143237.fb2
– Najważniejsze, że my się umiemy porozumieć, umiemy korzystać z życia – powiedziałeś niedawno. – Wyjedziemy na długi weekend w góry, przejdziemy Orlą Perć od samego początku do końca.
A właśnie, że nie będziesz ze mną korzystał z życia, ja w czerwcu będę miała brzuch ogromny jak balon, z rozstępami na pewno, z dzieckiem w środku machającym nóżkami i rękoma, dzieckiem, które ssie swój palec w moim brzuchu, a ty będziesz korzystał z życia i szukał innej dziewczyny, koniecznie na siłowni, do podziwiania, do zachwycania się jej ciałem nieskazitelnym.
Moje marzenie?
– Żeby mój kot był zdrowy. Może pan coś zrobić, doktorze?
– Nie lubię usypiać zwierząt, jeszcze bym spróbował dać ten antybiotyk, dwa razy dziennie, tu zostawiam szczypczyki, proszę mu włożyć głęboko do gardła, o tak, wepchnąć, żeby nie wypluł, i zobaczymy. Czy on się kładzie na boku, czy cały czas jest w takiej pozycji? To niedobrze, jeśli siedzi, to znaczy, że cierpi. Niech pani da mu to jutro rano, dobrze? Jestem pod telefonem, zobaczymy. A pije wodę? Piersi kurzej też nie chciał? Od trzech dni? No, zobaczymy. Tu jest lekarstwo, tu peseta.
Różowy Dresik patrzy, kto był u mnie. Wygląda zawsze przez uchylone drzwi, żyje życiem trzaskającej windy, kroków zbiegających w dół lub wchodzących na górę.
Moje marzenie?
Chciałabym się tak zestarzeć, mieć sześćdziesiąt lat i nasłuchiwać, czy idziesz, czy wjeżdżasz windą, zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt. Głośna ta winda, słychać na którym jest piętrze, wizg nieprzyjemny, chyba że to ty, to wtedy serce rosłoby mi od tego zgrzytania, bo to twoja winda do mnie, i drzwi cicho przytrzymujesz, żeby Różowy Dresik nie słyszał, ale Różowy Dresik jest czujny, musiałbyś bardzo uważać…
Moje marzenie?
Żeby Różowy Dresik wychylił się następnego dnia z pretensją.
– Goście późno przychodzą… Z łaski swojej, niech pani zwróci uwagę, żeby windą nie trzaskali… – I złość, że do mnie tak, a do niej nie. Do niej tylko jakiejś przypadkowe osoby przez tyle lat, więc nie słyszę złości w jej głosie, tylko żal, żal mi Różowego Dresika, samotnego, i cieszę się, jak mnie upomina za to, że tak hałasujesz nocami w drodze do mnie.
Ksiądz Jędrzej wszedł do kawiarni i z miejsca zobaczył Piotra. Wymógł na nim spotkanie, choć spieszył się bardzo. Owszem, teraz nie widział go dokładnie, bo okulary zostawił w płaszczu, nie chciał się już cofać do szatni, był spóźniony, ale rozpoznał tę charakterystyczną czerwoną kurtkę, z suwakami na piersiach. Powie mu parę słów, niech człowiek nie rozłącza tego, co Bóg złączył, i pobiegnie dalej. Tak bardzo czas ucieka.
Szybko podszedł do stolika i usiadł.
– Miłość, miłość, ludzie często mylą stan zakochania z miłością… a zakochanie jest jak to, co pijesz, ten koktajl mleczny z owocami, ile go możesz wypić? Potem mdłości… A miłość jest jak źródlana woda… Gasi pragnienie przez całe życie… Oswój ją, przekonaj, wysłuchaj, nie po to brałeś ślub, żeby rezygnować w pół drogi. Miłość to odpowiedzialność… Ja cię zresztą uczył nie będę, sam to wiesz, spieszę się. Ty mi tylko powiedz, czy ty ją kochasz, czy nie? Bez kłamstwa…
Mężczyznę w kurtce zamurowało. Ksiądz, tutaj, w kawiarni, w koloratce, z przemówieniem o koktajlu mlecznym?
Całe szczęście, że wraca Ania, jakoś wybrnie z tej sytuacji.
– Misiu?
Zanim zdążył zareagować, ksiądz zbliża twarz do dziewczyny, a potem patrzy groźnie w jego stronę.
– Misiu? A kto to jest ta pani?
– Ania jestem – mówi Ania.
– Ania? Jaka Ania? Nie spodziewałem się tego po tobie.
Szybko się pocieszyłeś po Baśce.
I odchodzi gniewnie od stolika, potrącając ludzi.
