143301.fb2
Ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę — niechętnie rzucił Kolski.
Do pokoju weszła Nina.
Zerwał się z kanapy i sięgnął po marynarkę, wiszącą na oparciu krzesła. Nina wyglądała prześlicznie. Śmiało patrzyła mu w oczy. Twarz miała posągowo spokojną. Powoli otworzyła torebkę, wydobyła z niej list Kolskiego i zapytała niemal wyniośle:
— Co to ma znaczyć?
Spojrzał na list, jakby go pierwszy raz w życiu widział. W palcach Niny wyglądał tak, jakby był czymś ohydnym, wstrętnym, brudnym, czymś, co się bierze do ręki tylko po to, by natychmiast odrzucić. Zmarszczył brwi i odwrócił głowę.
— Chciałam zapytać, co oznacza ten niezrozumiały dla mnie list. Kolski spojrzał na nią z nienawiścią: zrozumiał, że ta kobieta chce wyzyskać to, że on nie posiada żadnych dowodów jej zdrady. Powiedział sucho:
— Sądzę, że nie mamy o czym dyskutować, proszę pani. Wzruszyła ramionami.
— Nie zamierzam dyskutować i nie po to przyszłam. Chciałam zażądać wyjaśnień.
Kolski milczał.
— Przypuszczam, że mam do tego prawo. Ze wysyłając do mnie podobny list, musiałeś mieć jakieś powody.
— Oczywiście miałem je.
— Czy mogę coś o nich wiedzieć? Przygryzł wargi.
— Wiesz o nich znacznie więcej niż ja. Żadna komedia tu nie pomoże. Moje postanowienie jest ostateczne.
Zmierzyła go zimnym spojrzeniem i nie bez ironii zapytała:
— A skądże wiesz, że chcę wpłynąć na zmianę twego postanowienia? Skąd masz tę pewność?
Kolski zmieszał się.
— Więc tym lepiej. Lepiej dla nas obojga — mruknął.
— Być może, mój drogi. Jednakże rozumiesz, że twój list mnie obraził i że po prostu żądam od ciebie satysfakcji pod postacią wyjaśnienia, którego nie możesz mi odmówić.
— Służę ci — odpowiedział Kolski, nie patrząc na nią.
— Czy pozwolisz, że usiądę? Przysunął jej krzesło i mówił:
— Zdradzasz mnie. Przekonałem się o tym wczoraj ponad wszelkie wątpliwości.
— Ponad wszelkie? — Podniosła brwi. — No, proszę!...
— Tak — wybuchnął. — Zdradzasz. Gdy zatelefonowałem, by się dowiedzieć, dlaczego się spóźniasz do mnie, służąca oświadczyła mi, że jesteś w domu.
— Tak ci powiedziała?
— Powiedziała coś, co znaczyło to samo. Powiedziała, że zaraz cię poprosi do telefonu, a wróciła z oświadczeniem, żeś wyjechała. Gdybyś istotnie wyjechała, ona nie mogłaby o tym nie wiedzieć. Byłaś w domu i byłaś nie sama.
— Oczywiście — przyznała spokojnie Nina. — A w dodatku byłam tak naiwna, że nie uprzedziłam służby, by zataiła moją obecność w razie twojego telefonu.
Zaśmiał się ironicznie.
— O nie. Wcale nie byłaś naiwna. Tylko nie spodziewałaś się mojego telefonu. Bo byłaś pewna, że w porę otrzymam twój list. Niestety, najsprytniej obmyślone machinacje czasem zawodzą. Jakaś drobna przeszkoda, jak na przykład niedbalstwo posłańca, i wszystko wychodzi na wierzch.
W rysach jej twarzy nie było ani śladu zaniepokojenia. Zapytała spokojnie: — I cóż wyszło na wierzch? Zrobił zniechęconą minę.
— Po co mamy poruszać te nieprzyjemne sprawy? Nie chcę się wtrącać w twoje romanse. Już dzisiaj nie uważam się za uprawnionego. Więc po co?
— I cóż wyszło na wierzch? — powtórzyła z naciskiem. Podniósł głowę i nie patrząc na nią powiedział tonem jak najbardziej obojętnym:
— Skoro koniecznie chcesz... Wyszło na jaw to, że jesteś kochanką rotmistrza Korsaka. Bo to on wczoraj był u ciebie.
Mówił to nie tylko z przekonaniem, lecz z jakąś zaciętością. Najniespodziewaniej w świecie Nina wybuchnęła długim, wesołym śmiechem.
— Ach, Janku, Janku. Powinna mi pochlebiać twoja zazdrość. Niestety w tym wypadku jest zupełnie bezprzedmiotowa. Przypuszczam, że Korsak bez większego sprzeciwu zgodziłby się na rolę, którą mu przypisujesz, a przynajmniej na to, by być w ogóle w Warszawie, zamiast męczyć się na manewrach pod Stanisławowem.
Kolski potrząsnął głową.
— Niestety, twój śmiech mnie nie przekonał. A to z tej prostej przyczyny, że pan Korsak wcale nie męczy się na manewrach, lecz najspokojniej w świecie przebywa w Warszawie.
Popołudnie wczoraj spędził u ciebie, a wieczorem był we własnym mieszkaniu, co sprawdziłem telefonicznie.
Na twarzy Niny odbiło się prawdziwe zdziwienie.
— Ależ to niemożliwe. Nie dalej jak przedwczoraj otrzymałam od niego kartkę, w której wspominał, że wróci nie wcześniej niż za miesiąc. To jakieś nieporozumienie.
— Nie może być mowy o żadnym nieporozumieniu — zirytował się. — Nie potrzebuję robić przed tobą z tego żadnej tajemnicy. Więc o godzinie dwunastej zadzwoniłem do jego mieszkania i zapytałem, czy mogę prosić pana rotmistrza. Usłyszałem odpowiedź, i to poirytowaną odpowiedź, że jest przy aparacie i dziwi się, że mu w nocy nie dają spać.
Nina uśmiechnęła się.
— Prosiłeś rotmistrza? A czy wymieniłeś też nazwisko rotmistrza?
— Po cóż miałem wymieniać? Nie przypuszczam, by w jednym mieszkaniu był cały szwadron rotmistrzów.
Przyglądała mu się przez kilka chwil z pobłażliwym wyrazem twarzy. Wreszcie powiedziała, cedząc słowa:
— Szwadron zapewne nie. Ale jeszcze jeden mógł być. Na przykład rotmistrz Supiński, który na czas nieobecności kolegi zainstalował się w jego mieszkaniu.
Kolski zmieszał się trochę, lecz natychmiast zauważył:
— To jest rzecz bardzo łatwa do sprawdzenia.
— Oczywiście — przyznała Nina. — Stoi przed tobą telefon. A obok leży spis abonentów. Zadzwoń i zapytaj. Kolski zamyślił się i odpowiedział: