143301.fb2
— Więc mówię ci, nie zważaj na jej zakazy i pogadaj z ojcem otwarcie.
— I pogadałbym — powiedział Wasyl. — Ale jej obiecałem, że ani słowa nie pisnę. I teraz sam nie wiem, co mam robić. Jedyna nadzieja moja to w panu, panie profesorze.
— Ależ dobrze, mój chłopcze — zgodził się Wilczur. — Pomówię z Prokopem i jestem przekonany, że nie będzie ci robił trudności.
— Już i sam nie wiem, jak mam panu dziękować.
— Nie masz po co dziękować. To przecie rzecz naturalna, gdy jeden człowiek drugiemu pomaga, o ile tylko może. Pomówię z Prokopem. A tobie winszuję wyboru. Ładna i dobra dziewczyna. A że biedna, to przecie nie ma żadnego znaczenia.
Wasyl odszedł uradowany i pocieszony.
Do obiecanej jednak interwencji Wilczura nie doszło. A stało się tak dlatego, że wypadki potoczyły się własnym torem.
Po wieczerzy, a przed udaniem się na spoczynek Prokop Mielnik przypomniał sobie, że zostawił swój kij przy mostku. Nie był to żaden cenny kij. Zwykły, tęgi dębczak, jakich w lesie wickuńskim można było wyciąć setkę. Ale Prokop przyzwyczaił się doń, od lat go używając, i nie chciał, by teraz mu zginął. Do mostku szedł prostą ścieżką i kij istotnie znalazł. Wracał jednak brzegiem stawu, bo noc była ciepła i księżycowa. A właśnie dlatego, że była księżycowa, na ławce pod czeremchą zobaczył dwie przytulone do siebie postacie i mógł je rozpoznać.
Byli to Wasyl i Donka. Prokop zawahał się przez chwilę i przyśpieszył kroku.
— Co wy tu robicie? — zawołał groźnie.
Młodzi odskoczyli od siebie. Tak byli zajęci sobą, że nie zauważyli zbliżającego się Prokopa.
Stary młynarz gniewnie i surowo przyglądał się im przez chwilę, zaciskając w ręku kij. Wreszcie krzyknął:
— Donka! Marsz mi zaraz do domu.
nią:
Gdy dziewczyna z opuszczoną głową odchodziła powoli, rzucił jeszcze za Durna!
Wasyl stał zupełnie skonfundowany, skubiąc listki czeremchy. Wiedział, że z ojcem nie ma żartów, i był przygotowany na najgorsze. Rzeczywiście Prokop sapał ciężko, a jego wzrok nie zapowiadał nic dobrego.
— Ja przecież nic... — odezwał się wreszcie Wasyl. Ojciec huknął nań:
— Milcz, ty czartowskie nasienie! Zaraz ja cię tu nauczę!...
— Niech ojciec... — spróbował znów bronić się Wasyl, lecz umilkł, gdyż Prokop podniósł nad głową laskę.
— Przyznaj mi zaraz, czyś ją ukrzywdził? Ale mów prawdę, bo cię zabiję! Wasyl z oburzeniem uderzył się w piersi.
— Ja bym ją ukrzywdził?... Wolałbym skonać.
Młynarz w jego głosie usłyszał nutkę szczerości, ale kija jeszcze nie opuścił.
— Przysięgnij — powiedział.
— Przysięgam!
Prokop sapnął głośniej i wyrzucił z siebie z ulgą:
— Ach, czartowskie nasienie!
Otarł spocone czoło i ciężko usiadł na ławce.
— Ojciec to zaraz na mnie z kijem, zanim da się wytłumaczyć...
— Żadnych tu nie może być tłumaczeń! Jak ci nie wstyd! Pod własnym dachem takie rzeczy! Hańbę chcesz na mnie sprowadzić, żeby mnie ludzie palcami wytykali, żeby opowiadali głośno, że ja niby to pod opiekę sierotę wziąłem, żeby synowi na rozpustę!... Tfu, czartowskie nasienie! I to w moim domu! Na moje stare lata! Takiej się pociechy doczekałem od ciebie.
Ale słuchaj mnie: niech ją tylko od ciebie krzywda spotka — zabiję. Jak psa zabiję! Wiesz chyba, że ja na próżno słów nie rzucam.
Wasyl nagle zbuntował się.
— Cóż mi ojciec grozi. A ja ojcu i tak mówię, że bez niej żyć nie mogę. Nie mogę i nie chcę. Ot i cała sprawa! Taka sprawa!
Prokop zerwał się i z całej siły uderzając kijem o ławkę zawołał:
— To nie wiesz, czartowskie nasienie, jak po chrześcijańsku postąpić?
Żyć bez niej nie możesz? To się z nią ożeń! Ożeń się, durniu, a nie romanse mi tu po krzakach!
Przez chwilę Wasyl stał osłupiały. Wprost nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nagle zrozumiał, skoczył i chwycił ojca za rękę i zaczął ją całować. Stary nie zorientował się, wyrwał rękę i krzyknął:
— Co ty znowu?...
— Dziękuję ojcu... Toż ja niczego więcej nie chcę... Tylko myślałem, myśleliśmy, że ojciec nie zgodzi się...
— Co ty, durny, gadasz? Że na co się nie zgodzę?
— A na mój ożenek z Donką. Stary spojrzał nań podejrzliwie.
— Oj, coś widzi mi się, że kręcisz.
— Gdzież ja mogę kręcić? Co ojciec mówi? Od dawna mnie ona do serca przypadła i ja jej też. Ja nawet chciałem ojca zapytać, czy da pozwolenie na nasz ślub...
— Więc czemuś nie zapytał? — przerwał mu Prokop. — A bo Donka...
— Co Donka?
— Donka nie pozwalała. Mówiła, że ojciec się na nią strasznie pogniewa. — Ot, głupstwa jakieś. Za cóż miałbym się gniewać?
— Ano za to, że ojciec może ją posądzić, że ona dla bogactwa chce wyjść za mąż. Powiada, że ojciec ją z łaski przygarnął, a ona taką niewdzięczność pokazała, że mu syna zbałamuciła.
Prokop niecierpliwie machnął ręką.
— Ot, zdumiała i tyle.
Chrząknął i podniósł się z ławki. W zamyśleniu rozejrzał się dokoła i bez słowa ruszył w stronę domu. Gdy już był o kilkadziesiąt kroków od ławki, odwrócił się i zawołał: