143276.fb2
Do Sądu Rejonowego Wydział Karny za pośrednictwem odwołuję się od decyzji nr rej. 1328/01 w sprawie wykroczenia ruchu drogowego. Dnia… 01 r. Straż Miejska wylegitymowała mnie za niewłaściwe parkowanie pojazdu marki. Mandat podpisałem krzyżykiem – taki mam rodzaj podpisu. Strażnik miejski powiedział, że sprawę wobec tego kieruje do Kolegium ds. Wykroczeń i widać słowa dotrzymał. Nie było moim zamiarem obrażenie kogokolwiek, a tym bardziej przedstawiciela władz lokalnych…
Podniosła oczy na mężczyznę. Uśmiechał się.
– To dowcip? – zapytała ostro.
Była w pracy i nie miała czasu na głupie dowcipy.
– Nie, proszę pani – odezwał się łagodnie, a oczy dalej mu się uśmiechały. – Załączam stosowne dokumenty, wzór podpisu z banku itd.
Zacisnęła prawą dłoń. Nie wierzyła ani jednemu słowu. Ale skoro ludziom się chce wyprawiać takie rzeczy… Była zła na siebie, że w ogóle się odezwała, że zapytała o cokolwiek. Ona nie była od myślenia. Była od przepisywania.
– Proszę usiąść i zaczekać.
Położyła ręce na klawiaturze i spod jej palców popłynęły słowa do sądu rejonowego w sprawie nr rej. 1328/01. Zleciła komputerowi „drukuj” i dopiero wtedy ponownie spojrzała na mężczyznę.
Był niski. Niewiele wyższy od niej. Gdyby włożyła buty na obcasach, nie mógłby się pokazać przy niej na ulicy. I miał ładne włosy. Gęste. Jakby mu je przeczesać ręką, tak jak robią na filmach – pewno nawet by nie poczuł przez tę gęstwinę. Ile czasu musi spędzać u fryzjera? Był dobrze ostrzyżony, nie za długo, nie za krótko. I miał ładne dłonie. Zauważyła od razu, jak tylko jej podał te swoje bazgroły. Fajne męskie dłonie, zadbane i silne.
Drukarka zrobiła pipipipip.
Czy doszczętnie zgłupiała, żeby tak myśleć? Widać ma za dużo czasu. I nie zapytała, w ilu kopiach. Co się z nią dzieje?
– W dwóch egzemplarzach, jeśli pani tak uprzejma. Pani tak uprzejma. Przecież od tego tu jest.
– Dwadzieścia złotych – powiedziała ugrzecznionym tonem.
To jest klient, a ona tu pracuje. Nie może o tym zapominać. Coś widać wisi w powietrzu, że zapomniała.
– Dziękuję pani. – Mężczyzna podniósł się i położył pieniądze przy komputerze.
– Rachunek?
– Nie, dziękuję pani.
Kiedy podawała mu kartki, ich dłonie zetknęły się na moment. Zdrętwiała, a on był już przy drzwiach.
Jego „do widzenia” pozostało bez odpowiedzi, drzwi się zamknęły. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Wstała od komputera i miała wrażenie, że stoi nie na własnych nogach. Nigdy, przenigdy się jej to nie zdarzyło. Żeby w sposób tak fizyczny zareagować na obcego mężczyznę. Może to ta pogoda, na pewno spadło ciśnienie. Jest tak strasznie duszno. Od wczoraj niebo zaciągało się szarością, będzie deszcz.
Otworzyła okno i odetchnęła pełną piersią. Listopad – i tak ciepło! Patrzyła na ulicę bezmyślnie, choć było tyle pracy. Na jutro musi skończyć przepisywanie pracy magisterskiej, a on wychodzi z bramy, jest w nim coś przyciągającego wzrok, a przecież niscy mężczyźni nie są przystojni, i jeszcze dwa krótkie podania do spółdzielni mieszkaniowej. Boże, stanął i spojrzał w górę!
Odskoczyła od okna jak oparzona. Zobaczył ją czy nie? Jaki wstyd!
Siadła przy komputerze i zaczęła płynnie wystukiwać zdanie. Jakie szczęście, że kiedyś zrobiła kurs maszynopisania! Tu jej na pewno nikt nie będzie szukał. Może zacząć wszystko od początku.
Wnoszę o rozwód z winy mojego męża Ireneusza D. syna Józefa i Michaliny, który mimo że ze mną ożeniony od lat nie spełnia swoich obowiązków i nastąpił trwały i długi rozkład pożycia, na co dowody ja mam, Wysoki Sądzie, i przedstawię Wysokiemu Sądowi, bo to drań taki i obibok, chyba żeby Sąd mu powiedział, bo przecież dzieci mamy, może się on opamięta, Wysoki Sądzie…
Spojrzała na ekran i jeszcze raz przeczytała przedziwny pozew. Gołym okiem widać, że ta kobieta nie chce się rozwodzić! I sąd będzie miał ubaw po pachy razem z Ireneuszem D. I po licho wtrącać się do cudzego życia? Nie! Nie i jeszcze raz nie. To jest BIURO PRZEPISYWANIA NA MASZYNIE. Nic więcej.
