143237.fb2
– I to ci widać odpowiadało. Sebastian krzywi się.
Nie to chciałam powiedzieć, Sebek, ale nie umiem nic innego, nie wiem, co zrobić, me chcę wylądować w roli petenta, myśli Róża.
– Ale ja nie chcę występować w roli petenta – mówi Sebastian. – Nie wiem, czego ty chcesz.
Nie powiedziałeś mi, że mnie kochasz i że moglibyśmy być rodziną, że będzie inaczej, a chcesz, żebym ja to powiedziała? Nie mówisz, bo widocznie nie chcesz, więc nie będę się kompromitować. Poradzę sobie, rodzice mi pomogą, nie potrzebuję cię ani nasze dziecko cię nie potrzebuje, mogę być sama, bo już nie będę sama.
– Wszystkiego – mówi wobec tego banalnie Róża. – Chcę wszystkiego.
A więc to tak wygląda. To jest miłość, to drżenie i lęk, i ciało, które pęka jak dojrzały owoc, to czekanie, żeby jeszcze i żeby już, jednocześnie, żeby trwało i skończyło się, żeby nigdy i żeby zawsze.
Myła delikatnie podbrzusze, jasne kropelki krwi spływały do wanny, łącząc się z wodą w lekko różową smużkę. A mówili, że nie będzie zdolna się kochać, że zniszczona śluzówka, pytali, czy używa środków zwilżających.
Głupi, głupi ludzie.
Zobaczył to, co ona widzi w lustrze?
Nie, w pokoju było ciemno.
Nagle ścisnęło ją w gardle i w brzuchu, wytarła się, włożyła szlafrok frotte, stanęła przed lustrem.
– Boże, dlaczego ja? Dlaczego?
– Buba, jesteś tam?
Nie może odpowiedzieć. Tłumi płacz, urywane łkanie, które przed chwilą ogarniało cały świat, wyciera oczy, Boże, jak ona wygląda, gdzie jest puder, trzeba tę twarz dosilić jakimś blaskiem, oczy odkrążyć.
– Buba, otwórz, stało się coś?
Głos Krzysztofa zaniepokojony, wydaje mu się, że ją kocha, mogliby być szczęśliwi, być może, ale nie sprawdzą tego.
Nie narazi go.
Ponieważ go kocha.
Nie zrobi mu tego.
Nie unieszczęśliwi go.
Nie żałuje, że to zrobiła, ale nie chciała iść w ciemność bez niego.
Teraz będzie jej towarzyszył dotyk jego rąk, ciało zapamięta wszystko, będzie jej lżej.
Buba otwiera drzwi, stoi tam, zaniepokojony, w samych majtkach, z torsem nagim, do którego ona już nie powinna mieć dostępu.
Zrobi to. Nie, nie zrobi. Nie może. Musi.
Musi.
– Ubieraj się i zjeżdżaj.
Krzysztof myśli, że to żart, jest speszona, dawna Buba wzięła górę nad tą uległą, ciepłą, oddającą się Bubą, którą kocha. Nie szkodzi.
– Nigdzie nie pójdę – mówi, ale Buba wymija jego wyciągnięte ręce i idzie do kuchni.
– Buba…
Krzysztof stoi prawie nagi w przedpokoju. To choroba, to narkotyki, on z tym powalczy, to nie ona, tamta leży ciepło w jego ramionach i należy tylko do niego, to ta zabiera mu tamtą, ale on wie, jak się z tym walczy.
– Buba, to nie jesteś ty – mówi odważnie.
Ale ta Buba, niechętna, odwraca się, ma twarz ściągniętą złością i głos pełen obojętności, kiedy mówi:
– Krzysiu, zabieraj swoje zabawki i spierdalaj. To niemożliwe, pomyliło mu się, tak się do nikogo nie mówi, nie po czymś takim.
– Nie mów tak do mnie. – Głos Krzysztofa jest łagodny, jakby mówił do dziecka niegrzecznego, do trzylatka jakiegoś, nie do kobiety.
– Mam się tobą pozajmować? Żartujesz chyba.
– Buba. – Trzeba postawić granice, trzeba być silnym, nie dać się w to wciągnąć. – Buba, nie mów tak. Jesteś zdenerwowana…
– Kotku – mówi Buba – ja? Może byłeś moim pierwszym, ale na pewno nie ostatnim. Czego chcesz? Przytulić się?
Pogmerać jeszcze we włoskach? Bo się czujesz odrzucony? Czy przespać się? Mam na dzisiaj inne plany, wychodzę, więc radzę ci, zbieraj dupę w troki, mój czas jest zbyt cenny, żebym go musiała na ciebie tracić.
Siedział na łóżku nieruchomo i przywoływał każdy najdrobniejszy szczegół. Wtedy, po tym wypadku, czuł się tak samo.
Chodnik bez żadnego uszczerbku, nic, płyta przy płycie, gładki. Krawężnik jasnoszary, porządny. Włosy tamtej, włosy mocne, proste, jedwabne. Brwi ciemne, nosek zadarty, ale lekko zadarty.
Podbródek o linii owalnej, ze śmieszną dziurką na brodzie. A może mu się wydaje. Twarz… Twarz? Ale szyja długa, bardzo długa, łabędzia szyja i te piersi… miękkie. Dotyk głowy na jego ramieniu. Jeszcze tam było ciepło… Ale nie od dotyku tamtej dziewczyny.
Od dotyku Buby. Buba miała zielonkawe oczy, z barwnymi plamkami, miała farbowane włosy, czuł pod ręką ich sztywność. Była szczuplusieńka, nie podejrzewał, że aż tak chuda. Na jej ramieniu, gdy się podniosła, zauważył brzydkie siniaki. Od wkłucia.
Morfina?
Leżała na jego ramieniu, tam było jeszcze ciepło od Buby, nie od tamtego wspomnienia.
Nie zauważyli, że Buba, znikająca i pojawiająca się jak duch, ma problemy? Że jest sama jak palec?
I kazała mu spierdalać.
To było niepojęte.
Wyrzuciła go, żeby nie widział, jakich zniszczeń dokonały narkotyki.
Za oknem było ciemno, choć od wschodu wchodziła na niebo śmiało jaśniejsza łuna.