143418.fb2
Okruszki zaczęły mnie uwierać. Jedzenie w łóżku nie ma już tego uroku co dawniej. Za otwartym oknem darło się ptactwo, a w nogach czułam piasek. Zwlokłam się z łóżka i wygoniłam Borysa do ogrodu. Wsadziłam pościel do pralki i postanowiłam spędzić dzień w zgodzie z naturą i nie być w konflikcie z najbliższymi, którzy już byli daleko i nie mogli mieć wpływu na moje decyzje.
I wtedy zadzwoniła Miśka. Miśka jest kobietą po trzydziestce, która razem z mężem wyprowadziła się pod Poznań i tam żyje szczęśliwie. Od czasu do czasu pisałyśmy do siebie, ale potem korespondencja umarła śmiercią naturalną, chociaż muszę uczciwie przyznać, że ilekroć mamy okazję, widujemy się. Ostatnio jakieś trzy lata temu.
Gdybym miała wskazać osobę, która w ogóle nie chce robić kłopotu – natychmiast przyszłaby mi na myśl Miśka. Och, jakie to przyjemne przebywać z taką osobą. Ustąpi, nie będzie się kłócić, nie postawi na swoim, nie zrobi awantury – sama radość. Ucieszyłam się, bo Miśka zapytała, czy mogą do mnie przyjechać, bo będą w Warszawie.
– Och, cudownie – krzyknęłam. – Wyjdę po was na dworzec!
– Ale nawet mowy nie ma! – krzyknęli w słuchawkę. – Tylko powiedz, jak się do ciebie jedzie, wszystko będzie w porządku, nie rób sobie kłopotu.
– To żaden kłopot, tylko powiedzcie, o której będziecie!
– Ależ w ogóle nie wchodzi w grę, tym bardziej że nie wiemy o której! – głos Miśki zdradzał podniecenie. – Naprawdę nie rób sobie kłopotu, jesteśmy dorośli, trafimy!
– Nie wiecie, jak się do mnie jedzie!
Koniec końców ustaliłyśmy, że będą albo wczesnym popołudniem, albo późnym, może pociągiem, ale raczej samochodem, będą sobie radzić, ale na pewno zahaczą o Warszawę, bo jadą na Mazury. Wytłumaczyłam, jak się do mnie jedzie z Warszawy, i zapytałam, co lubią.
– Ach, w ogóle nie wchodzi w grę, żebyś się z nami liczyła, przecież jedzenie nie jest najważniejsze! Najważniejsze, że się zobaczymy!
Odłożyłam słuchawkę i wpadłam w panikę. Nie mam pojęcia, w co ręce włożyć, jest co prawda pogodny ranek, ale w ogóle nie jestem przygotowana na gości! W lodówce pustawo, a w domu pełen uroku bałagan. Wpadłam do łazienki i zaczęłam nerwowo sprzątać. Okazało się, że w całym domu nie ma czystej pościeli, więc włożyłam do pralki wszystko, co nadawało się do gotowania. Jeśli będzie cały dzień słońce, to wyschnie akurat. Wyjęłam odkurzacz i wyrzuciłam na taras dywany. Ula z Krzysiem siedzieli przed swoim domem. Pili poranną kawę.
– Co się z tobą dzieje? – Krzyś aż podszedł do płotu. – Ty wiesz, która godzina?
Godzina była wczesnoporanna, ale panika ogarniała mnie coraz większą falą.
– Jedziecie na targ? – zapytałam błagalnie.
– Ula, pojedziesz z Jutką na targ? – krzyknął Krzyś w kierunku tarasu.
– A co się stało? – Ula też wyglądała na przerażoną. – Przecież miałaś leniuchować…
– Nie mogę – jęknęłam – będę miała gości.
Ula jak zwykle wzięła sprawy w swoje ręce.