Dlaczego kobiety nie mogą pogodzić się z tym, że przestają być kochane?
Ona pogodziła się już dawno. Na umierającą miłość nie ma lekarstwa. Można tylko odejść. Próbować zapomnieć. Nie żyć złudzeniami. Przestać się oszukiwać. Wstawać rano, jeść samotnie śniadanie. Pracować. Nie myśleć o głupstwach. Nie czekać. Tak jak ona.
To podanie w sprawie nieprawidłowego parkowania jej zaszkodziło.
Od bardzo dawna starała się odzyskać spokój i właściwie pogodziła się ze swoją samotnością. Wracała do domu późno, po drodze kupowała coś do jedzenia, brała prysznic i przebierała się w długą domową suknię z miękkiego aksamitu. Wyglądała w niej jak z innej epoki. Rozpuszczała długie włosy, przez cały dzień ściągnięte w węzeł i musiała przyznać – wyglądała jak… jak… kobieta. No, może nie piękna, ale na pewno interesująca. Podwijała nogi na fotelu i włączała Bregovica. Cichutka muzyka łagodziła jej rysy, a ona czytała prawie do północy. Książki były jej całym światem. Podróżowała. Była w miejscach, o których tylko mogła marzyć. Płakała nad nieszczęściami innych, nie wstydząc się łez, a czasem śmiała się głośniej, niż śpiewał Sting. Rano zaś budziła się i znowu wiązała włosy w ciasny węzeł na karku, ubierała się w skrojona prosto szarą lub beżową sukienkę, która ukrywała jej kształty. Tak trzymać.
Ranek następnego dnia był inny. Zamyślona stała przed lustrem przy drzwiach, gotowa do wyjścia, a potem jednym ruchem dłoni wyciągnęła spinkę. Włosy rozsypały się na ramiona. Wyglądała zdecydowanie bardziej… atrakcyjnie. Dlaczego właściwie nosi spięte? Powinny czasem odpocząć. Dzisiaj odpoczną.
BIURO PRZEPISYWANIA NA MASZYNIE tego dnia wydało jej się jeszcze bardziej ponure. A spędza tu połowę swojego życia! Nigdy nie zwracała uwagi na ściany, nagie i surowe, smutne po prostu. I gdyby postawić w oknie jakieś kwiaty… A może wręcz nie w oknie, tylko przy fotelu? Tam, w rogu? Byłoby na pewno przyjemniej…
Po co zawracać sobie głowę takimi rzeczami. Dziś naprawdę ma sporo pracy. Włączyła komputer i na ekranie wykwitały nowe słowa w związku z powyższym uprzejmie proszę o ponowne rozpatrzenie…
Było już po czwartej, kiedy spojrzała na zegar u dołu ekranu. Jak to dobrze, że żona Andrzeja D. nie przyszła, podanie jeszcze nie było gotowe.
Odchyliła głowę do tyłu, bolał ją kark i w ogóle jakoś tak… I wtedy skrzypnęły drzwi i stanął w nich On.
Chwyciła jedną ręką włosy, skręciła je mocno, a drugą grzebała w torbie w poszukiwaniu spinki. Była zła na siebie, jak dawniej. Co też jej strzeliło do głowy! Upięła włosy, a on stał i przyglądał jej się spokojnie. To trwało wieczność.
– Dzień dobry – powiedział. – Właściwie…
– Słucham. – Opanowała się szybko i wzrok jej stwardniał.
– Chciałem panią zaprosić na kawę. – Nie uśmiechał się tak jak wczoraj, był spięty.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziała służbowo. – Po pierwsze, nie pijam kawy, po drugie, nie mam zwyczaju umawiać się z klientami, po trzecie, mam dużo pracy. Coś jeszcze?
Mężczyźnie twarz się lekko skurczyła, a może jej się przywidziało.
– To przepraszam – powiedział, a ona znowu położyła dłonie na klawiaturze.
Drzwi trzasnęły, nie podniosła głowy i wpatrywała się w zegar u dołu ekranu. Minuta, dwie, trzy. Wychodzi z bramy, pilnować się, żeby nie podejść do okna, tak głupio się zachowała, i po co to tłumaczenie, po pierwsze, po drugie.
Była zła. Była zła na siebie. Nie powinna… I te włosy… Przestańmy się oszukiwać. Po prostu miała nadzieję, że go jeszcze zobaczy. Mężczyznę, który policjantowi podpisuje się krzyżykiem! Który na pewno drwi ze świata i z takich jak ona kobiet. Mężczyznę, który – nie ukrywajmy tego – zrobił na niej wrażenie.
