowała.
Basia szła między regałami i chciało jej się płakać.
Dlaczego życie jest takie wredne? Dobrze, że wraca Julia. Dobrze, że wracasz, pomyślała Basia.
Julia przyszła do ich szkoły na początku szóstej klasy.
Była już wtedy olśniewająca i Basia wiedziała, że na taką szarą myszkę jak ona, ta nowa, na pewno nie zwróci uwagi.
– „Ten obcy” – to jest książka, pożyczę ci, myśmy już przerabiali – zachwycały się koleżanki w klasie. – A gdzie mieszkasz? A co robi twój tata? Ale masz czadowe spodnie!
Każda z nich chciała rozmawiać z Julią, przynajmniej stać przy niej, bo wtedy spojrzenia chłopców wędrowały w stronę Julii i można było być zauważoną, chociaż jako tło.
Tylko Basia się nie pchała, stała z boku i czuła się coraz bardziej osamotniona.
– Zadziera nosa – oceniły koleżanki Julię, Basia słyszała to w szatni, schowana za płaszczami, kiedy udawała, że jej nie ma. – Głupia gęś!
– Jedziesz na narty na Słowację? – zaczepiały Julię.
– Nie wiem – odpowiadała cicho Julia.
– Ona uważa, że jest lepsza, pokażemy jej – ustaliły.
Basia była przezroczysta, nie musiały się przed nią kryć.
– Schowajmy jej kurtkę!
Po lekcjach Basia zeszła do szatni ostatnia. Usłyszała cichutki szloch i zobaczyła Julię, która siedziała koło Basinego nieładnego płaszcza i ocierała oczy.
– Wiem, gdzie ci schowały kurtkę – powiedziała Basia i w tym momencie straciła wszystkie koleżanki, a zyskała przyjaciółkę.
Obie nie pojechały na wycieczkę szkolną do Słowacji.
– Moi rodzice się rozwodzą – powiedziała Julia – w ogóle ich nie obchodzę.
– Moi rodzice nie mają pieniędzy – powiedziała enigmatycznie Basia. Matka znowu miała czerwone oczy, a tata znowu przychodził w dobrym humorze i robił jej niespodzianki.
Nie chciała pamiętać, jak matka trzęsła rowerem górskim przyniesionym przez ojca i krzyczała:
– Coś ty jej kupił, ja nie mam na czynsz, co my będziemy jedli?! Oddaj to do sklepu, czyś ty postradał zmysły?!
Rower górski został tego samego dnia odniesiony, a miał bordową ramę i był najładniejszą rzeczą, jaką Basia w życiu widziała. Nienawidziła tego dnia matki i nie rozumiała, jak mama mogła być zazdrosna o jej rower.
Wtedy Basia doszła do wniosku, że najbardziej na świecie kocha Julię. I tylko one dwie w całej klasie wiedziały, że Mercedes to imię ukochanej hrabiego Monte Christo, a nie marka samochodu.
O tym, że złapała Pana Boga za nogi, Basia dowiedziała się pewnego słonecznego popołudnia. Pamięta dokładnie ten dzień, było zimno, mroźno, srebrnomgliście, Piotrek podjechał pod jej dom samochodem swoich rodziców, a ona zbiegała po schodach, po dwa stopnie, byle szybciej znaleźć się w jego ramionach, szczęśliwa, już nie kaczka, tylko kobieta, którą on wybrał i którą – nie śmiała o tym pomyśleć, ale… – kochał. W każdym razie do tego zimowego dnia pamięć Basi drzemała sobie spokojnie, ta pamięć, która wiedziała, że ona, Basia, jest gorsza.
Wprost przeciwnie – była lepsza! Lepsza lub najlepsza, była najważniejsza, była najszczęśliwsza, bo Piotrek podjeżdżał: – żebyś mi nie zmarzła (bo dzisiaj w nocy było minus osiemnaście), – żebyś mi nie stała na przystanku (przecież pada), – żebyś mi się nie zgubiła, nie zachorowała, nie uciekła, nie zniknęła.
Jednym słowem. Piotrek był szczęśliwy, że była.
I to „mi”.
Jemu miała nie zmarznąć, nie zachorować, nie uciec, nie zginąć. Jemu! Ach, życie było tak piękne!
Piotr wysadzał ją przed gmachem Uniwersytetu, a sam szukał miejsca do zaparkowania.
Tego dnia, parę lat temu, Piotr się jej oświadczył, malutkim pierścionkiem z szafirem i ciepłem swoich dłoni, z których nie wypuszczał jej rąk przez cały wieczór. Och, pamięta ten dzień, mogłaby go odtworzyć minuta po minucie, od tego ranka i tych schodów, aż do knajpy Pod Aniołem, w której Piotr się oświadczył.
A mianowicie zapytał:
– No?
– Co: no? – zapytała Basia. – To jak?
– No! – pokiwała głową Basia.
Zupełnie jakby nie była na trzecim roku polonistyki.