143309.fb2
– Ale dlaczego? To taka miła kobitka.
– Przecież nie będę cię kontrolować! Nie będę cię śledzić! Możesz robić co chcesz, to… Ale nigdy jej nie zapraszałam, zawsze przychodziła na doczepkę do towarzystwa, nigdy z mężem…
A ty:
– Och wiesz jak go praca wciąga… On nigdy nie ma czasu…
– Ale ja nie chcę jej więcej w moim domu! A ty nagle zrozumiałeś:
– Kochana, kochana, wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza, przysięgam ci, że nigdy już ona do tego domu nie wejdzie, chyba że zmienisz zdanie. To nie ona jest ważna, tylko ty, jak możesz w ogóle tak myśleć, przecież ty jesteś moja, tylko ty, już zawsze… Nie psuj lego, co jest między nami, kochana… Nie pamiętasz, że umówiliśmy się na pięćdziesiąt sześć lat?
Pamiętam…
To co to ja miałam zrobić?
A pamiętasz, jak kiedyś się obudziłam nad ranem i otworzyłam oczy. W sypialni już nie było ciemno i jeszcze nie było jasno. W tej szarości napotkałam twój wzrok i uśmiechnąłeś się do mnie.
– Patrzę na ciebie – powiedziałeś. – Jak śpisz. Żal mi czasu, kiedy jesteś obok… Patrzę na ciebie…
A teraz ja widzę rzeczy, które nie są…
Szklanka to nie jest szklanka, stół nie jest stół… co napisał Herbert o stole? To było ważne… Przypomnę sobie… Nie chcę sobie przypominać. Pieprzyć Herberta.
Nie wiem, dlaczego mam się w tym wszystkim babrać. Należy brać życie, takie jakie jest. Nie czepiaj się przeszłości – jest martwa. Cohen wylądował w klasztorze buddystów i żyje tam od dwóch lat. W prawdziwym poznaniu siebie tkwi wolność, miłość i niezależność – tak mówiłeś.
A ja mam nowe zmarszczki koło oczu… Mam nowe zmarszczki. Jaka szkoda. lulaj mi się takie coś zrobiło… Nie miałam tego. Skórka jak z Biurka. Chociaż właściwie mnie to gówno obchodzi. Prawdziwe dbanie o siebie nie polega na wklepywaniu kremów… Ale tutaj tego nie miałam. Mam nadzieję, że mi się nie zrobi taki małpi pyszczek, obwisłe policzki, zacięte usta – taki małpi pyszczek zdradzanych kobiet…
A może mi się zrobi. Nic mnie to nie obchodzi.
Ja? Ja mam paranoję?
Ostatki. Sratki. Telefon, ostatki! Oczywiście pójdziemy. Oczywiście, jakżeby inaczej.
Podjeżdżamy.
Czerwonego mercedesa nie ma. Oddycham.
Ale krótko, bo ona siedzi.
– O, niektórzy mężowie nawet w ostatki ciężko pracują- zauważył mój mąż.
– Ha, ha – Ola, co za imię, obłe jakieś Ooola, Ola się śmieje skrzekliwie – jak mężczyzna nie ma grubego między nogami… portfela, to co z niego za mężczyzna, ha, ha, ha.
No doprawdy, ha, ha, ha. Ale śmieszne. Boki zrywać.
Witamy, witamy. Drinki, soczki, sroczki, sałatki, złote myśli.
– Mąż powinien bardziej uważać na żonę.
– Albo żona na męża, ha, ha, ha – skrzekliwe. – Nigdy nic nie wiadomo.
Ano, nie wiadomo.
A propos, ktoś rzuca: A jedna pani, jak zastała męża z inną panią, to wykazała klasę i powiedziała spokojnie: „proszę się ubrać, zrobię kawę i czekam na państwa w salonie.” Zrobiła kawę, pomodliła się w duchu i dalej spokojnie: „Wydaje mi się, że powinniśmy o tym porozmawiać – tu zwróciła się do obcej – mam wrażenie, że obie jesteśmy oszukiwane.”
Mąż milczał jak grób, a panienka z akcentem warsiaskim powiedziała: „No to chiba niech pani mówi za siebie, no bo ja to wiedziałam, że jest żonaty”
No i co, no i co? No i pstro…
Pamiętasz, jak wszyscy oczekiwali końca tej historii? No i nic.
A ty na to:
– A bo głupi był. Ja to bym się podniósł i powiedział: „Kochanie, to nie ja”. Uwierzyłabyś prawda? Wszyscy gruchnęli śmiechem, najbardziej skrzeeząco Ola i mówi do mnie, specjalnie do mnie: – No i co, no i co?
A ja wtedy patrzę jej prosto w oczy i mówię:
– Zastaję swojego męża in flagranti i mówię do niego: cześć kochanie, zapłać pani, kolacja na stole. Towarzystwo: hi, hi, ha, ha…
Całkiem miły wieczór poza tym.
Ola rajstopki zdjęła, bo pękły, spódnica rozpięta po uda, uda krótkie, ale za to całe w popękanych naczyńkach i wisi na moim mężu znowu.
A on zadowolony. A j a nic.
Wracamy do domu, ja prowadzę, a ty mi nagle, kurwa, jakie ja mam prawo, żeby ludziom przykrości robić? Czy ona ci coś zrobiła?
Czy ona mi coś zrobiła?
Wchodzimy do domu, a ja nie wiem, gdzie ja jestem.
– Przecież to były żarty, a ty tak na poważnie. Poczucie humoru ci nawala. Takim tonem do niej.
– On do mnie tak mówi.
Szlag mnie trafił, wypadam z domu, rzucam się do samochodu, włączam silnik, dwójka huczy…
Za bardzo to się nie najeździłam, bo zaraz na głównej gliny stały i mnie zatrzymały. Wściekła byłam jak sto dwadzieścia.
– Dowód – mówi mi facet. Wyciągam dowód osobisty i podaję. Spojrzał na mnie dziwnie i warczy: – Rejestracyjny.
Podaję. – Od kiedy się jeździ na światłach? – warczy. Kurde, skąd ja mam to wiedzieć?
– Od kiedy założyli.
– Od pierwszego listopada – syczy – do pierwszego marca. A w dodatku jest noc, czy pani nie widzi, że pani nie ma świateł?