W związku ze zmianą mojego statusu zawiadamiam odpowiednie organy…
Nazajutrz przyszła do biura wcześniej niż zwykle. Źle jej się spało, obudziła się nad ranem przerażona.
Siedziała przed ekranem komputera już trzecią godzinę, kiedy wszedł. Powiedział uprzejmie, bez śladu zakłopotania i już bez tego beztroskiego uśmiechu:
– Mam dwie strony tekstu, można prosić o przepisanie na jutro?
Starała się na niego nie patrzeć, ale to było bez znaczenia. Jego głos robił swoje. Był głęboki i ciepły, choć obcy. Petent.
– Proszę bardzo.
Po jego tekst sięgnęła, kiedy zapadł zmierzch. Zapaliła lampkę przy biurku. Pomyślała, że może dłużej popracować.
Ależ tu nie było początku! Co za niechlujstwo!
Otworzyła nowy plik i zaczęła pisać:
… wyglądałaby jak łania. Tak ruszają się tylko zwierzęta pełne wdzięku i wolne. Nie wyobrażam sobie, jaka by to była przyjemność iść koło tej smukłej kobiety. Mógłbym być zazdrosny o spojrzenia innych mężczyzn, więc kupiłbym kolorowe parasole i otoczył ją ze wszystkich stron. A mimo to królowałaby i na ulicy, i wszędzie, gdzieby się znalazła. Myślę, że ziemia, po której chodzi, jest jej własnością, tak pewnie stawia każdy krok…
Przerwała. Na pewno się pomylił. Dał jej niewłaściwe kartki. Nie ten tekst. To są jakieś prywatne zapiski, nie wolno jej nawet tego czytać. A mimo to przebiegła wzrokiem spięte czerwonym spinaczem kartki. Ukradkiem, szybko.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Docieram do siebie z trudnością i znajduję w sobie pokłady uczuć, których istnienia nie podejrzewałem. Bezbronność, z jaką patrzy, wzrusza, nawet obojętność i gniew nie są w stanie jej osłonić. Ale czułem, kiedy dotknęła mojej ręki….
Odłożyła rękopis. Serce jej biło szybko, jakby biegła nie wiadomo dokąd, a teraz czas zatrzymać się i spojrzeć za siebie. Oto poznaje tego mężczyznę, wbrew jego woli. Niechcący. Tak jakby podglądała kochającą się parę przez dziurkę od klucza. I już nie można się wycofać, bo zauważą. Można tylko zamknąć oczy. Zamknęła oczy i pomyślała, że o niej nigdy nikt… w ten sposób. A może to pisarz? Może poeta? I podpisuje się krzyżykiem? Otrząsnęła się ze smutku, który nagle zawisnął w powietrzu. Trzeba mu oddać ten tekst. I nie trzeba było go czytać.
Mieszkanie wydało jej się nieprzyjemne i zimne. Leżała w wannie z przymkniętymi oczyma. Od razu po kąpieli wtuliła się w kąt na tapczanie. Nie mogła czytać, nie chciała słuchać muzyki. Chciała tylko spać, nic więcej.
W środę Mężczyzna pojawił się tuż przed zamknięciem.
– To nie jest chyba ten tekst, który pan chciał, który… który ja… – plątała się, a on patrzył jej prosto w oczy, być może trochę speszony.
– Rzeczywiście. Przepraszam panią. Tu jest ten właściwy. Będę jutro po południu, zdąży pani?
Zdąży. Zanim się zorientowała, już go nie było.
Wyobrażam sobie, że włożyła buty na obcasach. Wyglądałaby wtedy jak łania… Przyglądałem się jej, jak pisze. Jak delikatnie jej palce biegną po klawiaturze, a jej oczy mają wzrok zwierzęcia, które się kryje. I oby nikt tego nie zauważył.
Jak on śmie! Jak śmie robić sobie z niej pośmiewisko, idiotkę. Taki tani chwyt, taki… bezczelny typ, niedobry człowiek, który będzie bawił się jej zażenowaniem. Przewracała kartki w pośpiechu. O proszę!…
Wczoraj nasze ręce spotkały się po raz pierwszy. Miałem uczucie, jakbym dotknął płomienia, który nie parzy, ale w którego cieple można grzać się całe życie. Podniosłem oczy. Twarz niedostępna i obca. Co zrobić, żeby móc się zbliżyć? Jest taka jak jej włosy – puszczone z uwięzi żyją własnym życiem.
Na przemian oblewała się rumieńcem i bladła ze złości. Tak ją zaczepiać! Wydawać sądy o niej! Znać ją tak dobrze…
Co mogę zrobić, żeby strach nie paraliżował jej oczu, jak wtedy, kiedy zaprosiłem ją na kawę?