Strasznie ciasno tutaj. Ale tego by się po Piotrze nie spodziewał.
– Kto to jest Basia? – pyta tymczasem Ania towarzysza przy stoliku.
– Nie mam pojęcia, ja go w ogóle nie znam! – odpowiada chłopak w czerwonej kurtce.
– To o czym rozmawialiście?
– Mówił, że po koktajlu owocowym będę rzygał… że mam pić mineralną – odpowiada chłopak tępo. – Coś takiego…
– Gazowaną? – pyta Ania i widzi, że jej chłopak nie kłamie.
– Patrz, facet w takiej samej kurtce. – Trąca w ramię swojego chłopaka.
Niedobrze, to zawsze głupio, jak ktoś jest tak samo ubrany jak ty. Ale mężczyźni mają do tego inny stosunek, bo chłopak nawet nie patrzy w jego stronę, tylko na oddalające się plecy księdza.
Róża poszła do garażu, zawiezie Basie do sądu i zostanie z nią. Buba i Julia też przyjdą, choć to niczego nie zmieni. Basia czeka, przechadzając się, wstępuje do sklepu za rogiem, kupi Róży sok winogronowy, bo jej się zachciewa, w ciąży ma się zachcianki. Wychodzi ze sklepu i staje jak wryta. Z olbrzymiego billboardu rozpostartego między rogami dwóch ulic patrzy na nią przepiękna kobieta. Nie, nie na nią, na kogoś, kogo kocha, kobieta uśmiecha się, ma prześliczne piegi, i bardzo szlachetny profil, i lekki uśmiech, ślad uśmiechu, a oczy zielonoszare i piękne mysie włosy, błyszczące, niezwykły kolor. Skamieniała Basia patrzy na Basie.
Zupełnie inną niż ta, którą widuje często w lustrze. Jej siostra, trochę podobna, ale o niebo piękniejsza, godna pożądania, tajemnicza. Basia stoi przed Basią jak wryta.
Poznaje, to zdjęcie Piotra, a w rogu logo firmy Krzyśka.
Sprzedał ją!
Róża zatrzymuje przy niej samochód, wychyla się z okienka i podąża za wzrokiem przyjaciółki.
– I chcesz mi powiedzieć, że facet, który robi takie zdjęcie swojej żonie, nie kocha jej?
Basia wsiada i patrzy, patrzy, patrzy. Przecież tak nie wygląda, nigdy tak nie wygląda, a Piotr to w niej zobaczył? Jak on zrobił takie zdjęcie? Nie jest nawet wymalowana, widać rzęsy, to ona ma takie długie rzęsy?
I te cholerne piegi widać, pięknie w nich tej dziewczynie z billboardu.
Jeśli mnie taką widzisz, dlaczego mi to zrobiłeś.
Piotrusiu?
Nienawidzę cię!
Buba pochyliła się nad kotem i pogłaskała czarną główkę, otworzył zmrużone oczy i popatrzył na nią tak, że ścisnęło się jej serce.
– Kochany – wyszeptała w czarne futerko – proszę cię, żyj.
Od trzech dni nie zjadł nic, dzisiaj w nocy zabrudził podłogę wokół kuwety, co mu się nigdy przedtem nie zdarzało, nie widziała, żeby choć wodę pił, drobnymi pociągnięciami różowego języczka, wolno, niechętnie, jak przedwczoraj.
Weterynarz co prawda zaproponował, żeby wobec tego przyjechała, ale rano ma operację ciężarnej suki, więc rano nie. Trochę później. Buba nie chciała jechać przez miasto, w tramwaju, z kotem uwięzionym w koszyku, zamkniętym w torbie, osaczonym przez ciemność i nieznane odgłosy. Więc muszą zaczekać do popołudnia.
– Poczekaj, wytrzymaj, jeszcze trochę wytrzymaj, do popołudnia wytrzymaj, proszę cię, nie męcz się, zaśnij, muszę iść, ale wrócę niedługo, wtedy się pożegnamy.
Piotr wyszedł z domu późno, tak jakby nie chciał zdążyć na swoją własną rozprawę rozwodową. Długo czekał wczoraj na Jędrzeja, wypił dwa piwa, niepotrzebnie – nie mógł zasnąć. A dzisiaj rano nie zdążył nawet napić się kawy. Przyspieszył kroku i kiedy skręcił w Malowniczą, spotkał się oko w oko z Basią o rozmiarach szesnaście na dziesięć metrów. Stanął jak wryty.
Baśka zdecydowała się za jego plecami sprzedać jego zdjęcie? To nie były zdjęcia na sprzedaż!