– Za dziesięć minut będę gotowa – powiedziała i oddaliła się dostojnie, a tuż za nią podreptał Ojej, na którego widok nikt już “ojej!” nie krzyczał, ponieważ kudły mu odrosły, Ula go wyczesywała i był już normalnym, pięknym, szarym persem. Który zachowywał się jak pies.
Pożyczyłam dwieście złotych od Reńki, żeby moich gości nakarmić godnie i z całą staropolską gościnnością. Kupiłam indyka, schab, śliwki, pomidory, pietruchę i koperek, ziemniaczki, wino dobre, kalifornijskie. Zrobiłam roladę z indyka, upiekłam schabik ze śliweczkami, paluszki lizać, sałata lodowa wypłukana stała w lodówce, bułeczki na niedzielne śniadanko zapewnione, butelka białego wina chłodzi się, a ja znów rzucam się do sprzątania. Koło czwartej wpadam pod prysznic, żyć mi się nie chce, podpieram się nosem, mieszkanie błyszczy, przecież mogą być lada chwila. Czekam.
O siódmej wieczorem Ula pyta przez płot, czy do nich nie wpadnę. No, nie wpadnę, bo czekam. Mogą być za chwilę, za moment, bo przecież już wieczór się zbliża. W domu jestem sama, nikt im drzwi nie otworzy. Więc czekam.
O wpół do drugiej w nocy doszłam do wniosku, że już nie przyjadą, i położyłam się spać. Spałam godzin parę, bo przecież mogą przyjechać rano, więc muszę być wcześnie na nogach. Na nogach byłam o siódmej, żeby uprzątnąć pokój, co to dla nich przygotowałam, pościelić rozścielone wczoraj na noc łóżka i w ogóle zrobić przyjemnie. Zrobiłam przyjemnie, koło jedenastej zjadłam śniadanie i czekałam. Włączyłam telewizor, ale akurat wyliczali, kogo i gdzie znaleźli, i co znalezieni zrobili złego, więc wyłączyłam telewizor i zaczęłam przygotowywać się do obiadu. Ziemniaczki na trzy osoby, schabik do piekarnika, sos do sałaty – francuski, z czosnkiem. O czwartej po południu zaczęło mnie nosić. Może błądzą? Może coś z samochodem? Może dziś moja ulubiona kolejka WKD chwilowo nie chodzi, a oni jadą jednak kolejką?
Wyszłam na stację – kolejka jeździła. O wpół do szóstej po południu zjadłam schabik z chlebem, bo skręcałam się z głodu. O siódmej w desperacji pełnej obejrzałam dobranockę i dziennik, żeby dowiedzieć się czegoś o wypadkach kolejowych tudzież samochodowych. Owszem, sporo tego było. O ósmej – wysłuchałam prognozy pogody. Zaczęłam się zastanawiać nad telefonem do informacji o wypadkach, ale nie wiedziałam, czy jadą swoim ślicznym białym nissanem, czy nie. O dziewiątej pościeliłam łóżka, a o dziesiątej poszłam na chwilę do Uli, żeby się przestać denerwować.
– W ogóle już się nie pokazujesz. Dobrze, że Adam raz na jakiś czas wyjeżdża – powiedział Krzyś, przypominając mi, że jestem kobietą uzależnioną…
Wtedy właśnie przyjechali. Samochodem. Stanęli pod bramą i inteligentnie zatrąbili. Rzuciliśmy się sobie w ramiona, prowadzę ich do pokoju.
– Ale chyba zwariowałaś, żeby sobie taki kłopot robić! – krzyczą.
Ściągają pościel, wyjmują śpiwory, kładą na łóżku. Odrobinę się tylko opłuczą, podróż straszna, jedzenie podłe, rzucam się do kuchni, włączam pod ziemniaczkami i schabikiem, zalewam sałatę sosem, oni się pluszczą w łazience, ja nakrywam stół, wino, świece i te rzeczy.