Strach! Też coś! Po prostu nie bawi się w takie gierki. Oczywiście, że przepisze ten tekst i odda. Jakby nie był o niej. Jakby to nie była jego zabawa. Po prostu ma zadanie do wykonania. Ze złością położyła ręce na klawiaturze. Wydrukowała tekst i spięła spinaczem. Granatowym. Ot co!
Długo przewracała się na łóżku. Kołdra była za gorąca, bez kołdry chłód listopadowej nocy przenikliwy. Litery z ekranu komputera układały się w słowa, które nie chciały zniknąć.
…Przecież chodzi tylko o szansę, nic więcej. Żeby nie przegapić czegoś, co może być istotne.
Nie miała żadnych złudzeń. Nie była pięknością. Nie była już nastolatką. Była dojrzałą kobietą, a takim podobne rzeczy się nie zdarzają. Jeśli są naprawdę. Więc to nie jest prawda, tylko jakieś nieporozumienie. Gra jakaś. Która ma ją zniszczyć. Odsłonić. Zniewolić. Nie da się.
Ranek zastał ją przy stole. Kawa dymiła.
Otworzyła szafę i spod stosu szarych i beżowych rzeczy wydostała nie noszoną od dawna sukienkę z czerwonego kaszmiru i czarny żakiet. Nie ma co się ukrywać, udawać, że się boi. Nie boi się i on to zobaczy.
Stanęła przed lustrem i zaczęła czesać włosy. Długie, spadają poniżej ramion. Błyszczące po wczorajszym myciu, nie związała ich na noc, luźno i swobodnie próbują teraz wolności, skręcając się w małe loczki tuż przy twarzy. Odrzuciła do tyłu głowę. Tak będzie dzisiaj wyglądać.
Kiedy wszedł, był niewątpliwie zaskoczony. Nawet bardzo. Przyglądała mu się z satysfakcją. Uśmiechnęła się. Powiedziała:
– Za ekspres stawka jest podwójna.
I ani słowa więcej. Wyciągnął pieniądze, podziękował, chwilę się wahał, a ona dalej się uśmiechała:
– Coś jeszcze? Pan wybaczy, mam dużo pracy.
Patrzył na nią z uwagą, jakby chciał zobaczyć coś, czego chyba nie dojrzał, bo odwrócił się i wyszedł.
A ona ponownie siadła przed ekranem i skończyła odłożony pozew w sprawie męża Ireneusza D. Drania i obiboka.
Nie dała się nabrać.
W nocy kołdra znowu wydawała jej się za ciężka i gorąca. Odkrywała się, a wtedy chłód listopadowy przenikał ją do szpiku kości. Zasnęła nad ranem umęczona. Po raz pierwszy spóźniła się do biura.
Przed drzwiami stał niechlujny chłopak z walkmanem na uszach.
– Pani Hanna M.? Przesyłka dla pani.
Wrócił do samochodu, po tę przesyłkę a ona otworzyła drzwi. Podstawił jej do podpisania kwit. Kwiaty położył na biurku i zniknął.
Bukiet był olbrzymi. Różnokolorowy. Nazw niektórych kwiatów nie znała. Do wysokiej róży dołączona była koperta. Rozerwała ją i zaczęła czytać:
Przepraszam, jeśli Panią uraziłem. Przepraszam, że nie byłem szczery. Nie miałem innego pomysłu, jak przyjść do Pani z podaniem, które by zwróciło Pani uwagę. Wiem, że po pracy nigdzie Pani nie bywa. Przepraszam również za to, że uczucia, które mną targnęły, przypisałem także Pani. To we mnie jest strach przed światem, któremu próbuję się opierać. Kiedy dotknęła Pani niechcący mojej ręki, poczułem, jak skorupa, w którą się zaklepiłem wiele lat temu, pęka. Nie umiałem sobie z tym poradzić. Pani odmowa była tak stanowcza, że chwyciłem się ostatniej deski ratunku – tych tekstów, które musiała Pani przepuścić przez komputer. Miałem nadzieję, że jeśli pozna Pani prawdę, wspólnie możemy dać czemuś szansę… mój telefon… będę czekał…
W podpisie krzyżyk.
Nie musi dzisiaj pracować. Po prostu wywiesi kartkę: „Biuro nieczynne z powodu choroby”. Ot, takie proste. Kiedy przycinała kartonik z tą informacją, do pokoju weszła żona Ireneusza D.
I wtedy zrobiła coś, czego nie miała prawa robić.
– Niech się pani zastanowi – powiedziała, podając jej przepisany pozew. – Przecież pani go kocha. Dopóki ktoś chce kochać, jest jeszcze szansa.