143237.fb2
– Trochę ubrań.
– Przyniosłem kartony… Ale mogę ci zostawić mieszkanie…
Zbytek łaski, poradzę sobie… nic od ciebie nie potrzebuję, to nie moje mieszkanie, to mieszkanie po twoich rodzicach i ich rodzicach. Tak mi chcesz zapłacić za zmarnowane życie? Dzięki, nie. Wezmę tylko swoje naczynia i trochę rzeczy, moich rzeczy.
– Pomóc ci?
– Nie, dzięki. Poza tym ten kubek jest twój, ty z niego zawsze piłeś sok pomidorowy…
– Bo mi w nim dawałaś.
– Bo lubiłeś sok pomidorowy.
Po co to mówi? Nie chce wspominać ani przypominać, nie po to tu przyszła. Sypała trochę soli i pieprzu, tak jak lubił. Głupia.
– Nienawidzę soku pomidorowego.
– Szybko zmienił ci się gust!
– Zawsze nienawidziłem.
– To dlaczego piłeś?
Nie może powstrzymać się od tego pytania? A co ją to obchodzi?
– Bo kupowałaś!
– Bo myślałam, że lubisz!
Myślała, że lubię? Powiedziała, że jest zdrowy, piłem, żeby sprawić jej przyjemność, wlewała do kubka, wrzucała kostkę lodu, soliła i lekko pieprzyła, nawet nie było takie złe, ale piłem dla niej, wkładała w to tyle serca.
Patrzy na wieżę, niech ją sobie weźmie, lubi słuchać muzyki, ja sobie poradzę.
– To weź sprzęt.
– Kupiłeś go z pierwszej pensji.
– Ale lubisz słuchać przy sprzątaniu.
– Nie będę słuchać, będę czytać! Nie będę sprzątać!
Basia z podniesionym głosem? Nie rozumie, że mu nie zależy na sprzęcie grającym? Dla niej go kupił!
Książki, bardzo proszę, niech bierze, co chce. Nic mnie to nie obchodzi. Co ona myśli? Że będę się kłócił o jakieś rzeczy? Rzeczy nie są ważne, rzeczom nadają wartość żywi ludzie. Basia im nadawała wartość, teraz mogę to wszystko wypieprzyć na śmietnik, bierz, co chcesz, i idź, do kogo chcesz.
– Tu są twoje płyty…Nie będziesz mogła ich słuchać, jeśli nie weźmiesz wieży. Pokaż, co to za książka?
– „Tristan 1946”, Kuncewiczowej.
Czytała mi na głos, w Szczyrku, miałem gorączkę, leżałem całe pięć dni, nie jeździła na nartach, siedziała ze mną, i pożyczała z jakiejś wiejskiej biblioteki książki i czytała mi na głos. Nie oddaliśmy tej książki, ukradliśmy ją przez nieuwagę.
– Chcesz?
Czytałam mu, całe dwa dni mu czytałam, a on nawet książki nie chce zachować na pamiątkę.
– Nigdy mi się nie podobała…
– Podobała ci się!
– Nawet nie wiesz dlaczego!
– O, sam przyznałeś, że ci się podobała!
– Nic takiego nie powiedziałem!
– Powiedziałeś!
– Zawsze słyszysz tylko to, co chcesz usłyszeć!
– A ty nigdy nie słuchałeś! Nigdy mnie nie rozumiałeś!
Nigdy nie starałeś się mnie zrozumieć. To nasze żałosne małżeństwo od dawna było bez sensu, nie tylko dlatego, że miałeś inne dziewczyny!… Żałuję, że cię spotkałam… moja matka miała rację…
Jaka śliczna jest moja/niemoja Basia, kiedy tak wrzeszczy bez sensu. Powinniśmy byli się czasem kłócić, coś bym więcej o niej wiedział, teraz jest za późno.
– Twoja matka mnie zawsze lubiła!
– No właśnie, nie miała racji! I w ogóle nie będę z tobą rozmawiać, nie chcę cię więcej widzieć! Po moje rzeczy zjawi się kto inny!
– Z przyjemnością zobaczę kogokolwiek, kto nie będzie miał do mnie bezpodstawnych pretensji!
– A więc wyrzucasz mnie!
No właśnie, to było do przewidzenia, trzeba się było nie odzywać, po co.
– Co wyniosłeś na balkon?
Basia sięga do pudła, wyjmuje kafelek, patrzy na Piotra, to jest ładny kafel, słoneczny, żółty, ale piękny, faktura jak drewno, więc kupił takie, jakie chciał, a nie takie, jak ona chciała, zawsze robił to, co chciał. Basia odkłada kafelek do pudła, mija Piotra i wychodzi. Piotr wpatruje się z niedowierzaniem w pudła na balkonie. Nie te zamówił, na litość boską, skąd te się tam wzięły?
Drzwi się otwierają, wróciła, powiedz coś, powiedz, że to wszystko pomyłka, taka sama jak te cholerne kafelki. Ale Piotr stoi jak wryty, a Basia jadowicie rzuca od drzwi:
– I nigdy mi nie było z tobą dobrze w łóżku!
Sebastian wraca z zajęć, dzisiaj myślał, że nie wytrzyma do końca, ale nie mógł skrócić nawet o pięć minut rehabilitacji.
– Jeszcze raz, wyrzucamy woreczki za głowę i próbujemy nogami podnieść, bardzo dobrze, świetnie, Jacuś, nie tak daleko, bo wam za długie nogi urosną!