– Dlaczego ty sobie tyle kłopotu narobiłaś! – jęczą po wyjściu z łazienki. Ona świeżutka, on ogolony. – Po co? Obiad jedliśmy w Warszawie, Artur nie je w ogóle mięsa, z alkoholi tylko pijemy wódkę, mniej szkodzi na wątrobę, ha, ha, nie przejmuj się w ogóle nami! Mamy w samochodzie pół litra.
Wnoszę schabik, ziemniaczki, sałatę, rolada z indyka wygląda fantastycznie. Jestem z siebie dumna, już wiem, że im się coś przesunęło, ale przecież mówili, że będą niezobowiązująco, żeby mi nie robić kłopotu, więc postanawiam się cieszyć.
– Ależ po co to wszystko? Przecież mówiliśmy ci, że w ogóle nie jesteśmy głodni. Może tylko sałata. Przynoszę sałatę, odnoszę roladę.
– Och, z czosnkiem to ja nie mogę. Nie masz przypadkiem odrobiny winegretu?
Idę do kuchni, przynoszę miseczkę z resztką wypłukanej sałaty, olej, cytrynę, sól, pieprz, stawiam na stole.
– Ach, olej tylko taki? Z oliwek wolimy, nie, za to dziękujemy, ale nie rób sobie kłopotu, siadaj, czemu tak biegasz i biegasz.
– Może herbaty?
Chcę naprawdę być gościnna.
– O, herbaty chętnie, chętnie, herbata po długiej podróży nam się należy, ha, ha.
Wstawiam wodę. Stoję nad czajnikiem elektrycznym, dzbanek przygotowany, filiżanki też. Przynoszę herbatę.
– Czarna? Ojej, my tylko zieloną, ale nie szkodzi, napijemy się wody. Gorącej.
Biegnę po wodę.
– Masz tylko z kranu? Lepsza jest ze studni głębinowej, ale nie szkodzi. Może masz mineralną?
– Mam.
Idę do kuchni, wyjmuję ostatnią butelkę mazowszanki.
– Ojej, z gazem?
– Nie, bez.
– Ale wygląda jak z gazem, prawda? Dlaczego w ogóle nie usiądziesz, nie można z tobą zamienić słowa. Chyba mamy w samochodzie resztkę z drogi, niegazowanej, skocz, Artur, a ty, Judytko, nie rób sobie kłopotu.
Artur skacze po wodę niegazowaną do samochodu.
Ziemniaki z koperkiem parują na stole.
– Ty jesz ziemniaki? – Miśka jest uprzejma, a ja głodna. – Bo my głównie kaszę. Najlepszy jest długoziarnisty ryż ciemny. Och, jak się cieszę, że się widzimy!
– Ja również. – Nakładam sobie ziemniaki i sałatę.
– Nie chcieliśmy ci robić kłopotu, więc zjedliśmy coś przed chwilą dosłownie, tuż przed wyjazdem z Warszawy. Z tym, że ciężko do ciebie dojechać, właściwie chcieliśmy być już wczoraj, ale byśmy przyjechali wieczorem, to nie chcieliśmy ci kłopotu robić. No, to twoje zdrowie!
Wynoszę schabik i ziemniaczki do kuchni, rolada z indyka nietknięta, wódeczka leje się strumieniem szerokim, bo oni tylko wódkę. Wino korkuję, może do jutra nie zwietrzeje.
– Nie chcemy ci robić kłopotu, ale czy możemy ustawić samochód jednak trochę bliżej domu? Bliżej domu to ja mam róże i tawuły.
– Miśka, ale tutaj mam róże i tawuły – mówię odważnie, bo kurs asertywności mam za sobą, jako osoba odpowiadająca na listy.
Droga pani Alu,
Asertywność jest umiejętnością wyrażania własnego zdania bez urażania cudzych uczuć, umiejętnością obrony własnych poglądów w sposób nieagresywny…
– Och, Artur będzie uważny, gdyby to miał być kłopot, to oczywiście w żadnym wypadku… może przecież stać przy bramie…
– To może niech tam zostanie, przecież bramę i tak zamykam na noc.
Twarz Miśki robi się czerwona.
