143876.fb2 W Mroku Nocy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

W Mroku Nocy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

ROZDZIAŁ VII

SOBOTNIA NOC

Noc sobotnia, której Irina najbardziej się obawiała, rozpoczęła się nie najgorzej.

Dwie pierwsze rozmowy nastroiły ją optymistycznie.

Najpierw zadzwoniła pani w średnim wieku, której doskwierała samotność. Chciała jedynie porozmawiać. Szybko okazało się, że ich problemy są bardzo podobne. Spędziły dłuższą chwilę na pogawędce, która obu dodała otuchy. Rozmówczyni obiecała zadzwonić ponownie.

Zaraz po niej zgłosił się starszy mężczyzna, któremu reumatyzm nie pozwalał zasnąć.

Dla takich właśnie ludzi Irina zaczęła swą nocną posługę. Im chciała pomagać, ich wspierać, czasami po prostu wysłuchać. Rozmowa o własnych troskach z kimś, kto potrafi słuchać, może mieć zbawienny skutek.

Irina poczuła się lepiej, czego zresztą nie omieszkała powiedzieć swoim rozmówcom. Chciała, by mimo swych kłopotów poczuli się potrzebni.

Potem było już znacznie gorzej.

Odezwał się jej prześladowca. Westling poradził jej, by z największą ostrożnością spróbowała wyciągnąć z niego jakieś informacje. Gdyby nie zrezygnował, policja mogła założyć podsłuch na jej linię. Nie wolno pobłażać telefonicznemu terroryście.

Tym razem nie był zbyt rozmowny, ale jego słowa przeraziły Irinę śmiertelnie.

– Wiem, gdzie mieszkasz. Niedługo…

Irina wzdrygnęła się. Niedługo, co niedługo? Złoży jej wizytę?

– Nie odbierałaś wczoraj telefonu – ciągnął. – Najpierw linia była zajęta, a potem nie odbierałaś.

– Nie było mnie w domu – rzuciła krótko.

– Jak obiecujesz, to siedź w domu! – wrzasnął z wściekłością, która nią wstrząsnęła. – Po diabła zamieszczasz te kłamliwe ogłoszenia!

Rzucił z trzaskiem słuchawką, zanim zdołała go o cokolwiek zapytać.

Wiedział, gdzie mieszka? Wątpiła w to. Gdyby wiedział, usiłowałby dostać się do jej domu. Tylko chciał ją przestraszyć. Niedługo, powiedział. Nie, z pewnością nie znał jej adresu.

Ale osiągnął to, co zamierzał.

Zaraz potem zadzwoniła jakaś podchmielona para, wykrzykując do słuchawki kwestie, które obojgu wydawały się śmieszne. Irina zakończyła rozmowę zdecydowanie, choć uprzejmie.

Nieprzyjemne doświadczenia kazały jej znów zastanowić się nad sensem nowego zajęcia. Wciąż jednak uważała, że okazja do dobrych uczynków równoważyła przykrości. Jeszcze tylko jeden tydzień. Nie dłużej. Wystarczy.

Była teraz w lepszej formie, co przypisywała witaminom zaleconym przez lekarza i krótkim spacerom. Bardzo krótkim, ograniczonym właściwie do jednego okrążenia ogrodu.

To wystarczyło, by z wolna wracały jej siły.

Odżywiała się też znacznie regularniej i to napawało ją dumą.

Późną nocą zadzwonił filozof. Irina nie ukrywała zaskoczenia i radości.

– Zrobiłeś mi niezwykłą przyjemność – powiedziała, śmiejąc się z lekkim zażenowaniem. – Nie sądziłam, że się odezwiesz. Strasznie głupio się wtedy zachowałam.

– Wręcz przeciwnie, dałaś mi dużo do myślenia.

– Nie powinnam była tak natrętnie wypytywać o twego brata.

– Nie rozumiesz. Ja nie mam brata.

Irina zaniemówiła.

– Masz rację. Nie rozumiem – wykrztusiła w końcu.

– To ja siedziałem na tym wózku. Cały czas usiłuję sobie przypomnieć, kto był wtedy w pobliżu i jak wyglądasz.

– Chyba mnie nie widziałeś – wyjąkała oszołomiona. – Stałam dość daleko. Ale nie kłamałam – ożywiła się. – Naprawdę wyglądasz na sympatycznego człowieka.

– Dziękuję. Nie gniewasz się?

– Za co?

– Że cię okłamałem.

– Nie. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo. Masz rację, należy przemawiać do umysłu, a nie do ludzkiej ułomności. Bałeś się pewnie, że jeśli zdradzisz się ze swoją chorobą, stanę się zbyt wyrozumiała i nadmiernie ostrożna?

– Chyba tak. Żałuję tylko, że ty wiesz, jak wyglądam, a ja nie wiem nic o tobie.

Irina powiedziała mu parę słów o sobie. Opisała wygląd – ciemne włosy, niebieskie oczy, zadbana, przeciętna uroda. Zwierzyła się z przyczyn swej bezsenności, które skłoniły ją do nocnych rozmów z nieznajomymi.

