143301.fb2
Donka zaśmiała się.
— Jak to tak?... Szukać? Na drodze jaką spotka i patrzy, czy będzie dobra na żonę dla ciebie, czy nie?... To zabawa.
— Wcale nie — ujął się za ojcem Wasyl. — Przecież zna ludzi tych i owych. Wie, że ten ma córkę czy tamten. To trzeba zobaczyć, jaka ona w domu. Czy ładna, czy gospodarna, czy zdrowa, jak jest koło niej. To się zajeżdża, niby przypadkiem, na pogawędkę i patrzy się. Wszyscy tak robią. Taki zwyczaj na świecie.
Donka była ubawiona. Iskrzyły się jej oczy i rozchylały w śmiechu wargi.
— No i co? — zapytała przechylając kokieteryjnie głowę. — Wypatrzył coś dla ciebie? — Nie wypatrzył, bo i nie o patrzenie mu chodzi. Swoje jakieś sprawy miał.
— To ty, biedny, jesteś zmartwiony — chichotała Donka, której nie opuszczał dobry humor. Wasyl powiedział ponuro:
— A tobie, Donka, w głowie tylko jedno: naśmiewać się ze mnie.
— Wcale się z ciebie nie naśmiewam — spoważniała nagle. — Ot, po prostu wesoło mi.
— To dlaczego mówisz, że ja się mam martwić? Przecież wiesz, że się cieszę.
— Wcale nie wiem, że się cieszysz. Skąd mogę wiedzieć? Siedzisz smutny, w trawę oczy wbiłeś, skąd mam wiedzieć, że się cieszysz? Wasyl chrząknął kilka razy i spod oka spojrzał na nią.
— Cieszę się, że obawa przeszła, że mi ojciec dziewczynę nie po sercu wybierze. Pomyśl sama: gdyby tobie na przykład takiego chłopaka gwałtem dawali, któren się tobie nie podoba.
Donka lekko wzruszyła ramionami. » — E, który by tam mnie chciał. I nie w głowie mi takie rzeczy.
Wasyl znowu spochmurniał.
— Bo pewno w mieście zostawiłaś jakiegoś, który ci się podoba?
— Nikogo nie zostawiłam.
— Nikogo? — zapytał nieufnie. — A może i nikogo. Bo ci się tak ten pisarz z gminy, pan Latosik, podobał... Wiadomo, krawat zielony nosi, perfumami od niego zalatuje.
Donka prychnęła jak kotka.
— To i co, że zalatuje? Czy to ja perfum nie wąchałam?
— A jednak jedwabną chusteczkę nałożyłaś.
— A cóż to, nie wolno mi chusteczki nałożyć?
— Pewno, że wolno. Czemuż nie? Głównie wtedy, kiedy jest dla kogo.
— Każdy gość jest gościem. A ten pisarz to nawet zezowaty.
— Zezowaty, nie zezowaty — zauważył Wasyl. — A wszystkie za nim latają.
— Jak wszystkie to nie ja. Coś ty, Wasyl, do niego upatrzył? A choćby mi się podobał, to dla ciebie przecież rzecz obojętna.
Wasyl wywiercił palcem w darni sporą dziurę, zanim odpowiedział:
— Jakby było obojętne, to ja by nic nie mówił. Widać nieobojętne.
— Nie rozumiem, co ci może na tym zależeć — z niewinną minką powiedziała Donka.
— Widać zależy.
— A dlaczego?
Wasyl opuścił głowę i posępnie odpowiedział:
— Bo ty, Donka, bardzo mi się podobasz.
— Ja? — zawołała z największym zdziwieniem, na jakie ją było stać.
— Pewno, że ty — mruknął Wasyl.
— Boże drogi, co tobie we mnie może się podobać!
— Nie wiem co... Skąd mogę wiedzieć... Wszystko mi się podoba.
— E, żartujesz ze mnie — zaśmiała się swobodnie. Wasyl poczerwieniał.
— Jakież to żartowanie — powiedział prawie ze złością — kiedy chcę się z tobą ożenić? Ożenek to żadne żarty.
— Ty ze mną? — zapytała prawie szeptem. — Nie mogę uwierzyć.
Wasyl niecierpliwie machnął ręką.
— Ot, takie i gadanie z babami. Mówię jej wyraźnie, to ona nie chce wierzyć. Ojciec ma rację. Z babami najtrudniej. Gdybym chłopu powiedział:
chcę się z tobą żenić, to ten dałby mi ludzką odpowiedź: tak albo nie. Donka wybuchnęła długim, głośnym śmiechem.
— Oj, Wasyl, Wasyl. Z chłopem byś się żenił. Co ty opowiadasz! Aż skuliła się ze śmiechu. Objęła swoje kolana, ukryła twarz między nimi i śmiała się bez przerwy. Nawet gdy umilkła, nie podniosła głowy. Wasyl zapytał:
— No więc, jak będzie z nami?
Ponieważ nie odpowiadała, ponowił pytanie:
— Donka, no jakże?...
Wobec jej dalszego milczenia serce mu wezbrało goryczą i zaczął mówić jakby do siebie:
— Ja wiem, że nie przypadłem tobie do gustu... Prosty ja chłop, a ty kształcona panna. I z miasta... Pewno, że w mieście przyjemniej jest żyć... Kto już raz miasta zakosztuje, temu wieś nie w smak... Chociaż na przykład profesor na odwrót, a to nie byle kto... Człowiek rozumny, bywały... Ale u ciebie inna sprawa, no, i niejednego lepszego ode mnie znajdziesz... Jak woli w sercu nie ma, to i sposobu nie ma... Wiedziałem ja to, wiedziałem, że mnie nie zechcesz...
Głos mu drgnął i umilkł. Po chwili dodał tonem rezygnacji:
— Ale cóż, myślałem, popytać nie grzech...