– Oczywiście, jeśli robi ci to różnicę, to oczywiście… choć ja nie mogę spać, jak wiem, że samochód niezabezpieczony.
I dowiaduję się, że nie wykupili OC czy AC, czy może jeszcze jakichś innych liter. Jestem gościnna i oczywiście Artur podjeżdża blisko domu. Jakieś trzydzieści centymetrów od tawuły. Kładziemy się spać. Śpię jak zabita parę godzin. Raniutko budzi mnie ciche pytanie Miśki.
– Judytka, śpij, ale powiedz tylko, gdzie tu jest sklep, to Artur podjedzie po bułki.
– Mam pieczywo – mruczę i zwlekam się z łóżka. Głowa mi pęka.
– Ale my z bułek jemy tylko grahamki…
Nie ma sprawy, otwieram bramę, Artur wyjeżdża tyłem i rozjeżdża jedną tawułę, staje, wysiada, przeprasza, macham ręką, niech już jedzie, przejeżdża maleńki berberysik, który właśnie zdecydował się nie zdechnąć.
Wchodzę do łazienki. Odkręcam wodę i marzę o cudownym, długim prysznicu. Pukanie do drzwi. Skręcam wodę, uchylam drzwi. Miśka ma przepraszający wyraz twarzy. Nie chciałaby mi przeszkadzać, ale coś się stało w kuchni. Owijam się ręcznikiem i wchodzę do kuchni. Pokrywa od zamrażalnika zerwana.
– Myślałam, że masz lód – mówi, a jej oczy przepraszają. – Bo rano to ja tylko sok, sok z lodem. Ach, ta wczorajsza wódeczka…
Wyciągam lód, próbuję coś zrobić z zamrażalnikiem. Nie udaje mi się.
– Mogę wziąć kąpiel? – Miśka wchodzi do łazienki. – Taka jestem wykończona.
– Oczywiście. – Pokazuję jej, gdzie stoi płyn do kąpieli, i ubieram się. Jeśli Miśka weźmie kąpiel, z prysznica nici. Woda w termie będzie grzać się przez dobrych parę godzin.
Wyjeżdżają przed południem, bo nie chcą robić kłopotu, zjedzą coś w drodze i było strasznie miło. Zostaję z roladą, schabem i wczorajszymi ziemniaczkami.
Opadam ciężko na fotel i sięgam po kolorowe pisemko.
„Zajmij się sobą, miły spacer po uporządkowaniu domu na pewno dobrze ci zrobi. Nie bądź w konflikcie z najbliższymi, postaraj się o wyrozumiałość. Ciekawi ludzie, ciekawe sprawy i tylko od ciebie zależy, jak spędzisz weekend…”
Jak ja się cieszę, że nie byłam w konflikcie z najbliższymi, co szczęśliwie wyjechali sobie do Nałęczowa. I ja już chcę, żeby wrócili. Z przyjemnością będę robić trzy miseczki serka. A niech mi robią kłopot. Byłabym przysięgła, że Miśka i Artur siedzieli przynajmniej dwa tygodnie! Z tego wysnułam w pierwszej chwili śmiały dość wniosek, że mam niedobry charakter. Ale potem zmodyfikowałam własne zdanie o sobie. Bo ja naprawdę bardzo lubię ludzi. Ale wolę tych, którzy chcą zrobić kłopot.
I właściwie teraz to ja bym chciała gości kłopotliwych. Takich, co zadzwonią i powiedzą: “Słuchaj, wyjdź po nas na dworzec, nie jemy mięsa, bośmy wegetarianie. Kup nam grahamki i serek odtłuszczony. Musimy blisko domu postawić samochód, jest miejsce?”
I wtedy ja z radością przesadzę berberysiki, pojadę na zakupy, zdrowo się przy nich odżywię kaszką czy innym długoziarnistym, a oni docenią moją gościnność. I Adaśko nie będzie się śmiał, gdy mu będę opowiadać, jakich miałam gości.