143237.fb2 Osobowo?? ?my - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Osobowo?? ?my - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Posunął się nawet do tego, że pożyczył jakiś durny film, soft porno, podobno niektórym kobietom to się podoba, ale Basia oczywiście się obraziła, trzy tygodnie chodził za nią jak pies i przepraszał. Cholera, facet na jej miejscu by się ucieszył.

Zdał sobie sprawę z absurdalności takiej logiki i przycisnął guzik. Komputer zacharczał cichutko. Skoro nie chce się kochać, to nie, ale to znaczy, że nic ich nie łączy, nic, po prostu Basia się zmienia. Ktoś ma na nią zły wpływ, był tego pewien.

Ilekroć przychodził po południu do domu, Basia była po kieliszku.

– Buba przyniosła, z Bubą piłam, sama nie piję, odczep się ode mnie!

Spojrzał na zegarek, wpół do dwunastej, wszedł do kuchni i wyjrzał przez okno. Z tego okna widział, czy u Buby pali się światło. Teraz było ciemno, mieszkanie po pani Gabrieli, ciotce Buby, było ostatnie za windą, za załomem, naprzeciwko tłuściutkiej sąsiadki, wścibskiego Różowego Dresika. Za późno, żeby pogadać z Bubą, Buba ma jakiś problem, trzeba jej pomóc, i niech nie wykorzystuje Baśki jako towarzystwa do picia, oczywiście, że za późno, ale obiecał sobie, że to zrobi, jutro, najdalej pojutrze.

Noc w szpitalu jest najgorsza. Pozornie życie zamiera, a czasami niepozornie również. W każdą minutę zgaszonych świateł na salach, zapalonych małych światełek, ruchomych kresek na ekranach monitorów, dzwonków nad salą, które nie dzwonią, ale objawiają czyjąś potrzebę żółtawym światłem, w każdą minutę tej ciszy wkrada się śmierć. Niepostrzeżenie, nie ma przecież strażników przy wejściu, nie legitymują, kto wchodzi, zresztą na nic by się to zdało, wykrywacz metalu nie zareaguje, licznik Geigera nie zacznie tykać, promienie ultrafioletowe przejdą na wylot, rentgen nie zostawi śladu na kliszy.

Wszystko na nic, drzwi są uchylone, światło z korytarza pada podłużną smugą na płytki PCW, które jutro rano znowu będą myte i froterowane na wysoki połysk, a ona przychodzi, staje u wezgłowia i myśli sobie: Ten? A może ta? Kogo dzisiaj wezmę ze sobą?

Stoi tak już od dłuższego czasu, chociaż nawet cienia nie ma na podłodze, nawet płytka PCW nie straciła błysku, a jednak stoi. Nie ma nikogo, kto mógłby stanąć z nią twarzą w twarz i zapytać: Co tu robisz? Nie masz tu nic do roboty, zmiataj stąd!

Nie ma żadnych siatek zabezpieczających ani systemów alarmowych, ani żadnego innego sposobu, żeby ją choć trochę powstrzymać. Choć trochę, choć na dzień, dwa, miesiąc. Rok.

Odmawia współpracy i kontaktu z żyjącymi, a przecież im jest najbardziej potrzebne zrozumienie.

Proszę jeszcze o dwa tygodnie…dla mojego ojca,…dla mojej matki,…dla mojego dziecka.

Wtedy zrobię coś…poprawię się,…porozmawiam,…poczuję,…dam szansę, wykorzystam, zapewnię, zamienię na lepsze, dojrzalsze, trwalsze, słodsze, jaśniejsze.

…jeszcze raz, choć raz, zrobię takie pierogi, jakie lubił.

…pojadę do tego sklepu na końcu miasta, który dotychczas był za daleko, żeby kupić, o co mnie proszono.

…porozmawiam, choć nie miałam czasu, teraz będę go miała w bród.

…i kupię te spodnie, które tak chciał mieć,…nigdy nie podniosę głosu,…przeproszę,…poproszę,…podziękuję,…wybaczę,…mnie wybaczą.

Poproszę tylko o następny rok, miesiąc, dzień, godzinę i na pewno nie zapomnę, że obiecałam, że będę lepszy lub lepsza, tylko cofnij się o dwa kroki, odejdź od tego łóżka, jest tyle innych, masz całą salę, inne sale, inne piętra, cały szpital, idź gdzie indziej, do kogoś, kto cię potrzebuje.

Nie przemyka się pod ścianami, pomalowanymi na ciepły, brzoskwiniowy jasny kolor, wcale nie. Przekracza progi i kroczy, stąpa, niesie się dumnie, żadnej pokory w niej nie ma, oto jestem, nie musi wskazywać palcem, wystarczy, że spojrzy. Nawet powietrze nie drgnie.

Noce w szpitalu są najgorsze.

„Popatrz, nawet nie zauważyłam, że umarła, a całą noc nie zmrużyłam oka! Cały czas oddychała, mówię panu!”.

Albo:

„Całą noc nie zmrużyłam oka, tak wyła! Mówiłam, środki by jej jakie dali, ale nie dali, żeby to człowiek jak zwierzę zdychał”. – I ulga, że to nie ona, to nie po nią przyszła wczoraj, to po kogo innego, dzięki Ci, Panie.

