143418.fb2 Serce na temblaku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

Serce na temblaku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

Pamiętaj, że kochasz

Więc zrobiłam to, co robią najgłupsze kobiety świata. Sprawdziłam go, pojechałam do żony Konrada. Przyznała się, że widziała Adama, dawno temu, przed wakacjami z jakąś rudą pindą, atrakcyjną (nie przeczę), młodziutką (tu przesadziła), niósł za nią jakieś torby. Tak jak Ten od Joli za Jolą. To nie pędzel do golenia w łazience świadczy o związku, ale noszenie bagaży za kobietą.

Więc niech bierze swoje i idzie. Nie będę się musiała wyprowadzać, zaczynać wszystkiego od początku, budować domu, dbać o siebie. Poradzimy sobie z Tosią. Zawsze sobie musiałam radzić sama. Powiem mu o tym cholernym koncie, spłacę w końcu te pieniądze, najwyżej sobie poczeka. Przynajmniej ja będę uczciwa w tym całym bagnie, w które wpadłam.

Wsiadłam do kolejki. Niechętnie. Po raz pierwszy wracam do domu niechętnie. Pada deszcz, zaczęła się prawdziwa jesień. Okna, których nie można było otworzyć w lecie, teraz nie dają się zamknąć. Wieje wiatr i moknie siedzenie obok. Smutno. Szaro.

Zwykle pocieszałam się tym, że przynajmniej w mojej pięknej ojczyźnie nie ma wulkanów, huraganów i trzęsień ziemi, ale okazało się, że ja żyłam pod wulkanem, i niepotrzebne mi są trzęsienia ziemi, jeśli obok mieszka taka Reńka. Ale umówmy się, jak nie ta, to byłaby inna. I nie ona mi obiecywała szczerość i miłość.

Jadę więc sobie kolejką i myśli mam niewesołe. Na dodatek siada koło mnie dwóch mężczyzn, bardzo, ale to bardzo wczorajszych. A może nawet przedwczorajszych. Przetrawiony alkohol zmieszany ze świeżym piwem to mieszanka druzgocąca dla mojego nosa. Nie dość, że tłum ludzi, nie dość, że obok mnie w przejściu leży rottweiler (co prawda w kagańcu), nie dość, że deszcz za oknem, słońca ani widu, ani słychu, do następnego lata daleko – to jeszcze żyć mi się nie chce.

I tak mi się żyć nie chce i nie chce, czwartą już stację, dobrych dwanaście minut, kiedy rottweiler wychodzi razem ze swoim panem. Pierwsza optymistyczna rzecz tego dnia. Na następnej stacji wysiadło trochę ludzi, zrobiło się luźniej, ale panowie wczorajsi siedzą obok i nie mogę udawać, że ich nie widzę, nie słyszę, nie czuję. Choć nie jestem z miasta. Siedzę cierpliwie, patrzę w okno. Ale do moich uszu dochodzą strzępki rozmów panów wczorajszych.

I pan do pana mówi:

– A co jej powiesz?

– Nie wiem – głos drugiego pana brzmi smutno. – A ty?

– Ja też nie wiem – mówi pan pytający uprzednio.

– Może prawdę?

– Nie zrozumie.

– To wymyśl coś…

– Co ja tam mogę wymyślić… – poskarżył się pierwszy pan.

Udaję, że na nich nie patrzę, bo co mnie w końcu obchodzi dwóch panów wczorajszych, skoro w ogóle wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Ale przecież uszu nie zamknę i, chcąc nie chcąc, uczestniczę biernie w tej rozmowie.

– Jak zmyślę coś, to mi już nigdy nie uwierzy – kończy pierwszy pan.

– No – potakuje drugi. – Lepiej nie kłamać. Jak się zacznie kłamać, to potem końca nie widać.

– No – potwierdza pan pierwszy. – Nie lubię kłamać.

Panowie milkną, a ja jestem ciekawa, co im wpadnie do głowy. Zawsze można się czegoś w środkach komunikacji podmiejskiej nauczyć.

– A kochasz ją?

– Najbardziej na świecie – mówi pan drugi, a głos jego jest smutny jak to, co widzę za oknem.

– Człowieku! – pan pierwszy z radości aż podniósł głos. – To, człowieku, czym się martwisz? Najważniejsze to kochać! Jak wiesz, że ją kochasz, to wszystko będzie dobrze! – i nachyla się do pana pierwszego, nie słyszę, co mu tłumaczy, ale aż macha rękami.