– Niczym szczególnym się nie wyróżniam – ciągnęła w zamyśleniu. – Dla mnie małżeństwo to związek na całe życie… jeśli nie zajdą jakieś nieoczekiwane okoliczności. W naszym życiu nic takiego nie nastąpiło. Byliśmy zwykłymi, przyzwoitymi ludźmi. Choć pewnie nagłą miłość do drugiej osoby trzeba uznać za nieoczekiwaną okoliczność – zakończyła cierpko.

Filozof milczał przez dłuższą chwilę.

– Wciąż tęsknisz za nim? – spytał wreszcie.

– Nie wiem. Pomału dochodzę do wniosku, że najbardziej zabolał mnie rozwód. Nie przez wzgląd na ludzkie gadanie. Po prostu liczyłam na to, że nasze małżeństwo będzie trwać wiecznie, przez całe życie. No wiesz, dzieci, wnuki, srebrne i złote gody. A potem wszystko się zawaliło. Sprzeniewierzyłam się własnym zasadom.

– To nie twoja wina. Może jeszcze nie jest za późno?

– Zaczynać wszystko od nowa? – westchnęła. – Z kimś innym? Mówisz, jak mój znajomy pastor. To nie takie proste. Tu potrzebne są uczucia, a nie zdrowy rozsądek.

– Oczywiście! O tym właśnie myślałem. Można znaleźć miłość, wcale jej nie szukając.

– Czas pokaże.

– Ile masz lat?

– Trzydzieści pięć.

– Jeszcze mnóstwo czasu przed tobą. Myślałem, że jesteś starsza.

Irina roześmiała się.

– To komplement czy obelga?

– Komplement – również się roześmiał. – Masz taki dojrzały glos. Nie stary. Dojrzały i mądry.

– Dziękuję! Przeciwności losu uczą mądrości.

Irina nie opowiedziała filozofowi o innych rozmowach, nie chciała posuwać się za daleko. Nie wspomniała o nowej narzeczonej Arnta, która nieświadomie wyjawiła jej wiele sekretów byłego męża. Nie wspomniała o Katerine i włamaniu ani o Maricie i próbie samobójstwa. Nie wspomniała nawet o tym wstrętnym lubieżniku, choć w tym przypadku nie musiała przecież zachować milczenia. Napomknęła jedynie, że ma zamiar zakończyć swą nocną działalność, lecz nie wyjawiła powodów.

Przyklasnął jej decyzji, lecz przyznał, że będzie mu brakowało rozmów z nią.

Irina chciała instynktownie odrzec, że mogą przecież kontynuować znajomość, ale coś ją powstrzymało. Miała mu podać numer prywatnego telefonu?

Nie, czas pokaże, tydzień przyniesie nowe zdarzenia. Mogą przecież się pokłócić, mogą zechcieć poznać się bliżej, albo, co najbardziej prawdopodobne, wszystko rozpłynie się w obopólnej obojętności.

Nie powiedziała więc ani słowa na ten temat, tylko gawędziła o rzeczach, które interesowały ich oboje.

Wtedy złożył jej zaskakującą propozycję. Może mogliby się kiedyś spotkać? Ona znała go już z wyglądu, na dodatek znała jego duszę. Filozof był jej ciekaw.

Irina milczała.

– Moglibyśmy pójść do restauracji – ciągnął – albo spotkać się u mnie w domu…

Pojęła, że jej milczenie potraktuje jak odmowę. Roześmiała się więc i rzuciła:

– Zaczekajmy z tym do końca tygodnia! Przemyślę to, jeśli do tego czasu twoja propozycja wciąż będzie aktualna.

Odetchnął z ulgą. Irina zrozumiała, jak dużo kosztowało go to pytanie.

Potem telefon milczał jak zaczarowany.

Zadzwonił dopiero przed piątą, kiedy Irina wybierała się do łóżka.

To była jej rywalka, Inger, bardzo czymś poruszona. Irina nie ucieszyła się na dźwięk jej głosu.

– Odszedł ode mnie! – pisnęła Inger. – To już koniec, zostawił mnie!

Irina nie zareagowała, nie poczuła zadowolenia. Co miała powiedzieć, by ją pocieszyć?

– To przykre! – stwierdziła. – Nie znajduję słów, ale bardzo ci współczuję. Chcesz porozmawiać?

Inger marzyła o rozmowie.

– Odszedł wieczorem. Był wściekły. Mówił, że wraca do żony. Ja na to, że chyba zwariował, a on, że woli ją niż to, co ma teraz. I że ona znała przynajmniej swoje miejsce!

– Co miało oznaczać to „teraz”? – spytała ostrożnie Irina.

Inger uspokoiła się nieco.

– Ach, zarzuciłam mu, że zachowuje się jak świnia. No wiesz, odkłada przeżute jedzenie, grzebie sobie w uchu i ogląda, co wydłubał…

Cały Arnt!

– A on do mnie: „Gderasz od rana do wieczora. Dłużej tego nie wytrzymam!”

Więc Inger jest gderliwa. Niedobrze! A może dobrze? Dla Iriny?

