143237.fb2
– Ja? – Basia jest oburzona. – Ja lubię ćmy… jak Buba…
Są takie… szukające światła…
Piotr przygląda się ćmie. Jasne skrzydła, ciemny odwłok, usiadła na chwilę, żeby odpocząć i znowu zaczyna taniec na szybie. Jeszcze nie wie, że druga połówka okna otwarta, że nie musi walczyć z przezroczystym murem.
Szarpie się, próbując przebić szybę i znowu siada.
– Zgaś światło, to jej będzie łatwiej znaleźć wyjście…
Teraz nie wie, gdzie lecieć…
Piotr gasi światło i wraca do Basi.
– Wszyscy mamy coś z ćmy, prawda? Wszyscy szukamy czegoś, co jasne i prawdziwe… jak ona… Piotruś, przynieś od Buby te kwiatki i sprawdź, czy w jej mieszkaniu wszystko OK. Ona w takim stresie, że może zostawiła jakiś gaz, albo co…
Mogę cię już nigdy nie spotkać, ale mam nadzieję, że mi wybaczyłeś.
Jeśli mogłam przyjąć ciebie, nie stanie się nic złego. Lub inaczej, wszystko, co się stanie, będzie najlepsze dla mnie i najlepsze dla ciebie. Nie boję się dzięki tobie.
Buba zasypia.
Piotr zamyka za sobą zielone drzwi. Wszystko sprawdził, wodę wyłączył. Doniczki zabiera, czasem trzeba będzie wywietrzyć, ot co. Znowu ktoś wykręcił żarówkę na korytarzu. Trzeba było zostawić otwarte drzwi do siebie, byłoby jaśniej.
Cicho, po omacku zamyka drzwi, jak Buba, niepostrzeżenie, żeby nie sprowokować sąsiadki. Nie chce mu się rano biec po warzywka ani masełko, nie chce mu się rozmawiać.
Wczoraj wieczorem wydawało mu się, że widzi światło w oknach Buby, ale oczywiście to mogło być przywidzenie, jakaś gra kolorów, coś się może odbiło w szybach. Jak wychyli się z okna w kuchni, widzi tamte okna. Dwie doniczki mizernego bluszczu. Podobno kwiaty niezbyt dobrze się chowają przy chorych, zadbają o nie, jak Buba wróci, to się ucieszy.
Klucze wypadają mu z ręki, Piotr ostrożnie odstawia doniczki. A jednak uchylają się drzwi sąsiadki, stanęła w nich jak duch, też na świetle oszczędza czy jak?
Dał się złapać. A Bubie się udawało.
– Panie Piotrusiu, to pan?
– Dobry wieczór pani – mówi grzecznie Piotr i głowa sąsiadki wędruje w jego stronę.
– Co pan tam robi?
Piotr schyla się po doniczki.
– Kwiaty przenoszę.
– Kwiaty? Jakie kwiaty? Po co pan się tam dobija, panie Piotrze? Tej dziewczyny, co ganiała za kotem, już tam nie ma. Pewnie umarła, jak jej ciotka.
Piotr czuje, jak jeżą mu się włosy. Co ona mówi?
– Pan się kotem zajmuje?
– Nie – Piotr nie wie, jak rozmawiać. Jak się rozmawia z wariatami?
– Bo mnie się wydawało, że kota czasami słyszę, ją rzadko kiedy.
Piotr potyka się o wycieraczkę, psiakrew, co za egipskie ciemności! Właściwie mógłby wkręcić żarówkę sam, nie czekać na administrację.
– Co pan tam robi? Nie zrobił pan sobie krzywdy?
– Światła nie ma, wykręcili żarówkę, potknąłem się.
Różowy Dresik cofa się, żeby dopiero teraz zapalić światło u siebie. W jasnej smudze Piotr widzi, jak kobieta maca ręką po ścianie. I nagle stają mu przed oczyma wszystkie zakupy, które wciskał w wyciągniętą rękę, oczy zawsze zakryte okularami słonecznymi, rozliczanie się z tych zakupów z milczącą, antypatyczną, prawie niemą córką Różowego Dresika raz w miesiącu.
Różowy Dresik jest niewidomy.
Buba ma jasną chustkę na głowie. Nie lubiła peruki, pociła się. Wszystkie cztery oddała Róży. Na pamiątkę.
Nie chce już nigdy w życiu nosić peruki. I nie będzie.
Ksiądz Jędrzej rozgląda się nerwowo, są wszyscy oprócz Krzysztofa, a właśnie zapowiedziano odprawę pasażerów. I czy to ta Buba, która mu szeptała, nie mów, tylko nie mów nikomu? Może trzeba było wcześniej powiedzieć, że to o nią chodzi?
Sebastian zarzucił na ramię mizerną torbę, bagaż podręczny Buby. To wszystko, cały jej majątek? Jedna walizka oddana na bagaż i ta torba?
Piotrek trzyma Bubę w ramionach i unosi ją lekko nad ziemią.
– Dziękuję – szepcze jej do ucha – dziękuję, że byłaś tak blisko, że zawsze o każdej porze dnia i nocy można było zapukać w twoje zielone drzwi. Będziemy zaglądać do mieszkania, nic się nie martw.
Głupio to zabrzmiało, ale nic mądrego nie przychodzi mu do głowy. Tak jakby Buba głównie martwiła się mieszkaniem, jakby nie miała poważniejszych spraw!
Idiota ze mnie, myśli Piotr i jeszcze raz mocno przytula Bubę do siebie.
– Pasażerów odlatujących do Nowego Jorku prosimy o zgłaszanie się do odprawy paszportowej.
A więc to już.
– Pamiętaj, powieś drugi kryształek, jak się urodzi. One robią tęczę, a tęcza… – szepcze Buba w brzuch Róży.
– Tęcza jest symbolem przymierza z Bogiem, a nie przesądem – wtrąca ksiądz Jędrzej. – No, dość tego. Idź już. – Dodaje, ale rozgląda się, szuka czegoś, obserwuje wejście do hali.
– Buba, dzięki, dzięki za wiesz co – Sebastian nachyla się do ucha Buby, dziękuje jej za dziecko, kto wie, co by było.
– Krzysiek nawet nie przyszedł się pożegnać? – Julia szepcze, ale Buba to usłyszała.
– I bardzo dobrze. Jeszcze Roman. Jeszcze Julia. Ostatni uścisk.
Jędrzej rozgląda się coraz bardziej nerwowo.
– Gdzie jest ten opiekun Buby? – szepcze Piotrek. – Przecież nie może sama lecieć, przecież miał się nią ktoś zająć, przecież…
Ksiądz Jędrzej macha ręką.