Za oknem szaro, do mojego domu jeszcze trzy stacje – pierwszy pan się podnosi – nie wygląda jak degenerat, gorzej o nim świadczy zapach niż ubranie, i żegna się z panem drugim. Wysiada z wagonu, kolejka rusza, a pan drugi wychyla się z tego okna, co go nie można zamknąć, i krzyczy do niego:

– Tylko nie zapominaj, że ją kochasz! O tym pamiętaj!

Potem domyka jakimś cudem to okno i na następnej stacji wysiada.

A potem wysiadam ja.

Nic się na świecie nie zmieniło. Było tak samo szaro i deszczowo. Zimno. I do lata wciąż prawie cały rok. I Adam nie pamiętał, że mnie kochał. Może mnie nie kochał? Może jest niezdolny do miłości? Ale ja na pewno umiem kochać. I będę o tym pamiętać. Przez to, że jakiś facet okazał się zwykłym złamasem, nie dam się wpuścić w kanał, z którego życie będzie wyglądało jak kupa gnoju. Nie. Tym razem nie. Nie będzie tak jak po Tym od Joli. Nie zniszczy mnie żaden mężczyzna!

Wchodzę do domu, pies rzuca się na mnie, w ogóle nie zauważając, że mam w ręku torby z zakupami, w kuchni niepozmywane, córka moja siedzi przed telewizorem i zajada pizzę. Na końcu języka mam awanturę. Bo siedzi w domu od Bóg wie jak dawna, a ja tutaj i tak dalej. I oto staje mi przed oczyma pan drugi i słyszę jego zachrypnięty głos: “Nie zapominaj, że ją kochasz!”

Odkładam torby z zakupami i witam się z tym durnym psem, który mnie kocha nad życie. Potem idę do pokoju i witam się z Tosią. Skoro ją kocham, nie będę zaczynać od pyszczenia.

– Zostawiłam ci pizzę w piekarniku – oznajmia moja córka. – Przed chwilą wróciłam.

Zjadam pizzę. Naczynia w zlewie. Nie uciekną – to przynajmniej jest pewne.

„Nie zapominaj, że ją kochasz” – prześladuje mnie w dalszym ciągu. Adam dzwoni, że trochę się spóźni, wróci koło ósmej, chciałby, żebym jednak znalazła czas, z nim pogadała, czy mogę nie umawiać się z Ulą, Reńką… Pierwszy raz coś takiego mówi. Więc dobrze, tak się kończy związek między ludźmi koło czterdziestki. Zresztą jaki to związek, nawet nie byliśmy małżeństwem. Nie jestem zła, jestem tylko smutna. Po południu dzwonię do brata, który mieszka czterysta kilometrów stąd.

– Czy coś się stało? – słyszę jego przerażony głos i uświadamiam sobie, że zwykle dzwonię do niego z okazji świąt, imienin albo urodzin, albo… Jednym słowem, nie dzwonię do niego bez powodu – bo po co. Jakbym nie pamiętała, że go kocham.

Pogadaliśmy chwilę o niczym, bardzo przyjemnie, potem umyłam naczynia, a moja córka zabrała się do porządków w łazience. Zadzwoniłam do Uli, teraz mogę jej powiedzieć, jak bardzo się myliła co do Adama, ale okazało się, że Mańka po nią przyjechała wczoraj wieczorem i zabrała na trzy dni do Krasnegostawu, do przyjaciół, na chmielaki – pyszne święto piwa.

– Ty nie pojechałeś? – pytam Krzysia.

– Mam do skończenia projekt na jutro, ale wpadnę do was wieczorem – zapowiada Krzyś i nawet nie mogę mu powiedzieć, że do nas już nigdy nie wpadnie.

Wpadnie do mnie. Do Tosi. Do nas – czyli do mnie z Tosią. A on miał na myśli Adama. A potem dzwoni telefon.

– Chcę potwierdzić rezerwację na lot numer…

– Pomyłka! – mówię o wiele za głośno i mam ochotę zlikwidować telefon, zmienić numer, nie chcę zajmować się wywożeniem szamba, potwierdzaniem rezerwacji, nie chcę rozmawiać już nigdy w życiu z nikim.