Nie była już wcale tego tak pewna.

– I jeszcze dodał: „Niech mnie Bóg broni przed kobietami z temperamentem”. A przecież właśnie to tak u mnie lubił, bo jego żona miała w sobie tyle życia, co zimny kotlet na talerzu. Tak się kiedyś wyraził, a teraz nazwał mnie histeryczką i powiedział, że idzie spać do hotelu. No to droga wolna, mówię, nie chcę cię już widzieć, a on wyszedł, trzaskając drzwiami. Co za głupi, dramatyczny gest! Byłam taka wściekła, że spakowałam jego walizki i wystawiłam za drzwi. Przed chwilą sprawdziłam, wrócił i wszystko zabrał.

Inger zaczęła łkać żałośnie, choć dość cicho, bo po długiej przemowie zabrakło jej tchu.

Rozmowa musiała jednak przynieść jej ulgę, a uspokajające słowa Iriny sprawiły, że w końcu przestała płakać.

– Próbowałam zachowywać się tak, jak mi poradziłaś – chlipnęła. – Byłam miła i układna, ale chyba przesadziłam. A kiedy po raz tysięczny nazwał mnie Irina – tak ma na imię jego była żona, prawie tak jak ja – to się wściekłam!

– To zrozumiałe – mruknęła Irina. – Chcesz, żeby wrócił?

– Co? – sapnęła Inger. – Sama nie wiem… To nie była nasza pierwsza kłótnia, ale dotąd zawsze się godziliśmy. To takie miłe, dostaje się drogie prezenty i znów jest jak w bajce… Jasne, że chcę, żeby wrócił, nie mam zamiaru spędzić reszty życia samotnie. No i ta jego pozycja społeczna. Teraz jednak drogo mi zapłaci, obiecuję! Nie pozwolę się tak traktować!

Arnt też nie, pomyślała Irina. Na początku związku był w stanie wybaczać kaprysy, ale nie kiedy jego uczucia zaczynały stygnąć.

Właściwie powinna współczuć Inger, ale tamta kobieta była taka wyrachowana. Zupełnie jakby Arnt stanowił jej polisę ubezpieczeniową.

Irina zdobyła się na parę frazesów. Wróci i tym razem, stwierdziła, Inger musi jednak powściągnąć swój temperament (miała na myśli przypływy złego humoru), trzeba cierpliwie czekać.

– Zapłaci mi! – powtórzyła ponuro Inger.

Irina doradziła jej ostrożność, więcej nie mogła zrobić.

To była ostatnia rozmowa tej nocy.

Irina nie mogła zasnąć. Chodziła po pokoju, za oknem wstawał świt.

Czyżby wszystko miało zacząć się od nowa właśnie teraz, kiedy zdołała wrócić do równowagi? Arnt, nieszczęśniku, czemu to powiedziałeś?

„Wracam do żony”.

Podobno tak się wyraził.

Muszę znów myśleć o naszym wspólnym życiu, choć czułam już niemal, że mogę iść dalej. Trzeba mi było trochę czasu, Arnt. Zabrałeś mi nawet ten czas i muszę zacząć od nowa.

Wiem, że do mnie nie wrócisz. Dałeś mi tylko tę odrobinę nadziei, tę niepewność, z którą tak ciężko jest żyć.

Zatrzymała się przed lustrem i przyjrzała z roztargnieniem swemu odbiciu. Dawno już tak dobrze nie wyglądała jak teraz, kiedy uwolniła się od nakazów poprawności. I to nie tylko dzięki swobodniejszej fryzurze, to zwłaszcza lekkie zaróżowienie policzków i blask w oczach dodawały jej wdzięku. To przyszło w ciągu ostatnich dni. Kiedy okazała się potrzebna innym, uratowała jedno istnienie.

Już niedziela. Pójdę odwiedzić Maritę w szpitalu.

Przyjęto ją na obserwację, dzięki interwencji Westlinga. Rodzice dziewczyny polecieli na Majorkę. Czarterowym samolotem. Nie wrócą przed końcem turnusu, bo musieliby dopłacić do biletu.

Budził się dzień.

Irina zaczerpnęła tchu i postanowiła odłożyć swoje zmartwienia na bok. Marita była w znacznie gorszej sytuacji.

Ale miałem szczęście! Prawdziwy fuks!

Spotkałem dziewczynę z redakcji. Tę, co się tak na mnie gapiła.

Przekonałem ją bez trudu. Spotykamy się wieczorem.

Nawet całkiem niezła. Pewnie lubi te rzeczy, może coś mi się dostanie.

Najpierw wydobędę z niej nazwisko i adres Nocnego Rozmówcy. Przeklęte babsko, przez nią mnie przymknęli. Liczyli się z jej zdaniem, a to ona uważała, że jestem niebezpieczny.

Niebezpieczny? Ja? Same się o to proszą. Czy to moja wina, że się im podobam? A te świętoszki, co to niby nie chcą… To już ich sprawa.

Muszę najpierw zdobyć nazwisko i adres. Na wypadek gdyby coś nie poszło tak jak trzeba.