143237.fb2
– Mamusiu! Jestem zaręczona z Piotrem! – krzyknęła od drzwi, równo cztery lata temu, no, nie całkiem równo.
– Złapałaś Pana Boga za nogi! – ucieszyła się matka Basi, a Basie ogarnął chłód, choć jeszcze nie wiedziała dlaczego.
Leżała w wannie i przyglądała się pierścionkowi.
Błyszczał w pianie, jej upierścieniona ręka już należała do Piotra. Położyła się w swoim pokoju, zgasiła światło i przyglądała się cieniom na ścianie. Chciała przypomnieć sobie to uczucie radości sprzed paru godzin, ale coś się zrobiło i ta radość nie chciała wrócić.
– Żeby sobie tylko kogoś znalazła.
– Żeby ktoś ją zechciał.
– Trafiło się ślepej kurze ziarno.
– Kto by się spodziewał.
Czy gdyby ojciec żył, toby się ucieszył?
Czy ten wspaniały Piotr jest taki wspaniały, skoro ją pokochał? Może ma jakiś feler? Kiedy się zorientuje, że ona nie jest ani ładna, ani wspaniała, ani taka mądra, ani dobra? I co będzie, kiedy to nareszcie zauważy? Ale może nie zauważy, ona się postara, będzie się starała ze wszystkich sił.
I Basia zasnęła, mocno przytulając do siebie obie nogi Pana Boga, bo nie miała wyjścia.
– Zobacz, jak ta kobieta wygląda! – Kontrolerka ściszyła głos. – Co za niezwykłe włosy, twarz. Co ona robi w tej bibliotece?
Ale Basia oczywiście już nie mogła tego słyszeć.
Krzysztof przyszedł do pracy jak zwykle pół godziny wcześniej. Czekał go dzisiaj niemiły obowiązek powiadomienia sekretarki, że nie podpisuje z nią umowy na czas nieokreślony ani nawet określony, po prostu w ogóle z nią niczego już nigdy nie podpisze, bo okres próbny się kończy z dniem trzydziestego pierwszego, i to by było na tyle. Jego firma działała w tym zakresie dość brutalnie, ale zaakceptował tę brutalność, ponieważ tak robili wszyscy.
Jednak rozmowa z sekretarką będzie nieprzyjemna, bo on musi wspierać stanowisko firmy, a chociaż naprawdę nie lubił kobiet, to rozumiał, że przed świętami taka wiadomość może nie być przyjemna. Wolałby, żeby sprawę załatwiły kadry, ale miał na tyle poczucia przyzwoitości, że brał odpowiedzialność za swoje decyzje.
Udawał, że nie słyszy szeptanek pod swoim adresem, choć nie sprawił mu przyjemności komentarz wysłuchany kiedyś w ubikacji męskiej na pierwszym piętrze.
Rozpoznał głosy zza drzwi kabiny i bardzo szybko szef działu konsumentów został przeniesiony do Rzeszowa, pozostając w błogiej nieświadomości, że stało się to wyłącznie na życzenie Krzysztofa.
Komentarz był dla Krzysztofa dość nieprzyjemny, a ponieważ znajdował się w sytuacji dość groteskowej, w dodatku w kabinie zabrakło papieru, nie mógł zachować się stosownie do sytuacji, to znaczy wyjść, spojrzeć, zobaczyć paraliżujący strach w ich oczach, odwrócić się i spokojnie odejść.
– Prezes przypomina żyrafę – mówił głos szefa działu konsumentów.
– Żyrafę? To spokojne stworzenie, nikomu nie wadzi, nie popierdoliło ci się? – Ten głos należał do kogoś z działu administracji, ale Krzysztof nie zwykł zwracać uwagi na ludzi, którym się nie powiodło.
– Żyrafę. Długa szyja, głowa wysoko, pije taki źródlaną wodę i ona mu tak ładnie spływa do gardła, tak długo się nią może rozkoszować, a potem listki wcina, słodziutkie i one tak długo wędrują do żołądka, w błogostanie takim taka żyrafa jest, pojmujesz!
Odgłosy sikania do pisuaru zlewały się ze sobą, potem rozległ się odgłos spłukiwania wody i Krzysztofowi uciekło parę słów, ale na nieszczęście dla kierownika działu konsumentów usłyszał końcówkę:
– …i mam nadzieję, że będę przy tym i ja pierwszy będę się śmiał, kiedy on zacznie rzygać, wyobrażasz to sobie?
I będzie rzygał i rzygał, tak długo jak się pasł tą trawką… bo żyrafy mają długie szyje, nie?
Żeby wszystko było jasne, Krzysztof nie zabiegał o dowody sympatii pracowników, było mu zupełnie obojętne, czy go lubią, czy nie, był ponad to, ale nie lubił ludzi nieinteligentnych, a właśnie brakiem inteligencji popisał się kierownik działu konsumentów, nie sprawdzając, czy przypadkiem jego szef nie ma jakichś dolegliwości gastrycznych.