Więc jak ja będę umierać? Cicho i niepostrzeżenie, nikt nie zauważy, czy będę wyć z bólu i o niczym nie myśleć, tylko żeby to nareszcie się skończyło?

Jak po mnie przyjdziesz? Jak motyl nocny, cichutko otrzesz się o twarz, sypniesz puszkiem ze skrzydeł? Ale ćmy nie latają bezszelestnie w szpitalnej ciszy, pamiętam po operacji, cisza, i tylko ćma duża ciemna, trupia główka, rzadka ćma dotykała mnie leciutko w policzek i w czoło i suchy delikatny trzepot skrzydeł – to ty byłaś tak delikatna?

Bo już wiadomo, że te zastrzyki nie pomogą.

Na nic się zdała tajemnica, męska dłoń, której mówiłam:

„Nie mów nikomu, obiecaj, że nie powiesz o mojej chorobie, zrób wszystko, ale nie mów, że to ja, nie chcę litości, błagam, nie pozwól, żeby się dowiedzieli, litość jest najgorsza”.

I obietnica, że nikt się nie dowie, nie ma znaczenia, chociaż obowiązuje.

Jak mam cokolwiek zmienić, skoro wszystko jest niezmienne i z góry ustalone?

*

– Nic nie jest ustalone, dopóki ty możesz mieć wpływ na życie!

– Ale, Buba, o to chodzi, że nie masz tego wpływu!

– Ja mam, mów za siebie, może ty nie masz!

– Nie mamy wpływu! Możemy mieć mały nieistotny wpływik na to, co się dzieje teraz, czy podam ci tę herbatę, czy nie! Ale czy nie zdajesz sobie sprawy, że Pan Bóg się śmieje najgłośniej z cudzych planów?

– Głupi jesteś!

– No, to jest argument, na który nie znajduję kontrargumentów. Znasz takie przysłowie ludowe: myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli?

– Nie jestem indykiem i nie namawiam do myślenia o sobocie, tylko o tym, co się dzieje w tej chwili! Masz wybór, możesz mi dać wreszcie tę cholerną herbatę albo nie! I to od ciebie zależy, więc nie mów mi, że nic od ciebie nie zależy! I cukier, jeśli jesteś już taki dobry! – warczy Buba i słodzi pełne dwie łyżeczki.

*

– Kochasz mnie czy nie?

Poczułem, jak lepkie macki wędrują wzdłuż mojego ciała i mocno je ściskają, jakbym był tubką pasty do zębów, wyciskaną nieprawidłowo, nie od dołu do góry, tylko jakkolwiek, a ja, ta pasta, nie mam gdzie się podziać, otwór jest za ciasny. Tracę swoją tożsamość, muszę się bronić przed wyciśnięciem, wyjdę stąd jako przemielony wężyk czegoś do użytku dla kogoś, ale już nie będę sobą.

Nie ma sensownej odpowiedzi, na takie pytanie nie można odpowiedzieć jednym słowem, to jest źle sformułowane pytanie. Poza tym, czy nie widzi, że jestem z nią, przychodzę do domu, planuję, płacę rachunki, ona chyba nawet nie wie, ile kosztuje czynsz, bo co ją to obchodzi, nie lubi rachunków, ale to jest w porządku, przychodzę tutaj i wychodzę stąd, do niej i od niej, co mam odpowiedzieć na to pytanie?

Może wstanę i wezmę się za coś pożytecznego, za jakieś rzeczy, które kobieta doceni, a które się do niczego nie przydają, takie jak porządek w piwnicy, a może przyniosę jeszcze kompoty, które tam stoją od wieków, ona boi się ciemnych miejsc, zobaczy, że ją kocham, że dbam o nią, albo rower naprawię, będzie jak znalazł, wiosna, dętka poszła w październiku, albo samochód umyję, albo przybiję wieszak w łazience, do remontu jeszcze kawał czasu, dlaczego nikt mi nie powiedział, że to nie są pytania:

– Zrobisz to czy nie?

– Wyniesiesz śmieci czy nie?

– Masz ochotę posiedzieć sam czy nie?

To raczej zaczepki, groźby. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co ci odpowiedzieć, wszystko, cokolwiek powiem, będzie skierowane przeciwko mnie, ale ci wybaczam, bo cię kocham, nie zranię cię słowem ani uczynkiem, muszę zacisnąć zęby i pamiętać, że jesteś wrażliwa, pełna kompleksów i boisz się bardziej niż ja.

– Wiedziałam – mówi Basia i odchodzi. Wybieram wobec tego polubowne wyjście: – Muszę już iść.

Tak się nie da żyć, ale nie powiem jej tego, bo to minie, zajmiemy się czymś wspólnie, jak tylko wrócimy do siebie, bo teraz stoimy obok, nie rozumiem tego, ale tak jest, chociaż staram się ze wszystkich sił.

Wstaję od komputera, Baśki już nie ma, dzisiaj idzie na drugą na uczelnię, a potem do biblioteki, musi skończyć jakąś pracę.

Nie wiem, jak jej pomóc.

Może jednak pojadę na plener, na dwa dni, odpocznę.

Pomyślę.

*