Sekretarka również właściwie mu nie przeszkadzała, z trudnością pamiętał, jak ma na imię, przed nią była Magda, jeszcze przedtem Zosia, ale łatwiej było zatrudnić nową, na próbny trzymiesięczny okres, potem następną i następną, bez konieczności podwyższania pensji. Okres próbny to było dużo niższe wynagrodzenie i brak zobowiązań. A wiadomo, stały etat to początek zwolnień, ciąż, chorobowego i całego tego bałaganu związanego z tak zwaną kobiecością. Jeśli mógł zatrzymać pieniądze firmy w firmie, to OK, Krzysztof nie przywiązywał się do ludzi, a już na pewno nie do kobiet.
Spojrzał na zegarek i nacisnął interkom.
– Pani Ewo, proszę przyjść do mnie koło jedenastej – powiedział chłodno – i do jedenastej nie przyjmuję nikogo, jestem zajęty.
Nie czekając na służbowe „tak jest, szefie”, wyłączył się.
Julia weszła do kuchni i jednym rzutem oka oceniła i doceniła starania matki: na stole stały filiżanki, przy tosterze przygotowane do włożenia kwadratowe kromeczki żytniego chleba, ser, dżem, zaparzona kawa.
Jak w niedziele, dawno, dawno temu, kiedy była jeszcze dzieckiem i na stole były trzy nakrycia. Potem ona i matka robiły sobie śniadania osobno.
– Cześć, mamusiu. – Pocałowała matkę w nadstawiony policzek, a matka lekko się uchyliła.
Nie lubiły się dotykać, to rodziło u obu nieprzyjemne uczucie zażenowania, a Julię przebiegał nieprzyjemny dreszcz, bo nie wiedziała, jak się zachować. Matka nie dotykała jej często i nie musiały się witać, mieszkając w tym samym mieszkaniu, ale dzisiaj… Przecież nie widziały się dwa lata, więc jakoś tak naturalnie nienaturalnie się zachowała i teraz było jej trochę wstyd, ale matka zdawała się tego nie zauważać.
– Siadaj, kochanie, chcesz jajecznicę?
– Nie, dziękuję.
Miała nadzieję, że jakoś uda im się wspólnie zjeść śniadanie, wczoraj nie było czasu na rozmowy, wymówiła się zmęczeniem. Dziś też nie czuła się na siłach długo znosić tej udawanej swobody matki. Siadła przy stole, położyła obok krzesła matki dużą torbę z napisem Marks amp; Spencer – w środku były prezenty dla niej – a potem włączyła toster.
Matka usiadła naprzeciwko, sztywna i starannie ubrana, mimo wczesnej pory, spojrzała na nią i, oczywiście, zapytała:
– I czy warto było wszystko rzucać, żeby teraz wracać na tarczy?
Buba weszła do sekretariatu Krzysztofa i na widok podnoszącej się sekretarki machnęła ręką uspokajająco i powiedziała:
– Krzysio czeka. – I zanim mocno zdziwiona pani Ewa zdążyła otworzyć usta, była już w gabinecie Krzysztofa.
– Mówiłem, żeby… – warknął Krzysztof znad laptopa i zamarł.
Buba, w krótkiej spódnicy – pierwszy raz widział jej nogi – i w swoich nieśmiertelnych martensach podeszła wprost do jego fotela i nachyliła się nad nim. Jej prawa ręka spoczęła na jego prawym ramieniu, odchyliła mu lekko głowę i pocałowała w policzek.
Krzysztof poczuł szum w uszach, zapachniało mu mieszaniną bzu, konwalii? A może tych wczesnych peonii? Buba dotychczas nie kojarzyła mu się z perfumami, był pewien, że raczej używa szarego mydła. W każdym razie siedział nieruchomo z Bubą przytuloną do swojego policzka. Jej rudawe włosy lekko łaskotały go w czubek nosa, ale wstrzymał oddech i czas stanął w miejscu, a jego sparaliżowało wspomnienie innych włosów, siedział jak zaczarowany, nieruchomy cel w chaosie, który rozpętał się bez jego udziału.
– Kawy czy może…
Buba podniosła głowę i wtedy zobaczył twarz pani Ewy; jej pytanie zawisło w powietrzu, na jej bladą twarz powoli jak choroba wstępowały rumieńce, coraz silniejsze i silniejsze. Buba nie zdjęła ręki z ramienia Krzysztofa, wprost przeciwnie, przyciągnęła go do siebie i powiedziała:
– Dziękuję, nic nie potrzebujemy.
Drzwi zamknęły się za sekretarką i Krzysztof zerwał się z fotela, strącając rękę Buby i po raz pierwszy od dawna stracił panowanie nad sobą.
– Czyś ty kompletnie oszalała? Zwariowałaś? Zgłupiałaś?
– To są wyrazy bliskoznaczne, Krzysiu. – Buba nie wydawała się speszona.